Agapost.pl

O AUTORZE

Nie, ta opowieść nie jest autobiograficzna:) Ale dużo w niej moich osobistych przeżyć. Przez kilkanaście lat pracowałam w mediach i opisane sytuacje znam z doświadczenia, opowiadań innych, a wiele z nich po prostu wymyśliłam. To fikcja z ziarenkiem prawdy – tak jak plotka. I tak jak plotkę można tę opowieść śmiało podać dalej;) A tytuł stworzymy może kiedyś razem…
Realne historie też piszę. Chętnie opowiadam o ludziach, których warto pokazać bliżej, z nieco innej strony… Moje artykuły znajdziesz na portalu BABY BY ANN.

WAŻNE

Treści zamieszczone na tej stronie podlegają ochronie prawa autorskiego. Jakiekolwiek kopiowanie, reprodukowanie lub publikowanie ich bez zgody autora jest zabronione.

KONTAKT

aga@agapost.pl

POCZĄTEK OPOWIEŚCI

O AUTORZE

Nie, ta opowieść nie jest autobiograficzna:) Ale dużo w niej moich osobistych przeżyć. Przez kilkanaście lat pracowałam w mediach i opisane sytuacje znam z doświadczenia, opowiadań innych, a wiele z nich po prostu wymyśliłam. To fikcja z ziarenkiem prawdy – tak jak plotka. I tak jak plotkę można tę opowieść śmiało podać dalej;) A tytuł stworzymy może kiedyś razem…
Realne historie też piszę. Chętnie opowiadam o ludziach, których warto pokazać bliżej, z nieco innej strony… Moje artykuły znajdziesz na portalu BABY BY ANN.

Pokaż

WAŻNE

Treści zamieszczone na tej stronie podlegają ochronie prawa autorskiego. Jakiekolwiek kopiowanie, reprodukowanie lub publikowanie ich bez zgody autora jest zabronione.

Pokaż

KONTAKT

aga@agapost.pl

Pokaż

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 129

1,5 ROKU WCZEŚNIEJ

Tego dnia Eliza wyjątkowo opuściła biuro około 18.00. Razem z kilkoma współpracownikami została przywieziona przez firmowego busa do centrum miasta. Postanowiła wykorzystać wieczór na zaległe świąteczne zakupy i być może poczuć w końcu klimat zbliżających się świąt. Mimo stresu czyhającego na nią z każdej możliwej strony pragnęła włączyć się w atmosferę, którą prezentowały ulice Warszawy. Na ten jeden wieczór, chociaż tyle.

Święta zbliżały się coraz większymi krokami, a ona nadal nie wyobrażała sobie pobytu w domu bez babci. Gdy tylko o tym myślała, łzy napływały jej do oczu, a serce rozrywał ból. Zdawała sobie sprawę, że to normalna reakcja i długi czas jeszcze upłynie, zanim ten ból całkowicie zniknie, chciała tylko umieć czasami być ponadto to wszystko, co zalegało jej na duszy. Wiedziała już, że do domu na pewno pojedzie, nie miała jednak pojęcia, jak da radę spędzić tam święta. Ale być może przez najbliższe dwa tygodnie wydarzy się coś, co jej w jakiś sposób pomoże lub ulży, przez co ten szczególny czas będzie w stanie spędzić z godnością i, mimo wszystko, może choć iskierką radości…

Zanim wtopiła się w tłum zakupowiczów, w jednej z kafejek wypatrzyła wolny stolik przy oknie, który był samotnym wyjątkiem w przedświątecznym miejskim gwarze. Postanowiła skorzystać z tego niemego zaproszenia i wypić gorącą czekoladę. Największą możliwą z podwójną porcją bitej śmietany. Usiadła na miejscu i rozkoszowała się smakiem, który okazał się być idealny na tę chwilę bycia samej ze sobą. Kiedy przez szybę obserwowała otulonych po czubki głowy przechodniów, szybko przemieszczających się w różnych kierunkach ulicy, zdała sobie sprawę, że jej życie też w taki sposób wygląda. Jego tempo, podążanie dokądś w różnych celach, niekoniecznie zgodnych z jej wolą, próby nadążenia za kolejnymi wyzwaniami i rozwiązywania coraz to nowych problemów.

To tempo znacznie przyspieszyło, odkąd znalazła się w Warszawie. Tak naprawdę tutaj zmieniło się dla niej wszystko. A ona, próbując nadążyć za zmianami, nie ma nawet chwili na przemyślenia i zaakceptowanie nowych sytuacji, bo już po chwili pojawiają się kolejne. „Długo tak nie pociągniesz, Elizka” – powiedziała do siebie szeptem i wzięła kolejny łyk przepysznej czekolady.

Spędziła w Warszawie już pół roku. Tak, zdarzyło się w tym czasie tyle, że spokojnie starczyłoby na dwa razy dłużej, ale i tak miała wrażenie, jakby czas pędził niemiłosiernie. Zawsze pędzi, a tu jakby jeszcze bardziej. Czy to w ogóle możliwe? Miała powody do wdzięczności i dumy – za nową pracę i siłę, z jaką sobie z nią na co dzień radziła; za wsparcie Doroty i Daniela, nowego przyjaciela w jej życiu; za Adama, jego opiekę i wszystko to, co do niego czuła, bo to też dodawało jej siły; za mamę i jej pomoc, nawet gdy była ona przez okoliczności bardzo ograniczona. W tym czasie nie zabrakło jednak też nowych wydarzeń, które przysporzyły jej cierpienia, takiego jego rodzaju, jakiego jeszcze nie znała. Współpraca z Martą była doświadczeniem, które tolerowała, ale czuła, że granica wytrzymałości już się powoli zbliża. Zachowanie ojca, obcość Igora i wreszcie śmierć babci powodowały, że czuła się jeszcze bardziej samotna i smutna. I w końcu ponowna obecność Dawida, rozdrapanie ran przeszłości i wyjawienie największego sekretu – z tym też nie umiała się jeszcze oswoić. Nie wiedziała, czy i kiedy będzie to możliwe, bo Dorota może nie poprzestać na poznaniu tajemnicy. Dorota, no tak, do tego wszystkiego dochodzi jej nałóg i styl życia, których Eliza nigdy by się po przyjaciółce nie spodziewała… 

O dziwo poczuła się lepiej, kiedy wszystko po swojemu uporządkowała w swojej głowie. „Tak, to jest dobry moment na podsumowania, koniec roku się zbliża…” – pomyślała. Wstała od stolika jakby z lżejszym sercem, może nawet nostalgicznym uśmiechem, ledwo dostrzegalnym, ale obecnym. Wiedziała, że pogodzenie się z przeżyciami ostatnich miesięcy dopiero nadejdzie, samo z siebie, po prostu powinna dać temu wszystkiemu czas. Oby tylko nie zasypała ją lawina kolejnych negatywnych zdarzeń.

Z tym postanowieniem i nieco raźniejszym krokiem ruszyła na świąteczne zakupy. Nie zdając sobie sprawy, że prawdziwa lawina dopiero nadejdzie…

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @m_sendii

FRAGMENT NR 128

2 LATA WCZEŚNIEJ

– Po prostu to powiedz. Normalnie, bez owijania w bawełnę – powiedziała Dorota spokojnie, gdy w poniedziałkowy wieczór zjadły razem w milczeniu kolację, a w kieliszkach wylądowały porcje białego Carlo Rossi. To była ich pierwsza możliwość rozmowy i wyjaśnienia sytuacji z soboty. Niedziela do nocy upłynęła Elizie na planie „Rajskiego wesela”, a w poniedziałkowy poranek praktycznie się minęły.

– Nie chciałabym, żeby to, co za chwilę powiem zmieniło naszą relację… – Eliza czuła strach. O siebie, przyjaciółkę i to, co wydarzy się potem, gdy padną już słowa prawdy.

– Nie zmieni. Obiecuję – usłyszała stanowczy głos przyjaciółki.

– Jesteś pewna, że chcesz to wiedzieć?

– Powiedz wreszcie, co on ci zrobił – oczy Doroty świdrowały ją na wskroś. Nie było już możliwości ucieczki ani przesunięcia tego w czasie. Teraz, właśnie teraz musiała jej w końcu wszystko powiedzieć.

– Dawid mnie kilka lat temu… skrzywdził – wyartykułowała w końcu, nadal nie mając odwagi nazwać rzeczy po imieniu. Westchnęła głośno, uciekając wzrokiem przed przyjaciółką. Mimo jej zapewnień czuła, że prawda może wpłynąć na ich przyjaźń. Nie wiedziała jeszcze, w jaki sposób, ale brutalna przeszłość miała właśnie ujrzeć światło dzienne, a konsekwencje takich zderzeń z teraźniejszością i osobami w jakikolwiek sposób zaangażowanymi bywały często tak samo brutalne.

– Jak? – padło krótkie i stanowcze pytanie.

– Wykorzystał mnie. Upił, a potem zgwałcił – Eliza powiedziała to na jednym wydechu, patrząc Dorocie prosto w oczy. Nie było sensu przedłużać tej chwili w nieskończoność.

– Kiedy to się stało? – pytanie zabrzmiało tak, jakby odpowiedź na pierwsze była spodziewana. Po Dorocie nie było widać śladu szoku.

– Na mojej studniówce…

Zapadła cisza, podczas której obie, nie mogąc znieść już swoich bolesnych spojrzeń, uciekły wzrokiem. Po chwili Dorota chwyciła kieliszek do ręki, wstała od stołu i usiadła na kanapie, zamykając oczy. Spod jej powiek popłynęły łzy. Bezgłośne, nietłumione, akceptujące to, co się stało. Eliza nadal siedziała na swoim miejscu, znowu patrząc na przyjaciółkę, współczując jej i sobie. Sama była już z tym bólem pogodzona, ale wiedziała, że dla Doroty zaczynało się zupełnie inne cierpienie. Po kilku minutach usiadła przy niej i się do niej przytuliła. Teraz płakały obie, choć w mieszkaniu panowała cisza.

– Tak bardzo mi przykro, Elizka – usłyszała głos przyjaciółki i poczuła jej dłoń na swoich włosach. – Tak bardzo przepraszam cię za mojego brata. Nie zdawałam sobie sprawy, że mógłby zadać komukolwiek taką krzywdę. Tym bardziej tobie… – milczące łzy Doroty zmieniły się teraz w szloch.

– To już przeszłość i tam to wszystko zostawmy – odpowiedziała cicho. – Teraz, kiedy znasz prawdę, jest mi dużo lżej – dodała, przytulając się jeszcze mocniej. 

Dorota nie hamowała już swoich emocji. Rozczarowanie i ból opanowały całe jej ciało, które trzęsło się w pulsujących spazmach. Eliza trwała przy niej, cierpliwie czekając, aż się uspokoi. Kiedy to w końcu nastąpiło, w mieszkaniu znowu zaległa cisza.

– Kto jeszcze o tym wie? – przerwały ją spokojne już słowa Doroty.

– Tylko ty, Dawid i Daniel. Powiedziałam mu ostatnio, jak przyjechał tu po mnie po całym tym zajściu w sobotę w nocy.

– A w Krupkowie?

– Nikt, nie powiedziałam nawet mojej mamie.

– Boże, co za tragedia! Przez co ty musiałaś przejść, dziewczyno…

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 127

OBECNIE

Eliza wracała po pracy do domu. Była wyczerpana. Wieczór zapowiadał się samotnie, bo Mateusz wyjechał na kilka dni w związku z pracą nad serialem. Nawet jej to w tej chwili odpowiadało, bo w ostatnim czasie chętnie spędzała czas sama ze sobą. Kiedyś od tego uciekała, męczyła się w swoim własnym towarzystwie, a dzisiaj cieszyła się na domowy wieczór w pojedynkę. W planie miała kąpiel, maseczkę, lekką kolację i serial na Netflixie. Albo jakiś film, o ile dotrwa. Standardowo czekała też na nią sterta książek i czasopism, była jednak pewna, że tego wieczora nawet jej nie dotknie. Położyć się i wyłączyć myślenie, gapiąc się w telewizor. To był jej cel na ten wieczór.

Odkąd Marta zaczęła częściej wyjeżdżać służbowo, spadło na nią dużo więcej obowiązków i odpowiedzialności. Była lubiana i szanowana, ekipa ją wręcz ubóstwiała, ale nadmiar pracy wypalał stopniowo ostatnie pokłady jej energii. Tak bardzo brakowało jej Adama – jego wsparcia, motywujących słów, spojrzeń i uśmiechu. W chwilach przemęczenia, takich jak ta, wierzyła, że jedno spotkanie z nim dałoby jej siłę na kilka kolejnych tygodni, a może nawet i miesięcy. Znowu wstąpiłaby w nią świeża energia, jej twarz by się rozpromieniła, a głowa sama uniosła do góry. Znowu czułaby, że może góry przenosić, a wszystkie wyzwania i problemy nie byłyby jej już takie straszne. Bez jego obecności trudniej się jej nie tylko pracowało, ale też po prostu żyło. Brakowało jej go każdego dnia, dosłownie. Myślała nawet, że być może z Adamem u boku w pracy, byłaby też szczęśliwsza z Mateuszem. Że nie przeżywałaby tak każdego kryzysu i łatwiej potrafiłaby łagodzić słabsze chwile w ich związku. Adam nie byłby oczywiście lekarstwem na ich problemy, ale po prostu łatwiej by jej było je znosić i rozwiązywać, gdyby wiedziała, że on jest i nad nią czuwa.

Każdego dnia zastanawiała się, co u niego. Jak się czuje, co robi, czy jest szczęśliwy. Od tamtego momentu, gdy tak bardzo zaczęła się o niego bać, odezwał się do niej tylko raz. Napisał wiadomość, że w nią wierzy i życzy jej wszystkiego, co najlepsze. I że mimo, że nie ma go blisko, to jest z nią myślami i ją wspiera. Zadzwoniła, żeby z nim porozmawiać, ale nie odebrał i nie oddzwonił. Było to ponad rok temu. Ta cisza i czekanie na kontakt z jego strony ją wykańczały. W firmie krążyły plotki, że nie wróci już do pracy w branży i że układa sobie życie na nowo, ale nie była pewna, jak bardzo powinna w to wierzyć. Nie spodziewała się, że Adam się podda i zostawi za sobą coś, nad czym przez lata ciężko pracował. Nie pasowało to do niego. Z drugiej strony miał poważne powody, żeby skończyć z poprzednim życiem i zacząć jego zupełnie nowy etap. Ale dlaczego się do niej nie odzywał? Dlaczego milczał i nie interesował się nią i programem? Naprawdę odciął się na amen i wszystko, co miało związek z pracą, łącznie z nią, Elizą, przestało go obchodzić?

Tęskniła za nim niemiłosiernie i to był główny powód jej złego samopoczucia od miesięcy. W końcu musiała to przed sobą przyznać. Kochała Mateusza, ale kochała też Adama, choć sama tego nie rozumiała. Co prawda każdego inaczej, ale każdy z nich potrzebny jej był z życiu w zupełnie inny sposób. 

Kiedy znalazła się w końcu w mieszkaniu, rzuciła się na kanapę i rozpłakała jak małe dziecko. Głośno i rzewnymi łzami. 

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 126

2 LATA WCZEŚNIEJ

Tak jak poprzednim razem po pobycie Elizy w Krupkowie, tak i teraz Daniel przygotował jej w swojej kawalerce miejsce do spania. Podczas drogi milczał, a w mieszkaniu zapytał ją tylko, czy jest głodna lub chce wypić coś ciepłego, poza tym nie padło z jego strony żadne pytanie. Ona grzecznie odmówiła, obiecując, że porozmawiają następnego dnia. Była tak roztrzęsiona, że nie czuła głodu, pragnienia, ani nawet zmęczenia. Była rozbudzona i tak bardzo zdenerwowana, że z trudem opanowała drżenie rąk, gdy przebierała się w łazience. Kiedy kładła się do łóżka, Daniel już spał i bardzo życzyła sobie, żeby sama też mogła zasnąć, chociaż na te trzy godziny, które jej pozostały. Niestety sen nie przychodził. 

Za oknem nadal było ciemno i cicho, gdy wstała, żeby przygotować się do pracy. Warszawa spała w najlepsze. W końcu były niedziela, do tego 5.00 rano.

– Wszyscy normalni ludzie przewracają się teraz na drugi bok, wiesz, Elizka? – Daniel ziewnął głośno i przeciągle, po czym zwlókł się z materaca, robiąc przy tym dziwaczne figury. Eliza przygotowywała właśnie śniadanie. Pozwoliła sobie rozporządzić się w kuchni przyjaciela, chcąc zrobić mu niespodziankę. 

– Ja się naprzewracałam z boku na bok i nic mi to jakoś nie dało. Kawa dla ciebie, proszę.

– W sensie, że w ogóle nie spałaś? – Daniel podszedł do kuchni i z zamkniętymi oczami wziął łyka parującego jeszcze napoju. – Ale pycha! Możesz tu częściej nocować i robić rano taką kawę – z nadal zamkniętymi oczami ruszył w stronę łazienki. 

Eliza patrzyła na niego z wyrzutami sumienia. To ona obudziła go w środku nocy i poprosiła o pomoc. Wyrwała go z głębokiego snu, słyszała to po jego głosie. Gdyby nie jej telefon, spałby w najlepsze po i tak zbyt długim dniu pracy. Zastanawiała się, co by zrobiła, gdyby go nie miała, gdyby nie mogła liczyć na jego pomoc. Dokąd by poszła? Bo to, że w mieszkaniu Doroty nie mogła zostać ani chwili dłużej było bardziej niż oczywiste. Nie była tam już bezpieczna, nawet jeśli w pobliżu nie było Dawida. Pokazał jej właśnie, że był zdolny do wszystkiego i nie zamierzała narażać się na kolejne spotkanie z nim. Musiała jak najszybciej wyprowadzić się od Doroty i nie mogła już przekładać tego w czasie. Ale najpierw będzie musiała powiedzieć jej prawdę. Nie chciała tego, ale była pewna, że już tego nie uniknie. Dorota nie odpuści, dopóki nie pozna prawdy. Chociaż nasuwało się jej pytanie, czy jej przyjaciółka będzie w ogóle pamiętać cokolwiek z nocnego zajścia. W takim stanie Eliza nigdy wcześniej jej nie widziała. Z drugiej strony była pewna, że między Dorotą a Dawidem doszło do konfrontacji po tym, gdy opuściła mieszkanie, więc na czarną dziurę w pamięci przyjaciółki tak naprawdę nie liczyła.

– To co, śniadanko i wychodzimy do naszej kochanej roboty, tak? – zupełnie inne oblicze Daniela zajęło miejsce przy barku i zaczęło zajadać się przygotowanymi przez nią kanapkami.

– Daniel, opowiem ci wszystko, jak będę gotowa, okej? 

– Jak sobie życzysz, kochana. Będzie git nawet wtedy, jak nie powiesz nic. A teraz tempo, bo się spóźnimy.

Kwadrans później siedzieli w samochodzie. Ulice były puste, a miasto zaspane, tylko świąteczne dekoracje chwiały się poruszane porannym wiatrem. Eliza rozpłakała się nagle i mocno, ale już po krótkiej chwili otarła łzy i się uspokoiła. Daniel w milczeniu podał jej chusteczkę.

– Ta akcja w nocy miała związek z Dawidem, bratem Doroty. Przyjechał do niej na weekend i kiedy wróciłam w nocy z pracy, okazało się, że na mnie czekał, a Doroty w mieszkaniu nie było… – Daniel milczał i patrzył na drogę, ale wiedziała, że słuchał i czekał na ciąg dalszy.

– Boję się być z nim sam na sam, bo on mnie… zgwałcił…

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 125

2 LATA WCZEŚNIEJ

Dorota była konkretnie wstawiona, jednak jej stan nie przeszkadzał jej w ocenie sytuacji. 

– Czy któreś z Was powie mi do chuja, o co tutaj chodzi? – powtórzyła pytanie, gdy Eliza robiła coś w swoim telefonie, a Dawid zaczął powoli się wycofywać w kierunku mieszkania. – Elizka, co się między wami dzieje? Czy mój brat chciał cię skrzywdzić? – jej twarz wykrzywiła się w takim grymasie, że w normalnej sytuacji ten widok Elizę by rozśmieszył.

– Daniel, przepraszam, że cię budzę. Jestem w potrzebie. Czy mogę do ciebie przyjechać? – rozległ się nagle na klatce jej roztrzęsiony głos. – Dorota, wyjaśnię ci wszystko przy najbliższej okazji – zwróciła się nagle do przyjaciółki. – Teraz nie jestem w stanie. Wrócę do mieszkania po kilka rzeczy i przenocuję  dziś u Daniela…

– Czy Dawid chciał cię skrzywdzić, Elizka? – pytanie tym razem zostało prawie przeliterowane.

– Nie wiem…

– A czy między wami coś jest? Bo od początku dziwnie się zachowujecie… – po tych słowach echem odbiła się głośna czkawka, która właśnie zaatakowała Dorotę, a kilka sekund później otworzyły się jedne z drzwi, z których wysunęła się pokryta wałkami do włosów głowa jakiejś kobiety, aby po jeszcze krótszej chwili szybko się znowu schować.

– To długa historia, ale obiecuję, że w końcu ci ją opowiem – obie weszły właśnie do mieszkania. Eliza szybkimi ruchami spakowała kilka drobiazgów i ubrała kurtkę.

– To może mój szanowny braciszek w końcu zabierze głos? Co chciałeś jej zrobić, łajdaku? Przyznasz się sam czy mam wezwać policję? – Dorota podeszła do brata, który siedział przy stole i spojrzała mu prosto w twarz, delikatnie się chwiejąc. – Po co tu przyjechałeś, powiesz mi w końcu? Po co znowu pojawiłeś się w moim życiu? – teraz już krzyczała. – Cała ta farsa z załatwianiem roboty to po to, żebyś mógł nękać Elizkę? Co się urodziło w tej twojej chorej głowie, człowieku? Pod moim dachem w nocy atakujesz niewinną dziewczynę i myślisz, że jutro tak po prostu wrócisz do swojego zasranego Krakowa? Nie! Będziesz tu teraz siedział tak długo, dopóki nie powiesz mi prawdy. Po wyjściu Elizy zamykam drzwi na klucz i nie wyjdziemy stąd oboje, dopóki mi wszystkiego nie wytłumaczysz.

– Tak, już schodzę – głos Elizy przerwał wywód Doroty. Na dole czekał na nią Daniel, który sam zaoferował się, że po nią przyjedzie, mimo że był środek nocy. A może właśnie dlatego. – Do jutra, Dorota – powiedziała szybko i wyszła. 

Dawid ciągle milczał, patrząc w okno. Nie dał się sprowokować siostrze i nawet mrugnięciem oka nie zareagował na słowa Elizy. Siedział prawie nieruchomo, jak posąg i tylko drżenie dolnej szczęki było jedynym dowodem na to, że w środku rozgrywa się wewnętrzna walka.

– Ja też wychodzę – zerwał się nagle i rzucił tonem nie znoszącym sprzeciwu.

– Ani mi się waż stąd ruszyć, bo od razu dzwonię do rodziców i na policję – Dorota zaszła mu drogę, ale ją odepchnął.

– I co im powiesz, co? – teraz on warczał na siostrę. – Myślisz, że uwierzą pijaczce? Przecież ty ledwo trzymasz się na nogach! Nie mówiąc już o tym, że wyglądasz jak kupa gówna! To ja zadzwonię do rodziców i opowiem im, jak tu sobie dobrze żyjesz, więc mi nie groź i zejdź z drogi!

Po chwili w mieszkaniu rozległo się trzaśnięcie drzwi i głośny szloch Doroty.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @pani.eseses

FRAGMENT NR 124

2 LATA WCZEŚNIEJ

Nie była w stanie wydobyć z siebie głosu. Była na wpół rozebrana, a czuła się tak, jakby była goła. Czuła się tak zawsze, wiedząc, że on jest blisko. Za blisko. 

– Dlaczego nie chcesz ze mną porozmawiać, Eliza? – ponownie zadrżała. Nie tylko na dźwięk jego głosu, ale nad wyraz łagodnego tonu. Przerażał ją. – Robię, co mogę, żebyśmy mogli spokojnie pogadać, a ty mnie unikasz jak ognia. Wyjaśnisz mi to?

Nadal się nie odzywała, nie mogła. W panice próbowała przypomnieć sobie, gdzie jest jej telefon. Został w torebce w przedpokoju. Tuż obok, ale jednak za daleko. Musiała poradzić sobie inaczej. Pod ręką miała prostownicę do włosów i szczotkę do czyszczenia toalety. Nic więcej, co mogłoby się jej w tej sytuacji przydać. Założyła powoli górę od piżamy, nie ściągając stanika, spodnie miała na szczęście jeszcze na sobie. Poczuła się lepiej, jakby mocniej.

– Zapal proszę światło – usłyszała swoje własne słowa. Cisza i brak reakcji, choć wiedziała, że on nadal stoi zaledwie dwa kroki od niej. – Zapal to cholerne światło! – krzyknęła głośno, żeby go przestraszyć i osiągnęła swój cel. W sekundę w łazience zrobiło się tak jasno, że musiała zmrużyć oczy. On zresztą też. – A teraz zejdź mi z drogi i nigdy więcej mnie nie strasz, zrozumiano? – stali twarzą w twarz, tuż obok siebie, pierwszy raz od tamtego momentu tak blisko. Patrzyła na niego i czekała. Nie ruszał się z miejsca, twardo znosił jej świdrujące spojrzenie. Jedyną zmianą w jego twarzy był drobny lekceważący uśmieszek.

– Myślisz, że się ciebie boję? – odezwał się w końcu, zakładając ręce na piersiach.

– W dupie mam co myślisz, ale przyjmij do wiadomości, że ja się ciebie nie boję. Już nie…

– O proszę, proszę, fiu, fiu! Nie spodziewałem się aż takiej zmiany u drogiej koleżanki. Pamiętam czasy, kiedy nie byłaś jeszcze taka harda. Byłaś wtedy, jakby to powiedzieć… 

– Daruj sobie! – teraz ona mu przerwała. – Byłam wtedy sobą, a ty podle to wykorzystałeś. Jak najgorsza świnia! Skrzywdziłeś mnie tak, jak nikt inny! Zadałeś rany, które musiałam bardzo długo leczyć. I to wszystko robiłeś z tym swoim parszywym uśmiechem, dumny z siebie i swoich dokonań! – znowu krzyczała, zdając sobie sprawę, że jest bliska płaczu. Ale nie mogła sobie na niego pozwolić, nie tym razem. Nie okaże Dawidowi słabości, nie pokaże mu, że znowu ma nad nią przewagę. Nie tym razem.  – Po co w ogóle znowu się do mnie zbliżasz? Jak możesz po tym wszystkim, co mi zrobiłeś? I to jeszcze w momencie, w którym przeżywam żałobę! Czy ty w ogóle masz jakieś sumienie? Czy ty czujesz cokolwiek oprócz swoich pieprzonych zachcianek? Zejdź mi z drogi, powtarzam po raz ostatni! – mówiąc ostatnie zdanie, ruszyła w jego kierunku, gotowa na wszystko. Planowała chwycić prostownicę, żeby w razie czego mieć się jak bronić, ale zadziałała szybciej, pod wpływem instynktu i po prostu zrobiła krok do wyjścia. O dziwo usunął się jej z drogi, a ona wykorzystała jego konsternację i szybko złapała swoją torebkę, po czym wybiegła na korytarz. Było ciemno, ale miała już telefon w ręku, zbiegając na oślep po schodach. Dawid wybiegł po chwili za nią, wołając ją po imieniu. W tym momencie na klatce schodowej zapaliło się światło i oboje ujrzeli przed sobą Dorotę. Stała jak wryta, patrząc to na Elizę, to na Dawida.

– Co wy kurwa wyprawiacie?

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 123

2 LATA WCZEŚNIEJ

Jej długi dzień pracy dobiegał właśnie końca. Była prawie 20.00, za oknem prószył śnieg. Piątkowy wieczór w domu zapowiadał się samotnie, tak jak wiele wieczorów wcześniej. Jej mąż pracował codziennie jeszcze dłużej niż ona, a córka wolała spędzać czas z przyjaciółkami. Zbliżały się święta, a w ogóle ich atmosfery nie czuła. Gdyby nie zmieniony repertuar w radio i dekoracje miasta, nawet by się nie zorientowała, że nadchodzą. Dni mijały tak samo, na najwyższych obrotach w firmie i z pustką w domu. Co zrobiła nie tak? Gdzie popełniła błąd? Dlaczego jest sama, mimo że ma przecież rodzinę? 

Powoli zaczęła porządkować swoje rzeczy. Jej ruchy były ociężałe i marzyła o tym, żeby w końcu się położyć. W jej biurze zapalona była tylko lampka stojąca obok komputera, a spokój designerskiego wnętrza zakłócały jedynie tańczące za oknem płatki śniegu. Spojrzała na nie, smutno się uśmiechając. Cofnęła się pamięcią kilkanaście lat wstecz i przez moment ujrzała twarzyczkę swojej małej córeczki, która potrafiła wpatrywać się w prószący śnieg godzinami, rozchylając z zachwytu swoje małe słodkie usteczka …

– Pani Marzeno, wysłałam przed chwilą raport z całego tygodnia, tak jak pani prosiła – wyrwał ją z zamyślenia głos asystenki. – Czy potrzebuje pani jeszcze czegoś?

– Nie, dziękuję. Bardzo doceniam, że zostałaś dziś dłużej. Odpocznij w weekend – usłyszała swój zmęczony głos. 

– Pani również powinna odpocząć. To był bardzo intensywny tydzień. Do zobaczenia w poniedziałek.

Drzwi zamknęły się cicho i znowu została sama. Siedziała przez chwilę nieruchomo, patrząc przed siebie bez konkretnego celu. Wzrok miała wbity w punkt na przeciwległej ścianie, ale w rzeczywistości nic nie widziała. Tak, była sama. Dotarło to do niej z całą siłą, właśnie w tym momencie. Dlaczego teraz? Nie wiedziała. 

Ktoś mógłby powiedzieć, że miała wszystko. Rodzinę, przyjaciół, wymarzoną firmę, prestiż i pieniądze. Miała niezwykłą urodę i styl, którego zazdrościły jej wszystkie kobiety z branży. Miała charyzmę, która pomagała jej zrealizować najtrudniejsze cele, a dzięki zawodowej mądrości odniosła spektakularny sukces. Tak, ktoś mógłby powiedzieć, że miała wszystko.

Dlaczego więc płakała teraz jak dziecko, kuląc się w swoim miękkim fotelu zaprojektowanym specjalnie dla niej? Dlaczego pozwalała, aby jej perfekcyjnie wykonany makijaż spływał z wykrzywionej grymasem twarzy? Dlaczego nie miała ochoty jechać do swojej niedawno w całości spłaconej willi na obrzeżach miasta?

Jej życiowe motto „Zajmę się tym, jak się wyśpię” przestało już działać, bo najzwyczajniej w świecie już dawno się nie wysypiała. A dokładniej rzecz ujmując, już dawno porządnie nie spała. Każda noc była walką, przerywaną jedynie płytkimi drzemkami. Do tej pory unikała leków, ale zdawała sobie sprawę, że bez nich się nie obejdzie. Recepta czekała na wykupienie w jej drogiej torebce… 

„Ponawiam pytanie o następny raz. Tęsknię.” Sygnał przychodzącego smsa wyrwał ją z letargu. To był ten rodzaj wiadomości, na którą się czeka i nie czeka jednocześnie; po przeczytaniu której szybciej bije ci serce, ale też napływają do oczu łzy; która wpędza cię w poczucie winy, ale mimo to nie potrafisz jej odrzucić. „Dam znać wkrótce. Ja też tęsknię” – odpisała i wolnym krokiem zebrała się do wyjścia. To był naprawdę ciężki tydzień…

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 122

2 LATA WCZEŚNIEJ

Zaczęło się od kawy o 7.00 rano, a skończyło… na alkoholu i szpitalu o 22.00. A dokładnie na połączeniu za dużej dawki alkoholu z lekami przez ojca uczestniczki, która zwyciężyła sobotni odcinek „Rajskiego wesela” i została panną młodą. Starszy pan tak bardzo przeżył zwycięstwo, a co za tym idzie, rychły ślub córki, że potajemnie wsparł się przygotowanym wcześniej trunkiem własnej roboty. Kiedy jednak podczas ceremonii ślubnej w studio padł jak długi, zamarli wszyscy, łącznie z operatorami i ich znieruchomiałymi nagle kamerami. Obecny na planie ratownik podjął akcję zgodnie ze swoim przeznaczeniem i ocucił pana tatę, choć o podniesieniu go z podłogi nie było mowy. O wznowieniu nagrania i kontynuowaniu ślubu również. Wezwane pogotowie pojawiło się po upływie pół godziny i dopiero, gdy pacjent został zabrany do szpitala, ogólne poruszenie nieco się uspokoiło i reżyser wezwał wszystkich do powrotu na swoje miejsca. Nie wziął jednak pod uwagę faktu, że rozemocjonowana panna młoda odmówi uczestnictwa w swoim własnym ślubie ze względu na stan i brak obecności ojca, która – jak się wyraziła – jest jej do zawarcia związku małżeńskiego niezbędna. Na nic zdały się prośby i przekonywania, które potrwały kolejne pół godziny. Zadziałał dopiero paragraf kontraktu przewidujący zakończenie każdego odcinka programu ślubem wygranej pary, niezależnie od okoliczności związanych z rodziną, konkurencją czy wydarzeniami na planie. Kara za złamanie umowy była niebotycznie wysoka, więc panna młoda z nieustającymi łzami w oczach w końcu powiedziała sakramentalne „tak”.

Ten wypadek poruszył wszystkich obecnych na planie i Eliza współczuła tej młodej kobiecie, jednak prawa programu były nienaruszalne i ślub musiał się odbyć. Stan pacjenta był ustabilizowany i obaw o jego życie nie było, mimo to sposób, w jaki reżyser wymusił dalszą realizację, czyli w tym wypadku jeden z najważniejszych momentów w życiu tej kobiety, był dla niej znakiem na to, jak brutalna potrafiła być telewizja. Ten jej wymarzony świat okazywał się coraz bardziej ją rozczarowywać. Pokazywać, gdzie jej miejsce, zadawać niewygodne pytania, porównywać do innych i śmiać się w oczy, pytając: „Czy ty aby na pewno tu pasujesz, Elizka?”

Kiedy wróciła do mieszkania, był kwadrans po 1.00 w nocy. Przez to wszystko jej dzień pracy niemiłosiernie się wydłużył i mogła zapomnieć o zakupach świątecznych. Ale dzięki temu mogła też zapomnieć o spotkaniu z Dawidem, a raczej on mógł zapomnieć o spotkaniu z nią. Tym bardziej, że następnego dnia miała stawić się na planie o 6.30, czyli za kilka godzin.

Otworzyła drzwi tak cicho, jak tylko potrafiła. Prawie bezszelestnie ściągnęła kurtkę i buty. Weszła po ciemku do łazienki, w której celowo wcześniej zostawiła piżamę. Chciała się jak najszybciej przebrać i położyć obok Doroty na kanapie, pamiętając, żeby ostrożnie się poruszać, bo na podłodze leżał przecież materac, a na nim śpiący Dawid…

– Zrobiłaś wszystko, żeby mnie dzisiaj uniknąć, prawda? – aż zadrżała, słysząc w ciemności jego głos. Znieruchomiała, wręcz zamarła, zdając sobie sprawę z powagi sytuacji. W tym momencie pomyślała tylko o jednym – że nie zadzwoniła do Doroty, żeby się upewnić, że wróciła ze spotkania. Wyszła z założenia, że o tej porze na pewno jest już w domu i śpi albo rozmawia z bratem. Tymczasem jej przyjaciółki w mieszkaniu w ogóle nie było. Był za to Dawid, który ewidentnie tylko na ten moment czekał.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 121

2 LATA WCZEŚNIEJ

Od rana w sobotę w studio aż roiło się od ludzi, głosów, nawoływań, migających świateł, głośnych fragmentów podkładów muzycznych używanych do poszczególnych etapów programu, nerwowego śmiechu i przekleństw. Eliza czuła przez skórę, że ten dzień na planie będzie trudny. Nie umiała tego wytłumaczyć, bo jeszcze nic nie zapowiadało problemów, ale po prostu to czuła. Przemknęła jej nawet myśl, że być może posiada zawodową intuicję, która w miarę upływu czasu i nabierania przez nią doświadczenia coraz wyraźniej daje o sobie znać. Ucieszyła się w duchu i postanowiła baczniej to wewnętrzne odczucie obserwować. 

– Eliza, pozwól do mnie na chwilę – usłyszała surowy ton Barbary, która wychyliła się zza garderoby w bladoróżowym atłasowym szlafroku, szukając kozła ofiarnego. Akurat się złożyło, że trafiła dokładnie na tę osobę, którą sobie w tej roli od początku upatrzyła.

– W czym mogę pomóc, pani Barbaro? – Eliza celowo zabarwiła swojej pytanie uśmiechem, żeby nie dać się zbić z tropu.

– Kto parzył tę kawę, moja droga? – prowadząca wskazała na swoją nieskazitelnie białą filiżankę, która stała na stoliku pośrodku pomieszczenia, po czym przeniosła przymrużone spojrzenie na Elizę. Wyrażało ono tryumf.

– Ja ją parzyłam, tak jak ostatnio. Nie smakuje pani?

– Spróbuj, a zobaczysz sama. Tej lury nie da się nawet powąchać! – tym razem z gardła Barbary wydobyły się głośniejsze tony. – Człowiek przychodzi do pracy, wybudzony prawie w środku nocy, jedzie pół miasta, żeby dotrzeć na miejsce i się w końcu obudzić, a tu taka chała! Co to ma w ogóle być? Jestem prowadzącą tego programu i nie mogę liczyć na normalną kawę o 7.00 rano? Jeszcze nigdy nie spotkało mnie takie upokorzenie! – przez pierwsze trzy zdania tego wywodu Eliza stała i słuchała, a potem nalała sobie zaparzonej przez siebie kawy z dzbanka do kubka i wzięła łyk na spróbowanie, pozwalając Barbarze wykrzyczeć się do końca. Buzował w niej stres połączony z ciekawością. – I jak? Pyszna, prawda? Pewnie lepszej nigdy nie piłaś! – tej ironii towarzyszył uśmieszek o podobnym charakterze.

– Dziękuję, że mam wreszcie szansę coś powiedzieć – mówiąc to, Eliza sama dziwiła się swojej reakcji. Barbara jakby zbladła. – Jeśli chce pani naprawdę znać moje zdanie, to ta kawa smakuje całkiem dobrze. Jest mocna, tak jak pani sobie życzyła i zaparzyłam ją dokładnie tak samo jak poprzednim razem. Czy mogę spróbować kawy z pani filiżanki?

– Próbuj jak chcesz, choć nie rozumiem, co to zmieni – tym razem teatralna mina prowadzącej wskazywała na stan obrazy jej właścicielki. Eliza wzięła łyk i prawie znowu się uśmiechnęła. Ale tylko prawie.

– Czy piła pani wcześniej wodę z tej filiżanki? – zadała pytanie tak łagodnym jak tylko potrafiła tonem.

– Piłam, i co z tego?

– Najwyraźniej jej pani nie dopiła i do tego, co zostało wlała pani kawy z dzbanka…

– To wykluczone! Nigdy tak nie robię! – purpura na twarzy Barbary bardzo odstawała od bladego różu jej szlafroka.

– Proszę zatem porównać smak kawy zaparzonej przeze mnie w dzbanku i tej, którą ma pani w filiżance. Żeby mogła zrobić to pani w spokoju, wyjdę na zewnątrz i poczekam chwilę za drzwiami w razie, gdyby była potrzeba zaparzenia świeżej. Zrobię to oczywiście jeszcze raz, specjalnie dla pani – po tych słowach Eliza wyszła z garderoby odprowadzana zdumionym wzrokiem prowadzącej. Postanowiła poczekać na zewnątrz dwie minuty, z zegarkiem w ręku. 

Kiedy stała przed wejściem, spodziewając się różnych scenariuszy, denerwując się i czując satysfakcję jednocześnie, napotkała świdrujący wzrok zbliżającej się do niej Marty.

– Co tu tak warujesz jak pies? Problemik z naszą panią prowadzącą? – charakter tego pytania w sumie jej nawet nie zdziwił.

– Bynajmniej. Wszystko pod kontrolą – odparła, uśmiechając się do Marty przesadnie. –  A jeśli chcesz sprawdzić, to zapraszam do środka na pyszną kawę do pani Barbary.

Marta spojrzała na nią z totalnym niezrozumieniem i zapukała do drzwi garderoby. Eliza odeszła ostentacyjnie, zastanawiając się, jak ta akcja się dla niej skończy. Okazało się, że przez cały dzień nie padło ani jedno słowo o kawie – ani od prowadzącej, ani od szefowej produkcji, a ta pierwsza unikała jej jak ognia. Ta bitwa była dla niej wygrana.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @imbirovaa

FRAGMENT NR 120

2 LATA WCZEŚNIEJ

Nie mogło być inaczej. W piątkowy wieczór przy kolacji Dorota oznajmiła Elizie, że jej brat ma coś do załatwienia w Warszawie i przenocuje u nich z soboty na niedzielę. Miała mu nawet w jakiejś sprawie pomóc, co planowała zrobić w sobotnie popołudnie. Chodziło o rozmowę z kimś, kogo znała i którą miała przeprowadzić sama, bez udziału Dawida. „Aha, a więc tak to zaplanował” – pomyślała Eliza. Było dla niej oczywiste, że wszystko było dokładnie przez niego przemyślane. Być może rzeczywiście chodziło o realną pomoc Doroty, ale jeśli nawet, to głównym celem było i tak bycie sam na sam z nią, Elizą. Musiała więc zrobić coś, co pokrzyżuje jego plany. Za żadne skarby nie mogła dopuścić do tego, aby zostać z nim w mieszkaniu.

Po raz kolejny zdała sobie sprawę z konieczności znalezienia dla siebie niezależnego lokum. Tak, w obecnych okolicznościach była to już konieczność. Nie mogła pozwolić Dawidowi zbliżać się do siebie w jakikolwiek sposób, a tym bardziej prowokować sytuacje sam na sam. Poza tym męczyła się w tej małej przestrzeni z Dorotą. Spaniem na jednej kanapie, zbieraniem jej rozrzucanych codziennie ubrań, o wiele za częstym towarzystwem wina i widokiem pijanej przyjaciółki. Niestety na niezależność musiała jeszcze poczekać. Nie było jej stać na taki luksus. Nadal żyła bardzo skromnie, co miesiąc robiąc przelew na konto mamy i odkładając bardzo drobne sumy. Nie miała pojęcia, kiedy będzie mogła pozwolić sobie na wyprowadzkę od Doroty. Z drugiej strony nie była pewna, czy chce mieszkać sama, bez żywej duszy wokół siebie. Bez możliwości porozmawiania z kimkolwiek, poza toksyczną Martą w ciągu dnia i może jeszcze kilkoma innymi osobami w pracy. Poranki w pojedynkę, kolacja w samotności, a potem świadomość, że w nocy też jest całkiem sama. Tak, o tym też myślała i bała się demonów, które wtedy mogłyby ją dopaść. Ale życie u boku Doroty, a teraz jeszcze z zaznaczającym swoją obecność Dawidem nie wchodziło na dłuższą metę w grę. I musiała wkrótce coś z tym zrobić.

Na szczęście weekend zapowiadał się u niej pracowicie. Produkcja „Rajskiego wesela” była teraz bardzo intensywna i dni wolnych praktycznie nie było. Już przyzwyczaiła się do tego, że pracuje praktycznie codzienne. W jej kalendarzu widniało nagranie albo przygotowania do nagrania, nie było wolnych sobót i niedziel, przynajmniej nie całych. Pracy było całe mnóstwo, bo podczas każdej realizacji wychodziły kolejne niespodzianki i problemy do rozwiązania, a do tego miała przecież swoje standardowe obowiązki, powoli wchodzące już jej w krew. Perspektywa spędzenia weekendu na planie ucieszyła ją, bo oferowała doskonałą ucieczkę od Dawida. Nie była to nawet wymówka, tylko prawdziwa przyczyna jej nieobecności w domu. I bardzo dobrze. Po pracy pojedzie jeszcze na świąteczne zakupy, które planowała niezależnie od jego przyjazdu i do mieszkania wróci dopiero na wieczór, po upewnieniu się, że Dorota jest już w domu. Niedziela będzie wyglądać podobnie i Dawid odjedzie bez tego, co tak skrupulatnie sobie obmyślił. Spotkają się więc tak naprawdę tylko przez moment. „Praca w weekendy ma swoje dobre strony” pomyślała, odpływając w sen, podczas gdy Dorota dopijała ostatnie łyki białego Carlo Rossi,  siedząc okrakiem na podłodze w kuchni i intensywnie z kimś esemesując.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 119

2 LATA WCZEŚNIEJ

„W weekend będę w Warszawie. Dorota jeszcze nie wie. Chciałbym porozmawiać z Tobą na osobności”. Wiadomość od Dawida przyszła wczesnym wieczorem, gdy Eliza wracała busem ze studia do miasta. Nie miała zapisanego jego numeru i nie podawała mu swojego, musiał podejrzeć go w telefonie Doroty. Tak naprawdę brała taką opcję pod uwagę, kiedy tylko dowiedziała się o jego pierwszej wizycie w Warszawie. Czuła, że nie była to tylko wizyta u siostry, tak po prostu na weekend. Znając go, mogła się spodziewać, że będzie próbował nawiązać z nią kontakt. I właśnie to robił, nie zważając na obecne okoliczności jej życia. 

Nie wiedziała, czy i co mu odpisać. Zawsze, gdy w jakiś sposób pojawiał się z jej życiu, zaczynała czuć się źle, bo wracały wspomnienia z przeszłości. Tym razem było tak samo, dlatego nie chciała prowokować dalszej wymiany zdań. Chociaż treść tej wiadomości wzbudziła w niej niepokój. Zastanawiała się, dlaczego Dawid napisał o przyjeździe najpierw do niej i przede wszystkim głowiła się nad tym, o czym tak bardzo chce z nią porozmawiać. Dla niej temat z nim był raz na zawsze skończony. Zamknięty na amen, bez możliwości jakiegokolwiek powrotu. Pozostała obcość i dzieląca ich odległość, oby jak największa.

Po powrocie do domu zaparzyła sobie herbatę. Wiedziała, że powinna coś zjeść, ale nie miała apetytu. Za oknem było ciemno, zimno i ponuro. Była sama, wdzięczna, że ma chwilę tylko dla siebie. Porozmawiała chwilę z mamą i Igorem, zrobiła listę świątecznych upominków, wzięła gorący prysznic i przed pójściem do łóżka wcisnęła w siebie na siłę dwie kanapki z serem. Podczas każdej z tych czynności towarzyszył jej ciągły niepokój. Nie mogła się odprężyć i odpocząć, choć ostatnio i tak bardzo rzadko było to możliwe. Wiedziała, że jest wybita ze swojej i tak ciężko utrzymującej się równowagi przez wiadomość od Dawida. To, że czekał na jej odpowiedź też ją bardzo męczyło. Była czwartek, do soboty zostały zaledwie dwa dni. Chwyciła telefon i odpisała, mając nadzieję, że tym samym nie pozwoli rozwinąć się tej dyskusji. „Nie jestem w nastroju do rozmów z Tobą. Uszanuj to proszę.” Czekała na jego odpowiedź, bo była pewna, że Dawid odpisze. Sygnał smsa usłyszała po niecałej minucie. „Wiem i tym bardziej chciałbym porozmawiać.” Teraz nie rozumiała już kompletnie niczego. Po jaką cholerę ją męczył i się narzucał? O co mu chodzi? Nie może zostawić jej raz na zawsze w spokoju? „Nie chcę mieć z Tobą żadnego kontaktu. Nie pisz do mnie więcej.” Cisza, nie odpisał. Uznała temat za zamknięty, przynajmniej na ten wieczór, choć nie wierzyła, że Dawid tak po prostu odpuści. Nikt nie był w stanie jej przekonać, że on mógł się zmienić. Nie mógł i się nie zmienił. Nie da jej spokoju i nie ma litości nawet teraz, gdy wiedział, że cierpi po odejściu babci. A może tym bardziej atakuje właśnie teraz, wiedząc, że jest jeszcze słabsza niż zwykle? Po nim mogła spodziewać się wszystkiego.

Dorocie nie wspomniała ani słowem o tym, że do niej napisał. Miała jeszcze cichą, choć niewielką nadzieję na to, że Dawid jednak nie pojawi się w weekend w stolicy, a tym bardziej w ich mieszkaniu. A jeśli to zrobi, to Dorota powinna dowiedzieć się o tym od niego. Zasnęła z jeszcze cięższym niż zwykle ostatnio sercem, budząc się w nocy kilkakrotnie. Była świadoma tego, że traci kontrolę nad sobą i swoimi emocjami. Musiała wziąć się w garść, bo inaczej źle się to dla niej skończy. Skończy się wtedy wszystko, już raz to przerabiała.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 118

2 LATA WCZEŚNIEJ

Warszawa już od tygodni przygotowywała się na Święta. A właściwie spokojnie na nie oczekiwała. Migocząc milionem świateł i dekoracji, odliczała dni to tego wyjątkowego czasu, który co roku w jakiś sposób odznaczał się w życiu każdego człowieka. Poprzez radość, spokój, bliskość, miłość i przyjaźń, ale też przez refleksję, samotność, tęsknotę, smutek, obojętność, sztuczność i zgorzkniałość. Każde z uczuć jest w tych dniach zawsze intensywniejsze, silniejsze niż zwykle. Przeżywane w taki sposób, że niezależnie od tego, czy tego chcemy czy nie, czujemy mocniej i wyraziściej, czasami do bólu…

Na tych rozmyślaniach upłynęła Elizie droga do pracy. Jadąc przez miasto i patrząc na jego świąteczne oblicze, nie chciała powstrzymywać tego, co przynosiły jej myśli. Święta Bożego Narodzenia od zawsze były dla niej czasem emocji. Do tej pory tych dobrych i wyjątkowych, bo związanych z bliskością rodziny. Te kilka dni zawsze ją wzmacniały i dodawały sił do codzienności, która następowała przecież zaraz po tych magicznych chwilach. Czuła się bezpiecznie, dobrze i nie wyobrażała sobie innych świąt, bycia gdzie indziej i z kim innym. Mimo obowiązków i problemów rodzina dawała jej moc. Była głównym motorem jej działania, nauki, przeżywania każdego dnia z pokorą, nawet jeśli czuła, że tylko ostatkiem sił daje sobie radę. Co roku czekała na Wigilię i na ten wyjątkowo podniosły nastrój, tak jak dzieci czekają na św. Mikołaja. Prezenty nigdy nie były dla niej ważne, zresztą w jej domu były to raczej skromne upominki. Cieszyła się za to z każdej chwili przygotowań świątecznego stołu, wyjątkowej krzątaniny w kuchni, w której aktywnie uczestniczyła, słuchanych w radiu kolęd, którym głośno wtórowała, z kłębów pary wydobywających się z wielkiego garnka barszczu, z ubrudzonej mąką podłogi po lepieniu uszek i pierogów, z zapachu ryby, który czuło się nawet przy co chwila otwieranym szeroko oknie. Ich mała kuchnia w Krupkowie zamieniała się wtedy w magiczną przestrzeń pełną zapachów, smaków, a nawet kolorów, bo jak co roku Eliza dekorowała ją lampkami i lampionami. Kochała ten nastrój, była nim odurzona, a w jej sercu gościła czysta radość. Pamiętała wszystkie rozmowy z mamą i babcią, gdy popijając kompot z suszu, robiły sobie krótkie przerwy od pracy. Pamiętała obraz i zapach zimy, parujące szyby w oknie, odczucie przejmującego chłodu, gdy ktoś z domowników otwierał drzwi na podwórze. Była wdzięczna, że jej dom jest tak ciepły i bezpieczny. Że wszystko, co ważne ma wokół siebie, tak blisko, na wyciągnięcie ręki. Należała do tego świata i on należał do niej…

Wiedziała, że to uczucie już nie wróci. Że wszystko ostatecznie  się zmieniło i prędzej czy później będzie musiała pogodzić się z nową rzeczywistością. Nauczyć się w niej żyć, funkcjonować, a z czasem także nią cieszyć, choć dzisiaj wydawało się jej to niemożliwe. Pustka w sercu i smutek były jej póki co pisane. Wyraźne, bolesne i nie dające się w żaden sposób ukoić. Mogła od nich na chwilę uciec, ale wracały ze zdwojoną siłą. Wiedziała, że żałoba potrwa, że to proces, który będzie miał różne etapy. Że jednym z przełomowych momentów będą właśnie najbliższe Święta. W tym samym domu, z tymi samymi smakami, kolędami, nawet z tym samym białym obrusem. Znowu poczuje zapach siana, który mama ułoży na stole, kruchość opłatka, który rozda wszystkim ojciec. Spojrzy na odbijający się w bombkach płomień świec, ułoży pod choinką kilka zawiniątek. Złoży życzenia, sama usłyszy je dla siebie. Przytuli mamę i Igora, ojca muśnie w policzek. Kolacja będzie skromna, spędzona w ciszy i zadumie. Cała Wigilia taka będzie, choć później w towarzystwie kolęd. Wiedziała, że będzie czuć podniosły nastrój i wyjątkowość chwili, będzie po prostu spędzać Święta. Jednak jej serce będzie gorzko płakać…

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @evelina.czyta

FRAGMENT NR 117

OBECNIE

– Hej Elizka, pamiętasz mnie jeszcze? 

– Daniel! Co ty tu robisz? – parzyła sobie właśnie kawę w firmowej kuchni w stacji i jego głos wyrwał ją z zamyślenia. Wiedziała, że był na dłuższym urlopie i celowo się z nim nie kontaktowała. Szczególnie po ich ostatniej rozmowie, która do przyjemnych nie należała.

– Co tutaj robię? Tęskniłem, to wróciłem, nie? – puścił oczko i uścisnął ją serdecznie.

– Cieszę się, że już jesteś. Bardzo. I przepraszam, że byłam nieprzyjemna…

– To ja powinienem przeprosić. Byłem na Ciebie wściekły – przerwał jej łagodnie i jego twarz posmutniała. – Potrzebowałem tego urlopu, wiesz? Odciąłem się od wszystkiego i mogłem spokojnie przemyśleć to, co wydarzyło się ostatnio w moim życiu. Może wyskoczymy gdzieś razem po pracy i pogadamy bez świadków i ścian, które mają uszy? – znowu się rozweselił. Eliza poznała zmianę w swoim przyjacielu. Wyraźnie widziała, że podjął jakieś ważne decyzje, po których było mu ewidentnie lżej. Wydawał się być nie tylko pogodniejszy, ale jakby z czymś pogodzony.

– Jasne, chętnie, spędźmy miły przyjacielski wieczór. Naprawdę się za tobą stęskniłam – teraz ona go uścisnęła. Czuła ulgę, że między nimi znowu będzie tak jak dawniej. Że nie muszą sobie teraz nagle wszystkiego wyjaśniać i się sobie nawzajem tłumaczyć, żeby było dobrze. Porozmawiają o wszystkim na pewno, wiedziała o tym, ale bez presji i w sprzyjających okolicznościach. Teraz znowu był obok, ze swoimi zaletami i wadami, jej przyjaciel. I tak naprawdę teraz, w tym momencie, zdała sobie sprawę, że był jej bliski właśnie taki, jaki był, akceptowała go całkowicie. Przez czas jego nieobecności brakowało jej go, choć odsuwała tę myśl od siebie po ich ostatniej rozmowie.

– A planów z Mateuszem dzisiaj nie masz? – wiedziała, że tym sposobem pyta ją o obecny stan jej związku.

– A nie mam, wyobraź sobie – odpowiedziała przekornie, celowo zwlekając z odpowiedzią i popijając ostatnie łyki kawy.

– Ale że co? – nie umiał ukrywać swoich emocji i za to też go lubiła.

– Ale że to, że akurat dzisiaj wieczorem Mateusz pracuje.

– Czyli wszystko okej miedzy wami, tak? – dopytywał z takim wyrazem twarzy, że w tej chwili zrozumiała, że ta ciekawość to zwykła troska. Ten urlop chyba naprawdę dał mu do myślenia, bo wcześniej jej związek z Mateuszem traktował raczej jako zło konieczne.

– Tak, Daniel, wszystko okej. Choć sporo się znowu wydarzyło i musimy nadrobić zaległości.

– Ja też mam ci coś do powiedzenia – powiedział powoli, jakby chciał dobrać odpowiednie słowa.

– Nie mów, że wracasz do Patryka…

– Nie wracam. To znaczy on chciał wrócić do mnie, ale…

– Ale….?

– Ale nie ma szans na powrót – Eliza jeszcze nigdy nie słyszała Daniela w tak zdecydowanym wydaniu.

– I na pewno powiesz mi też za chwilę, dlaczego – domyślała się, ale nie chciała wyprzedzać faktów, ani tym bardziej spłoszyć przyjaciela. Znała go na wylot i wiedziała, co powie, zanim usłyszała jego słowa.

– Bo poznałem kogoś nowego. To moja bratnia dusza – oczy Daniela się zaszkliły. Eliza czuła, że ta historia miłości będzie zupełnie inna niż poprzednia.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 116

2 LATA WCZEŚNIEJ

Reszta listopada minęła Elizie głównie na pracy. Rzuciła się w jej wir, uciekając od myśli o domu. Rozmawiała kilka razy z mamą, a nawet z Igorem, choć rozmowny szczególnie nie był. Ważne było dla niej jednak to, że przełamał się i dzwonił do niej sam z siebie, choćby na minutę czy dwie, żeby zapytać, co u niej i powiedzieć, że u niego jest spoko. Cierpiał, bardzo cierpiał, wiedziała to. Złamała go nie tylko śmierć babci, ale stan, w jakim widział na co dzień swoją matkę. Pierwszy raz w życiu tak słabą, bezradną i bezbronną. Życie serwowało mu właśnie przyspieszony kurs dojrzewania emocjonalnego. 

Zapytała go, czy nie chciałby jej odwiedzić w Warszawie, ale od razu odpowiedział, że powinien być teraz w domu. Zrozumiała i nie nalegała, obiecując sobie, że zaproponuje mu to ponownie po Nowym Roku. Choć tak naprawdę nie była w stanie wyobrazić sobie świąt, na które obiecała przyjechać do Krupkowa. Uciekała myślami zarówno od przeszłości, jak i przyszłości, tej bliższej i dalszej. Uciekała od cierpienia, przepracowując się ponad siły.

– Eliza, ja wszystko rozumiem, ale musisz też odpoczywać, dziewczyno. I jeść musisz – zaczęła któregoś ranka Dorota, kiedy szykowały się do wyjścia do pracy. – Zrobiłam ci kanapki do roboty i ani się waż wrócić bez nich – dodała, wkładając jej zawiniątko do torebki.

– Dzięki, postaram się zjeść…

– Nie postaram się, tylko zjem – poprawiła ją przyjaciółka, patrząc na nią z troską. Nie chciała być natarczywa, ale Eliza marniała w oczach z dnia na dzień.

– Zjem, zjem, wcisnę w siebie jakoś. Jeszcze chwilę, Dorota. Ogarnę się,  naprawdę…

– Dobrze, że cię twoja mama nie widzi. Wiesz, że dzwoniła do mnie kilka dni temu?

– Spodziewałam się tego… Wiem, że się o mnie martwi – Eliza westchnęła cieżko, bo daleka była od dodawania matce zmartwień. – Co jej powiedziałaś?

– Że starasz się dobrze odżywiać i nie przepracowywać. Bo się starasz, prawda? 

– Słabo mi to staranie wychodzi, ale będzie lepiej – spojrzała na przyjaciółkę, lekko się uśmiechając. – Dziękuję, że tak jej powiedziałaś. I że się o mnie martwisz. Doceniam to, naprawdę.

– Zacznijmy od tych kanapek dzisiaj, okej? Będę codziennie przygotowywać ci coś do pracy, a jak się uda, to będziemy zjadać przed wyjściem z domu jakieś szybkie śniadanie. I to nie jest pytanie tylko twierdzenie, a raczej propozycja nie do odrzucenia jakby co – Dorota nakładała właśnie róż na swoje policzki przed małym lustrem w przedpokoju i po raz kolejny Eliza musiała przyznać, że jej przyjaciółka od zawsze umiała podkreślać swoją urodę. Dorota była z pewnością kobietą, za którą mężczyźni podążali wzrokiem na każdym kroku. 

– Zgoda. Muszę doprowadzić się do porządku, zanim znowu pojadę do Krupkowa. Choć szczerze mówiąc, myślę o tym, czy nie powinnam zostać na święta w Warszawie…

– No coś ty! Co ty gadasz, Elizka! – Dorota aż krzyknęła z zaskoczenia. – Pomyślałaś, jak będzie się czuć twoja rodzina, jeśli cię z nimi nie będzie? – choć sama nie utrzymywała zbyt częstych kontaktów z domem, ewidentnie wczuła się w sytuację i nie kryła oburzenia. Pomysł Elizy wydał się jej niedorzeczny.

– Pomyślałam, ale ja tych świąt nie przeżyję…

– Przeżyjesz i nie ma innej opcji! Pojedziemy do Krupkowa razem i jak będziesz chciała, spędzimy te kilka dni trochę u mnie, trochę u ciebie – Dorota brzmiała tak, jakby ten plan już dawno powstał w jej głowie i tylko czekał na ujawnienie. Jej wzrok pytał o akcept.

– Nie wiem. Daj mi jeszcze chwilę…

Eliza chwyciła torebkę i ubrana od stóp do głów wyszła, zamykając za sobą cicho drzwi. Poranek był mroźny, a zimny wiatr ciął ją prosto w twarz. Czekała na przystanku na autobus, zdając sobie sprawę, że ucieka. Od siebie, wspomnień, bólu i życia w Krupkowie, które mimo wszystko toczyło się dalej.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 115

2 LATA WCZEŚNIEJ

Poza kwestiami zmian w ustawieniach kadrów i oświetlenia, z inicjatywy Adama została omówiona pokrótce sprawa Marczewskich, a konkretnie ich awantura. Redaktorka, której scenariusz był realizowany w pierwszym odcinku, czyli w sobotę, zrelacjonowała ze szczegółami przebieg kłótni małżonków. Po niej włączył się do dyskusji Krzysztof, który doradził z własnego doświadczenia pracy z „tą dwójką”, że takie akcje są u nich na porządku dziennym. Mówił, że należy pozwolić Barbarze się wykrzyczeć, a kiedy największe emocje opadną, pomóc jej łagodnie zakończyć scenę, najlepiej uspokajając ją i odprowadzając do garderoby. Według reżysera Wojciech zazwyczaj przy tym obrządku milczy, z godnością znosząc obelgi żony, po czym chwilę po niej również udaje się do garderoby, gdzie  ją przeprasza i na swój sposób stara się udobruchać. „Ten sam przebieg od lat” – zakończył swój wywód Krzysztof. Adam wysłuchał wszystkiego uważnie, po czym ciężko westchnął, zdając sobie sprawę, że niczego tu nie wskóra i poprosił obecnych o nieprzywiązywanie zbyt wielkiej uwagi do podobnych wypadków w przyszłości. 

– Po prostu nie róbmy z tego następnym razem afery i skupmy się na swojej pracy. Przynajmniej udawajmy, że nas to nie interesuje, okej? – ostatnie słowa wypowiedział z uśmiechem, czym również zawtórowali mu pozostali. – Marta, a co robimy ze zwichniętą ręką uczestniczki? Jak to wytłumaczymy w programie? 

– Proponuję wyciąć scenę ze ścianką wspinaczkową i w ogóle nie mówić o wypadku – zaczęła donośnym głosem Marta, nieco zaskoczona tym wywołaniem do tablicy.

– Zgoda, tylko że w późniejszej części programu na ręku jest opatrunek. Jak to wytłumaczymy?

– Pomyślałam o tym jeszcze w trakcie realizacji odcinka – odpowiedziała ewidentnie z siebie dumna. – Dlatego nagraliśmy zapowiedź Barbary, w której zapraszając do następnej konkurencji tłumaczy, że w czasie przerwy naszej uczestniczce przytrafił się drobny wypadek…

– A jeśli zdecydujemy nie usuwać sceny se ścianką? Ta zapowiedź będzie wtedy nieprawdziwa, bo każdy zobaczy wypadek podczas wspinaczki – przerwał jej delikatnie Adam.

– Dlatego na moje polecenie nagraliśmy dwie wersje tej zapowiedzi – gdyby mogła, eksplodowałaby z dumy. – Jedną ze wspomnianym komentarzem i drugą bez tego komentarza, w razie gdyby scena z wypadkiem pozostała w programie – dokończyła swój donośny wywód Marta. „Wygląda tak, jakby oczekiwała na oklaski” – pomyślała Eliza, przyznając jednocześnie, że po raz kolejny zawodowe doświadczenie Marty ratuje sytuację, a jeśli nie ratuje, to przynajmniej stwarza możliwość wyboru lepszej opcji. 

– Dobra robota. Zastanowię się, jak to najlepiej rozwiązać i przed montażem odcinka będziesz miała moją decyzję – Adam profesjonalnym tonem zakończył wątek. – A co z publicznością? Macie jakiś pomysł, jak bardziej trzymać ich w ryzach, żeby się w trakcie nieplanowanych przerw tak bardzo nie rozchodzili, a potem po powrocie na swoje miejsca nie zasypiali? Bo takie przerwy będą się zdarzać w różnych fazach nagrania i na to musimy być przygotowani.

– Wprowadźmy zakaz oddalania się od hali, a jeśli to nie podziała, to spóźnialskich albo tych usypiających możemy przesadzać do ostatniego rzędu, żeby nie psuli kadru i żebyśmy nie musieli przez nich przerywać nagrania – zaproponował Krzysztof. – I nieważne, że będzie to któreś z rodziców lub rodzeństwa wygranej pary…

– Ale wnikliwy widz zorientuje się przecież, że na początku programu dany pan siedział z przodu, a teraz na jego miejscu siedzi ktoś inny, bo jego nagle nie ma – Adam wydawał się być zdziwiony tą propozycją doświadczonego reżysera.

– Daj mi najpierw dokończyć, drogi kolego – powiedział z lekkim wyrzutem i pewnością siebie Krzysztof. – To, co powiedziałem, proponuję zastosować w celu postraszenia. Czyli, jeśli gościu przeszkadza albo zasypia, to przesadzamy go w minutę na tyły, mówiąc, że nie będzie widoczny w kadrze, czyli dla niego oznacza to, że nie będzie go widać w telewizji. A dla tych wszystkich ludzi jest to bardzo ważne, dlatego ten argument zazwyczaj się sprawdza. Muszę mieć tylko twoje pozwolenie, żeby taką akcję zarządzić na planie.

– Okej, niech będzie. Już sobie wyobrażam twój ton, jak to mówisz – zaśmiał się Adam. – Sam czułbym się szybciutko postawiony do pionu.

Pozostali obecni zawtórowali szefowi śmiechem, ale Eliza słyszała go jakby przez mgłę. Do tej pory starała się maksymalnie skupić na tym, co działo się w studiu, ale dłużej już nie potrafiła. Jej myśli uciekły do Krupkowa i nie mogła ich już dłużej wstrzymywać. Musiała pozwolić im powędrować tam, gdzie sama pragnęła w tym momencie być, choć zdawała sobie sprawę, że byłoby to ponad jej siły. Zerknęła na telefon. Nie miała żadnych połączeń ani wiadomości. Jej najbliżsi byli teraz zapewne w drodze do kościoła na ostatnią pożegnalną mszę. Nie chciała wyobrażać sobie ani tej mszy, ani korowodu na cmentarz. Ani tym bardziej samego pogrzebu. Przez najbliższe kilka godzin chciała przestać myśleć, najlepiej przestać być. Wyłączyć się z życia i włączyć do niego z powrotem dopiero wtedy, jak będzie już po wszystkim. Wyszła na zewnątrz, nie zdając sobie sprawy, że jest odprowadzana wzrokiem przez Adama. 

– Eliza, wszystko w porządku? To teraz, tak? – zapytał ją z troską, zaskakując swoją obecnością. Stał tuż obok, jakby gotowy na ratunek.

– Tak, już się zaczęło. Poradzę sobie, dziękuję – powiedziała i zaczęła iść wolno przed siebie.

– Poczekaj, nie mogę patrzeć, jak cierpisz… – chciał ewidentnie powiedzieć więcej, ale coś go powstrzymało. Raczej nie coś, a ktoś, bo w wyjściu z hali pojawiła się Marta. Ani Eliza, ani Adam nie zdawali sobie sprawy, że ona też odprowadzała wzrokiem ich oboje.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 114

2 LATA WCZEŚNIEJ

W poniedziałek Eliza pojawiła się w pracy punktualnie o 9.00. Dokładnie o tej godzinie zaczynało się zebranie w studio, które miało służyć omówieniu weekendowych nagrań, wysunięciu wniosków usprawnienia tych elementów pracy na planie, które zawiodły bądź nie funkcjonowały tak jak powinny oraz wstępnego wypracowania pomysłów na realizację tego usprawnienia. Obecny był Adam, Marta, redaktorzy, Daniel jako reprezentant działu castingu, reżyser Krzysztof oraz większość ekipy realizacyjnej. Eliza cieszyła się, że będzie miała wsparcie w postaci przyjaciela, który poprzedniego dnia po wspólnym czasie spędzonym na celowo innych tematach niż praca, Krupkowo i Dorota, odwiózł ją do mieszkania przyjaciółki, tak jak zresztą obiecał. Była wdzięczna losowi, że miała go w swoim warszawkim życiu – w miniony weekend i tego ranka. Czuła się po prostu bezpieczniej.

Spotkanie jeszcze się nie zaczęło. Adam chciał zaczekać na obecność wszystkich potwierdzonych osób, a kilka z nich nadal stało w korkach. Kiedy Eliza weszła do hali, właśnie rozmawiał z Krzysztofem i jednym z operatorów, podczas gdy Marta intensywnie gestykulowała w ożywionej dyskusji, a raczej monologu, z redaktorami i Danielem. Pozostali siedzieli na miejscach publiczności i popijali kawę z automatu, gawędząc ewidentnie nie o pracy i nie o minionym weekendzie. 

Pierwsza zauważyła ją Marta, która natychmiast przerwała monolog i ruszyła w jej kierunku osobliwym sprintem.

– Eliza, kochana, jak się czujesz? Jesteś pewna, że jesteś w stanie tu dzisiaj z nami być? – powiedziała głośno, po czym objęła ją niespodziewanie ramieniem i prawie do siebie przytuliła, wywołując w swojej ofierze odruch wręcz wymiotny. Takiej sztuczności z jej strony Eliza jeszcze nigdy nie przeżyła, w dodatku w tak dosłownej bliskości.

– Jestem w stanie, puść mnie proszę z łaski swojej – szepnęła do jej ucha, nie dając się zatrzymać w miejscu. Cały czas szła przed siebie, żeby być bliżej pozostałych obecnych. – Dzień dobry wszystkim – przywitała się ciszej niż robiła to zazwyczaj. Zgodnie z jej przewidywaniami miniona noc nie należała do przespanych.

– Hej Eliza, zapraszamy do nas – odwrócił się w jej stronę Adam, choć tym razem do niej nie podszedł. – Poczekamy jeszcze chwilę na pozostałych, więc śmiało masz jeszcze chwilę na szybką kawę – uśmiechnął się i puścił jej swoje zabójcze oczko, po czym wrócił do rozmowy z Krzysztofem. Reszta jej współpracowników przywitała się z nią z odległości, każdy był zajęty swoimi współtowarzyszami i tematami. Nie za bardzo chyba chcieli afiszować się swoim współczuciem, tak jak Marta – i to w dodatku fałszywym – albo może nie wiedzieli, jak się mają w tej sytuacji zachować i woleli zostać w swoim bezpiecznym miejscu, myślała sobie Eliza, zajmując jedno z wolnych miejsc. Marta wróciła do monologu dla redakcji, nie darząc Elizy już nawet spojrzeniem, a Adam zerkał na nią co chwila, nie przerywając swojej dyskusji z Krzysztofem. Jego wzrok zadawał pytania: „Wszystko okej?”, „Na pewno?”, „Jak się czujesz?”, „Czego potrzebujesz?”…

– Proszę kawa – Daniel pojawił się przy niej tak nagle, że aż podskoczyła wyrwana z myśli o Adamie, na którego mimo wszystko starała się nie patrzeć. To znaczy patrzyła na niego w taki sam sposób, w jaki patrzyła na pozostałych obecnych w studio. Przenosiła wzrok z jednej osoby na drugą, choć myślami była przy jednej konkretnej postaci.

– Daniel, a ty raczysz do nas dołączyć czy zamierzasz zmienić profesję i zostać kelnerem? – niski głos Marty rozległ się po hali i co niektórzy zaśmiali się tylko po to, żeby przypodobać się szefowej. Eliza wzdrygnęła się.

– Dzięki, idź już – szepnęła do przyjaciela, który, nie spiesząc się, ruszył ku swojej grupie. To w nim lubiła. Nie napinał się, nikomu nie podlizywał, nikogo nie grał. Był prawdziwy taki jaki był, choć wystawiał się tym samym na innego rodzaju krytykę. Miała nadzieję, że nie cierpiał z powodu swojej orientacji, że umiał sobie radzić z otoczeniem i naciskami, choć tego tematu jeszcze nie poruszyli. Ale dojdą do tej rozmowy, była tego pewna. Jak tego, że powie mu kiedyś o problemach z Dorotą, o sytuacji z ojcem, a nawet może o Dawidzie. Adama, niezmiennie, zostawi tylko dla siebie.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 113

OBECNIE

– No dobra, spotkam się z nią – po dwóch namiętnych godzinach w łóżku i streszczeniu swojej ostatniej rozmowy z Dorotą, Eliza poddała się pod wpływem próśb Mateusza, który cierpliwie i łagodnie nakłaniał ją do podjęcia próby spotkania z przyjaciółką.

– Uważam po prostu, że jesteś jej to winna. Szansy naprawienia tego, co zepsuła – tłumaczył, obejmując ją ramieniem i gładząc jej włosy. – Pamiętaj, że ona tak naprawdę nie była sobą. Przemawiał przez nią alkohol i osobiste problemy…

– Powiedz mi, kotek, dlaczego ty tak jej bronisz? – przerwała mu, delikatnie muskając jego policzek. Uwielbiała te ich nocne rozmowy, kiedy wtulona w niego jak mała dziewczynka uważnie słuchała wszystkiego, co do niej mówił i cieszyła się jego całkowitą uwagą. Mogła mu powiedzieć wtedy wszystko, o tych mniej i bardziej ważnych sprawach. On słuchał, doradzał, komentował, rozśmieszał, drażnił się z nią… Byli dla siebie, tylko dla siebie, a te wspólne nocne godziny cementowały ich związek. Eliza marzyła, żeby było tak zawsze. Żeby nic się nigdy nie zmieniło, bo to było dokładnie to, czego potrzebowała. Obiecała sobie, że zrobi wszystko, żeby ten stan utrzymać jak najdłużej, żeby pielęgnować to mocno przewalczone już uczucie. Przewalczone szczególnie przez nią, bo w miłość Mateusza tak naprawdę nigdy nie wątpiła.

– Ja jej nie bronię, kochanie, staram się być po prostu sprawiedliwy, bo wiem, ile ta dziewczyna dla ciebie zrobiła. Tak naprawdę można powiedzieć, że dzięki niej jesteśmy razem…

– O nie, nie, nie… – przerwała mu nieco ostrzej niż chciała. – Tego nie dam sobie wmówić, mój drogi – pocałowała go w usta, żeby złagodzić efekt swojej porywczości. Irytowała się na siebie w duchu, że temat Doroty ciągle tak mocno na nią działał. Powinna się już uodpornić, choć odrobinę – to była druga obietnica, którą złożyła sobie w ciągu kilku ostatnich minut.

– Wcale nie mam na myśli tego, że po wyprowadzce od niej wylądowałaś w moich oczekujących Cię ramionach, bo stałoby się to prędzej czy później, nawet bez jej interwencji. Mam na myśli to, że to ona ściągnęła Cię do Warszawy, do mojego świata i dzięki temu mogliśmy się poznać – oddał jej pocałunek, który różnił się od poprzedniego wszystkim. Intensywnością, zachłannością i długością trwania. Eliza rozpłynęła się tak bardzo, że dalsza rozmowa na temat Doroty wydała się jej nie mieć kompletnie sensu.

– Kocham cię, Mateusz – powiedziała, głośno oddychając, ale on ponownie w ten sam sposób zamknął jej usta.

– Powtórz, proszę, bo nie dosłyszałem – nie przestawał jej całować, a jego ręce wędrowały po całym jej ciele.

– Ko cham cię, ko cham cię, ko cham cię – mówiła w przerwach na oddech, nie chcąc przerywać pocałunków. Chciała go w tej chwili jeszcze raz, choćby mieli się kochać do rana. On najwyraźniej odczuwał identyczną potrzebę, którą skrupulatnie, centymetr po centymetrze, właśnie zaczął realizować…

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @padiczyta

FRAGMENT NR 112

2 LATA WCZEŚNIEJ

Kiedy Daniel pojawił się w progu swojej kawalerki kilka minut po 15.00, Eliza drzemała. Emocje i rozmowa z mamą wyczerpały i tak skromne pokłady jej energii. Dźwięk przekręcanego w zamku klucza obudził ją, ale była wdzięczna za obecność przyjaciela, który rzeczywiście trzymał w rękach dwie porcje pysznie pachnącego jedzenia – gorącego rosołu oraz schabowego z ziemniakami i buraczkami.

– Nie, nie z naszego cateringu. Nie dowiózłbym w takiej temperaturze, a nie chciałem odgrzewać – odpowiedział bez pytania z jej strony. – Kupiłem w sprawdzonej restauracji kilka pięter niżej. Dobrze wyglądasz – dodał z uśmiechem, przygotowując dwa nakrycia na kuchennym minibarku, po czym zapraszającym gestem, który już znała, wskazał jej miejsce.

– Może kiedyś będę w stanie ci się odwdzięczyć – odpowiedziała, nie mogąc doczekać się chwili, gdy poczuje smak rosołu. Była głodna jak wilk, a dwie wypite wcześniej kawy tylko wzmocniły jej apetyt.

– Nie musisz, na tym polega przyjaźń. A my jesteśmy przyjaciółmi, prawda? 

– Tak, jesteśmy – powiedziała, patrząc mu prosto w oczy. – I dziękuję, że mi o sobie powiedziałeś. To dużo dla mnie znaczy.

– Naprawdę nie wiedziałaś? – swoje zdziwienie, które nie opuszczało go od wczoraj, okrasił kolejnym łagodnym uśmiechem. – Przecież wszyscy w firmie to wiedzą, a niektórzy nawet komentują.

– Możliwe, ale ja jestem na co dzień z Martą, która o tobie akurat nigdy mi nie opowiadała, a kiedy rozmawiam z ludźmi w stacji, to na pewno nie o innych. Nie lubię plotek…

– Nie lubisz firmowych plotek? Gdzie ty się uchowałaś, dziewczyno? – Daniel zaśmiał się, zabierając się za swoją porcję schabowego, podczas gdy ona delektowała się jeszcze smakiem domowego rosołu z makaronem. Naprawdę smakował prawie jak w domu… Odsunęła od siebie tę myśl, powracając do rozmowy.

– Sama nie wiem. Czuję, że jestem inna i odstaję od całego towarzystwa. Zastanawiam się czasem, czy ja tu w ogóle pasuję i jak długo wytrzymam – atmosfera między nimi i dobry posiłek sprzyjały zwierzeniom. Eliza poczuła potrzebę powiedzenia Danielowi wszystkiego, co leżało jej na sercu, pomijając wątek Adama oczywiście. – Teraz, kiedy babcia odeszła, myślę o powrocie do domu, żeby pomóc rodzicom i bratu. Zostawiłam ich tam nagle i bez możliwości przygotowania jakiejkolwiek alternatywy, a byłam im bardzo potrzebna. Do tego wspólne mieszkanie z Dorotą układa mi się, delikatnie mówiąc, średnio, a na samodzielne mieszkanie mnie nie stać. Tak naprawdę męczę się  w tym układzie, ale na razie nie mam innego wyjścia. A z Martą sam wiesz, jak jest. Mam wrażenie, że tylko czeka na moje potknięcie, żeby mieć powód do zwolnienia mnie z pracy…

– Adam na to nie pozwoli to po pierwsze – przerwał jej. – A po drugie bierz się szybko za drugie danie, bo zaraz będzie zimne – przypomniał, wkładając jej do jednej ręki nóż, a do drugiej widelec. 

To prawda, wiedziała przecież, że Adam nad nią czuwa, sytuacja z mankiem była tego najlepszym przykładem. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie czuła się bezpiecznie, pracując na co dzień z Martą. Miała wrażenie bycia pod ciągłą obserwacją, nadal, nawet po tych już prawie pięciu miesiącach współpracy. Czuła chorobliwą kontrolę szefowej, próbę narzucania przez nią jej własnego stylu pracy i słownictwa, ale przede wszystkim codziennie była konfrontowana z ekstremalnie zmiennym nastrojem i emocjami Marty. Raz oschłej, zimnej jak lód i wybuchowej, a po chwili spokojnej i wyciszonej, tykającej jednak jak bomba. Zdarzały się też krótkie momenty fałszywej sympatii, one jednak na szczęście należały do rzadkości. Eliza słusznie nigdy w nie nie wierzyła i nie dała się oszukać, zachowując dystans do wszystkich padających pod jej adresem słów i gestów.

– Zdaję sobie sprawę, że nie jest ci łatwo, Elizka, ale uwierz mi, prawie każdy w tej firmie boryka się z jakąś ciężką historią lub niesie bagaż trudnych doświadczeń. A mimo to idzie dalej. Nie patrz za siebie, tylko naprzód, tam gdzie masz perspektywy. Nikt nie ma lekko, choć to pewnie marne pocieszenie dla ciebie – po tych słowach Daniel ciężko westchnął, wstał od minibarku i wstawił wodę w czajniku. – Gorąca herbata z cytryną, imbirem i miodem jest w takich momentach idealna – nie poddawał się i na wszelkie sposoby próbował poprawić jej nastrój.

– Na razie nie podejmuję żadnej decyzji. Przeczekam ten najtrudniejszy moment i wtedy pomyślę, co dalej – zebrała naczynia i zaczęła zmywać je w zlewie. – Dzięki za pyszny obiad, dokładnie tego było mi trzeba.

– A co ty robisz, Elizka? Przecież tu jest zmywarka – Daniel z zaskoczoną i skrzywioną miną wskazał jej sprzęt, który znała do tej pory tylko z pracy w stacji. W mieszkaniu Doroty i w małym biurze przy hali takich luksusów nie było. O jej rodzinnym domu nie wspominając.

– Dla ciebie to pewnie wybawienie, co? Bo ja w sumie lubię zmywać, relaksuję się przy tym – odpowiedziała zgodnie z prawdą, uśmiechając się jak mała dziewczynka.

– Herezje głosisz, dziewczyno! – teatralnie przewrócił oczami, zakręcając kran i wyjmując jej talerz z ręki. – Masz tu herbatkę i zasiądź wygodnie, a ja zajmę się naczyniami.

Lubiła Daniela coraz bardziej. W ten weekend udowodnił jej, że jest warty jej sympatii i przyjaźni. Jego żarty nawet w poważnych sytuacjach rozbrajały jej ochronny pancerz i potrafiły wywołać jej uśmiech. Najmniejszy, ledwie widoczny, ale jednak uśmiech. Było jej przy nim dobrze, nie musiała nikogo udawać. Czuła się jak u siebie, bezpiecznie, dokładnie taka jak była. Nie dopytywał o szczegóły jej relacji z Dorotą, o Krupkowo, o rodzinę. Na podstawie informacji, które mu powierzyła, starał się ją wspierać tak jak potrafił. I tyle jej wystarczyło.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 111

2 LATA WCZEŚNIEJ

Rozmowa z mamą była inna niż zazwyczaj. Eliza zdawała sobie sprawę, że wypytywanie o szczegóły tego, co dzieje się w domu, nie miało najmniejszego sensu. Jej rodzina na pewno spędzała większość czasu przy babci i przygotowywała się do poniedziałkowej ceremonii. Nie było też sensu pytać o samopoczucie mamy i pozostałych, bo było oczywiste, co każdy z nich przeżywa. Czuła się bezsilna, nie mogła nic zrobić, żeby choć w małym stopniu wesprzeć swoich bliskich. Tak naprawdę sama tego wsparcia potrzebowała i teraz, kiedy była w mieszkaniu Daniela, z dala od zgiełku studia i ludzi, w niedzielnej ciszy ulic Warszawy za oknem, czuła, że dopada ją przygnębienie. Mama czekała na jej telefon, ale i ona potrzebowała usłyszeć jej głos. 

– Córeczko, dobrze, że dzwonisz, już się martwiłam – nawet w bardzo przyciszonym głosie matki Eliza słyszała wyraźny smutek. 

– Niepotrzebnie, mamuś. Pisałam ci przecież wczoraj, że dotarłam szcześliwie i wszystko jest dobrze. Kilka osób się tu mną zaopiekowało i jakoś daję radę.

– To dobrze, dziecko. Musisz się jakoś trzymać, wszyscy musimy… – głos kobiety delikatnie się załamał, ale po chwili mówiła dalej. – Wiesz, zjechała się rodzina z daleka i staram się ich tu wszystkich jakoś ugościć i obsłużyć. Ale to dobrze, mam zajęcie. Igor mi pomaga.

– Napisał wczoraj do mnie i pytał, czy dojechałam. Zaskoczył mnie – Eliza wiedziała, że to śmierć babci dała bratu do myślenia, poruszyła go tak bardzo, że przełamał się i … docenił rodzinę. Tak, to chyba odpowiednie określenie. Miała nadzieję, że ich relacja się odnowi i znowu będą mieli ze sobą dobry kontakt, tak jak do czasu jej wyprowadzki do Warszawy. 

– No widzisz, jak to się dzieje. Babcia już nad nami czuwa. Wszystko się ułoży, trzeba tylko czasu…

– Mamo, ty weźmiesz sobie jutro coś przed pogrzebem, dobrze? Martwię się o ciebie – Eliza widziała, jak najdroższa jej osoba stara się dzielnie znosić szok i ból, ale zdawała sobie sprawę, że moment wybuchu niepohamowanej rozpaczy mógł nadejść właśnie następnego dnia na cmentarzu.

– Tak, Igor kupił mi coś w aptece. Ale wiesz, dziecko, ja nie chcę się otumanić. Chcę to przeżyć świadomie, pożegnać ją tak jak należy…

– Ale to będzie jak należy i świadomie, mamo, musisz tylko sobie pomóc przez to przejść. Obiecaj mi, że coś weźmiesz. Jeśli nie, to przyjadę do domu jeszcze dzisiaj. – Wizja rozpaczającej na cmentarzu matki nie dawała jej spokoju. W jej głowie powstawały najczarniejsze scenariusze.

– Dobrze, obiecuję – usłyszała po chwili zrezygnowany ton. 

– Mamuś, wiesz, że ja będę tam z tobą, choć fizycznie mnie tam nie będzie? Myślami będę z wami wszystkimi – czuła, jak wzbierają w jej oczach łzy. Na szczęście udało się jej je pohamować. Nie chciała wyprowadzić mamy z jako takiej, choć chwilowej, równowagi emocjonalnej.

– Córeczko, muszę kończyć, wołają mnie tu. Dbaj o siebie. Pa – połączenie zostało przerwane, a Eliza przymknęła oczy. Była pewna, że nikt mamy nie wołał. Znała ją doskonale i zdawała sobie sprawę z tego, jak wyglądałaby za chwilę ich rozmowa, do czego jej matka nie chciała dopuścić. Nie będąc już w stanie trzymać się w ryzach, wolała szybko pożegnać się nieprawdziwą wymówką niż płakać córce do telefonu i ją dodatkowo martwić. Teraz na pewno rozszlochała się tam na dobre. W samotności, gdy nikt jej nie widział i nie słyszał. Na zewnątrz silna i dzielna, w środku cierpiała jak mała dziewczynka. A ona, jej córka, nic nie mogła dla niej zrobić. 

Tak samo jak jej matka teraz w Krupkowie, tak ona w Warszawie, w obcym mieszkaniu, rozpłakała się jak małe dziecko. Z tęsknoty za babcią, z bezsilności i strachu o mamę, z żalu, że jednak nie jest teraz z bliskimi i z obawy o ich rodzinną przyszłość. Ojciec miał rację. Nic nie będzie już takie samo.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @liburu__

FRAGMENT NR 110

2 LATA WCZEŚNIEJ

Kiedy dotarli do mieszkania Daniela, była prawie 23.00. Eliza ledwie trzymała się na nogach i w sumie wszystko było już jej obojętne. Chciała się po prostu położyć i zamknąć oczy. Kawalerka była całkiem przytulna. Urządzona skromnie, ale gustownie, z przewagą beżu i szarości. Tyle zdążyła odnotować przez wpół domknięte powieki, udając się prosto do łazienki. Daniel przygotował w tym czasie świeżą pościel, rozłożył kanapę, a dla siebie wyciągnął materac, którego wcześniej nigdzie nie odnotowała. Musiał być gdzieś sprytnie ukryty, żeby nie zajmować miejsca w i tak niedużej przestrzeni.

Nadal zbyt wiele ze sobą nie rozmawiali poza prostymi komunikatami w związku z organizacją miejsc do spania. Ale na chwilę przed zaśnięciem Eliza wyszeptała: „Ładnie tu, Daniel. Dziękuję”, po czym odleciała w głęboki sen. Mimo że chciała pomyśleć jeszcze o tylu sprawach, a zwłaszcza o tym, co usłyszała w samochodzie, jej umysł się po prostu wyłączył. I tak dzielnie zniósł wszystko, co zdarzyło się w ciągu dwóch ostatnich dób. Na więcej nie było w tej chwili szans.

Następnego dnia obudziła się dopiero po południu. Zerwała się do pozycji siedzącej, nie wierząc w to, co pokazuje zegar wiszący na przeciwległej ścianie. Rozejrzała się po łóżku w poszukiwaniu swojego telefonu i wtedy ujrzała na poduszce kartkę od Daniela: „Nie panikuj! Miałaś obowiązek się wyspać i zrobić sobie wolne – to polecenie służbowe od Adama. Ja i ciepły obiad będziemy około 15.00. Odpoczywaj” i emotikon buziaka na końcu. Położyła się z powrotem, nakrywając się kołdrą po samą brodę. Po chwili wyjęła spod niej rękę z telefonem, który sekundę wcześniej wyczuła pod swoimi plecami i wysłała wiadomość o treści „Dziękuję” do dwóch ważnych mężczyzn w jej obecnym życiu, do Daniela i Adama. Tylko dzięki nim nie czuła się teraz sama i to oni jako jedyni dbali tu o nią prawdziwie i od serca. Nie zdążyła nawet odłożyć smartfona, kiedy usłyszała sygnał przychodzącego smsa. Był od Adama. „Jeśli czegoś potrzebujesz, mów lub pisz śmiało. Jestem.” Przeczytała te słowa jeszcze raz, wpatrując się w ostatnie z nich. „Jestem”… Nie, nie będzie sobie nic wkręcać. Adam zachowuje się po prostu tak, jak przystało na odpowiedzialnego i empatycznego szefa. Wie, że przyczynił się do sytuacji, w której się znalazła przez prawie natychmiastowe zatrudnienie jej i wrzucenie do diabelskiego młyna i w zastałych okolicznościach próbuje złagodzić tego skutki. Ot, i cała filozofia. A ona, głupia małolata, interpretuje każdy jego gest i słowo, jakby kryło się za nimi nie wiadomo co. Musi przestać to robić, bo najzwyczajniej w świecie sama siebie tym krzywdzi. Bo po co fundować sobie rozczarowanie i łzy, skazując się na pewny miłosny zawód? „Czuj się jak u siebie w domu” – brzmiała treść drugiego smsa, którego wysłał tym razem Daniel, przerywając tym samym jej rozmyślania. Postanowiła zatem zrobić sobie kawę i wypić ją w łóżku, a potem zadzwonić do mamy. Wiedziała, że po kilku wiadomościach, które wysłała jej wczoraj, czeka na jej telefon.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 109

2 LATA WCZEŚNIEJ

Daniel odwiózł Elizę do domu dopiero wieczorem, choć nagranie pierwszego odcinka jeszcze się nie skończyło. Kiedy wychodzili z hali, trwały właśnie przygotowania do ślubu, który według scenariusza programu odbywał się w studio, w specjalnie przygotowanej scenerii, z udziałem urzędnika urzędu stanu cywilnego lub księdza, w zależności od preferencji zwycięskiej pary. Obaj mieli być do dyspozycji podczas każdego nagrania, bo do ostatniej konkurencji nie było wiadomo, która para wygra. Rywalizacja w „Rajskim weselu” była prawdziwa, nie było żadnych ustawek i kombinacji, co dodawało smaczku nie tylko programowi samemu w sobie, ale także pracy obecnej na planie ekipie, bo był to czynnik, którego nikt nie mógł przewidzieć.

Podczas pierwszego nagrania wygrała para, na którą obstawiała Eliza. Nie szło im co prawda gładko i o mały włos nie odpadliby w finale, ale jak na dłoni było widać, że są w sobie zakochani, co stanowczo odróżniało ich od dwóch pozostałych par. Jaki rodzaj miłości łączył tamtych? Tego Eliza nie chciała wiedzieć, a tym bardziej znaleźć się kiedyś w podobnej sytuacji. Nie byłaby w stanie tkwić w takiej relacji ze swoim przyszłym mężem, jaka łączyła te dwie kobiety z ich narzeczonymi. 

Był to główny temat rozmowy między nią a Danielem, zanim pożegnali się przed kamienicą na Żoliborzu. Eliza spojrzała w ciemne okna mieszkania Doroty i od razu zrozumiała, że spędzi tę noc sam na sam ze sobą. Mimo że padała z nóg z niewyspania i nadmiaru wrażeń, czuła, że najbliższe samotne godziny totalnie ją pogrążą. Nie wypadało jej jednak zapraszać Daniela na górę dla towarzystwa, choć być może w tych szczególnych okoliczności zrobiłaby to, gdyby mieszkała u siebie.

– Co się dzieje, Eliza? – zapytał, gdy wyczuł jej wahanie. Widział, że celowo opoźnia wyjście z samochodu. Do tej pory spełnił swoje zadanie celująco, udało mu się odwrócić jej uwagę od sytuacji w domu rodzinnym. Nie mógł jej teraz zostawić, widząc, co się z nią dzieje.

– Wygląda na to, że tam na górze czekają na mnie tylko głuche ściany – powiedziała to w taki sposób, że był pewien, że cały jego wysiłek pójdzie za kilka minut na marne i w pustym mieszkaniu Eliza da się całkowicie pochłonąć rozpaczy.

– A co z twoją przyjaciółką? – opowiadała mu kiedyś, że mieszka u Doroty i o tym, że chciałaby się wkrótce usamodzielnić. Nie znał szczegółów, ale domyślał się, że w ich relacji dzieje się coś, czego Eliza nie umiała lub nie chciała zaakceptować.

– Najwyraźniej nie ma jej w domu. Zresztą nie mówiłam jej, kiedy wrócę z Krupkowa – wytłumaczyła, po czym zaczęła powoli zbierać swoje rzeczy.

– Poczekaj, nigdzie nie pójdziesz – ton Daniela był stanowczy, ale łagodny. Spojrzała na niego niepewnie. – Po prostu za bardzo starałem się przez cały dzień trzymać cię w pionie, żeby teraz pozwolić ci spędzić noc w samotności po tym wszystkim, przez co przeszłaś i nadal przechodzisz…

– Daniel, to naprawdę miłe, że się o mnie martwisz i jeszcze raz dziękuję ci za to, że nade mną czuwałeś, ale ja i tak marzę tylko o tym, żeby przyłożyć głowę do poduszki. A kiedy się to stanie, zasnę w ułamku sekundy – kłamała, próbując dyplomatycznie wybrnąć z sytuacji.

– Uwierz mi, że jak wejdziesz teraz do pustego i ciemnego mieszkania, to w takim samym ułamku sekundy ochota na sen ci odejdzie. Jak ręką odjął. Wiem, co mówię, bo przechodziłem przez to całkiem niedawno…

– Jak to? – nie wspominał jej o żałobie i nigdy nie widziała po nim, żeby opłakiwał jakąś bolesną stratę.

– Straciłem kogoś bliskiego i każdy powrót do pustego domu powodował, że mimo wycieńczenia, godzinami nie mogłem zasnąć. Zamiast tego ryczałem w poduszkę i wyłem z rozpaczy – jego głos brzmiał inaczej na wspomnienie tych przeżyć i teraz Elizie zrobiło się żal przyjaciela. Domyśliła się jednak, że chodziło o stratę miłosnej relacji, a nie utratę kogoś bliskiego z powodu śmierci, ale nie chciała być wścibska i dopytywać o szczegóły. – Także zabieram cię do siebie i przenocujesz w moim towarzystwie. A jak już się wyśpisz, przywiozę cię tu jutro jeszcze raz.

– Nie ma mowy – przeczącym ruchem głowy podkreśliła swoje dość głośno wypowiedziane słowa. – Nie mam zamiaru robić ci problemu, a poza tym nie mam w zwyczaju nocować u faceta, którego… – ugryzła się w język, nie chcąc w żaden sposób urazić Daniela. Od początku ich znajomości traktowała go jak dobrego kumpla i przyjaciela i za nic nie chciała tego zmieniać, a proponowana perspektywa niosła ze sobą takie ryzyko. 

– Elizka, co ty chcesz powiedzieć? – spytał zaciekawiony, choć o dziwo wcale nie zdenerwowany. 

– Nic takiego… – zawahała się przez chwilę. – Doceniam twoją troskę, ale po prostu nie chcę jechać do ciebie na noc – odpowiedziała, zakładając na głowę czapkę. Nigdy nie przekroczył wobec niej żadnej granicy i nigdy nie spojrzał na nią tak jak inni faceci w pracy, więc teraz nie mogła tego zepsuć, pozwalając się zawieźć do jego domu.

– Eliza, nie wiem, czy dobrze trafiam w twoje obawy – zaczął pojednawczym tonem – ale jeśli trafiam, bo jeszcze jakimś cudem tego nie wychwyciłaś, to nie masz się czego bać. Jestem gejem i mimo całej sympatii, którą czuję do ciebie i twojej wyjątkowej urody, nie pociągasz mnie i nie mam zamiaru zbliżać się do ciebie bardziej niż do tej pory – dokończył z uśmiechem. – Jesteś ze mną bezpieczna, rozumiesz?

Słuchała jego słów, patrząc na niego z niedowierzaniem. Jakim cudem dowiaduje się o tym dopiero teraz? Jak to możliwe, że nie dotarło to do niej wcześniej? Wielokrotnie rozmawiali ze sobą w firmie, dlaczego nigdy się nie domyśliła? 

– Ale idiotka ze mnie – wyszeptała, gdy pierwszy szok minął. – Przepraszam cię bardzo.

– No coś ty, nie masz za co. A przeprosiny traktuję jako zgodę. Jedziemy do mnie – zarządził i uruchomił silnik.

Resztę drogi przebyli w milczeniu. Eliza walczyła ze sobą, żeby nie spalić się ze wstydu, a Daniel wrócił pamięcią do minionego lata, podczas którego przeżył bolesne rozstanie ze swoim chłopakiem. Po nim obiecał sobie, że nie będzie szybko angażował się w nowy związek, tylko pobędzie sam i poczeka na kogoś wyjątkowego. Bo wierzył, że ktoś taki w jego życiu prędzej czy później się pojawi.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 108

OBECNIE

Z przystawek w postaci grillowanych kalmarów oraz sajgonek na ciepło zostały tylko puste talerze, których kelner nie zdążył jeszcze zebrać ze stolika. Na ich widok Mateusz uśmiechnął się ciepło do Elizy i jeszcze raz przeprosił za godzinne spóźnienie. Już po chwili siedzieli przy czystym i gotowym na główne dania stoliku, przeglądając karty. Ona zdecydowała się na pad thai z kurczakiem, którego smak miała przyjemność wypróbować kiedyś w pracy, gdy Daniel zamówił takie danie na wynos, a on, Mateusz, zamówił wołowinę z woka. Azjatyckie zapachy nęciły tak bardzo, że od razu zaczęli jeść. Pyszna jaśminowa herbata okazała się być dobrym kompanem ich niecodziennego spotkania, kojąc pragnienie załagodzenia sytuacji i wyjaśnienia kilku tematów.

– Tęskniłem za tobą – powiedział pierwszy Mateusz, gdy skończyli rozmawiać o jego pracy.

– Ja za tobą też, mimo że była to tylko jedna noc. Choć bardzo jej potrzebowałam – odpowiedziała, popijając kolejny łyk i długo patrząc mu w oczy.

– Mi się w sumie też przydała. Mogłem się w końcu wyspać – po tych słowach szczerze uśmiechnął się od ucha do ucha i sięgnął po jej dłoń. Podała mu ją od razu, tak naprawdę tylko czekając na ten gest.

– Drań! – zawtórowała mu cichym śmiechem i przesłała buziaka w powietrzu. – Jeśli tak, to możemy rozstawać się na noc częściej…

– O nie, nie, nie, moja kochana, nie wchodzi to zupełnie w grę. To jedno wyspanie się wystarczy mi na kilka kolejnych miesięcy, a nawet i lat – żartował dalej, a jego dotyk i uśmiech były dokładnie tym, czego właśnie potrzebowała. 

– Znając nas, takie nocki będą zdarzać się częściej, ale ta perspektywa też mi się podoba – powiedziała i jakby na komendę pojawiły się na ich stole desery w postaci smażonych lodów. Od razu zabrali się do ich jedzenia, pomrukując z zachwytu nad ich obłędnym smakiem, nowym dla nich obojga.

– A jak twoje spotkanie ze słynnym Wojciechem Marczewskim? – zapytał Mateusz, ponownie ciepło się do niej uśmiechając. Tak naprawdę uśmiech w ogóle nie znikał z jego twarzy, bo wizyta w tym miejscu, orientalne zapachy i smaki były dla niego czystą przyjemnością.

– Odbyło się dość sprawnie i udało mi się utrzymać nad nim kontrolę – usłyszała dumę w swoim głosie.

– Nad spotkaniem czy nad Wojciechem? – Mateusz żartował dalej.

– Jednym i drugim, jeśli już o to pytasz. Zazdrosny? – teraz była jej kolej na kokietowanie.

– No pewnie, że zazdrosny – jego ton stracił trochę swojej żartobliwej nuty. –  Znam typa i jego wyraźnie wyrażona wola spotkania tylko z tobą to dla mnie wystarczający powód, żebym mógł się zastanawiać, co on knuje… Bo w szczerość jego intencji wobec tak pięknej i mądrej kobiety nie wierzę. Oboje wiemy o nim za dużo…

– Zanim jeszcze bardziej rozwiniesz ten wątek – Eliza chciała oczyścić atmosferę, zanim zrobi się za ciężka – to rzeczywiście sama się tego obawiałam… W sensie że z czymś do mnie wyskoczy. Ale zawsze ci mówiłam, że nigdy nie pozwolił sobie na żaden dwuznaczny komentarz wobec mnie…

– I jego szczęście – teraz Mateusz wszedł jej w słowo. – Niech by tylko spróbował – mimo ciepłego uśmiechu wiedziała, że mówi serio. Był o nią zazdrosny od początku ich związku, a o Marczewskiego dopytywał za często. Umiał się jednak trzymać w zdrowych granicach.

– Ale… – jeśli chciała być z nim szczera, musiała mu powiedzieć o propozycji Wojciecha.

– Wiedziałem, że nadejdzie ten moment. Czułem, że po to właśnie była ta wymuszona rozmowa tylko z tobą – powiedział spokojnym tonem. Za spokojnym.

– Poczekaj, daj mi opowiedzieć, wszystko miałam pod kontrolą – uspokajała go. Czuła ryzyko innego zakończenia wieczoru niż sobie wymarzyła. – Rozmowa cały czas toczyła się o tej feralnej akcji z asystentką kostiumów. Wszystkiego się oczywiście wyparł, kontraktu wcale nie zamierzał zrywać, chciał po prostu utrzeć nosa Marcie…

– I się z tobą umówić – dokończył za nią. – Doskonale wiedział, że ucierając nosa Marcie, zapulsuje u ciebie. Logiczne. Nieźle to rozegrał.

– Być może. I na samym końcu rzeczywiście wyskoczył z zaproszeniem na kawę, ale jasno i wyraźnie dałam mu do zrozumienia, że nie jestem zainteresowana.

– Ten koleś mnie zadziwia – Mateusz dopijał właśnie ostatnią porcję herbaty.- Przecież on wie, że jesteśmy razem, a mimo to próbuje. Co on sobie myśli? Że każda kobieta bez wyjątku na niego leci? Nigdy za nim nie przepadałem, ale teraz będę musiał powiedzieć mu kilka słów.

– Oj przestań, przecież pracujecie razem – i tak wiedziała, że klamka już zapadła i jej ukochany, na swój dyplomatyczny sposób, da Marczewskiemu odczuć konsekwencje nieudanego zaproszenia jej na kawę.

– Tym bardziej. Niech wie, z kim pracuje. Nie pozwolę tak traktować ciebie i siebie. To męskie sprawy i załatwię to bez uszczerbku na niczyim zdrowiu. Obiecuję – znowu się uśmiechnął i dojrzała w jego spojrzeniu determinację. Wiedziała, że jakakolwiek próba przekonania go nie ma już sensu. – Doszłoby do tego prędzej czy później. W sumie i tak późno, jak na jego możliwości. Ale najwyraźniej to odpowiedni czas, żeby zaznaczyć swój teren – podsumował, wziął ją za rękę i po chwili dodał szeptem: – A teraz chodźmy już do domu, bo nie mogę się ciebie doczekać – spojrzał na nią w taki sposób, że oddałaby wszystko, żeby natychmiast teleportować się do sypialni. Pociągał ją, dawał poczucie bezpieczeństwa i czuła się przez niego kochana. O Jeremim porozmawiają następnym razem…

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 107

2 LATA WCZEŚNIEJ

Marta była wściekła na Adama. Po raz kolejny rozczulał się nad Elizą i to już było bardziej niż podejrzane. Nigdy w życiu, w całej swojej karierze, nie przeżyła tak „empatycznego” szefa. Okej, dziewczyna przeżywa żałobę, wiadomo, że jej ciężko, ale żeby tak się o nią troszczyć i zwalniać z wszelkich obowiązków, których notabene zapowiadało się znacznie więcej podczas nagrania pierwszego – heloł! – odcinka nowego programu? Przez skórę czuła, że za tym działaniem stoi coś więcej. Że Dralski jest po uszy zakochany w młodej debiutantce i to jest główny motyw jego decyzji. Takie rzeczy nie dzieją się tak po prostu, o nie.

Ta prawie pewność wcale jej nie cieszyła. Wręcz przeciwnie – niweczyła plan szantażu Elizy, który urodził się w jej głowie, jak tylko pierwszy raz zobaczyła maślany wzrok tej siksy, gdy ta wpatrywała się w Adama, myśląc, że nikt tego nie widzi. Ale ona, Marta, złapała to spojrzenie. Co prawda tylko przez ułamek sekundy, ale tyle wystarczyło, żeby akurat w tej kwestii mieć stuprocentową pewność. 

Świadomość, że Dralski odwzajemnia uczucia Elizy bardzo ją niepokoiła. Zresztą nie trzeba było długo czekać, już teraz odczuwała skutki tej gówniarskiej, jakby nie było, miłości w cudzysłowie. Bo jak można to inaczej nazwać, skoro tak ustatkowany i ogarnięty facet, który od dwudziestu lat ma tę samą żonę i już prawie dorosłą córkę, nadal rozwijającą się karierę i poszanowanie w całej branży, nagle zachowuje się tak irracjonalnie za sprawą jakiejś ledwie coś dukającej młódki z zadupia, która nie ma pojęcia o podstawach pracy w telewizji? Jak można wpuścić coś tak nieopierzonego do tak sprawnie działającej machiny i oczekiwać, że to coś wpasuje się w jej tryby? Nie wpasuje. I ona, Marta, już tego dopilnuje. Będzie co prawda musiała zmienić swój plan, ale wymyśli coś jeszcze skuteczniejszego, coś, co usunie tę gówniarę z jej życia raz na zawsze. Nie może przecież pozwolić, żeby ta niby niczego niewinna dziewczyna psuła jej krew swoją obecnością, wyglądem, fałszywą skromnością i teraz jeszcze wzbudzaniem współczucia u wszystkich naokoło. Najchętniej dałaby jej w twarz, tak konkretnie, żeby laska się w końcu otrząsnęła, przejrzała na oczy i sama w końcu przyznała, że to nie miejsce dla niej. 

I jeszcze, jakby tego wszystkiego było mało, Adam zakomunikował na oficjalnym spotkaniu, że obowiązki tej lafiryndy ma przejąć ona, Marta, która jest przecież jej szefową, a nie asystentką! Która sama potrzebuje dodatkowych rąk przy obrabianiu swojej roboty, a nie plamienia swojego wizerunku poprzez robienie na planie wszystkiego, co najmniej prestiżowe. Jak mógł ją tak poniżyć i sponiewierać? I to przy wszystkich obecnych, którzy tak jak ona zrobili duże oczy w reakcji na jego decyzję. Nie wybaczy mu tego, nie zapomni. Zemści się któregoś pięknego dnia…

„Jeśli się dowiem, że dziś lub w następnych dniach ją tknęłaś, pożałujesz!” Ta wiadomość wyświetliła się w jej telefonie w chwili, gdy w sobotę rano przekraczała próg studia. Spontanicznie postanowiła tym razem zareagować. „A o kogo konkretnie chodzi, jeśli mogę wiedzieć?” – domyślała się, ale chciała potwierdzenia. „Wiesz to dokładnie. I lepiej mnie nie prowokuj”- sms zwrotny przyszedł prawie natychmiast.

A więc Eliza miała jeszcze tajemniczego wielbiciela. Obrońcę, który z jakiegoś powodu nie ujawniał swojej tożsamości. Kogoś, kto chciał pozostać w ukryciu i stamtąd kontrolować ich relację. Kto to mógł być? Adam? Nie, on miał inne sposoby i skutecznie z nich, jak widać, korzystał. Może Daniel, z którym ta siksa się przyjaźni? Niemożliwe – chłopak nie ma jaj, żeby tupnąć porządnie nogą, a tym bardziej pisać takie smsy, gej jeden. A może jej facet, który jednak gdzieś jakimś cudem istnieje? To była najbardziej możliwa opcja.

Nie, żeby Marta się przestraszyła, ale zdecydowała, że nie będzie reagować ad hoc. Na spokojnie przemyśli, co i jak robić dalej.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 106

2 LATA WCZEŚNIEJ

Eliza zdecydowała wykorzystać możliwość, którą zapewnił jej Adam i spędzić ten dzień na obserwacji. Uznała, że będzie to dla niej równie ważne zawodowe doświadczenie jak aktywna praca na planie. Mogła spokojnie patrzeć na to, co działo się w studio i obserwować reakcje poszczególnych członków ekipy. Obecność Daniela była tym bardziej pomocna, że chętnie komentował różne wydarzenia, a miał przecież w branży dużo więcej doświadczenia niż ona. Cieszyła się w duchu na najbliższe godziny, czując, jak powoli schodzi z niej poranny stres. Oddalała od siebie myśli o Krupkowie i starała sie poświęcić całą uwagę temu, co właśnie działo się przed jej oczami.

Z kubkami parującej kawy w dłoniach usiedli na jej prośbę w jednym z najbardziej niepozornych kątów hali, tak aby nikomu nie przeszkadzać, a jednocześnie mieć po prostu święty spokój. Lubili swoje towarzystwo, co potwierdził wspólnie spędzony poranek, więc oboje z ciekawością, ekscytacją i w miarę upływu godzin także ulgą przyglądali się nagraniu i jego uczestnikom. Szczególnie Eliza mogła odetchnąć z ulgą, bo podczas realizacji pierwszego odcinka „Rajskiego wesela” wydarzyło się naprawdę wiele, szczególnie tych nieplanowanych akcji, a co za tym idzie, również interwencji. I gdyby występowała dzisiaj w swojej zawodowej roli asystentki Marty i Adama, miałaby ręce pełne roboty, choć to właściwie za mało powiedziane. Nie wiedziałaby tak naprawdę, w co najpierw te ręce włożyć, bo wiele spraw działo się jednocześnie.

Zaczęło się od awantury pomiędzy prowadzącymi, którą ponoć jeszcze w pierwszej godzinie obecności w studio, a więc przed przybyciem Elizy, Marczewscy przenieśli z garderoby na plan. Z ust Barbary padły rzekomo niecenzuralne słowa i wyzwiska, a z jej jeszcze na szczęście nie pomalowanych oczu polało się morze łez – prawdziwych, nie tych sztucznych, na których wywołanie była przygotowana charakteryzatorka. Było przecież możliwe, że do programu będzie potrzebne ujęcie wzruszonej widokiem dwójki nowożeńców prowadzącej. Z krótkiej acz treściwej relacji redakcyjnej koleżanki odpowiedzialnej za scenariusz do pierwszego odcinka programu wynikało, że pani prowadząca zrobiła mężowi scenę zazdrości, na którą on zareagował o dziwo stoickim spokojem. Kiedy próbę załagodzenia sytuacji podjął w końcu reżyser Krzysztof, okazała się ona tak skuteczna, że Barbara ostentacyjnie do końca dnia nie odezwała się już ani słowem, a jedynym tekstem, który wypowiadały jej mocno powiększone usta był tekst scenariusza.

Był to jednak dopiero początek pozascenariuszowych przygód, bo już pierwsza konkurencja programu, czyli tor przeszkód, okazała się być dosłownie przeszkodą w realizacji pierwszego odcinka „Rajskiego wesela”. Podczas wspinania się po specjalnie przygotowanej ściance jedna z potencjalnych przyszłych żon zwichnęła sobie rękę i nagranie musiało zostać przerwane. Młoda kobieta nie tylko opadła z sił i wiła się, dość aktorsko, z bólu, od razu wspominając o odszkodowaniu, ale jeszcze dodatkowo zapowiedziała, że ma dość nagrania i niczego więcej nie zrobi, bo boi się, że „się tu połamie”. Na szczęście było to ostatnie sportowe wyzwanie przed kolejnym etapem konkurencji, czyli testem wiedzy, choć w trzeciej części programu zaplanowany był występ na scenie i w przypadku tej pary miał być to taniec. Opatrzenie ręki i przekonanie kobiety do kontynuacji konkurencji, a więc i nagrania, zajęło reżyserowi i wspomnianej redaktorce prawie dwie godziny, podczas których publiczność, jak i inni uczestnicy zdążyli się już konkretnie znudzić, zastanawiając się, czy ciąg dalszy w ogóle się odbędzie. Swoim rozważaniom dawali początkowo wyraz, siedząc grzecznie w studio, było w nim jednak tak gorąco, że większość rozproszyła się po chwili na zewnątrz i tam kontynuowała swoje dywagacje. Dopiero przyspieszony czasowo catering poprawił nieco humor obecnych, a zaserwowany na zachętę pierwszego dnia łosoś rozładował ogólne napięcie. Szarlotka na ciepło przyjęła się na dokładkę tak pysznie i miło, że publiczność zamarzyła już tylko o tym, żeby ponownie zasiąść na swoich miejscach. Zaraz pojawił się jednak skutek uboczny przedłużającego się dnia nagraniowego w postaci kilkukrotnej interwencji reżysera, a więc i przerw w nagraniu, w których zmęczony głos Krzysztofa apelował przez megafon do publiczności o wybudzenie się z drzemki. Tylko z grzeczności nie wskazywał konkretnych osób, którym ewidentnie ciężko było utrzymać stan pobudzenia, a tym bardziej zainteresowania…

Eliza przyglądała się  temu, momentami nie wierząc, że to wszystko dzieje się naprawdę. Przeszło jej przez myśl, że bardziej interesujący od samego pierwszego odcinka mógł być program z kulis jego powstawania. I owszem, na planie była dodatkowa kamera i reporter, których celem było nagranie relacji, jednak, jak wyjaśnił jej Daniel, stacja nigdy nie pokaże kłótni, wypadków, drzemek i chaosu. Relacja z planu ma budować dobry wizerunek programu, a nie go na starcie pogrążać. „Taki tiwilajf” – zakończył swój wywód słynnym już powiedzeniem Marty…

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @padiczyta

FRAGMENT NR 105

2 LATA WCZEŚNIEJ

W tym momencie jakby spod ziemi wyrósł też przed Elizą Adam. A właściwie za nią, bo jego głos usłyszała zza swoich pleców.

– Eliza jest dzisiaj tylko obserwatorem, tak jak ustaliliśmy. I miło by było, gdybym mógł liczyć na przestrzeganie moich poleceń – Marta znieruchomiała na chwilę, po czym odwróciła się na pięcie i nic nie mówiąc wystrzeliła jak z procy do przechodzącego obok operatora.

– Może ja jednak będę dziś normalnie pracować? Jestem na to gotowa – Eliza nie czuła się komfortowo ani w roli obserwatora, ani w roli przyczyny poprzedniej wymiany zdań.

– To absolutnie wykluczone – odpowiedział prawie natychmiast, patrząc przy tym łagodnie w jej oczy. – A tak w ogóle jak się czujesz, moja droga? Mogę ci jakoś pomóc? – troska w jego głosie była prawdziwa. Tak silna, że można jej było prawie dotknąć.

– Już i tak bardzo mi pomogłeś, Adam. Dziękuję, że nie musiałam być sama po przyjeździe do Warszawy…

– Do usług – odezwał się do tej pory milczący i stojący obok niej Daniel. – Jeśli mogę jeszcze na coś się przydać, to jestem – był najwyraźniej dumny z siebie i zadowolony, że ten dzień pracy będzie wyglądał inaczej także dla niego.

– Możesz się przydać, tak jak rozmawialiśmy. Nie spuszczaj Elizy z oka i opiekuj się nią. Ja też będę co jakiś czas na was wpadał – przez krótkofalówkę usłyszeli głos reżysera, który prosił Adama o przyjście do reżyserki. – Muszę już lecieć. Eliza, jesteś bardzo dzielną młodą kobietą. Przyjmij jeszcze raz moje wyrazy współczucia i daj sobie czas na powrót do normalności. Jeśli potrzebujesz wolnego, nie ma najmniejszego problemu. Nie jesteś sama, będziemy o ciebie dbać – tym razem nie dotknął jej i nie pogładził jej dłoni. Zabrakło jej tych gestów, ale nie mogła mieć takich oczekiwań. Po pierwsze przypominała sobie jak mantrę, że jest żonaty i ma córkę, a po drugie byli w studio z masą innych ludzi naokoło. Ponadto był przede wszystkim jej szefem.

– Wiesz o tym, Elizka, że w takim przypadku wielu innych producentów miałoby szczerze wyjebane na to, co się u ciebie dzieje i kazałoby ci dzisiaj być normalnie w robocie? To serio najlepszy szef ever – Daniel wydawał się nie dostrzegać drugiego dna, które dostrzegała ona. I dobrze, tak miało pozostać. Adam po prostu wspaniale zarządzał ludźmi, szczególnie tymi, których doceniał, a Eliza w oczach wszystkich jak najbardziej się do tej grupy zaliczała. Udowadniała to na co dzień swoją pracą. I tej wersji oficjalnie chciała się trzymać.

– Słyszałem, co się stało. Współczuję – rozmowę przerwał im Jacek Lakowski, który po tych słowach zniknął równie szybko jak się pojawił. Daniel zmierzył go surowym spojrzeniem, a Eliza nie zdążyła nawet nic odpowiedzieć. Zastanawiała się tylko, do ilu osób dotarła informacja o śmierci jej babci i czy inni będą jej dzisiaj o tym co chwilę przypominać. Wiedziała, że nie może tego nikomu zabronić, to normalne zachowanie w obliczu takiej sytuacji, ale z całego serca pragnęła oderwać się od myśli o Krupkowie i o tym, co się tam teraz dzieje. Pogrzeb miał się odbyć w poniedziałek i musiała jakoś wytrwać. Nie planowała co prawda w nim uczestniczyć, nie dałaby rady tego przeżyć, ale musiała poradzić sobie ze świadomością, że jej ukochanej babci już nie ma – czy tego dnia, kiedy była właśnie tu, wśród tłumu ludzi w studiu czy w poniedziałkowe przedpołudnie, kiedy będzie w biurze, czy tydzień, miesiąc i rok później, kiedy będzie robić inne rzeczy, próbując po prostu żyć. „Kocham cię, babciu, i zawsze będę kochać” – wypowiedziała w duchu i mimowolnie spojrzała w górę. „Czuwaj nade mną zawsze.” Światło reflektorów poraziło jej oczy i je na chwilę przymknęła. Wiedziała, że musi iść swoją drogą, żyć swoim życiem i starać się przeżyć je jak najlepiej potrafi. Karmić swoją duszę dokładnie tym, czego ona będzie potrzebować i spełniać swoje kolejne marzenia. Odczuwać całą paletę emocji i zawsze wsłuchiwać się w siebie. Te właśnie słowa od zawsze powtarzała jej babcia Lidka. I Eliza zamierzała je zrealizować. 

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 104

2 LATA WCZEŚNIEJ

Po bolesnym pobycie w Krupkowie plan „Rajskiego wesela” okazał się mieć zbawienny wpływ na samopoczucie Elizy. Co prawda tylko przez chwilę, ale częściowe oderwanie się od żałoby i smutku dobrze jej zrobiło. Czuła się tak, jakby została przeniesiona do innej galaktyki, dosłownie, zważywszy na scenerię w domu i w studiu. Poprawę samopoczucia zawdzięczała też Danielowi, który zafundował jej jak najdelikatniejsze przejście pomiędzy tymi różnymi światami, opowiadając o pierwszych porannych godzinach na planie i celowo ubarwiając opowieść anegdotami. Jakie życie bywa przewrotne, a tym samym niekiedy okrutne… Jak bawi się człowiekiem, zupełnie bez jego woli i zgody… Jak atakuje znienacka, a potem samo ratuje z opresji… Albo nie ratuje, tylko pogrąża do granic wytrzymałości… Jak bywa też mądre i piękne, a przy tym niezauważone… 

O tym właśnie rozmyślała Eliza, kiedy wysiadała z samochodu przed halą studia. Denerwowała się i trzęsła ze stresu, bo mimo wszystko był to dla niej ogromny emocjonalny przeskok. Myślami była częściowo jeszcze w Krupkowie, choć też już na odbywającym się w środku nagraniu. Nie była pewna, czy będzie w stanie udźwignąć wszystkie obowiązki, które czekały na nią po drugiej stronie wejścia.

– Dasz radę, dziewczyno. Kto jak nie ty? – Daniel jakby czytał jej w myślach.

– Skąd…

– Skąd wiem, o czym myślisz? – przerwał jej z uśmiechem. – Bo już dobrze cię znam i umiem czytać z twojej twarzy. Poza tym ja też bym się na twoim miejscu stresował, norma. 

– Nie wiem, czy będę w stanie się dzisiaj ogarnąć. Chyba mnie to przerasta po przeżyciach sprzed kilkunastu godzin – obawę na jej twarzy wyczytałby nawet obcy.

– Nie musisz się dzisiaj wcale ogarniać, Adam wyznaczył za ciebie zastępstwo. Zgadnij, na kogo zwalił twoją robotę – uśmiech Daniela był wprost szelmowski. Zgadła od razu.

– Na Martę?

– Tak jest i uważam, że to bardzo dobre posunięcie. Strategiczne, rzekłbym nawet. Niech szefowa poczuje się trochę w roli asystentki, a przy okazji zauważy, że nie tylko ona ma roboty w chuj, jak to ma w zwyczaju mawiać – Eliza nie mogła powstrzymać uśmiechu. Znowu Adam. Zaskakiwał ją co chwilę i tym razem też nie zawiódł… – Więc się wyluzuj i niczym nie przejmuj. Ja będę dzisiaj blisko ciebie, bo za mnie nasz szef też wyznaczył zastępstwo, przykazując mi, abym ‚otoczył cię opieką’, tak to dokładnie ujął. Ten Dralski to serio jakiś ewenement w mediach.

– To mój pierwszy szef, ale lepiej chyba trafić nie mogłam – Eliza wysiliła się, aby jej ton brzmiał obojętnie i ruszyła pewniejszym już krokiem do studia.

– O cześć, Elizka! Mam nadzieję, że się trzymasz, bo jesteś mi potrzebna. Zawijaj rękawy i do roboty – przywitała ją przechodząca akurat koło wejścia Marta. Wyglądała na bardzo zmęczoną, zirytowaną – choć w jej języku brzmiałoby to inaczej – i przeciążoną ilością obowiązków, których z pewnością po interwencji Adama dzisiaj jej nie brakowało…

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 103

OBECNIE

Eliza i Mateusz planowali spotkać się wieczorem na kolacji w tajskiej restauracji niedaleko centrum Warszawy. To był jej pomysł. Chciała pobyć z nim poza domem, w zupełnie nowym dla nich obojga miejscu. Nie bez znaczenia były też orientalne smaki i zapachy. W tym momencie ich związku pragnęła uciec od rutyny i problemów, zmienić otoczenie i nabrać dystansu. Myślała o wspólnym wyjeździe na weekend, ale znała grafik Mateusza, ten zawodowy i ojcowski, i wiedziała, że w najbliższym czasie takiego weekendu nie będzie. „Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma” – pomyślała w duchu, robiąc rezerwację dla dwóch osób.

Mateusza zatrzymało jednak opóźnienie na planie serialu, na którym obecnie pracował i przyjechał do restauracji godzinę po umówionym czasie. Wykorzystała ten moment na zjedzenie przystawek i przeanalizowanie rozmowy z Dorotą. Nadal nie mogła otrząsnąć się z szoku po informacji, którą usłyszała, ale jak inaczej mógł wyglądać finał alkoholizmu jej byłej przyjaciółki? Prędzej czy później musiał nadejść dzień, w którym sama przed sobą była zmuszona przyznać się do nałogu i coś z nim zrobić, bo totalnie opanował jej życie, a właściwie je skutecznie niszczył. Jeszcze na kilka tygodni przed wyprowadzką od Doroty Eliza widziała, że jest z nią coraz gorzej. Stała się przygnębiona i zamknięta w sobie, a smutek topiła codziennie w winie, już nie tylko białym Carlo Rossi. Repertuar znacznie się powiększył, jeśli chodzi o różnorodność i ilość. Nie było już wspólnych wieczornych posiadówek przy kolacji, rozmów i dobrych przyjacielskich rad. Dorota każdy wieczór spędzała w domu, nawet w poniedziałki i czwartki. Eliza czuła, że jest dla przyjaciółki dodatkowym ciężarem i zaczęła powoli rozglądać się za innym lokum. Zaczynał się kwiecień, więc po prawie dziesięciu miesiącach wspólnego mieszkania był i tak już czas na samodzielność. 

Wtedy nie znała powodu tak zmienionego nastroju Doroty i nawet go nie podejrzewała. Dopiero po kilku tygodniach dotarła do niej firmowa plotka o tym, że jeden z szefów stacji po namiętnym romansie ze swoją asystentką postanowił wrócić do żony, pozbywając się swojej pracownicy z dnia na dzień, zarówno z życia prywatnego, jak i zawodowego. W tamtym czasie Eliza potrafiła już połączyć firmowe sytuacje i ludzi i domyśliła się, że chodzi o Dorotę. Wyjaśniło jej to też wcześniejsze wieczorne nieobecności przyjaciółki i jej nocne kąpiele pod prysznicem po powrocie do domu. Kiedy powiązała te wszystkie fakty, w pierwszej chwili zrobiło się jej żal Doroty, ale na wspomnienie ich ostatniego spotkania i słów, które usłyszała od niej, wszelkie współczucie zniknęło. Dorota, nie radząc sobie z problemami, wyżyła całą złość na niej, szczególnie po tym, gdy Eliza, już nie wytrzymując, powiedziała jej w końcu prosto w twarz, co sądzi o jej życiu z nałogiem. Wykrzyczała jej, że nie może patrzeć, jak niszczy swoje życie, jak maltretuje swoje ciało i zdrowie, jak wykańcza stopniowo siebie i przy okazji ją. Jak powinna w końcu spojrzeć prawdzie w oczy i zacząć się leczyć. Że musi  coś zrobić, zanim będzie za późno i alkohol ją zabije…

– Cześć kochanie, przepraszam za spóźnienie – te czułe słowa, a po nim namiętny pocałunek oderwały Elizę kompletnie od rzeczywistości i bolesnych wspomnień o Dorocie…

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @ahsen_books

FRAGMENT NR 102

2 LATA WCZEŚNIEJ

Podróż w stronę Warszawy przespała. Chociaż w sumie nie mogła tego jednoznacznie stwierdzić. Na pewno umknęła bolesnej rzeczywistości i na kilka godzin wyłączyła zmysły, odpoczywając od tego, co przed chwilą przeżyła. Śniła o pracy, Warszawie, mieszkaniu na Żoliborzu, Dorocie, a nawet Dawidzie. Tym razem w jej sennych wizjach nie pojawił się nikt i nic, co było związane z Krupkowem, tak jakby jej podświadomość nie była już w stanie przyjmować kolejnych dręczących obrazów.

Obudziła się w momencie, w którym autokar wjeżdżał do stolicy. Było jej zimno i przechodziły ją dreszcze. Przykryła się szczelniej kurtką, ale nie próbowała już nawet zamykać oczu, wiedząc, że za chwilę i tak będzie musiała opuścić to ciepłe, choć niezbyt wygodne miejsce. Podczas podróży w autokarze czuła się zawsze bezpiecznie, tak jakby znajdowała się w zawieszeniu, w próżni, w której nic złego nie może jej dosięgnąć. Dopiero punkt B, który był celem, a właściwie już samo zbliżanie się do niego, uzmysławiało jej, że oto musi zmierzyć się z rzeczywistością i drogi powrotnej już nie ma. Że kierunek jest tylko jeden – do celu właśnie, niezależnie od tego, co on oznacza. Cel był czasem przyjemny, a czasem przerażający, budzący strach i niechęć.

Tym razem wysiadała z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony czuła ulgę, że jest już w Warszawie, z drugiej wiedziała, że mimo wszystko nadal stąpa po grząskim gruncie, który nie dawał jej poczucia stabilności i bezpieczeństwa. Tu nie było co prawda śmierci, smutku, ciszy, pustych ulic i ciemnych okien, ale wszędzie czaił się brak pewności, niepokój, ryzyko, złe intencje i niebezpieczne doświadczenia. Żaden z dwóch światów, do których obecnie należała nie był dla niej oazą, w której chciałaby się ukryć. Tamten przestał nią być, a ten długo jeszcze nie będzie. Jak miała przetrwać i jak długo ten stan miał potrwać? Ta niewiadoma ciążyła jej na sercu, nie dając ani chwili ukojenia. Po raz kolejny czuła się kompletnie sama.

Była prawie 10.00, więc zgodnie z wcześniejszym planem postanowiła pojechać bezpośrednio do studia, w którym trwały już nagrania. W oczekiwaniu na służbową taksówkę dopięła mocniej kurtkę, założyła na głowę czapkę, a na nią kaptur i owinęła się grubym szalem. Tegoroczna jesień nie rozpieszczała, a po nieprzespanej nocy chłód dawał się we znaki jeszcze bardziej niż zwykle. Drżała, modląc się w duchu o jak najszybsze przybycie na plan. Wiedziała, że tam, mimo wszystko, poczuje się lepiej.

– Hej Eliza, odwołuj taksę i wskakuj do mnie – zaskoczył ją nagle znajomy głos. Odwróciła się i zobaczyła Daniela, który służalczym gestem zapraszał ją do swojego auta, stojącego dosłownie obok niego na środku ulicy.

– Daniel!? Co… Co ty tu robisz? Nagranie przecież…

– Wskakuj do środka, zanim wlepią mi mandat, a ja ci za chwilę wszystko wyjaśnię – uśmiechał się do niej łagodnie, a kiedy siedzieli już w aucie, podał jej kubek gorącej i pachnącej kawy. – Z mlekiem i cukrem, prawda? Specjalnie dla ciebie, żebyś się rozbudziła i miękko wylądowała. 

– Dziękuję, jest idealna – spojrzała na niego wdzięczna za ciepło, które rozchodziło się najpierw w jej dłoniach, a po chwili od gardła w dół. 

– Kochana, przyjmij moje najszczersze kondolencje – teraz ton Daniela był poważny, a jego oczy spoglądały na nią z troską. – Jeśli chcesz porozmawiać, zanim wkroczymy w diabelski młyn, to mamy na to pozwolenie od Adama. Mogę cię przywieźć na plan nawet za kilka godzin. Powiedz mi tylko, czego teraz potrzebujesz – po tych słowach zaparkował samochód na dworcowym parkingu.

– Jak to? A twoja publiczność? A w ogóle, to skąd wiedziałeś, którym autokarem przyjadę?

– Jeśli chodzi o publiczność, to mam dziś godne zastępstwo, więc tym się zupełnie nie przejmuj – uspokoił ją od razu. – Co do autokaru, to z Wrocławia w środku nocy nie wyjeżdża ich wcale aż tak dużo – uśmiechnął się do niej, nadal czekając na wskazówki co do dalszego planu. – To dokąd jedziemy?

– Do studia – powiedziała zdecydowanym tonem – ale powoli i niekoniecznie najkrótszą trasą.

Dokładnie zrozumiał, co miała na myśli i bez pośpiechu opuścił parking. A ona pierwszy raz od dawna poczuła, że jednak nie jest sama.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 101

2 LATA WCZEŚNIEJ

Po kilku pogrążonych w smutku godzinach spędzonych na pożegnaniu babci, Eliza musiała wracać do Warszawy. Właściwie nie musiała, tylko chciała. Czuła się jak emocjonalny wrak i najlepszym lekarstwem był brutalny i jak najszybszy powrót do rzeczywistości. Do studia, tłumu ludzi, gwaru i wiszącej w powietrzu ekscytacji. Tak zupełnie innego świata od tego, którego częścią była w Krupkowie. Czuła, że powinna wracać jak najszybciej, bo szpony rozpaczy i bezradności zawierały się na niej coraz bardziej. Aż w końcu zamknęłyby ją tak mocno, że o własnych siłach nie byłaby w stanie się z nich wydostać.

Pożegnała ukochaną babcię, dotknęła jej bladych dłoni, złożyła ostatni pocałunek na zimnym czole. Przez cały czas nie opuszczało jej wrażenie, że babcia się uśmiecha i wygląda, jakby była spokojna i szczęśliwa. Chciała, żeby tak było, bo nikt nie zasługiwał na to bardziej niż ona. Przez głowę przelatywały jej setki obrazów z dzieciństwa, momentów, które spędziła w tym właśnie niewielkim babcinym saloniku. Wszystkie były beztroskie i szczęśliwe, nawet jeśli dotyczyły czasów studenckich, gdy obciążona obowiązkami przychodziła tu, żeby się wyżalić. Wtedy też czuła tu spokój, opiekę i bezpieczeństwo. To miejsce było jak azyl, w którym mogła się schronić przed całym złem tego świata. A babcia była jej obrońcą, powiernikiem, doradcą i przyjaciółką. W tej chwili leżała w tym samym miejscu, w którymś kiedyś stał stół. To tutaj właśnie najczęściej rozmawiały. Jeszcze kilka dni temu Eliza miała wielką nadzieję, że jeszcze przy nim razem usiądą. Życie jest takiej niesprawiedliwe…

Podczas tych kilku godzin porozmawiała z mamą i Igorem, który obiecał być z nią w kontakcie. W takim stanie nigdy go jeszcze nie widziała. Smutek i przygnębienie przygarbiło jego młodą sylwetkę, a oczy były spuchnięte od płaczu. Patrzył na babcię i co chwilę poruszał głową, jakby nie wierząc w to, co widzi. Tak bardzo było jej go żal. Wiedziała, że było to najgłębsze i najsmutniejsze doświadczenie w jego kilkunastoletnim życiu.

W środku nocy poszła z mamą na chwilę do domu, żeby zjeść coś ciepłego przed podróżą. Nie mówiły wiele poza omówieniem spraw organizacyjnych. Żadna z nich nie miała potrzeby rozmawiania o babci, śmierci i o tym, co będzie dalej. To nie był odpowiedni na to czas. Kiedy brała ostatnie łyki gorącej maminej herbaty, w drzwiach kuchni pojawił się ojciec. W milczeniu usiadł przy stole naprzeciwko niej i długo nic nie mówił, jakby zbierał się w sobie. Patrzył na nią, po czym spuszczał wzrok w dół. Mama pakowała właśnie kanapki i w kuchni słychać było tylko szelest papieru i odgłosy jej krzątaniny. Za uchylonym lekko oknem padał wczesny deszcz, jedyne światło paliło się nad kuchenką. Zegar wybił 4.00 rano.

– Mamuś, dzwonię już po taksówkę. Dziękuję za wszystko – powiedziała cicho i już miała wstać od stołu, gdy nagle usłyszała głos ojca.

– Dobrze, że przyjechałaś. Uważaj na siebie w tej Warszawie – mówiąc to, nie patrzył w jej oczy,  jakby się wstydził swoich słów albo nie miał odwagi do nich przyznać.

– Ja też się cieszę, że przyjechałam – nie była w stanie powiedzieć więcej. Bała się zaczynać jakikolwiek dialog, tym bardziej, że za chwilę musiała wychodzić. Wstała od stołu i ruszyła po telefon.

– Już nic nigdy nie będzie tak samo – usłyszała jeszcze, nie spodziewając kolejnych słów ojca. Aż ją zamurowało, przystanęła na chwilę w miejscu, nie wierząc, że jeszcze coś do niej mówi. 

Po chwili pożegnała się czule z mamą i wybiegła w stronę swojego drugiego, tak bardzo innego świata, który cały czas na nią czekał. I pierwszy raz poczuła cichą wdzięczność, że ten drugi świat jest i że może do niego uciec.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 100

2 LATA WCZEŚNIEJ

Z Wrocławia do Krupkowa pojechała taksówką. W sytuacji, gdy wiedziała, że cała rodzina jest w domu babci, nie chciała nikogo prosić o odebranie z dworca. Czuła, że tę drogę powinna pokonać sama. Kierowca po przywitaniu nie odezwał się do niej ani słowem, tak jakby wyczuł, że jego pasażerka potrzebuje chwili samotności. Siedziała z tyłu w ciszy i skupieniu, próbując się przygotować na to, co zastanie. Za oknem było już ciemno. Nadal padał deszcz i wiał mocny wiatr, tak jakby natura wyprzedzała jej emocje.

Samochód zatrzymał się na ulicy przed domem babci. Z tej strony budynku nie widać było żadnych świateł. Przeszła przez furtkę i stanęła w drzwiach, na których wisiał nekrolog. „Lidia Prokowska”. Kiedy zobaczyła te wypisane grubym drukiem słowa, nie potrafiła już tłumić smutku. Fala spazmów ogarnęła jej ciało, a z gardła wydobył się głośny szloch. Nie była w stanie utrzymać pionu i zgięta w pół złapała za klamkę, żeby nie upaść. W tym samym momencie z drugiej strony drzwi pojawiła się jej mama, która chwyciła ją w pasie i bez słowa wprowadziła do środka. Posadziła powoli na krześle w korytarzu i tuląc ją do siebie, pozwoliła jej płakać. 

W całym domu nie było światła, paliły się tylko świeczki. Panował półmrok, w którym rozlegały się ciche głosy modlitw z pomieszczenia, w którym leżała babcia. Eliza przypuszczała, że wszyscy zebrali się w głównym pokoju, który stanowił wcześniej serce tego domu. I że babcia tam też właśnie leży. Nie umiała sobie wyobrazić, jaki widok zastanie. Bardzo się go bała i czuła w sobie opór, żeby zrobić krok naprzód, ale kiedy po kilkunastu minutach siedziała już spokojna w objęciach mamy, zdała sobie sprawę, że nie ma innego wyjścia. To był przecież cel jej podróży. Musiała pożegnać się z babcią i oto właśnie nastał ten moment.

– Córeczko, nie musisz, jeśli nie chcesz. Nie musisz teraz – usłyszała ciche słowa. – Możemy najpierw porozmawiać, jeśli chcesz.

– Mamuś, bądź cały czas przy mnie – odpowiedziała równie cicho i spokojnie, podnosząc się z krzesła i przytrzymując się matki.

Bardzo powoli ruszyły w kierunku pokoju. Kiedy stanęły w jego progu, Eliza ponownie straciła pion i zgięła się pół, tym razem jednak wydając z siebie tylko ciche jęknięcie. Trumna z babcią stała na samym środku niewielkiego pomieszczenia, a wokół niej zebranych było kilka osób. Ojciec, Igor, siostra babci i trzy sąsiadki. To one cicho śpiewały żałobne pieśni i modlitwy, siedząc obok trumny. Babcia wyglądała tak, jakby spała, z leciutkim uśmiechem, w który złożone były jej usta. Ubrana była w swoje ulubione „niedzielne” ubranie, a jej blade dłonie oplatał różaniec. Okna były zasłonięte, a mrok rozświetlało kilka dużych świec. Wszystkie postacie wyglądały w tym świetle inaczej niż zwykle. Ciemniej, wyraziściej i smutniej. 

Spojrzenia wszystkich na chwilę zwróciły się na Elizę. Dziewczyna łkała, klęcząc na podłodze w wejściu. Nie chciała podchodzić bliżej i nie była pewna, czy jest w ogóle w stanie to zrobić. Matka uklękła obok, nadal podtrzymując ją za ramię. Teraz płakały obie, każda zatopiona we własnym smutku i bólu. Po kilku minutach podszedł do nich Igor. Podniósł matkę, posadził na jednym z krzeseł, po czym wrócił do siostry. Ukląkł obok niej i mocno chwycił jej rękę, patrząc przed siebie. Nic nie powiedział i po chwili zaczął płakać jak dziecko.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 99

OBECNIE

– Po co do mnie dzwonisz? – w jednym momencie zesztywniała i zacisnęła palce na telefonie. Krew odpłynęła jej z twarzy. Eliza wyglądała prawie jak manekin.

– Chcę porozmawiać. Pozwól mi wytłumaczyć…

– Co ty mi chcesz kurwa wytłumaczyć, bo chyba śnię!? – wrzasnęła, a jej twarz zrobiła się w sekundę purpurowa. – Jak śmiesz w ogóle do mnie dzwonić po tym wszystkim, co mi zrobiłaś? Mało ci jeszcze?

Po drugiej stronie zaległa cisza. Eliza myślała przez chwilę, że Dorota się rozłączyła i już chciała odetchnąć z ulgą, gdy ponownie usłyszała jej głos. 

– Dowal mi śmiało. Wyrzuć z siebie wszystko, zasłużyłam.

– I to jeszcze jak zasłużyłaś, pseudo przyjaciółko! Jaka ja byłam naiwna! Traktowałam cię jak siostrę, idolkę, wzór do naśladowania, a ty potraktowałaś mnie jak zwykłe gówno! Gdyby nie Mateusz, nie byłoby co ze mnie zbierać, tak mnie wykosiłaś! Zdajesz sobie w ogóle sprawę, co ze mną zrobiłaś? – teraz krzyczała, chodząc po sali konferencyjnej w tę i z powrotem i wymachując wolną ręką. Druga była nadal mocno zaciśnięta na telefonie.

– Wiem i przepraszam, Eliza. Przeszłam terapię, zmieniłam się…

– Terapię?? – zaśmiała się szyderczo na cały głos. – Tobie, dziewczyno, nawet dziesięć terapii nie pomoże, tak się zamotałaś w tym swoim pojebanym warszawskim życiu! I robiłaś mnie przez cały czas w balona, mimo że przyjaźniłyśmy się od małego i mieszkałyśmy razem w tej obskurnej klitce, którą śmiałaś nazywać swoim mieszkaniem! Kim ja właściwie dla ciebie byłam, co? Po cholerę mnie do siebie ściągałaś?

– Ja cię nie ściągnęłam do siebie, Elizka, tylko pomogłam ci spełnić marzenie, pamiętasz? – Dorota mówiła spokojnie, ale głos jej drżał. – Wiem, jak ci zależało na telewizji i kiedy tylko sama dostałam tu pracę, postanowiłam, że zrobię wszystko, żebyś też mogła tu być. Zaproponowałam ci wspólne mieszkanie, żebyś nie była tu sama, bo dokładnie wiedziałam, czym ta samotność może się skończyć. Byłam tego najlepszym przykładem. Chroniłam cię i byłam z tobą w ciężkich chwilach, jak przeżywałaś swoje kryzysy, śmierć babci, jak chciałaś wracać do Krupkowa. To ja cię wtedy wspierałam, bo nikogo innego tu nie było…

– Właśnie, że był ktoś inny, ale nigdy nie dowiesz się szczegółów – przerwała jej, ale już zupełnie innym tonem. Wiedziała, że Dorota ma rację. Mateusz też często jej przypominał, że wiele jej zawdzięcza i chociażby ze względu na to nie powinna jej przekreślać, mimo że doznała od niej krzywdy i upokorzenia.

– Domyślałam się, ale nie drążyłam tematu i nie jest to w tej chwili ważne…

– To czego ode mnie chcesz? Po co dzwonisz? – Eliza nie miała już siły na dalszą rozmowę i pragnęła ją jak najszybciej zakończyć. 

– Chciałabym być z tobą znowu kontakcie – padła krótka odpowiedź, zakończona ciężkim westchnieniem.

– A wyjaśnisz mi, z jakiego powodu chcesz być ze mną w kontakcie po tym, jak ponad rok temu wywaliłaś mnie ze swojego życia? Powiedz mi, Dorota, bo nie rozumiem.

– Potrzebuje twojego wsparcia… 

– A to dobre! Obyłaś się bez niego przez wiele miesięcy i dalej też się obędziesz. Dasz radę – nie mogła darować sobie ironii. Została zbyt boleśnie zraniona, żeby umieć zachować dystans. Zresztą w tym momencie wszystko było jej obojętne.

– Nie wiem, czy dam radę, Eliza. Byłam na odwyku, ale boję się, że nie wytrzymam. Zostałam sama i potrzebuję twojej pomocy. 

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 98

2 LATA WCZEŚNIEJ

Podróż minęła jej bardzo szybko, w stanie półsnu. Czuła, że jest w autokarze i była świadoma, dokąd jedzie, ale myśli odlatywały gdzieś hen daleko i śniła jakby na jawie. Widziała różne obrazy, ale wszystkie dotyczyły Krupkowa. Jej stara szkoła, domowe podwórko, dyżurne ciastka na babcinym stole, odjazd mamy do Niemiec, kuchnia z obiadem dla ojca i Igora, potem umierająca babcia na szpitalnym łóżku i uśmiechnięta mama stojąca obok. Podświadomie dziwiła się tej scenie, ale śniła dalej. Nie blokowała obrazów, pozwalała im pojawiać się i po chwili znikać. Oto Igor przybijający piątkę z ojcem, po chwili uniwerek i śmiejące się koleżanki w auli, nocny pociąg pełen ludzi, którym czasami wracała z Wrocławia, okrutna pielęgniarka ze szpitala mierząca jej temperaturę…

Nagle autokar mocno zahamował. Obudziła się i mimowolnie przetarła oczy. Deszcz smagał o szyby i całe niebo było pokryte ciemnymi chmurami. Ponownie zdała sobie sprawę z tego, dlaczego jedzie do domu. Westchnęła głośno i włożyła do uszu słuchawki, podkręcając głośno muzykę. Męczące myśli udało się zagłuszyć tylko na krótką chwilę, po której poczuła na policzkach swoje łzy. Znowu się pojawiły, niekontrolowane i wolne. Spływały powoli długim strumieniem aż do samych ust…

– Wszystko w porządku? – jej ramienia dotknęła kobieta, która siedziała obok. Pytanie zadała ze szczerą troską. – Potrzebuje pani czegoś?

– Nie, przepraszam – Eliza wytarła twarz szybkim ruchem ręki. 

– Proszę nie przepraszać, każdy z nas czasami płacze. Życie bywa ciężkie i momentami trudno to zaakceptować – towarzyszka Elizy powiedziała to jakby do siebie. – Jeśli ma pani ochotę płakać, to proszę śmiało sobie ulżyć.

– Jadę pożegnać się z babcią, która odeszła wczoraj… – Eliza nie zamierzała zaczynać rozmowy, ale chciała wytłumaczyć swoje zachowanie.

– Bardzo mi przykro. Wiem, co pani czuje, bo ja też straciłam niedawno kogoś bardzo bliskiego – kobieta przetarła oczy chusteczką, którą najwyraźniej miała cały czas w ręku. Był to kawałek materiału w szeroką kratę, podobny do tych, jakie kiedyś regularnie prała i prasowała swojemu ojcu.

– Przepraszam, że poruszyłam ten temat, nie chciałam sprawić pani przykrości – Eliza poczuła wyrzuty sumienia, bo po chwili na policzkach siedzącej obok, około pięćdziesięcioletniej kobiety, zobaczyła łzy, które płynęły już jedna po drugiej.

– Nie ma za co, chwila oczyszczenia dobrze mi zrobi – odpowiedziała jej towarzyszka i ponownie użyła chusteczki. – My się smucimy, ale te dusze wcale by tego nie chciały. One są cały czas blisko i troszczą się o nas. Staram się o tym w takich chwilach pamiętać. Pani babcia też na pewno roztacza już nad panią opiekę, tam, z góry.

– Jeszcze to do mnie nie dociera, nie umiem jeszcze tak myśleć – przyznała Eliza zgodnie z prawdą. Nie była jeszcze gotowa uznać babci za zmarłą. Może dopiero, gdy ją zobaczy…

– To wszystko przyjdzie z czasem, proszę go sobie dać – kobieta pogładziła ją delikatnie po dłoni. Ten gest ją rozczulił.

– Czy mogę spytać, kogo pani straciła?

– Siostrę. Młodszą ode mnie o kilkanaście lat. Była dla mnie jak córka. Zginęła w wypadku dwa lata temu…

– To straszne. Nie wiem, co powiedzieć… To takie niesprawiedliwe – Eliza nie próbowała sobie tego nawet wyobrazić. Na taką śmierć bliskiej osoby nie można się przecież nawet przygotować. Ona miała więcej czasu, choć ostatnie dni były wypełnione nową nadzieją.

– Wie pani, ona przyśniła mi się kiedyś i powiedziała, że każda śmierć ma sens dla nas, jeszcze żyjących. Że pomimo straty coś do naszego życia wnosi i powinniśmy umieć to odnaleźć albo odczytać. I ja to odnalazłam, zaczęłam malować. Najpierw portrety mojej siostry, a później też innych. Daje mi to spokój i stało się moją pasją, nawet dodatkową pracą.

– Może ja też odnajdę coś takiego za jakiś czas…

– Na pewno. To samo do pani przyjdzie…

– A jak miała na imię pani siostra? – Eliza nie wiedziała, dlaczego ją to interesowało. Możliwe, że jako uzupełnienie historii, której być może teraz właśnie potrzebowała.

– Eliza. To była moja Eliza – z oczu kobiety ponownie popłynęły łzy…


Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @m_sendii

FRAGMENT NR 97

2 LATA WCZEŚNIEJ

Eliza stawiła się co prawda na zaplanowane na 9.00 piątkowe spotkanie w nPOLTV, jednak wszyscy na jej widok zamarli. Kiedy weszła do sali konferencyjnej, zapadła cisza, a Adam i Marta wymienili spojrzenia. Inni też patrzyli po sobie, czekając na reakcję Adama. Nikt nie wiedział, co się stało, ale widać było jak na dłoni, że stało się coś bardzo złego, a dziewczyna ledwo trzyma się na nogach.

– Chodź, moja droga, wyjdźmy na zewnątrz – Adam znalazł się przy niej po kilku sekundach, wyprowadzając ją na korytarz. Usiedli na znajomych jej fotelach, tak jak kiedyś, kilka miesięcy temu. Dzisiaj i w tej sytuacji tamto zdarzenie wydawało się jej abstrakcją.

– Babcia umarła – nie czekała na jego pytanie, po prostu to powiedziała, patrząc nieprzytomnym wzrokiem przed siebie. – Nie ma jej już.

– Tak strasznie mi przykro – ujął delikatnie jej dłoń i trzymał w swoich. Była zimna, wręcz lodowata. – Jeśli mogę Ci w jakikolwiek sposób pomóc, powiedz tylko, jak – patrzył na nią i czuła jego bliskość, ale nie była w stanie się do niego odwrócić.

– Dziękuję, ale nikt nie może już nic zrobić – odpowiedziała ledwo słyszalnym szeptem. Nie miała nawet siły płakać. – Możemy już pójść – powiedziała nagle, nieco ożywiona.

– Dokąd? – zapytał zaskoczony.

– Na spotkanie – teraz dopiero na niego spojrzała i zobaczył w jej oczach pustkę, która go przeraziła. Spodziewał się ujrzeć ból i cierpienie, może nawet szaleństwo pochodzące z rozpaczy, ale te piękne miodowe oczy, które skrycie podziwiał, dzisiaj pierwszy raz nie wyrażały niczego. Patrzyły beznamiętnie, pozbawione jakichkolwiek emocji, jakby na punkt znajdujący się za nim. Wydały mu się obce i zimne. 

– Nie, nie pójdziesz na spotkanie. Powinnaś pojechać do domu – jego ton był łagodny, ale stanowczy. – Zamówię Ci bilet i jeszcze dzisiaj spotkasz się z rodziną, dobrze? – odpowiedziało mu milczenie i beznamiętny wzrok dziewczyny. – Dobrze, Eliza? – powtórzył nieco głośniej i mocniej ścisnął jej ogrzaną już jego ciepłem dłoń. 

– Dobrze, pojadę tam. Dziękuję – nagle jakby się ocknęła i spojrzała prosto w jego oczy. – Ale będę jutro na nagraniu. Pojadę zaraz autokarem, pożegnam się i na rano wrócę. 

– Nie musisz tak szybko wracać. Pobądź tam, porozmawiaj z bliskimi, daj sobie czas… 

– Jeśli zostanę tam dłużej niż jeden dzień, to już nigdy tu nie wrócę – przerwała mu i wypowiedziała te słowa z taką determinacją, że nie śmiał jej dalej przekonywać. Zamiast tego chwycił jej drugą dłoń i pocałował ją w czoło.

– W takim razie będę tu jutro na ciebie czekał.

Po tych słowach Eliza wstała i ruszyła do windy. Tym razem nie poszedł za nią. Wiedział, że chce poradzić sobie sama i chciał to uszanować. 

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 96

2 LATA WCZEŚNIEJ

Z płaczu wyrwał ją wibrujący w jej kieszeni telefon. Zanim zdążyła odebrać, połączenie zostało przerwane. To Dorota próbowała się do niej dodzwonić, najwyraźniej spanikowana jej nieobecnością, sądząc po treści smsów, które jej wcześniej wysłała. Eliza dopiero teraz je odczytała, po czym oddzwoniła do przyjaciółki. 

– Elizka, gdzie ty się do cholery podziewasz? – przyjaciółka ewidentnie się o nią martwiła i dawała temu konkretny wyraz.

– Niedługo będę – był to ledwie słyszalny szept. W strugach deszczu Dorota by go nie usłyszała, ale teraz niebo było spokojne.

– Matko święta, co się dzieje? – z poprzedniego tonu nic nie pozostało. Pałeczkę przejął niepokój, wręcz strach.

– Babcia właśnie umiera – po tych słowach Eliza się rozłączyła. Chciała być sama, zostawiona w spokoju, żeby móc przetrawić szok. W tej chwili nie chciała dzwonić nawet do mamy. Nadal klęczała na mokrej ziemi, choć z jej oczu nie popłynęła już żadna łza. Chyba ich już w sobie nie miała. Czuła bezbrzeżną pustkę, jakby ktoś dosłownie wyrwał jej serce. Nie wiedziała, co powinna teraz zrobić, ale zbyt wielu opcji niestety nie miała. Musiała wrócić do mieszkania i stanąć twarzą twarz z Dawidem. Co za ironia losu… W takiej chwili, po latach niewidzenia, była zdana na jego bliską obecność. Zbyt bliską w normalnych okolicznościach, nie mówiąc o tym, co działo się w tej chwili. On tam był i czekał na jej powrót. Miała nadzieję, że przez wzgląd na sytuację nie będzie zadręczał ją pytaniami i rozmową na siłę. Chciała jak najszybciej móc się położyć, ale najpierw musiała wziąć gorący prysznic i wypić coś rozgrzewającego, jeśli w ogóle była jeszcze opcja przebrnięcia przez następne dni w pełnym zdrowiu, fizycznym i psychicznym. 

Ruszyła w końcu wolnym krokiem w kierunku mieszkania, ściągając spojrzenia przechodniów. Cała jej postawa wyrażała nieopisany smutek, a ściekająca z niej woda potęgowała wrażenie żalu i rozpaczy, które opanowały całą jej duszę. Kilka osób zatrzymało się z pytaniem, czy mogą jej pomóc, ale za każdym razem odpowiadała: „Nie, dziękuję”, nawet się nie zatrzymując. 

Kiedy dotarła na miejsce, drzwi otworzyła jej Dorota. Na jej widok otworzyła szeroko oczy, ale nic nie powiedziała. Zaprowadziła ją prosto do łazienki i pomogła jej wziąć prysznic, rzucając hasło Dawidowi, żeby zaparzył zioła. Cały czas była przy niej i nie spuszczała jej z oka. Po kilku minutach, po których cała łazienka zaparowała, wytarła ją delikatnie i pomogła przebrać się w piżamę i szlafrok. Potem zaprowadziła ją na pościeloną już kanapę i podała jej do wypicia parujący napar. W mieszkaniu panowała cisza, paliła się tylko jedna lampka w rogu pokoju. Dawid siedział w kuchni po ciemku. Nie widziała jego twarzy i tak naprawdę wcale nie chciała widzieć. Było jej obojętne, czy ją obserwuje. Chciała przestać być, rozpłynąć się, rzucić się w głęboką otchłań snu i wybudzić się z niego dopiero wtedy, jak cały ból minie. Bo mimo odczuwanej w tej chwili pustki wiedziała, że on powróci i ze zdwojoną siłą ponownie ją zaatakuje. 

Kiedy w milczeniu wypiła kilka łyków, po mieszkaniu rozległ się dźwięk telefonu Doroty. Usłyszała przyciszony głos przyjaciółki, która celowo wyszła do łazienki. Po kilku sekundach wróciła do Elizy.

– To twoja mama. Nie mogła się do Ciebie dodzwonić… – Dorota miała łzy oczach, kiedy przekazywała jej telefon.

– Już jej nie ma, mamo, prawda? – powiedziała szeptem Eliza, po czym po krótkiej odpowiedzi z drugiej strony oddała przyjaciółce telefon i położyła się do łóżka, prawie w całości się przykrywając. Dorota usiadła przy niej i mocno się do niej przytuliła, nie powstrzymując płaczu. Dawid wstał od stołu, chwycił kurtkę i wyszedł na zewnątrz. 

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 95

2 LATA WCZEŚNIEJ

W pierwszej chwili pomyślała, że Igor robi sobie głupie żarty, co było do niego bardzo podobne. Wiele razy padła ich ofiarą, mimo że obiecywała sobie, że następnym razem nie da się tak łatwo nabrać. W ten sposób myślałaby właśnie teraz, gdyby nie to, że były jeszcze nieodebrane połączenia od mamy. Automatycznie kliknęła na zieloną słuchawkę i zadzwoniła do brata. 

– Mama nie mogła się do ciebie dodzwonić, to napisałem – usłyszała stłumiony głos brata. Brzmiał on tak, jakby pochodził z daleka.

– Igor, co się tam dzieje? – zapytała głośno i wzbudziła tym uwagę osób wychodzących właśnie ze sklepu. Ale w ogóle tego nie widziała.

– Wszyscy są u babci i się modlą… – nie mógł dokończyć, głos uwiązł mu w gardle.

– Jacy wszyscy? Co się stało?  – stała w strugach deszczu, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszy. Ponownie, w odstępie kilku dni, zalała ją fala szoku. Nie oswoiła się jeszcze z poprzednim biegiem wydarzeń, a już dopadł ją nowy, będący jego całkowitą przeciwnością.

– Babcia poczuła się dzisiaj źle, od rana nie wstała w ogóle z łóżka. I teraz ledwo oddycha. Mama tam jest, ojciec, ciotka i sąsiadki. Ksiądz był nawet…

– A mówiła coś? Czy babcia coś mówiła? – przerwała mu, nie mogąc i nie chcąc słuchać dalej. Znajome uczucie, które dopadło ją w szpitalu, wróciło. Skurczyła się i przygarbiła, ledwo trzymając telefon w ręku.

– Tak. Powiedziała, że teraz jest czas – Igor rozpłakał się, nie mogąc dłużej powstrzymać łez i przerwał połączenie. Próbowała zadzwonić do niego jeszcze raz, ale już nie odebrał.

Kiedy w końcu po chwili zdała sobie sprawę ze znaczenia jego słów, zaczęła iść przed siebie. Jak robot, nie myśląc, dokąd idzie i jak długo jej to zajmie. Była przemoczona do ostatniej nitki, w ogóle na to nie zważając. Zatrzymała ją pewna starsza kobieta, która z troską zapytała ją, czy wszystko w porządku. Eliza dopiero jakby ocknęła się z letargu i spojrzała na postać przed sobą. Była o dziwo bardzo podobna do jej babci. Wyglądała co prawda zupełnie inaczej, ale jej oczy patrzyły na nią tak samo. Przestraszyła się tego spojrzenia i uciekła, pozostawiając kobietę bez odpowiedzi. Zatrzymała się dopiero pod kościołem – to do tego miejsca była kierowana, zupełnie tego jeszcze przed chwilą nieświadoma. Chciała wejść do środka, ale drzwi były zamknięte. Spojrzała na zegarek, była prawie 22.00. Zbiegła po schodach i stanęła pod krzyżem, przy którym tlił się płomień w ostatnim zniczu. Uklękła na mokrej ziemi, złamała się w pół, ukryła twarz w mokrych dłoniach i rzewnie się rozpłakała…

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @krystynag.65

FRAGMENT NR 94

OBECNIE

Cały dzień myślała o Mateuszu, Jeremim i Pauli. Nie mogła skupić się na pracy i zastanawiała się, czy kiedykolwiek nadejdzie taki moment, że poczuje spokój. Bardzo chciała ruszyć z miejsca, mieć świadomość, że w ich związku wszystko zmierza ku lepszemu, ale Mateusz skutecznie ją hamował. Świadomie lub nie, robił to i podcinał jej skrzydła. Bardzo starała się zrozumieć, że ostatnia propozycja spotkania z jego synem nie była trafiona czasowo, ale mimo wszystko mógł przecież zareagować inaczej. Pokazać, że się cieszy lub czuje ulgę, a przekaz, który od niego otrzymała po prostu ściął ją w pół. Wyraźnie pamiętała słowa Pauli, które dodały jej siły i przekonania, jednak wiedziała, że aby ten układ mógł zdrowo funkcjonować, powinna poznać Jeremiego i spróbować nawiązać z nim jakąś więź. Nie marzyła o przyjaźni i przywiązaniu, nie wiedziała też, czego się po nim i po sobie spodziewać, ale chciała go poznać, zobaczyć, jak się zachowuje, a nawet była gotowa przyjąć słowne ciosy, bo z takimi też się liczyła. 

Po dzisiejszym poranku uznała, że odczeka i nie będzie wywierać presji na Mateuszu. Miała prawo czuć się rozczarowana i nie zamierzała tego ukrywać, ale więcej tego tematu nie poruszy. Poczeka na gotowość z drugiej strony. Miała nadzieję, że argument nieodpowiedniej chwili jest prawdziwy i wkrótce będzie mogła poznać swojego rywala. Rywala? Czy tak właśnie myślała o 5-letnim chorym dziecku swojego ukochanego? Może Mateusz w jakiś sposób to wyczuwa i dlatego nie jest na to spotkanie gotowy? Nie, bzdura! Gdyby tak było, nigdy wcześniej sam by tego nie proponował. A przecież jej postawa się nie zmieniła. Od początku ich związku jest zazdrosna o Jeremiego, niezależnie od tego, czy potrafiła to przed sobą przyznać, czy nie. To dziecko stoi jej zadrą w sercu, burzy jej spokój, mąci myśli i doprowadza do kryzysów w ich związku. Tak właśnie jest i pora spojrzeć prawdzie w oczy. Nie znosi tego chłopca, niezależnie od jego stanu. Nie znosi jego, jego niechęci do niej jako nowej partnerki taty i nienawidzi jego wiecznych ataków, choroby lub tęsknoty. Jak ma się z nim zaprzyjaźnić? O jakiej więzi myśli, skoro tak go nie cierpi? To przecież niemożliwe! On od razu wyczuje jej emocje już przy pierwszym spotkaniu, nie mówiąc o Mateuszu, który na kolejne na pewno nie pozwoli, czując jej niechęć i rywalizację. Czy na pewno jest gotowa zmierzyć się z tym dzieckiem oko w oko? Czy nie straci przez to Mateusza? Czy sama siebie tym samym nie skrzywdzi? 

Wypiła ostatni łyk czwartej już tego dnia kawy i zaczęła pakować swoje rzeczy. W biurze była sama, nikt do niej szczególnie nie zaglądał. Czuła się przytłoczona ostatnimi zdarzeniami, bolała ją głowa. Marzyła o gorącej kąpieli i długim spokojnym śnie. To był jej plan na ten wieczór. Chciała być sama i napisała Mateuszowi jedno zdanie: „Przepraszam, ale potrzebuję samotnego wieczoru”. „Rozumiem, do jutra” odpisał. Bez „kocham Cię” i żadnych innych tulących słów. Zrobiło się jej jeszcze ciężej na sercu i kiedy już miała odłożyć telefon do torebki, zadzwonił jeszcze w jej ręku. Nie patrząc na wyświetlacz odebrała, mając pewność, że to on.

– Halo? – czuła, jak po jej sercu rozlewa się ciepło. 

– Eliza? – usłyszała znajomy kobiecy głos. – To ja. Cieszę się, że odebrałaś. 

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 93

2 LATA WCZEŚNIEJ

Kolacja minęła w pokojowej atmosferze, nie licząc kilku sprzeczek pomiędzy Dorotą i jej bratem. Eliza przysłuchiwała im się beznamiętnie, nie wczuwając się w obustronne zaczepki i zarzuty. Na szczęście rozmowa głównie toczyła się między rodzeństwem, a ona była obserwatorem i tylko chwilami komentatorem. Choć był też moment, w którym Dawid poprosił ją, żeby opowiedziała o swojej pracy. Zrobiła to w kilku zdaniach, manifestując w ten sposób brak chęci skupiania się na tym temacie. I potem padło drugie jego pytanie – odważniejsze, a wręcz, zważywszy na przeszłość – bezczelne. Elizę najpierw zatkało, a po chwili, gdy odzyskała głos, odpowiedziała, że nie chce o tym rozmawiać. Pytanie dotyczyło oczywiście jej życia prywatnego, a dokładnie jej obecnego statusu. Dorota, która była wiodącą rozmówczynią tego wieczoru, decydującą o tym, kiedy dany wątek jest urywany, widząc reakcję przyjaciółki, umiejętnie zmieniła temat. 

Dawid irytował Elizę. Drażnił ją swoim momentami aroganckim zachowaniem i szowinistycznymi uwagami. Nie potrafiła stwierdzić, czy taki był zawsze, czy się po prostu zmienił, ale nie miało to dla niej znaczenia. To spotkanie zaczynało jej ciążyć, z każdą minutą czuła się coraz gorzej. Kiedy w końcu zjedli sushi – ona swoje widelcem – zapowiedziała, że chce wracać do domu, proponując swoim towarzyszom, żeby zostali jeszcze w lokalu i porozmawiali sobie spokojnie bez jej udziału.

[akapi] – Ja też mam już dość, szczerze mówiąc. Nie wiem, jak ja z tobą do soboty wytrzymam – Dorota zwróciła się do brata, wyciągając portfel i przywołując kelnera.

– Dasz radę, siostrzyczko, co masz nie wytrzymać. Będziesz jeszcze za mną potem tęsknić – odpowiedział jej z szelmowskim uśmieszkiem. 

– Dziękuję za zaproszenie i widzimy się za chwilę w mieszkaniu, okej? Muszę jeszcze gdzieś zadzwonić. Przepraszam Was – nie czekając na odpowiedź, Eliza wyszła na zewnątrz. Padał deszcz i wiał mocny wiatr, ale tego jej w tej chwili było trzeba. Orzeźwienia i głębokiego oddechu na świeżym powietrzu. 

Ruszyła szybkim krokiem w kierunku sklepu. Chciała zrobić drobne zakupy na jutrzejsze śniadanie. Czuła, że nie jest sobą, że otępienie, które ogarnęło ją dwie godziny temu, nadal się jej trzyma i nie chce puścić. Ale może tak było dobrze… Kropelki działały i może tylko właśnie to znieczulenie na obecność Dawida pozwoliło przetrwać jej to żenujące spotkanie. Tak czy siak odetchnęła z ulgą, że pierwszy kontakt z nim ma już za sobą. „Oby do soboty” – pocieszała się w duchu, mając nadzieję, że uda się jej uniknąć spotkania z nim w cztery oczy. Choć była prawie pewna, że on zrobi wszystko, żeby taka właśnie sytuacja się wydarzyła. Po to tu przecież między innymi przyjechał.

Z myśli o Dawidzie wyrwał ją dźwięk przychodzącej wiadomości. Przed wejściem do sklepu wyjęła telefon z torebki i spojrzała na wyświetlacz. Miała kilka nieodebranych połączeń od mamy i Igora, których o dziwo nie słyszała, ale decydująca była treść smsa, którego wysłał jej brat: „Babcia umiera, przyjedź jak najszybciej!”…

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 92

2 LATA WCZEŚNIEJ

Zanim jednak mogła pojechać do Krupkowa, musiała przeżyć zbliżające się dni z towarzystwem w postaci Dawida. Ku jej wielkiej uldze okazało się, że Dorota zrezygnowała ze swoich czwartkowych zajęć i będzie mogła spędzić wieczór z nią i bratem. Zaproponowała nawet wspólne wyjście do restauracji, zapowiadając, że ona stawia kolację. Było to chyba najlepsze rozwiązanie z możliwych, bo pierwszego kontaktu z Dawidem Eliza nie chciała przeżyć sam na sam, tym bardziej w ich ciasnym mieszkaniu. Zgodziła się na propozycję Doroty, od razu zaznaczając, że do restauracji przyjedzie prosto z pracy.

Dorota wybrała lokal na Żoliborzu, niedaleko kamienicy, w której mieszkały, a adres i nazwę miejsca przesłała Elizie smsem na pół godziny przed spotkaniem z informacją, że razem z Dawidem już tam na nią czekają. Eliza była na nią zła, że nie zapytała jej o zdanie i po prostu zarządziła kolację sushi. Z drugiej strony nie mogła okazać złości, bo przecież została zaproszona i tak naprawdę powinna po prostu podziękować. Niestety sushi jadła do tej pory tylko raz, we Wrocławiu na studiach, i to bez użycia pałeczek, którymi nie potrafiła się posługiwać. Fakt ten w obliczu spotkania z Dawidem przysporzył jej kolejnej porcji stresu, którego w tej chwili i tak jej nie brakowało. Jechała na miejsce z kamienną twarzą, która miała przysłonić jej rozedrgane emocje. Żołądek ściskał się z nerwów, głowa prawie eksplodowała, a wnętrze dłoni było wilgotne od potu. Jeszcze kilka minut i stanie twarzą w twarz ze swoją pierwszą wielką miłością i ze swoim emocjonalnym oprawcą.

Przed wyjściem z biura zaparzyła sobie herbatę ziołową i wzięła krople na uspokojenie. Jeszcze nie czuła ich działania, ale miała szczerą nadzieję, że przeżyje ten wieczór z godnością, nie zapadając się pod ziemię i nie wszczynając niepotrzebnej dyskusji. Dorota nie mogła się o niczym dowiedzieć. Potem czekała ją noc, nieprzespana  – to wiedziała od razu, a potem druga podobna. Nie będzie mogła zmrużyć oka, mając świadomość, że on leży tuż obok. Będzie czuwała, mimo obecności Doroty, która miewała często twardy sen, szczególnie po alkoholu, a dzisiaj na pewno nie będzie go sobie żałować. 

– O, jesteś nareszcie! – powitała ją przyjaciółka od wejścia, bo właśnie blisko drzwi znajdował się stolik, przy którym siedziała z bratem. Pozostałe miejsca w lokalu były zajęte i Eliza od razu poczuła się lepiej. Dużo ludzi, jasne światło, miejsce blisko wyjścia. Z takim zapleczem okoliczności powinna przetrwać, niczego po sobie nie zdradzając.

– Cześć – odpowiedziała krótko, siląc się na uśmiech i zajmując jedyne wolne miejsce na szczęście tylko koło Doroty. Spojrzała na Dawida, ale unikała jego oczu.

– Miło cię widzieć, Eliza. Kopę lat! – powiedział z tym swoim uśmiechem, od którego kiedyś robiło się jej gorąco. – Daj się uściskać ziomalowi – mówiąc to wstał, podszedł do niej i nachylił się. Podniosła głowę i podała mu rękę, unikając w ten sposób bliższego kontaktu, do którego on ewidentnie dążył. Nie wyobrażała sobie, że pozwoli mu się uścisnąć lub tym bardziej pocałować, nawet w policzek.

– Wszystko dobrze, Elizka? Spięta jakaś strasznie jesteś – spodziewała się takiego komentarza przyjaciółki i miała przygotowaną już odpowiedź.

– Praca czy pewna osoba? – dopytywała Dorota, nie podejrzewając, że może chodzić o coś zupełnie innego.

– Powiedzmy, że jedno i drugie – Eliza puściła jej oczko i zaczęła przeglądać kartę.

– Opowiesz mi w swoim czasie, a teraz zamówmy coś, bo umieram z głodu.

– Widzę, że macie swoje tajemnice – odezwał się nagle Dawid, patrząc to na jedną, to na drugą. – Poznam chociaż jedną? Wtajemniczycie mnie?

„Największą moją tajemnicę znasz tak dokładnie jak nikt inny na świecie” – pomyślała Eliza, po czym zapowiedziała towarzyszom wieczoru, że sushi zje widelcem, a jeśli nie ma takiego na stanie, to posłuży się… palcami. Reakcja innych była jej w tym momencie totalnie obojętna. Pancerz ochronny, w który uzbrajała się przez ostatnie dni przed tym spotkaniem zaczynał działać.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 91

2 LATA WCZEŚNIEJ

Był wtorkowy wieczór, kiedy Eliza wróciła do domu po długim dniu pracy i zadzwoniła do mamy.

– Elizuś kochana, babcia czuje się coraz lepiej, jutro ją wypisują. Ma coraz większy apetyt i dogadzam jej jak tylko mogę. Przy okazji ogarniam domowe podwórko, bo sama wiesz, jak to tu wygląda po mojej nieobecności… – radość w głosie mamy rozpoznałaby na końcu świata. Dobrze było słyszeć jej głos, tak inny niż jeszcze kilka dni temu.

– Nawet nie wiesz, mamuś, jak się cieszę. Nie mogę się doczekać, kiedy znowu was zobaczę – odpowiedziała szczerze. 

– A kiedy przyjedziesz?

– Jak tylko będę mogła się stąd wyrwać, a będzie to pewnie… nie w ten, tylko w kolejny weekend – też nie kryła już swojej radości i ekscytacji. Nie rozmawiała jeszcze co prawda z Martą, ale miała już przecież pozwolenie Adama. 

– Ojej, córeczko, to co ty nic mi od razu nie mówisz? Odprawimy święto jak się patrzy! Babcia, ty i my wszyscy. Ojca udobrucham, Igora zmuszę do siedzenia w domu i miło spędzimy czas. Narobię tyle pierogów, że hej! – głos mamy brzmiał teraz jeszcze radośniej. Eliza nie pamiętała jej w stanie takiej euforii.

– Z ojcem może być trudno, więc nie nastawiam się na to, że będzie tylko miło – wspomnienie ostatniego pobytu w domu nadal ją bolało. Obojętność, a raczej ignorancja ojca kłuły ją w sam środek serca za każdym razem, gdy wracała myślami do domu.

– Nie przejmuj się tym, moje dziecko, już ja go tym razem przygotuję. A jak mu się coś nie spodoba, to będziemy świętować u babci, a nie u nas. A on niech żałuje.

– Wiesz, że to nie o to chodzi, mamo. Ja przyjeżdżam przecież też do niego. W ogóle tak mi tu czasami tęskno za wami, że najchętniej wsiadłabym w pierwszy lepszy autobus i po prostu przyjechała, szczególnie teraz, jak babcia zdrowieje – nie zamierzała torturować matki swoją tęsknotą, ale tym razem nie potrafiła się powstrzymać. Radość, niepewność i strach przed ojcem występowały u niej na przemian, ale mimo to bardzo chciała znowu odwiedzić bliskich, poczuć zapach domu, zobaczyć kochane twarze. I w takich momentach jak ten nie umiała o tym nie mówić.

– Ja wiem, dziecko, że ty cierpisz, ale od początku było wiadomo, że tak będzie i musisz być silna. Choć zawsze będę Ci powtarzać, że drzwi domu są dla Ciebie w każdej chwili otwarte – kobieta otarła łzę, ale tego Eliza nie widziała. I nie usłyszała też w jej głosie.

– Mamo, a co u Igora? On się do mnie nie odzywa i nie odpisuje na wiadomości. Nadal jest na mnie obrażony? Myślałam, że w tej sytuacji z babcią da jakiś znak, zadzwoni, ucieszy się…- relacja z bratem, a raczej jej brak, też bardzo jej doskwierał. Wielokrotnie próbowała przebić ten mur, ale Igor nie reagował. Momentami wyrzucała sobie, że go tam zostawiła, na pastwę ojcu, który jemu czasami przykrych słów też nie żałował i z nowymi obowiązkami w domu i szkole. To był młody chłopak i była pewna, że jej wyjazd z domu też w jakiś sposób się na nim odbije. Nie spodziewała się tylko, że brat tak się na nią zamknie, że nie będzie chciał utrzymywać żadnego kontaktu. Cierpiała też dlatego, że był jej jedynym bratem, od zawsze młodszym, którym się opiekowała i któremu od dzieciństwa poświęcała swoją uwagę. Czuła, że go w pewien sposób straciła i nie miała pojęcia, jak odbudować tę relację.

– A no widzisz, jak to z tymi naszymi chłopami w domu. Jeden lepszy od drugiego. Coś muszę na to poradzić, cholera, bo tak dłużej być nie może – kobietę też niepokoiło zachowanie syna, ale nie chciała dodatkowo martwić córki. – Igor ma nowe przyjaźnie, które mu chyba trochę przewróciły w głowie. Chociaż w tym naszym liceum nawet nieźle daje sobie radę. Pomaga też ojcu, babcię odwiedzał… Wiesz, to jest chłopak, młody, głupi jeszcze, narwany. Nie mogę wymagać od niego cudów, ale muszę coś z nim zrobić… On tak naprawdę na ciebie czeka, Elizuś, choć tak jak ojciec tego nie pokazuje.

– Wcale mnie to nie pociesza, ale nie mówmy już o  tym – każde kolejne słowo o ojcu lub bracie przynosiło następną porcję smutku. – Tak się cieszę, że z babcią jest lepiej, i to aż tak! Codziennie patrzę na to zdjęcie i nie wierzę. Ty wierzyłaś w cud, mamuś, a ja nie, aż głupio mi się przyznać… 

– Teraz nie ma to już żadnego znaczenia, córciu – nie dała jej dokończyć matka. – Cieszmy się po prostu, że tak się stało. Nie użalaj się tam już, ja cię proszę. Zaraz mi jeszcze w jaką depresję wpadniesz. I tak masz w tej Warszawie dużo innych problemów, wystarczy już.

Potrzebowała czasem usłyszeć takie słowa od mamy. Podziałały natychmiast, od razu poczuła się lepiej, choć przypuszczała, że to jej użalanie jeszcze nie raz się o sobie przypomni. Póki co obiecała sobie pozytywnie nastawić się na wizytę w domu, do której zaczęła odliczać dni. A nuż pobyt w Krupkowie ją zaskoczy, tak dobrze, miło i rodzinnie…

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 90

2 LATA WCZEŚNIEJ

„Jak sytuacja z Twoją babcią?” – sms od Adama przyszedł w poniedziałkowe południe, gdy siedziała z Martą w biurze i pilnie studiowała scenariusz pierwszego odcinka „Rajskiego wesela”. Była zaskoczona, nie spodziewała się, że jej prywatne sprawy będą go nadal w jakikolwiek sposób zajmować. A może po cichu jednak liczyła, że będzie pamiętał, że nie będzie obojętny i ponownie będzie chciał ją wesprzeć…? Tak, miała skrytą nadzieję, że i tym razem jej nie zawiedzie, choć nie wiedziała, w jaki sposób tym razem okaże swoją troskę. I oto pierwszy sygnał właśnie do niej dotarł. Odłożyła telefon jak gdyby nigdy nic, żeby nie wzbudzić zainteresowania Marty, która od czasu do czasu pytała ją, kto do niej dzwonił albo kto właśnie napisał. Tym razem była co prawda zajęta dość głośno wyrażanym monologiem w rozmowie z jednym z oświetleniowców, ale Eliza nie chciała ryzykować. Po kilku minutach dopiero pod pretekstem sprawdzenia czegoś w studio wyszła z biura i odpisała Adamowi. „O dziwo dużo lepiej. Wyszła ze szpitala i jest w domu” brzmiała jej odpowiedź. Czekała oczywiście na ciąg dalszy, bo była pewna, że Adam pociągnie tę wymianę zdań. I nie myliła się.

W oczekiwaniu na wiadomość od niego postanowiła posiedzieć w cichym jak nigdy studiu i chwilę odetchnąć. Od nawału emaili, od urywających się telefonów, od Marty i od całej rzeczywistości tam poza ścianami hali, nawet tej w Krupkowie. Usiadła na jednym z krzeseł w widowni, zsunęła się niżej, aby móc oprzeć głowę i zamknęła oczy. Przypomniała sobie, jak dużo działo się w tym miejscu podczas nagrania próbnego i jak za kilka dni ta sama akcja wydarzy się ponownie. Poczuła znajomy dreszcz ekscytacji i uśmiechnęła się do siebie. Lubiła tę robotę, tak, mimo wszystko. O tym właśnie zawsze marzyła, choć nie była świadoma wszystkiego, co ją tu spotkało i jeszcze pewnie spotka. Była dumna z siebie, z tego, że sobie mimo tych trudności radzi. I to całkiem nieźle jak się okazuje – to też musiała przyznać. Prawie nigdy nie chwaliła samej siebie, dużo częściej krytykowała i ciągle podwyższała poprzeczkę, więc ta chwila była wyjątkowa. Miała tego świadomość i postanowiła się nią cieszyć. Tak po prostu w końcu docenić siebie i pocieszyć się tym, do czego doszła. Nie analizować, jakim kosztem, tylko zwyczajnie pobyć przez chwilę tu i teraz, dostrzegając same pozytywy. 

„To bardzo dobra wiadomość. Jeśli chciałabyś pojechać do domu, mów śmiało.” Wyrwana z rozmyślań ponownie się uśmiechnęła. Niby do telefonu, niby do siebie, ale tak naprawdę do niego. Czytał jej w myślach, wiedział, czego potrzebuje, nie musiała nawet nic mówić. Odgadywał jej pragnienia w najbardziej odpowiednim momencie. Skąd wiedział, że właśnie to chodzi jej po głowie? Jakim cudem wyczuł sytuację? Dopiero co wczoraj babcia poczuła się lepiej, a on dziś już wysyła taką wiadomość. Musiała się uszczypnąć, żeby przekonać się, że nie śni. Po chwili odpisała: „Chciałabym pojechać, ale to nieodpowiedni moment, w weekend są nagrania. Mimo to dziękuję.” Nie pragnęła w tej chwili niczego bardziej niż spotkania z ukochaną babcią. Propozycja Adama spadła jej tak naprawdę z nieba, ale chciała być lojalna i odłożyła plan wyjazdu do domu na kolejny weekend, czyli w sumie prawie za dwa tygodnie, mając szczerą nadzieję, że dobry stan babci nadal się utrzyma.

„Jeśli potrzebujesz, to po prostu jedź. Załatwię to z Martą, daj tylko znak.” Nie mogła się powstrzymać i pocałowała ekran telefonu, a potem wpatrywała się w niego z namaszczeniem i wdzięcznością, nie do końca wierząc w to, co przeczytała. No i jak miała nie kochać Adama? Potajemnie, jawnie czy jakkolwiek inaczej… Wszystko, co robił utwierdzało ją w poczuciu bycia zaopiekowaną i bezpieczną. A tego najbardziej potrzebowała, szczególnie tu i szczególnie teraz. „Dam znać, jeśli się zdecyduję. Jesteś kochany” – jej palce wystukały ostatnie zdanie szybciej niż jej głowa zdążyła je przemyśleć. Ale zanim zdążyła wpaść w panikę, jej telefon ponownie zawibrował i wyświetlił kolejną wiadomość. Tym razem nie było w nim treści, tylko emotikon. Wyjątkowy, szczególnie dla niej. Na wyświetlaczu ujrzała czerwone serduszko…

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @martabiel_

FRAGMENT NR 89

2 LATA WCZEŚNIEJ

Nie miała dokąd pójść, a nie chciała nocować w biurze i wzbudzać kolejnej fali podejrzeń. Myślała o hostelu i to było jedyne rozsądne wyjście, żeby uniknąć kontaktu z Dawidem, ale co miałaby powiedzieć Dorocie? Że dlaczego akurat na te dwie noce znika z mieszkania? Od razu dałaby jej materiał do pytań i prędzej czy później musiałaby powiedzieć, o co chodzi, bo Dorota nie zadowoliłaby się wymówkami. Od razu rozpoznałaby po niej, że chodzi o coś poważnego i skojarzyłaby, że ma to do czynienia z jej bratem. Wyciągnęłaby w końcu z Elizy całą prawdę, prędzej czy później. A prawdy nie mógł dowiedzieć się nikt, szczególnie Dorota. Jedyną rozsądną opcją był wyjazd do Krupkowa, tym bardziej, że z całego serca pragnęła zobaczyć babcię. Ale o tym nie mogło być w ogóle mowy, na pewno nie w najbliższy weekend. W kolejny miało się odbyć pierwsze nagranie programu i „jebane żarty dla wszystkich się skończyły”. Tak powtarzała jej ciągle Marta. Dlatego nie poruszała nawet tematu wyjazdu do domu. Postanowiła sobie, że zagadnie o to oboje swoich szefów zaraz po nagraniu. Miała nadzieję, że dobry stan babci się utrzyma i że będą mogły porozmawiać. Czuła, że babcia tej rozmowy z nią potrzebuje, choć nie miała pojęcia, dlaczego tak myśli…

Zaczęła więc przygotowywać się do spotkania z Dawidem. Była przekonana, że chłopak wykombinuje sytuację sam na sam, czy jej się to podoba czy nie. Że musi uzbroić się w pancerz i być w gotowości na starcie z nim. Absolutnie nie mogła po sobie pokazać, jak ją jego wizyta rozstraja i jak się jej boi. Musiała być silna, twarda, a najlepiej obojętna. Tak, obojętna reakcja na jego słowa lub zaczepki będzie najlepsza. Bo tego, że będzie ją zaczepiał i prowokował, była pewna. Już wtedy był dwulicowym dupkiem, więc nie spodziewała się radykalnej zmiany po młodym mężczyźnie, który mógł mieć każdą, zawsze i wszędzie. A wiele dziewcząt jest naiwnych, a wręcz głupich, czekających tylko na miłe słówka i przewlekłe spojrzenia ciemnych, gęsto oprawionych, męskich oczu. Aż musiała westchnąć… Co też ona ma z tymi ciemnymi oczami u facetów? Za jakie grzechy daje się tym oczom tak łatwo uwieść? I dlaczego zawsze się w nich czegoś doszukuje? Uwielbienia, akceptacji, bezpieczeństwa…? Co to ma być? Dlaczego już drugi raz w swoim życiu nie może się oprzeć takim spojrzeniom? To nienormalne, żeby wzdychać do czegoś, czego może tak naprawdę nie ma, a istnieje tylko jako urojenie w jej zauroczonej głowie… „Weź się w garść, dziewczyno, bo skończysz marnie. Mówię ci to i ostrzegam” – napominała się w duchu, wściekła na samą siebie, że daje się uwodzić jak smarkula. 

Perspektywa spotkania z Dawidem dała jej do myślenia. Powiązała sytuacje w jej życiu, ludzi, skojarzenia. Uzmysłowiła, że istnieje jakiś schemat, który kieruje jej sercem i umysłem, jakiś tajemny wzór, który opiera się na jej młodzieńczych emocjach. Zranionych, ale jednak emocjach. Adam to dobra wersja Dawida, bo się nią opiekuje i sprawia, że ona, w końcu, czuje się bezpiecznie. Daje jej to, czego Dawid jej nie dał, choć dokładnie w ten sam sposób ją oczarował. Podobnymi oczami, spojrzeniami i uśmiechami. Tyle jej wystarczyło, żeby ponownie całkowicie się rozpłynąć, nie bacząc na okoliczności, jakkolwiek by nie patrzeć bardzo trudne. Z nowym tygodniem zaczęła się zatem uzbrajać na spotkanie ze swoją dawną, skrytą miłością. Z kimś, kogo szczerze kochała najczystszym młodzieńczym uczuciem, a kto ją tak potwornie i bez skrupułów zranił.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 88

OBECNIE

Wojciech Marczewski przyjechał na rozmowę z Elizą ostatecznie do stacji nPOLTV. Od progu się do niej uśmiechnął, uścisnął i pocałował jej dłoń, po czym usiadł z gracją na fotel naprzeciwko, który mu wskazała. Byli sami w sali konferencyjnej, którą zarezerwowała specjalnie na ten cel. Przygotowana wcześniej kawa czekała już na nich obojga, a obok filiżanek stał pysznie prezentujący się sernik, który kupiła, żeby rozładować nieco napiętą atmosferę. Wiedziała, że Wojciech Marczewski uwielbia ten rodzaj ciasta i po jednym konkretnych rozmiarów kawałku na pewno będzie w lepszym nastroju. Szybko okazało się jednak, że dobry nastrój towarzyszył Wojciechowi od samego początku i sernik wcale nie był mu potrzebny. To ona była zdenerwowana i przejęta, tak więc small talk przy kawie z ciastem bardziej pomógł jej, niż jemu.
– To co, Panie Wojciechu? Może porozmawiamy o tym, co się ostatnio wydarzyło? Za kilka dni mamy kolejne nagranie i najwyższa pora rozwiązać problem – zagadnęła, biorąc kolejny łyk i patrząc mu prosto w oczy znad filiżanki. W tym momencie po raz pierwszy ucieszyła się z tego wyzwania. Poczuła dreszczyk adrenaliny, a jej oczy rozbłysły. Wojciech to zauważył i nie spuszczał z niej oczu.
– Elizo, czy mogę z tobą szczery? – zapytał poważnym tonem, odstawiając swoją filiżankę i pochylając się ku niej.
– Będę wdzięczna, inaczej ta rozmowa nie ma sensu – odpowiedziała zgodnie z prawdą. Rozbudził jej ciekawość, tym bardziej, że jego zachowanie i słowa w ogóle nie przypominały tego, o czym relacjonowała jej Marta.
– Tak naprawdę nie ma żadnego problemu. Oto cała tajemnica – czekał na jej reakcję.
– To dobra wiadomość, ale proszę o konkrety.
– Oczywiście weźmiemy udział w najbliższym nagraniu i oczywiście nie zrywamy kontraktu, bo pewnie takie informacje do pani dotarły, prawda?
– Zgadza się – czekała cierpliwie na dalsze wyjaśnienia, bo Marczewski był mistrzem w budowaniu napięcia. „W końcu to showman, ma to we krwi” – pomyślała.
– Celowo przekazałem Marcie takie informacje. I celowo też z takim ładunkiem emocjonalnym. Zagrałem, szczerze mówiąc. Wiedziałem, że ta wiadomość kompletnie wyprowadzi ją z równowagi i poczucia bezpieczeństwa, a nawet wyższości, w którym funkcjonuje od dawna. Nie darzę jej szacunkiem, delikatnie mówiąc i nie lubię patrzeć, jak traktuje albo raczej traktowała ciebie i innych ludzi, z którymi pracuje. Zawsze ci współczułem i rozmawiałem o tym z Adamem, ale sama wiesz, że on przestał mieć potem wpływ na cokolwiek. W każdym razie nalegałem na spotkanie z tobą, żeby ta jędza chociaż raz poczuła smak porażki i strachu o swój własny tyłek. Przepraszam, że jestem tak bezpośredni, ale mam nadzieję, że ta sytuacja da jej do myślenia i w końcu twoja szefowa doceni cię tak, jak na to zasługujesz – po tym monologu nalał sobie drugą porcję kawy, oparł się o krzesło i jak gdyby nigdy nic zaczął popijać łyk za łykiem, uśmiechając się do niej łagodnie.
– A co z panią Barbarą? – nie chciała dać po sobie poznać, że ją zaskoczył i przez cały czas starała się panować nad sobą, podczas gdy mówił. W rzeczywistości jego postawa były dla niej totalną nowością, ale zapamiętała jego słowa: „Zagrałem, szczerze mówiąc…”. Wobec niej też mógł grać.
– O nią proszę się nie martwić. Pofochuje się i przestanie. Nic jej nie dolega, ma końskie zdrowie, a na chimery lekarstwa nie ma. W weekend stawimy się oboje i nagramy wszystko jak należy – odpowiedział jeszcze bardziej z siebie zadowolony.
– To rzeczywiście dobra wiadomość. I cieszę się, że będziemy dalej razem pracować – siliła się na profesjonalny ton i w tej chwili mogła być z siebie dumna. Miała jednak wrażenie, że to nie wszystko, z czym przyszedł do niej pan prowadzący.
– Proszę tylko o jedno – zaczął dalej, zgodnie z jej przypuszczeniem – przekaż Marcie, że tylko dzięki tej rozmowie, rozmowie z tobą, zostajemy w programie. Sam zresztą też jej to z satysfakcją powiem. Niech myśli, że to ty nas przekonałaś, co notabene po dużej części jest prawdą, bo gdyby nie ty, Eliza, już dawno by mnie w tym programie nie było – spojrzał jej prosto w oczy i zamilkł.
– Nie bardzo rozumiem, panie Wojciechu. Przecież ja nic…
– Wystarczy to, że jesteś, uwierz mi. Masz zbawienny wpływ na wiele stresowych sytuacji w czasie realizacji tego programu. Masz niezwykły dar łagodzenia i przywracania harmonii. Nigdy go nie zatrać.
– To miłe, dziękuję – znowu ją zaskoczył, ale nie dała się zbić z pantałyku. – Mam jednak pytanie do pana i proszę o szczerą odpowiedź. Jak odniesie się pan do sytuacji z asystentką kostiumów? – zapytała wprost, patrząc mu prosto w oczy, nie dając się zwieść jego słodkim słówkom. To był jej podstawowy cel, który powtarzała sobie przed tym spotkaniem jak mantrę. Uśmiech Wojciecha zniknął na chwilę i oczy powędrowały w niewiadomym kierunku, ale aktor szybko wrócił do swojej poprzedniej pozy.
– Ach, to ma pani na myśli – celowo przeciągał odpowiedź. – Było tak, jak oficjalnie powiedziałem. Cieszę się, że ta dziewczyna już przy tej produkcji nie pracuje. Rozmawiałem z żoną wielokrotnie o dwuznaczności tej sytuacji i zrozumiała, że jestem niewinny – czuła, że nie był szczery i że to naprawdę była tylko oficjalna wersja wydarzeń.
– Ja w takim razie ze swojej strony proszę o to, aby taka dwuznaczna sytuacja już się więcej nie powtórzyła, panie Wojciechu, przynajmniej na planie tej produkcji. Bo jeśli będzie miał miejsce podobny wypadek, będziemy musieli się rozstać, a tego żadna ze stron nie chce, prawda? Czy mogę na pana liczyć? – cały czas patrzyła na niego z wyrazem, który mówił, że nie da się nabrać na jego sztuczki i nie wierzy w ani jedno słowo, jeśli chodzi o sytuację z tamtą dziewczyną. I chciała, żeby wiedział, że następnym razem poniesie konsekwencje takiej dwuznaczności, choć tym razem się mu upiekło. Mimo że była mu wdzięczna za troskę o relację z Martą, chciała postawić sprawę jasno – jeszcze raz pofolguje sobie na planie i wypada z gry, razem ze swoją żoną. Blefowała, bo tak naprawdę nie wiedziała, czy Marta tak łatwo zrezygnowałaby z udziału Marczewskich w programie, ale chciała utrzeć mu nosa. Wojciech mimowolnie skurczył się pod wpływem tej informacji, choć zdołał utrzymać uśmiech i oczy na swoim miejscu.
– Jasne, oczywiście. Będę unikał podobnych osób i sytuacji…
– Bardzo się cieszę – powiedziała stanowczo, nie dając mu dokończyć. – W takim razie do zobaczenia w sobotę rano, tak? Przepraszam, ale za chwilę mam kolejne spotkanie – podniosła się z krzesła i wyciągnęła do niego rękę.
– Tak jest, z wielką chęcią – odpowiedział na jej gest. Tuż przy drzwiach odwrócił się jeszcze i spojrzał na nią innym niż dotychczas wzrokiem. Pierwszy raz.
– A czy nie miałabyś ochoty spotkać się ze mną od czasu do czasu na kawę? Zupełnie poza pracą i tymi wszystkimi sprawami? – podobała mu się od pierwszego spotkania, ale zawsze odsuwał w myślach opcję uwiedzenia jej. Przed chwilą jednak pokazała mu swoje inne oblicze, które momentalnie wywołało w nim znajomą reakcję. Stała się dla niego wyzwaniem.
– Udam, że tego nie słyszałam, panie Wojciechu – rzuciła w odpowiedzi i odwróciła od niego wzrok, biorąc do ręki swój telefon.
Drzwi po jego wyjściu zatrzasnęły się cicho i delikatnie, tak jakby współodczuwały obecny stan ducha pana prowadzącego.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 87

2 LATA WCZEŚNIEJ

Niedziela, oprócz rozmyślań nad poprawą stanu babci, minęła jej na kombinowaniu możliwości spędzenia dwóch nocy poza mieszkaniem Doroty. I oczywiście rozsądnego wytłumaczenia, dlaczego akurat wtedy musi spać gdzie indziej. Nie chciała spotkać Dawida, nie mogła. Nie chciała, aby zabliźnione rany z przeszłości odżyły i ponownie zaczęły boleć… Nikt o nich nie wiedział, nawet mama, a tym bardziej Dorota, która w tamtym czasie studiowała już we Wrocławiu i do Krupkowa wpadała tylko czasami na weekendy i dłuższe przerwy, co zresztą wpłynęło na poluzowanie ich przyjaźni.
Siedem lat temu zdarzyło się coś, co zburzyło wewnętrzny spokój i młodzieńczą beztroskę Elizy. Coś, czego do końca nie pamięta, bo wyparła mroczne obrazy ze świadomości. I bardzo nie chciała, żeby wróciły.
Dawid był jej pierwszą wielką miłością. Skrytą tak bardzo, jak tylko nastoletnie serce dziewczyny było w stanie chronić tak cenną tajemnicę. Kochała się w nim od zawsze, odkąd sięgała pamięcią. Na początku był dla niej trochę jak starszy brat, traktował ją czasami jak Dorotę, ale z biegiem czasu patrzyła na niego zupełnie inaczej. A i on na nią również, dosłownie i w przenośni. Na zewnątrz manifestował coś zupełnie odwrotnego i traktował ją jak gówniarę, młódkę, ładnego podlotka, ale czasem widziała w jego spojrzeniu pożądanie, chociaż wtedy jeszcze tak by tego nie określiła. Spotykali się często w sąsiedztwie, choć mieli kontakt ze sobą zazwyczaj w grupie, w towarzystwie innych, nigdy sam na sam. Ona posyłała mu ukradkiem zakochane spojrzenia, a on uśmiechał się i puszczał oczko jak do innych koleżanek, które również się w nim kochały, potajemnie lub całkiem jawnie. Był od niej o sześć lat starszy i spełniał wszystkie kryteria pierwszej wielkiej miłości. Miał ciemne włosy i piwne oczy, był zupełnie niepodobny do Doroty. Ale to zestawienie właśnie było jej ideałem na dalszą część życia i teraz była pewna, że między innymi dlatego zakochała się w Adamie, który tak jak Dawid oczarował ją podobną urodą. Uśmiechy i rozbrajające puszczanie oczka były też elementem wspólnym i odgrywały ogromne znaczenie. Dopiero teraz tak naprawdę zdała sobie z tego w pełni sprawę. Dawid ją prześladował, nieświadomie i tylko w jej głowie, ale jednak. Miał wpływ na to, co działo się z nią teraz. Na to ponownie pełne zaufanie i poczucie bezpieczeństwa w pobliżu starszego mężczyzny. Pojawił się ponownie w jej życiu pod postacią Adama i obu kochała potajemnie, w ukryciu przed całym światem. Schemat się powtarzał, ale miała nadzieję, że nie skończy się tak jak w przypadku z jej młodości.
Teraz oto brat Doroty miał się tak po prostu po latach ponownie pojawić w jej życiu. Na chwilę wpaść, po czym znowu się ulotnić. Przecież wiedział, że ona mieszka u Doroty, że jest to małe mieszkanie i jego obecność będzie dla niej co najmniej krępująca. Chciał się spotkać z siostrą, ale dlaczego akurat teraz, po tak długim czasie prawie braku z nią kontaktu? Nic nie rozumiała i panicznie bała się tego spotkania. A do tego nie mogła pozwolić, żeby wszystko wyszło na jaw. Dla własnego dobra.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @evelina.czyta

FRAGMENT NR 86

OBECNIE

Reakcja Mateusza na propozycję dotyczącą poznania Jeremiego była na pewno nie taka, jakiej się Eliza spodziewała. Miała nadzieję, że jej ukochany się ucieszy i od razu zacznie snuć plany wspólnego spotkania i tego, co mogliby razem robić i gdzie pojechać. Była pewna, że zobaczy na jego twarzy nieopisaną radość i ulgę, że w końcu jest na to gotowa. Tymczasem w odpowiedzi Mateusz najpierw wstrzymał oddech, a potem ciężko westchnął. Nie rozumiała jego reakcji. Z zapartym tchem i wbitym z niego wzrokiem czekała na jego słowa.
– Kochanie, to chyba nieodpowiedni moment – powiedział w końcu, wstając z łóżka i zakładając szlafrok.
– Dlaczego nieodpowiedni? Przecież już kilka razy pytałeś mnie, kiedy będę gotowa poznać twojego syna. Teraz mówię, że jestem.
– I cieszę się, że jesteś gotowa…
– Jakoś dziwnie to okazujesz – przerwała mu obrażonym tonem, po czym owinęła się kołdrą i przeszła do łazienki. Zamknęła się na zamek, dając mu do zrozumienia, że rozmowa jest zakończona. Czuła się rozczarowana i upokorzona, siedziała na sedesie i płakała. Po chwili usłyszała ciche pukanie do drzwi.
– Eliza, otwórz, proszę. Pozwól mi wyjaśnić do końca – usłyszała łagodny i tak kochany głos.
– Ja już wszystko rozumiem, nie musisz niczego wyjaśniać – odpowiedziała, zdając sobie sprawę, że nie dała mu szansy na podanie konkretnego argumentu.
– No właśnie nie rozumiesz. Jeremi przeszedł kilka dni temu ciężki atak, regeneruje się teraz w domu, potrzebuje mnie i Pauli bardziej niż zwykle. To jeszcze trochę potrwa. Nie mogę zeserwować mu nowych emocji, tym bardziej, że nie wiem, jak na ciebie zareaguje. Tylko o to mi chodzi.
Mimo złości słuchała tych słów uważnie, bo chciała wiedzieć, co stoi za dystansem Mateusza do tak ważnego dla niego, jak do tej pory myślała, tematu. Rozumiała to, co mówił, ale mimo wszystko czuła, że ją zawiódł. Po raz kolejny najważniejszy okazał się być jego syn, od którego tak naprawdę zależało wszystko – życie i samopoczucie Mateusza, ich związek, wspólnie lub oddzielnie spędzany czas i w końcu jej własne emocje. To wszystko było uwarunkowane stanem i nastrojem Jeremiego. Czy kiedykolwiek będzie czuła spokój, dzieląc życie z Mateuszem? Czy będzie umiała się z tym pogodzić i to zaakceptować? Na razie, po ponad wspólnie spędzonym roku, nie potrafiła, a każde rozczarowanie bolało jeszcze bardziej niż poprzednie. Problemy się nawarstwiały i mimo, że Mateusz zawsze z pokorą ją przepraszał i wyjaśniał, jak jest i jak będzie, zapewniając ją o swojej miłości, czuła wielki ciężar na sercu, choć również nadal miłość. Jedyne, czego jej brakowało w tym związku to poczucie bezpieczeństwa, a co za tym idzie, także spokoju. Dzisiaj, kiedy w końcu naprawdę była gotowa zrobić kolejny krok w ich związku, Mateusz znowu uświadomił jej swoje priorytety. Nie ich wspólne, tylko swoje własne. I to bolało ją najbardziej.
– Kochanie, jesteś tam? – rozległo się ponowne pukanie do drzwi.
– Nie mam teraz czasu o tym rozmawiać. Muszę przygotować się do wyjścia – odpowiedziała, wchodząc pod prysznic. Po chwili kolejna porcja jej łez rozpłynęła się w kroplach lejącej się strumieniem wody.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 85

2 LATA WCZEŚNIEJ

Stan babci rzeczywiście się poprawił. Mama co chwilę pisała Elizie radosne wiadomości i przysłała nawet zdjęcie, zrobione ponoć specjalnie dla niej. Nie było wątpliwości, że różnica między tym, co Eliza widziała w szpitalu, a tym, co było na zdjęciu jest ogromna. Nie mogła uwierzyć, że dzieje się to naprawdę. Babcia co prawda nadal wyglądała na chorą, ale siedziała samodzielnie na łóżku i nawet się lekko uśmiechała. Wieczorem tego dnia Eliza jeszcze raz rozmawiała z mamą, która opowiedziała jej przebieg ostatnich godzin w najdrobniejszych szczegółach, ciesząc się z każdego kroku babci jak małe dziecko. Według jej relacji lekarze są zaskoczeni i przypisują tę poprawę działaniu leków, w co sami wątpili, a chora zachowuje się tak, jakby powoli budziła się ze snu. Z każdą godziną coraz bardziej orientowała się w zastanej rzeczywistości i wszystko sobie przypominała. Mało mówiła, bardziej słuchała i na potwierdzenie kiwała głową. Wyraźnie się cieszyła, że ma przy sobie córkę i posmutniała, gdy wizyta dobiegła końca. Miała zostać w szpitalu jeszcze przez kilka dni, ale jeżeli jej stan się utrzyma, zostanie wypisana do domu. Wtedy mama planowała zabrać ją do specjalisty z Niemiec, który przyjmował we Wrocławiu. Będzie gotowała jej pyszne posiłki, wychodziła z nią na spacery albo do ogrodu, a jak będzie znowu musiała wyjechać do pracy, to zajmie się nią ciotka…
Eliza słuchała tych wszystkich nowości, ciesząc się i nie wierząc jednocześnie. Coraz więcej faktów przemawiało za rzeczywistą poprawą, wręcz cudem, ale nie potrafiła wymazać ze swojej pamięci obrazu babci, gdy przez chwilę widziała ją na szpitalnym łóżku. Dla niej już wtedy ta ukochana osoba praktycznie odeszła i teraz nagle jakby powstała z martwych. Było to dziwne uczucie, dotąd zupełnie jej nieznane. Nie wiedziała, jak się do tej nowej sytuacji ustosunkować. Oczywiście buzia sama jej się uśmiechała pod wpływem słów mamy, ale ulgi jeszcze nie czuła. Za szybko wszystko się działo, nie potrafiła przestawić się z dnia na dzień na nowe, mimo że pozytywne, okoliczności. Wiedziała, że dobra nowina dotrze do niej tak naprawdę dopiero za kilka dni i wtedy właśnie będzie potrafiła się nią naprawdę cieszyć. Teraz starała się okazać mamie swój entuzjazm, żeby nie dać jej odczuć swojego niedowierzania. Chciała dzielić z nią tę radość, bo wiedziała, że ten moment był bardzo przez nią wyczekany i gorąco wymodlony. Nie mogła jej tego odbierać.
Wieczorem poszła do kościoła, pierwszy raz od dawna. Tak naprawdę chyba drugi lub trzeci raz podczas pobytu w Warszawie. Musiała uspokoić głowę, wyciszyć myśli, pojąć, co się dzieje, podziękować… Siedziała w ławce jeszcze długo po mszy, sama w środku prawie pustego kościoła. Dziwne, ale nadal ciężko było jej to wszystko pojąć. Wychodząc na zewnątrz, spojrzała jeszcze raz na zdjęcie babci. Już prawie przyzwyczaiła się do jej nieobecności, do bólu po stracie, do tęsknoty. A tu nagle uśmiecha się do niej i patrzy jakby prosto w jej oczy. „Co się dzieje, babciu? Co chcesz mi powiedzieć? Bo wiem, że chcesz”…

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 84

2 LATA WCZEŚNIEJ

Od czasu pobytu Elizy w Krupkowie stan babci nie uległ zmianie. Podczas rozmów z mamą dziewczyna nie spodziewała się usłyszeć żadnej dobrej nowiny. Tak naprawdę codziennie spodziewała się najgorszego. Przestała już nawet płakać, choć wiedziała, że łzy powrócą ze zdwojoną siłą. Skupiała się na pracy, przeżyciach z planu i chcąc nie chcąc – swoich uczuciach do Adama.
Mama pracowała przez ostatnie dwa tygodnie w Berlinie, ale relacjonowała jej wieści ze szpitala. W tym czasie babcię odwiedzała jej siostra, ciotka mamy, która sama była już nieco schorowana, ale jeszcze na tyle silna, żeby przejąć opiekę nad babcią. Eliza miała nadzieję, że do szpitala zagląda też Igor, ale tego nie mogła być pewna.
– Dziecko kochane, wydarzył się cud boski! Wracam do domu i nie mogę w to uwierzyć – po tych słowach mamy w ten niedzielny poranek Eliza musiała zweryfikować swoje zwątpienie i brak wiary. Już dawno nie słyszała w jej głosie takiej radości. – Wymodliłam to! Ja wiedziałam, po prostu wiedziałam, że ona wyzdrowieje! Jeszcze w to nie wierzę… – kobieta była ewidentnie w trasie. Eliza domyśliła się, że mama wraca właśnie z Niemiec do Krupkowa, bo na tę niedzielę przypadał jej powrót z pracy. Była 10.00 rano, Dorota jeszcze spała, a Eliza po usłyszeniu wibracji telefonu wyszła z nim do łazienki, żeby jej nie obudzić.
– Mamo, ale co się stało? – przecierała oczy, siedząc na zamkniętym sedesie, ziewając i okrywając się szlafrokiem. Poranek był zimny i przechodziły ją dreszcze.
– Elizuś, dzwoniła ciotka i powiedziała, że babcia dzisiaj rano obudziła się i wstała z łóżka. I że zjadła trochę śniadania… Że wie, że ja dzisiaj wracam i czeka na mnie, bo chce wyjść na spacer. Jadę z trasy prosto do niej. Wyobrażasz to sobie? – dziewczyna chciała odpowiedzieć, ale nie zdążyła. – Tak strasznie szkoda, że też nie możesz przyjechać. A może możesz? – w głosie mamy usłyszała nadzieję, ale niestety musiała ją zawieść.
– Mamuś, ja dopiero wstałam z łóżka. Myślałam, że nie będzie cię w domu do wieczora i nawet nie myślałam o przyjeździe. Teraz jest już za późno. Jutro od rana muszę być w pracy – żałowała, że tak było, ale nie mogła nic zrobić, choć przez głowę przebiegło jej już kilka możliwych scenariuszy. Niestety każdy kończył się tym, że jutro nie mogłaby pójść do biura, a to nie wchodziło w grę. Za dwa tygodnie miało się odbyć pierwsze nagranie i trzeba było dopiąć jeszcze wiele spraw.
– Tak myślałam, ale to nic. Ja tam pojadę i później jeszcze do ciebie zadzwonię. Połóż się jeszcze, dziecko, bo cię pewnie obudziłam?
– Nie, i tak już zamierzałam wstawać – skłamała, żeby nie psuć dobrego nastroju mamy.
– Dorota też pewnie jeszcze śpi? Pozdrów ją ode mnie, jak się obudzi – mama mówiła to wszystko prawie śpiewającym głosem. – A ty odpoczywaj i trzymaj kciuki. Dam znać później.
– Dobrze, mamo, a ty jedź ostrożnie. Będę czekała na twój telefon.
Kiedy wróciła do pokoju, Dorota już nie spała. Przeciągała się leniwie i przeglądała coś w telefonie.
– A kto to budzi nas w niedzielę w środku nocy? – zaśmiała się, nie podnosząc wzroku znad swojego iphone’a?
– To moja mama. Stan babci się poprawił, dzisiaj wstała z łóżka – odpowiedziała beznamiętnie. Nie rozumiejąc, dlaczego, nie umiała podzielić radości swojej rodzicielki.
– To cudowna wiadomość! Dlaczego się nie cieszysz? – Dorota uniosła się na łokciach i spojrzała na nią ze zdziwieniem?
– Bo nie do końca chyba w to wierzę – odpowiedziała i przeszła do kuchni, żeby wstawić wodę na kawę.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @liburu__

FRAGMENT NR 83

2 LATA WCZEŚNIEJ

Dorota wyszła z domu w końcu prawie o 14.00. Eliza czuła się wykończona po tym, gdy opowiedziała jej ze szczegółami, co wydarzyło się w biurze po wizycie Adama, kiedy Marta straciła nad sobą kontrolę. Gdyby sama tego nie przeżyła, trudno byłoby jej teraz w to wszystko uwierzyć i podobny problem miała Dorota. Najpierw cierpliwie słuchała, starając się nie przerywać przyjaciółce, potem dała wyraz swojemu oburzeniu, a na koniec powiedziała, że jeśli Eliza tego nie zrobi, to ona sama zadzwoni do Adama i o wszystkim mu opowie. Że to mobbing w najczystszej postaci, przemoc psychiczna i agresja wobec pracownika. Że tylko do sądu pracy z tym i że następnym razem Eliza powinna taką akcję nagrać. Była tak roztrzęsiona, że zapomniała na chwilę o braku ubrań w szafie i zakupach. A kiedy już w końcu zaczęła się powtarzać i emocje jej opadły, wstała i wyszła z domu.
Eliza odetchnęła. Do wieczora praktycznie leżała na kanapie. Czytała, drzemała i słuchała muzyki. W międzyczasie myślała o wszystkim, co się ostatnio wydarzyło. Nie udało się jej co prawda całkowicie wyłączyć, ale dobrze było chociaż raz nigdzie się nie spieszyć i nie odbierać żadnych negatywnych bodźców. Potrzebowała takiego dnia już dawno, a raczej potrzebowała takich dni dużo częściej w obecnym tempie swojego życia, ale cały czas czuła, że nie jest u siebie i że tak wiele okoliczności i osób ma wpływ na jej samopoczucie. Była tak bardzo zależna, tak bardzo uwikłana w różne układy i relacje, mimo że była w Warszawie tak krótko… Wieczorem przygotowała obiecaną kolację i czekała na powrót przyjaciółki, choć miała ochotę jeszcze pobyć sama.
– Tak w ogóle to zapomniałam ci powiedzieć, że mój brat przyjeżdża w tym tygodniu do Warszawy. Ma tu jakieś sprawy do załatwienia i będzie u nas nocował. Dwie noce, on na materacu. Damy jakoś radę, no nie? – Dorota zajmowała właśnie miejsce przy stole, z apetytem spoglądając na parujące danie. Elizę zatkało.
– Kiedy dokładnie? – zapytała tak obojętnie, jak tylko potrafiła.
– W czwartek. Zostanie do soboty i potem wraca do tego swojego Krakowa. W sumie to nawet nie wiem, po co tu dokładnie przyjeżdża. Wiesz, że ja za nim nie za bardzo nadążam – Dorota nie robiła tajemnicy z tego, że jej obecne relacje z bratem do najlepszych nie należały, dlatego tym bardziej nie spodziewała się jego obecności w ich mieszkaniu. O nocowaniu nie wspominając. Ale nie mogła odmówić. To był jej starszy brat, który wiele dla niej zrobił i do dzisiaj się o nią troszczył na swój własny, dziwny sposób.
W Elizie nagle obudziły się wszystkie bolesne wspomnienia. Poczuła wręcz fizyczny ból i ukłucie w sercu. Tak długo pracowała nad tym, żeby nie pamiętać. Żeby zapomnieć i do tego nie wracać. Żeby iść dalej i się nie oglądać. Żeby zostawić to za sobą, raz na zawsze. I właśnie w tej chwili to wszystko do niej wróciło. To, co tak bardzo starała się wyprzeć ze swojej świadomości, coś, o czym nikt nie wiedział. Nikt, poza nią i Dawidem, bratem Doroty. Zrobiło się jej słabo i duszno. Podeszła do okna i otworzyła je nieco szerzej, podczas gdy jej przyjaciółka ze smakiem zajadała kolację. Tym razem, o dziwo, nie popijając jej winem…

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 82

2 LATA WCZEŚNIEJ

To był jej pierwszy wolny weekend, z wyjątkiem tego, który spędziła w Krupkowie. Tym razem nie chciała jechać do domu, bo wiedziała, że mama jest w Berlinie i wróci dopiero w niedzielę. Nie zniosłaby bolesnej obecności ojca, ignorancji brata i w tym wszystkim sytuacji z babcią. Chciała przy niej być, ale w takich okolicznościach ból byłby dużo większy. Myślała co prawda o tym, żeby nocować u niej w domu, a w ciągu dnia być z nią w szpitalu, ale po dłuższym zastanowieniu wiedziała, że tak też nie da rady. Samotność w ukochanym domu babci, który przypominał jej tylko o dobrych i beztroskich przeżyciach, dobiłaby ją na amen. Po takim weekendowym pobycie nie wróciłaby do Warszawy, na pewno nie o własnych siłach. Lepiej więc było zostać na miejscu i spróbować odpocząć. Odespać ogromne braki snu i odetchnąć po intensywnym czasie w pracy, tym bardziej, że organizm dawał jej już wyraźne znaki, że pora zadbać o zdrowie. Musiała zacząć się lepiej odżywiać i przede wszystkim więcej spać. W ten weekend zamierzała zacząć realizować ten plan, dla swojego własnego dobra.
– To co robimy dzisiaj? – zaświergotała Dorota, kiedy obudziła się w sobotę i leniwie przeciągnęła. Była prawie 11.00 i jak się okazało, nie tylko Eliza nadrabiała zaległości w spaniu.
– Ja najchętniej przeleżałabym cały dzień w łóżku z książką i herbatą – odpowiedziała Eliza, która już od pół godziny nie spała, ale nadal polegiwała z zamkniętymi oczami.
– No, należy ci się po tym maratonie, nie ma co. Ale może chociaż na jakieś zakupy wyskoczymy? – było pewne, że Dorota nie wytrzyma całego dnia w domu. Eliza po cichu na to nawet liczyła, bo miała szczerą ochotę zostać sama.
– Nie mam siły, serio. Ale mogę przygotować jakąś kolację na wieczór, jeśli chcesz?
– Pewnie, że chcę! Poproszę znowu jakiś makaron, ale inny niż ostatnio. Albo nie! Zapiekankę makaronową z kurczakiem, warzywami i dużą ilością sera. Tak, to jest to! – po tych słowach Dorota zerwała się żwawo z łóżka i zaczęła wybierać ubrania z szafy w przedpokoju. – Matko, a ja jak zwykle nie mam się w co ubrać… Elizka, na pewno nie chcesz iść ze mną do Złotych Tarasów?
„Na pewno!” – odpowiedziała jej w myślach. Nie będzie marnować swojego tak cennego wolnego czasu i tak ciężko zarobionych pieniędzy na szwędanie się po galerii, patrzenie na wylansowanych ludzi i kupowanie niepotrzebnych rzeczy. Książka, herbata, dres i koc – to był jej plan do wieczora, tym bardziej że na zewnątrz z każdym dniem było coraz zimniej i nieprzyjemniej, a przed chwilą zaczęło padać.
– Innym razem, okej? Dzisiaj odpuszczam, naprawdę nie mam siły – odpowiedziała przyjaciółce zgodnie z prawdą.
– Okej, nie będę cię namawiać, wiem przecież, jak harujesz. Zbieram się w takim razie sama – Dorota zaczęła nucić coś pod nosem i ruszyła do łazienki. Do wyjścia była gotowa po dwóch godzinach, podczas których Eliza zjadła śniadanie, wypiła kawę, ogarnęła tu i ówdzie, przebrała się, wstawiła pranie i przygotowała sobie wygodne posłanie na kanapie. Tylko czekała na moment, aż w końcu zostanie sama.
– Elizka, a jak tam ten twój szef po akcji z kasą? Mówiłaś mi wczoraj o nagraniu i całym tym bałaganie, ale o nim nie wspomniałaś, a ja już padłam i nie miałam nawet siły cię o nic zapytać – Dorota kończyła się właśnie malować i podczas tej czynności najwyraźniej analizowała relację Elizy z pierwszego dnia na planie.
– Bo nie ma o czym opowiadać. Był tam oczywiście, ale nic szczególnego się nie wydarzyło, a tematu kasy już nie ma, tak jak sobie życzył – nie mogła oczywiście wspomnieć o interwencji Adama podczas rozmowy z Lakowskim, bo tylko wzmocniłaby wiarę Doroty w to, że Dralski jest w niej zakochany.
– A moja ulubienica? – miała oczywiście na myśli Martę.
– Po akcji z pierogami wie chyba, że przegięła i też nie ma o czym opowiadać…
– Po jakiej akcji z pierogami?? – Dorota wyjrzała z łazienki z szeroko otwartymi oczami i szminką w ręce. Mocną czerwienią pomalowana była tylko jej górna warga. Wyglądało to komicznie, ale Elizie nie było do śmiechu. Zdała sobie właśnie sprawę, że niechcący się wygadała, bo wcale nie miała zamiaru opowiadać Dorocie o wybuchu swojej szefowej. Teraz będzie musiała na pewno – opowiedzieć i wysłuchać kolejnej litanii na temat zachowania Marty i swojej zawodowej przyszłości. Wiedziała, że jej bardziej doświadczona przyjaciółka ma rację, ale tak bardzo chciała dzisiaj o tym wszystkim nie myśleć…

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 81

2 LATA WCZEŚNIEJ

„Przejrzałem cię na wylot i wiem, co kombinujesz. Uważaj, co robisz.”… Marta nie należała do osób, które przejmują się takimi wiadomościami. Owszem, zastanowiła się przez chwilę nad treścią tego smsa, który ją nawet zaskoczył, ale nie miała zamiaru łamać sobie głowy, kto i dlaczego napisał do niej słowa. Najwyraźniej ktoś, kto nie miał jaj, żeby stanąć z nią twarzą w twarz i prosto w oczy powiedzieć jej, o co chodzi. Koleś, który nawet nie miał odwagi wyrazić konkretnie swojego zarzutu, skoro pisał takimi ogólnikami. Była na to za odporna. Za dużo w życiu przeszła, żeby przejmować się takimi bzdurami.
Kiedy rankiem w dzień nagrania próbnego otrzymała drugą wiadomość pochodzącą z tego samego numeru telefonu, też nie poświęciła jej dłuższej chwili. „Mam cię na oku i nawet nie próbuj swoich sztuczek. Wiem, jak traktujesz innych.” Po prostu ją przeczytała, po czym wyłączyła telefon i ruszyła do swoich obowiązków. W drodze na plan zastanawiała się jedynie nad tym, skąd wzięła się u niej ta odporność, hardość, siła, nawet chamstwo i agresja. Zdawała sobie sprawę z tego, jaka jest i w jaki sposób traktuje słabszych od siebie ludzi, ale w pewnym sensie była z tego dumna. Nigdy nie była ułożona i pokorna, a jej dzieciństwo, młodość i początki kariery w telewizji kilkanaście lat wcześniej zahartowały ją tak bardzo, że prawdziwą miłość odczuwała tylko i wyłącznie w stosunku do zwierząt, a konkretnie do swojego psa, jej najwierniejszego towarzysza. Wszystkie związki i relacje były pogmatwane, nie umiała ich pielęgnować i długo utrzymywać. I tak naprawdę nikogo nie potrzebowała. Od lat potrafiła o siebie zadbać, bo musiała to robić i dzisiaj niczego jej nie brakowało. Doszła do punktu, w którym to ona dyktowała warunki, decydowała o życiu innych i miała wpływ na największe projekty w historii polskiej telewizji. Była postrachem ekip pracujących pod jej kierownictwem i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Czuła dziwną, ale przyjemną satysfakcję, gdy w oczach ludzi widziała strach albo na odległość wyczuwała ich pokorę i posłuch. Nie śmieli się jej sprzeciwić. Co odważniejsi tylko próbowali z nią czasem dyskutować, ale i tak kapitulowali po kilku minutach. Niektórzy się jej podlizywali, inni byli przesadnie mili, po czym klęli na nią za jej plecami. Dokładnie wiedziała, kto jaki ma do niej stosunek. Umiała przejrzeć ich wszystkich na wylot. Wszystkich, bez wyjątku. Liczyła się tylko z tymi, którzy byli rangą na równi z nią albo wyżej. Nie nazwałaby tego szacunkiem, a raczej dbaniem o swoją pozycję. Bo pozycja właśnie była dla niej najważniejsza. To była wartość, którą tak ciężko i długo osiągała, przeżywając prawdziwe psychiczne tortury – od mobbingu po atak o podłożu seksualnym. Nic dziwnego, że sama stała się hieną, czyhającą na słabszych i atakującą w najmniej spodziewanym momencie.
Jedną z najsłabszych swoich ofiar miała przy sobie praktycznie codziennie i z przyjemnością korzystała z istniejącej dzień w dzień okazji pogrążenia jej. Oczywiście nie całkowitego, na to nie mogła sobie pozwolić, bo był przecież Adam, ale z czasem znajdzie możliwość, żeby pozbyć się i tego ograniczenia. Póki co musiała działać małymi kroczkami, stopniowo, acz konsekwentnie. Nie pozwoli, żeby jakaś młoda siksa, która nie ma pojęcia o tej branży, zrobiła w niej karierę tylko dlatego, że dobrze wygląda i ma poparcie szefa. Co najmniej poparcie, bo między nimi podejrzewała coś więcej. Za dobrze zna Adama, żeby nie widzieć, co się z nim dzieje, a ta młódka leci na niego od pierwszego dnia pracy i myśli, że nikt nie widzi, jakim maślanym wzrokiem się w niego wpatruje. Może nikt inny, ale ona, Marta, widzi to od dawna i nie zamierza tego tak po prostu zostawić…

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @kasia.rzymowska

FRAGMENT NR 80

OBECNIE

– Mateusz, przepraszam, nie wiem, co mnie napadło – była 6.00 rano, gdy Eliza, zmęczona wyrzutami sumienia, nie chciała już dłużej czekać i obudziła swojego ukochanego. O dziwo, poza nieprzyjemnym oddechem, który próbowała zniwelować w łazience na wszystkie możliwe sposoby, nie czuła żadnych innych dolegliwości. No, może poza głodem. Spodziewała się kolosalnego kaca, ale to chyba herbata Mateusza zdziałała takie cuda.
– Kochanie, nie teraz, daj mi jeszcze chwilę, nie spałem pół nocy – odpowiedział, nie otwierając oczu i obejmując ją w pasie. – Śpij jeszcze, porozmawiamy potem.
– No właśnie nie mogę już czekać, bo zaraz eksploduję – była tak przebudzona, że o dalszym spaniu nie było w jej przypadku mowy.
– To chociaż spróbuj nic teraz nie mówić, dobrze? Proszę – przycisnął ją do siebie jeszcze mocniej. Naprawdę był zmęczony. Wiedziała, że nocował w szpitalu z Jeremim i na pewno pobyt tam go wykończył, nie tylko psychicznie, ale też fizycznie.
– Okej, będę cicho i przeproszę cię w inny sposób – nie chciała dłużej czekać, nie mogła. Musiała wyrazić swój żal i skruchę. – A potem sobie jeszcze pośpisz. – O dziwo zapamiętała, że poprzedniego dnia powiedział jej, że ma dzisiaj wolne. Sama musiała niestety iść do pracy, ale postanowiła, że poświęci poranek Mateuszowi.
Rozbudzenie go zajęło jej nieco dłuższą chwilę niż zazwyczaj, ale jej wysiłek się opłacał. W końcu zobaczyła uśmiech na jego twarzy, mimo że oczy miał ciągle zamknięte. Droczył się z nią, trochę marudził, prowokował, żeby się bardziej postarała. Miała to być jej kara za wczorajszy wieczór. Tak naprawdę nie był na nią zły, ale wiedziała, że powinna odpokutować swoje naganne zachowanie. Chciała tego, żeby poczuć się lepiej, pragnęła zrzucić z siebie ten ciężar. Wiedziała, że potem na spokojnie porozmawiają i będzie mogła wszystko mu wyjaśnić. W odwrotnej sytuacji byłaby na niego wściekła. I na pewno całe zajście zakończyłoby się kłótnią, a poranek nie byłby tak miły jak teraz. W ich związku to ona była tą trudniejszą połową, z większą ilością roszczeń, oczekiwań i w związku z tym pretensji. Szybciej wybuchała, a potem zawsze płakała. Zaliczała wszystkie skrajne emocje, żałując potem, że znowu pozwoliła sobie doprowadzić się do tego stanu. On był wyważony, dużo spokojniejszy i rzadko wybuchał, właściwie prawie w ogóle. Starał się łagodzić drażliwe sytuacje i hamować jej wybuchy. Udawało mu się to dość rzadko, ale zawsze próbował. Eliza dziwiła się, skąd w nim takie pokłady cierpliwości i spokoju, ale za każdym razem dochodziła do wniosku, że dotychczasowe niełatwe życie jej ukochanego nauczyło go pokory. Do tego dochodził jego z reguły łagodny charakter, który był wybawieniem w czasie ich związkowych kryzysów.
– Kotek, wybaczysz mi? – zapytała, gdy zmęczeni leżeli w swoich objęciach, patrząc sobie czule w oczy.
– Jeszcze się zastanowię – droczył się z nią dalej, ale uśmiechu w swoich oczach nie potrafił ukryć. – Czy ten barman cię podrywał? – to pytanie ją zaskoczyło.
– Nie, chyba nie… – nie pamiętała dokładnie, ale wydawało się jej, że to raczej ona go podrywała. Ale do tego nie śmiała się przyznać… – Ale wiesz, Daniel się na mnie obraził, bo w końcu powiedziałam mu, co sądzę o tym jego Patryku… – celowo zmieniła temat.
– No to jesteście kwita – uśmiechnął się, bo dokładnie znał stanowisko Daniela w temacie ich związku. Nie miał mu tego za złe. Wiedział, że Daniel chce dla Elizy jak najlepiej, choć było mu najzwyczajniej przykro, że nie ma wsparcia z jego strony. Spotkali się kilka razy zawodowo, na więcej żaden z nich nie miał ochoty.
– Kwita? W sumie tak, ale chyba widzisz różnicę? My nadal jesteśmy razem, a oni po krótkim czasie przeżywają takie akcje. Zresztą nie mówmy o nich i nie psujmy sobie takiego przyjemnego poranka…
– To co z tym barmanem? – nie odpuszczał, choć nadal był w dobrym nastroju.
– Nic. Siedziałam przy barze, bo nie było miejsc przy stolikach i zaczęłam z nim rozmawiać. Nic więcej się nie wydarzyło. – „na szczęście” pomyślała w duchu. – A potem pojawiłeś się ty. Cały na biało – przejechała ręką po jego blond włosach i pocałowała czule w usta.
– Dobry timing – skwitował, dając do zrozumienia, że wiedział, jak ten wieczór mógł się dla niej zakończyć. Ale nic już więcej nie dodał.
– Kotek, czekałam na ciebie przez te kilka dni i zaczęłam wątpić, że do mnie wrócisz. Zazwyczaj pojawiałeś się już następnego dnia albo chociaż rozmawialiśmy przez telefon… Jak zwykle tworzyłam sobie w głowie czarne scenariusze. Znasz mnie…
– Oj, ty moja niecierpliwa dziewczyno. Przecież pisałem do ciebie i dzwoniłem… – przycisnął ją mocniej do siebie.
– Kilka smsów i jeden telefon, którego nie mogłam odebrać. A potem ty nie odbierałeś. Miałam prawo być niecierpliwa, naprawdę – nie chciała mu po raz kolejny powtarzać, że jak jest z synem, to zawsze ona jest na drugim miejscu.
– Ale próbowałem się z tobą kontaktować, myślałem o tobie. A to była naprawdę wyjątkowa sytuacja – pocałował ją delikatnie w czoło.
– Matko, kotek, ja cię nawet nie zapytałam! Co z Jeremim?. Przepraszam cię! Jak on się czuje? Jest już w domu? – nagle zdała sobie sprawę, że popełniła kolejną gafę, a raczej wykazała się totalną ignorancją.
– Sytuacja opanowana, Jeremi jest w domu. To był ciężki atak, pierwszy tego typu. Ale wszystko jest pod kontrolą i mam nadzieję, że więcej się to nie powtórzy. Tak bardzo się o niego bałem… – wtulił głowę w jej ramiona i poczuła jego łzy na swoim dekolcie.
– Ja też mam taką nadzieję – powiedziała cicho, pozwalając mu się uspokoić. W ciągu tych kilku minut podjęła ważną decyzję, której długo nie miała odwagi podjąć.
– Chciałabym poznać twojego syna, Mateusz. Jestem na to gotowa – podniósł głowę, spojrzał jej w oczy, jakby chciał się przekonać, czy jest pewna tego, co mówi i kiedy zobaczył w nich potwierdzenie jej słów, przytulił ją jeszcze mocniej i pocałował w usta. Najdelikatniej jak potrafił.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 79

2 LATA WCZEŚNIEJ

– Oj, coś mi się wydaje, że nie przypadłaś do gustu naszej pani prowadzącej – zaśmiała się Marta, gdy wyszły z garderoby. – Będziesz musiała ją jakoś sobie ustawić, ale ci nie zazdroszczę – mówiła z taką satysfakcją, że Eliza najchętniej dałaby jej w twarz.
– Dam sobie radę.
– Dasz, ale nie raz dostaniesz po dupie, więc się na to przygotuj. I nie mów później, że cię nie ostrzegałam – Eliza wiedziała, że nie chodzi wcale o ostrzeżenie, tylko przestraszenie jej, biednej małej gąski, która musi się zmierzyć z kaprysami wielkich gwiazd. Wiedziała przecież, że będzie ich tu więcej, i gwiazd, i kaprysów, a Barbara była tylko małym przedsmakiem. Czuła się niekomfortowo, bo do przyjemności takie spotkanie nie należało, ale nie przestraszyła się, mimo usilnych prób Marty. Wręcz przeciwnie, chciała podjąć rękawicę i obiecała sobie, że już wkrótce Barbara nie będzie się mogła bez niej obejść. Zamierzała zostać jej ulubienicą i od tego dnia małymi kroczkami zamierzała osiągnąć swój cel. O Wojciecha się nie martwiła, z nim problemów mieć nie będzie.
– Uważaj też na Marczewskiego, ale tego ci chyba mówić nie muszę – przerwała jej rozmyślania Marta, tak jakby usłyszała jej myśli. – Wszyscy wiedzą, że to babiarz do potęgi i wyrywa dupy, gdzie tylko może…
– Tak, wszystko wiem. Poradzę sobie, naprawdę – nie chciała słuchać teraz wywodu na temat miłosnego życia Wojciecha. Wystarczająco się o tym naczytała, a wersja Marty z pewnością do łagodnych nie należała. Weszły właśnie do biura, żeby ostatni raz szybko omówić przebieg nagrania. Czekał już tam na nie Adam, Krzysztof i redaktorka odpowiedzialna za scenariusz próbny.
Eliza starała się skupić całą swoją uwagę na tym, co za chwilę miało się wydarzyć w studio. Naprawdę się starała. Utrudniał jej to Adam, który raz po raz dyskretnie na nią spoglądał, jakby sprawdzał, czy nie jest za bardzo przerażona. Wyglądał oczywiście obłędnie, w białej luźnej koszuli, która podkreślała jego czarne jak węgiel oczy i z włosami spiętymi w staranny koczek. Nawet teraz się nią opiekował, tak to odczuwała. A może znowu coś sobie tylko wyobrażała?
Zdawała sobie sprawę, że jest pod pilną obserwacją Marty i tym bardziej trzymała się na baczności. Pilnie słuchała każdego słowa wypowiedzianego podczas tego spotkania, bo każde było ważne, a być może kluczowe dla sprawnego przebiegu produkcji, choć wszyscy wiedzieli, że niespodzianek nie da się uniknąć.
– No to do roboty, kochani! – zakończył spotkanie Adam. – Cieszę się, że w końcu zaczynamy.
A kiedy nagranie się rozpoczęło, Eliza poczuła wibrację telefonu w kieszeni swoich nowych jeansów, kupionych specjalnie na tę okazję. Odczytała wiadomość od swojego szefa: „Odwagi i powodzenia! W razie czego jestem obok”. A jednak jej wyobraźnia działa całkiem sprawnie. Adam naprawdę nad nią czuwał.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @jagoda_sornal

FRAGMENT NR 78

2 LATA WCZEŚNIEJ

Nagranie rzeczywiście było chaotyczne, tak jak zapowiadała Marta. A może tak właśnie wygląda każde nagranie do programu w telewizji? Eliza nie miała żadnego doświadczenia, a w związku z tym porównania. Nie mogła się do niczego odnieść i w żaden sposób ocenić tego, co działo się tego dnia w studio. Cokolwiek ten chaos oznaczał i czy był uzasadniony, nad tym się nie zastanawiała, bo ten dzień potwierdził tylko jej ogromną fascynację światem telewizji. Czuła się jak dziecko, które jest pierwszy raz w cyrku. Wszystko było podobnie głośne, kolorowe, pełne ludzi i zwrotów akcji, dokładnie tak jak występy na arenie. Były też momenty ciszy i skupienia, kiedy nikt nie śmiał odezwać się nawet półgłosem. Naraziłby się tym reżyserowi, który dyrygował całym show jak prawdziwy wirtuoz, przestawiając sceny i aktorów, modyfikując scenografię, a nawet sam scenariusz. Zarządzał wszystkimi doskonale, każdy wiedział i czuł, że ma do czynienia z profesjonalistą z ogromnym doświadczeniem. Co do tego nikt nie miał wątpliwości i nawet Marta chodziła pod komendy reżysera jak w zegarku. Dla Elizy był to nowy widok i nowe przeżycia. Do tej pory, gdy już dziesiątki razy przeglądała wydrukowany tekst scenariusza, w najśmielszych wyobrażeniach nie przypuszczała, że jego realizacja będzie tak imponująca. Była pod wrażeniem dosłownie wszystkiego, nawet niesnasek, do których doszło pomiędzy aktorami czy kilkugodzinnego opóźnienia, które spowodowało, że praca została zakończona dopiero późno w nocy. Następnego dnia wszyscy mieli stawić się w stacji, żeby omówić przebieg nagrania i wyciągnąć wnioski na przyszłość. Każdy musiał dokładnie przeanalizować swoją rolę podczas realizacji i pomyśleć nad pomysłami udoskonalenia pracy swojej i pozostałych członków ekipy. Dziewczyna czuła, że jest w swoim żywiole.
Jedynym dość osobliwym momentem, który przeżyła tego dnia było spotkanie z Marczewskimi w ich garderobie. Pojawiła się tam razem z Martą, na rozkaz swojej szefowej. Państwo prowadzący, gotowi do nagrania, popijali właśnie kawę, siedząc na dwóch końcach dużej białej kanapy. Wojciech przeglądał telefon, a Barbara analizowała swoje odbicie w lusterku, które trzymała w ręku, co chwilę zmieniając kąt jego ustawienia.
– Witam państwa, nazywam się Marta Czekalska i jestem szefową produkcji „Rajskiego wesela”. Mieliśmy okazję rozmawiać kilka razy przez telefon – to był najmilszy ton, jaki Eliza kiedykolwiek słyszała w wykonaniu Marty. Prawie taki sam odnotowała podczas krótkiej sceny współczucia, którą jej szefowa odegrała przy Adamie w biurze mniej więcej tydzień wcześniej.
– Ach, to pani, witamy – odpowiedziała z promiennym uśmiechem Barbara i uniosła się lekko z kanapy, żeby wymienić z Martą trzy powitalne całusy. Tak naprawdę musnęły się tylko policzkami. W tym czasie Wojciech ze słowami: „To ogromna przyjemność poznać panią osobiście, Wojciech Marczewski, bardzo mi miło”, również się podniósł i ucałował ogromną dłoń ich wspólnej szefowej, zanim ta zdążyła się zorientować, co się tak naprawdę dzieje. Po tym akcie cofnęła rękę szybkim ruchem i już chciała przejść do dalszego etapu rozmowy, gdy znowu wszystkie trzy usłyszały słowa Wojciecha, tym razem wypowiedziane jeszcze głębszym tonem: „A kim jest ta przeurocza dama, która przyszła z panią, pani Marto?”. Eliza poczuła na sobie jego spojrzenie, które się ewidentnie z sekundy na sekundę zmieniło, choć nie potrafiła ocenić, jakiego rodzaju była to zmiana. Na pewno nie świdrował jej wzrokiem, ani tym bardziej nie rozbierał. Była w nim raczej ciekawość i zainteresowanie.
– Proszę, mówmy sobie na ty – odezwała się w końcu Czekalska. – Basiu, Wojtku, to jest Eliza Miłowicz, asystentka produkcji. Pomaga mi na co dzień i wspiera też Adama. Podczas produkcji będzie wspierać również was i mam nadzieję, że będziecie doceniać jej pomoc tak samo jak my wszyscy tutaj – po tej totalnie sztucznej wypowiedzi w wykonaniu Marty nastąpił równie sztuczny uśmiech jej autorstwa. Eliza była pewna, że nawet Marczewscy wyczuli fałszywe nuty, choć nie dali tego po sobie poznać.
– Jakie piękne i rzadkie imię – zachwycił się Wojciech. – Cieszymy się, że możemy cię poznać, Eliza.
– Tak, bardzo nam miło – odparła mniej powściągliwie Barbara, która tym razem ograniczyła ruchy swoim dość obfitym ciałem tylko do podania ręki, a właściwie tylko do jej wyciągnięcia przed siebie, bo to Eliza musiała podejść do kanapy, na której pani prowadząca ponownie się wygodnie rozsiadła.
– Ja też bardzo się cieszę, że będę mogła z państwem pracować – powiedziała krótko dziewczyna, po czym wycofała się na swoje miejsce przy wejściu.
– Marta, my już jesteśmy gotowi, scenariusze mamy ogarnięte. Rozumiem, że czekamy tylko na sygnał Krzysztofa? – zapytała Barbara, analizując swój manicure.
– Tak, dokładnie. Eliza będzie waszą osobą kontaktową i będzie towarzyszyć wam w drodze na plan i z powrotem. To ona będzie czuwać nad komendami naszego reżysera kierowanymi pod waszym adresem. Pracowaliście z Krzysztofem, więc wiecie, że czasami może być nerwowo, ale to profesjonalista i mam nadzieję, że będzie się wam tutaj dobrze pracować – Marta spojrzała na prowadzących i na Elizę, sugerując, że ma na myśli również ich współpracę. – Teraz muszę się na chwilę pożegnać, bo wzywają mnie inne obowiązki. Elizę zabieram ze sobą, ale ona za moment tu po was wróci.
– Dziękujemy paniom i do zobaczenia za chwilę – odpowiedział szarmancko Wojciech. Barbara nadal gruntownie badała swoje paznokcie.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 77

2 LATA WCZEŚNIEJ

– A jednak sobie poradziłaś, miła koleżanko. No no, szacunek wyrażam. A wręcz podziw – usłyszała Eliza tuż nad swoim uchem, kiedy stała przy wejściu do reżyserki, obserwując ostatnie przygotowania do startu próbnego nagrania. Nie musiała się nawet odwracać, od razu rozpoznała ohydny głos Lakowskiego, a po jej plecach przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
– Jeśli potrzebujesz czegoś konkretnego w sensie zawodowym, to mów od razu. Jeśli nie, to spadaj – odpowiedziała, patrząc mu prosto w oczy i dziwiąc się w duchu swojej reakcji. Ale nie da się temu bydlakowi, obiecała to sobie, Danielowi i Dorocie.
– A cóż to za bojowe nastawienie? – udał, że nie rozumie, o co jej chodzi. – Ja tu grzecznie i miło przecież…
– I na pewno tylko w dobrych zamiarach – dokończyła za niego. – Nie dam się już nabrać i nie pozwolę się obrażać, miły kolego – ostatnie słowa wypowiedziała ze sztucznym uśmiechem, celowo je podkreślając.
– No ładnie się rozwijasz tutaj, nie tylko na zewnątrz, ale i wewnątrz – powiedział, lustrując ją głodnym spojrzeniem z góry na dół i z powrotem.
– Tak, rzeczywiście, jestem z Elizy zadowolony – przerwał im nagle głos Adama, który ku jej uldze pojawił się znikąd i rzucił Lakowskiemu jednoznaczne spojrzenie, mówiące „nawet nie próbuj”.
– O, Adam…, a właśnie cię szukałem… – wydukał redaktor, przybierając w ciągu sekundy zupełnie inny wyraz twarzy. – Mówiłem Elizie, jak bardzo jestem pod wrażeniem jej postępów w pracy, po zaledwie trzech miesiącach w branży…
– Nie wątpię, bo sam też jestem pod wrażeniem. A dlaczego mnie szukałeś? – ton tego pytania wymagał konkretnej odpowiedzi.
– Yyyy… chciałem poprosić cię o kilka uwag do mojego scenariusza, który gramy jako jeden z pierwszych…
– To chyba mamy jeszcze czas i nie musimy robić tego akurat dzisiaj na próbie?
– Tak, oczywiście… Postaram się złapać cię w stacji na dniach… – Lakowski przyjął nagle pozę zbitego psa, a serce Elizy aż zatańczyło z dzikiej satysfakcji.
– I tak będzie najlepiej. A teraz pozwól, że cię opuścimy. Mamy do omówienia kilka ważnych spraw na teraz – po tych słowach Adam dosłownie odwrócił się do Lakowskiego plecami, dając mu do zrozumienia, że rozmowę uznaje za zakończoną.
Eliza stała przez czas ich dialogu w tym samym miejscu i celowo robiła takie wrażenie, jakby przeglądała swoje notatki. Starała się w ten sposób ukryć swoje uwielbienie dla Adama, zdając sobie sprawę, że wiele osób kręci się w ich pobliżu i co niektórzy mogą ich obserwować. Wszyscy przecież wiedzieli, że Adam jest producentem programu i szefem wszystkich tu obecnych. Trudno jej było się opanować i kontrolować to, co teraz czuła, ale wiedziała, że musi, bo od tego zależy jej przyszłość. A czuła wdzięczność, miłość, bezpieczeństwo i zaufanie. Tak w skrócie, bo gdyby zaczęła rozkładać tę sytuację na czynniki pierwsze, eksplodowałaby z nadmiaru pozytywnych uczuć, które wzbudzał w niej Adam. Po raz kolejny okazał się jej wybawcą, dobrą duszą i przyjacielem, który pojawia się wtedy, kiedy go potrzebuje. Kochała go całym sercem i jeśli do tej pory miała w tej kwestii jakiekolwiek wątpliwości, właśnie zostały ostatecznie rozwiane.
– Czy Jacek cię obraził albo wyrządził jakąś przykrość? – jego głos był teraz zupełnie inny niż jeszcze przed chwilą. Jego oczy też patrzyły zupełnie inaczej. Spojrzała w nie i dojrzała troskę. Tak jak wtedy w biurze, gdy opowiadała mu o manku i babci.
– Nie zdążył – nie chciała mówić o poprzednim razie, bo musiałaby powiedzieć, jak konkretnie przebiegła ich rozmowa, a potem musiałaby zapaść się pod ziemię.
– To się mu upiekło. Ale jeśli choć raz zdąży, to daj mi znać. Chcę o tym wiedzieć – powiedział to w taki sposób, że zapragnęła wtulić się w niego i poczuć, jak ją obejmuje.
– Będę pamiętać. Dziękuję – uśmiechnęła się lekko, tym razem uciekając od niego wzrokiem. Bała się, że dłużej nie wytrzyma i zaraz zrobi coś, czego pożałuje do końca swoich dni.
– Z tamtą sprawą wszystko w porządku? Mam nadzieję, że nie zaplątasz nią sobie więcej swojej mądrej głowy – teraz musiała na niego spojrzeć, prawie to na niej wymusił.
– Tak, w porządku. Za to też dziękuję – ostatnich jej słów mógł nie dosłyszeć, bo podszedł do niego reżyser, którego pierwsze słowa brzmiały „Adam, mamy problem…”.
Nie dane im było porozmawiać dłużej, ale tyle wystarczyło. Dalszej rozmowy w tym tonie Eliza by nie zniosła. Nie dałaby rady dłużej się kontrolować. „Muszę ochłonąć i to już!” – zakomenderowała sobie w myślach i ruszyła w stronę wyjścia z hali. Potrzebowała świeżego powietrza, natychmiast.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 76

OBECNIE

– No patrzcie, patrzcie, mój książę na białym koniu pojawił się tak niespodziewanie, jak zniknął kilka dni temu. I to jeszcze z bukietem kwiatów. Czyż to nie jest cudowne? – Eliza siedziała na miejscu pasażera w samochodzie Mateusza, który wiózł ją właśnie do jej mieszkania na Mokotowie. Nadal była pijana.
– Za dużo wypiłaś – powiedział chłodno. – Położę cię zaraz do łóżka i jutro porozmawiamy.
– Położysz mnie do łóżka? A siebie nie? – zapytała zaczepnie, rozkładając się na fotelu. – A tak w ogóle to skąd wiedziałeś, gdzie jestem? Śledzisz mnie czy co?
– Wrzuciłaś zdjęcie na instastory z oznaczeniem lokalu. Przyjechałem, bo chciałem zrobić ci niespodziankę – gdyby była trzeźwa, usłyszałaby smutek w jego głosie.
– To rzeczywiście niespodzianka ci się udała, nie ma co! – zaśmiała się głośno, otwierając okno. Było jej duszno i momentalnie zrobiło się jej niedobrze. – Będę rzygać, zatrzymaj się – krzyknęła po chwili, szybko łapiąc powietrze. Mateusz stanął na poboczu i wyskoczył z auta, żeby jej pomóc.
Wymiotowała długo i mocno, opróżniając całą zawartość żołądka, a on pomagał jej utrzymać równowagę. Po kilku minutach jechali dalej, tym razem w zupełnej ciszy. Głowa jej pękała i Eliza marzyła jedynie o swoim wygodnym łóżku. Zdawała sobie sprawę, że przesadziła i nie chciała pogarszać sytuacji. Czuła się tak, jakby w te kilka minut wytrzeźwiała, choć tępy ból głowy przypominał jej o ilości wypitego alkoholu. I o tym, że podrywała barmana, który o mały włos nie odwiózł jej do domu. Nie miała nawet odwagi myśleć, co mogłoby się stać potem. Zamknęła oczy, żeby nie widzieć Mateusza. Teraz już czuła jego smutek i rozczarowanie, mimo że nie powiedział więcej ani słowa.
Kiedy znaleźli się w mieszkaniu, pomógł się jej rozebrać i położyć. Zaparzył jej herbatę i dopilnował, żeby wypiła kilka łyków. Potem zgasił lampkę i pocałował ją w czoło.
– Mój samochód został na parkingu przy restauracji – powiedziała, zanim wyszedł z sypialni.
– Wiem. Właśnie po niego jadę. Śpij już – po tych słowach delikatnie zamknął drzwi i wyszedł.
Chciała spać, ale nie mogła. Dręczyły ją wyrzuty sumienia. I ewidentnie zaniki pamięci, bo za nic w świecie nie mogła sobie przypomnieć momentu, w którym sięgnęła po telefon i wrzuciła filmik z restauracji na Instagram. Wstawiła się konkretnie, jak chyba jeszcze nigdy. Próbowała przeanalizować sytuację sprzed kilku godzin. Jak przez mgłę widziała twarz obsługującego ją barmana, podobał jej się, to pamiętała… I to, że robił kolejne drinki, a potem zaproponował jej odwiezienie… Kojarzyła też bar, przy którym spędziła ten wieczór… Musiała upaść, skoro Mateusz podnosił ją z podłogi… Co za wstyd, żeby doprowadzić się do takiego stanu! Nigdy już się tam więcej nie pokaże, nie ma szans. A on chciał jej zrobić niespodziankę. Jej kochany Mateusz chciał ją zaskoczyć, dać jej piękne kwiaty i tym samym przeprosić za nieobecność w jej życiu w ciągu kilku ostatnich dni. Na pewno dużo przeszedł, wyglądał na wykończonego, a ona zgotowała mu takie powitanie i to z poziomu podłogi. Czuła do siebie wstręt i obrzydzenie. Szczególnie po tym wszystkim, co usłyszała od Pauli. Powinna przecież przygotować się na jego powrót i po prostu cierpliwie czekać na niego w domu. Powitać go później z otwartymi ramionami i o nic nie pytać, tylko cieszyć się jego obecnością. Nie musiał już nic mówić, wiedziała wszystko. Jak bardzo musiało mu być przykro… Jak bardzo musiał czuć się zawiedziony… „Ale ze mnie idiotka! Skończona, pijana idiotka!” – wyrzucała sobie w duchu, aż w końcu, umęczona, usnęła.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 75

2 LATA WCZEŚNIEJ

Podczas nagrania próbnego w roli startujących par oraz publiczności mieli wystąpić naturszczycy zatrudnieni w tym celu przez zewnętrzną agencję castingową i wyselekcjonowani przez dział castingu stacji, czyli między innymi przez Daniela. Prawdziwe pary i ich rodziny miały pojawić się dopiero na nagraniu pierwszych właściwych odcinków programu. Jedynie prowadzący mieli być podczas próby prawdziwi, żeby mogły być przećwiczone ich odpowiednie ustawienia i właściwe kadry.
Barbara i Wojciech Marczewscy pojawili się w studio o ustalonej godzinie, przywiezieni przeznaczonym specjalnie dla nich busem. W ich garderobie wszystko było przygotowane tak, jak przewidywał plan nagrań właściwych. Dwa oświetlone lustra ze stolikami i wygodnymi fotelami zaopatrzonymi w zagłówki na wypadek drzemki podczas makijażu, ruchomy stojak z różnymi kreacjami, dwie przebieralnie, biała kanapa i dwa wielkie fotele z podnóżkami do kompletu, świeże białe róże w wazonie na życzenie Barbary oraz jasne świece rozstawione we wszystkich kątach pomieszczenia. Był tu też ekspres do kawy, woda z cytryną w wielkim dzbanku, a na szklanym stoliku przy kanapie mnóstwo kulek Rafaello wypełniało dużą szklaną paterę, również zgodnie z życzeniem pani prowadzącej. Wojciech nie miał żadnych wymagań, w porównaniu ze swoją żoną wydawał się wręcz skromny i totalnie niczego nieoczekujący. Na prawo i lewo rozdawał swoje uśmiechy i w rozmowie z reżyserem komplementował wyposażenie studia. Barbara tymczasem w towarzystwie garderobianej przeglądała przygotowane kreacje, co chwilę przybiegając z którąś z nich do męża i pytając, czy w danym stroju jest jej do twarzy. Wojciech z zachwytem w głosie wygłaszał tylko pochlebne opinie dotyczące poszczególnych stylizacji oraz wyglądu jego przecież we wszystkim pięknie wyglądającej żony, kątem oka przeszukując najbliższe otoczenie i zatrzymując wzrok na co ładniejszych osobnikach płci żeńskiej.
Eliza nie rozumiała może większości tego, co działo się w studiu, ale zachowanie pana prowadzącego rozpoznała od razu. A więc to prawda, co piszą o nim portale plotkarskie – „łasy na baby”, „największy lowelas polskiego showbizesu”, „kobiety to jego specjalność”… „Biedna kobieta” – pomyślała. „Czy ona udaje, że o tym nie wie, tak dobrze gra czy żyje w innym świecie?” Jej rozważania na temat małżeństwa Marczewskich przerwała Marta, która nagle wyrosła przed nią spod ziemi. Ze swoimi dużymi wydętymi ustami, żując niechlujnie gumę i co chwilę przewracając oczami wyglądała jak ropucha. „Obrzydliwa ropucha” – dodała sobie w myślach Eliza.
– A ty co tak stoisz, Elsa? Zatkało kakao, co? Nie chcesz przypadkiem stąd spierdolić ze strachu? – zagaiła jakby przypadkiem. – Jeszcze możesz, póki co. W każdej chwili, dziewczynko – jej zielone gały wgapiały się w oczy Elizy, w których każdy mógł teraz zobaczyć strach. Dziewczyna odwróciła szybko wzrok na listę, którą trzymała przed sobą.
– Scenariusze rozdane, ekipa na swoich miejscach, prowadzący przed chwilą dotarli, catering potwierdzony – odpowiedziała, ignorując jej zaczepkę.
– Cudownie. To teraz chodź ze mną i ucz się, jak należy pałować ludzi, żeby się nie opierdalali. Tylko tak można zwiększyć szansę na jak najmniejsze opóźnienie nagrania. Bo to, że zacznie się później masz jak w banku.
Eliza niechętnie ruszyła za Martą, słusznie oczekując nieprzyjemnych i ostro wypowiadanych przez nią poleceń. Chciała się zapaść pod ziemię, było jej wstyd i unikała wzroku uwijających się jak w ukropie członków ekipy, nie do końca rozumiejących, dlaczego są traktowani w taki sposób już na stracie. Szefowa produkcji nie przebierała w wulgaryzmach i wytykała każdy rodzaj nieprzygotowania, które na tę chwilę było przecież usprawiedliwione. Była ewidentnie w swoim żywiole.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 74

2 LATA WCZEŚNIEJ

W końcu nadszedł ten dzień. Ostatnia środa września, czyli próbne nagranie do „Rajskiego wesela”. Gdyby nie sytuacja z babcią, mankiem i Martą, Eliza eksplodowałaby z ekscytacji i radości. W obecnych okolicznościach czuła co prawda wyższy poziom adrenaliny i ogromną ciekawość, ale z tyłu głowy czaiły się myśli, które nie pozwalały jej przeżyć tego dnia tak, jak sobie to wcześniej wyobrażała. Do wszystkich problemów, które ostatnio przeżywała doszło niekomfortowe uczucie, które wywołały u niej słowa Doroty na temat Adama. Czy to możliwe, że coś do niej czuł? Czy to, co dla niej zrobił, nie wynikało tylko z poczucia odpowiedzialności i dobrego serca? Trudno jej było w to uwierzyć. Adam nigdy nie zachował się wobec niej inaczej niż wobec innych kobiet w swoim zespole, a uważnie go przecież obserwowała. Co prawda potajemnie i tylko kątem oka, ale żaden szczegół nie umknął jej uwadze, kiedy jej szef był w zasięgu jej wzroku. Ze wszystkimi witał się w ten sam sposób i do innych też zwracał się „moja droga”. Wszystkie je traktował podobnie, żadnej nie wyróżniając czy faworyzując. Nie miała poczucia, że traktuje ją inaczej, choć często zdarzało się, że nadinterpretowała jego gesty wobec siebie pod wpływem swoich własnych uczuć do niego. Potem przychodziło otrzeźwienie i wiedziała, że tylko sobie coś wyobraziła. Jeśli jednak cokolwiek do niej czuł, to absolutnie nigdy się z tym nie zdradził, a ostatnia sytuacja między nimi była wyjątkowa i wielu innych mężczyzn zachowałoby się podobnie jak on. A może jednak nie? Może nie każdy przejąłby się jej problemami do tego stopnia, że pozwoliłby wypłakać się w swoich ramionach i zaoferowałby taką pomoc? Może nie każdy poczuwałby się do takiej odpowiedzialności tylko dlatego, że zatrudnił ją, niedoświadczoną, młodą dziewczynę w branży, która mogła na starcie zniszczyć wieloletnie marzenia i już w pierwszych dniach ukazać prawdziwe oblicze, tak dalekie od wszelkich wyobrażeń… Nie, to niemożliwe. Adam nie mógł czuć do niej nic więcej poza tym, o czym jej sam powiedział. Nie wierzyła w słowa Doroty.
– I jak, gotowa na wielkie przeżycie? – usłyszała nad swoim uchem głos Daniela, kiedy skończyła rozdawać ekipie scenariusze.
– Chyba tak, choć studio wygląda dziś zupełnie inaczej niż zazwyczaj. Trochę mnie to przeraża – odpowiedziała szczerze. Był drugą osobą w pracy po Adamie, wobec której mogła sobie pozwolić na takie wyznania.
– Dziwne by było, gdyby cię nie przerażało – uśmiechnął się do niej ze zrozumieniem. – Pamiętam swój pierwszy pobyt na planie, to też była duża produkcja. Byłem tak przestraszony, że chciałem stamtąd uciec.
– Dzięki, ulżyło mi, bo już myślałam, że tylko na mnie tak to działa…
– Luz blus, koleżanko. I uważaj na Lakowskiego, bo się tu dziś mocno kręci. Jakby co, to wal śmiało do mnie. Zrobię z nim porządek – po tych słowach Daniel wysłał jej kolejny przyjacielski uśmiech i wdał się w rozmowę z dziewczyną z agencji castingowej, która właśnie go zaczepiła.
Tak, studio wyglądało dziś zupełnie inaczej niż dotychczas. Do tej pory puste, nie licząc kilkunastu członków ekipy pracującej nad scenografią, oświetlone tylko światłem potrzebnym do ich pracy, odbijające odgłosy każdego stawianego w nim kroku, dziś zamieniło się w istny chaos różnych postaci, świateł, kolorów i dźwięków. Mnóstwo ludzi w szybkim tempie przemieszczało się w różnych kierunkach, jedni coś krzycząc do drugich, inni mówiąc coś do małych mikrofonów przymocowanych do ich słuchawek, a inni w zupełnym milczeniu. Niezliczona ilość świateł oświetlała w pełni gotową scenografię, a na podestach były ustawiane kamery, od których odchodziły dziesiątki kabli, rozciągających się wzdłuż ścian całej hali. Panował tu harmider i totalna mieszanina nawoływań, poleceń i rozmów, a nad nimi wszystkimi dominował głos reżysera, wydającego komunikaty przez megafon. W małym pomieszczeniu na końcu hali umiejscowiono reżyserkę, w której wyłączone do tej pory liczne ekrany pokazywały dziś niezrozumiałe jeszcze dla Elizy obrazy, a niezliczona ilość przycisków rozbłysła wszystkimi kolorami. „I jak ja mam to wszystko pojąć?” – pomyślała, stojąc na uboczu i próbując zrozumieć, co się właśnie dzieje przed jej oczami. Czuła się mała, bezbronna i samotna. Dokładnie tak samo, jak pierwszego dnia, gdy przyjechała na rozmowę kwalifikacyjną. A może i jeszcze bardziej niż wtedy, bo teraz oto prawdziwa telewizja miała się dopiero zacząć.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 73

2 LATA WCZEŚNIEJ

Przygotowaną przez Elizę kolację zjadły w ciszy, tak jakby już teraz przeżywały żałobę. Żadna z nich nie powiedziała już na temat babci ani słowa. Tak naprawdę nie było już o czym mówić, bo i tak nie mogły nic zrobić. Właśnie ta niemoc bolała Elizę najbardziej. Ta niemożność zrobienia czegokolwiek, co mogłoby choć w najmniejszym stopniu poprawić tę sytuację. Nie była w stanie pomóc ani babci, ani mamie, ani sobie. Musiała tkwić w tym życiowym pacie i dreptać w miejscu, czekając na najgorsze i nie wiedząc, kiedy ono nadejdzie.
– Dzięki za przekazanie paczki moim rodzicom – wyrwał ją z przemyśleń głos Doroty, która najwyraźniej chciała zmienić temat i atmosferę ich wspólnego wieczoru.
– Nie ma za co. Dałam ją mamie z prośbą, żeby im podrzuciła w wolnej chwili – odpowiedziała beznamiętnie, nadal będąc myślami w domu.
– Kupiłam im trochę smakołyków i napisałam długi list. Jak za dawnych dobrych czasów…
– Czy ty tęsknisz w ogóle jeszcze za Krupkowem i rodziną? – pytanie z ust Elizy padło nagle i szybko. Jak wyzwanie do pojedynku.
– Jasne, że tęsknię. Ale czemu tak dziwnie pytasz, bo nie kumam… – Dorota uzupełniła zawartość kieliszka. Eliza swojego nie tknęła.
– Bo mam wrażenie, że wsiąkłaś w życie tutaj tak bardzo, że już nie pamiętasz, jak jest tam, w domu. Jakbyś żyła w zupełnie innym świecie i według innych zasad. I wiem na pewno, że ja tak nie chcę – w tonie Elizy było słychać wyrzuty i pretensje. Była zła na przyjaciółkę, za całokształt i w końcu dała temu wyraz.
– Po pierwsze, gdy spędzisz tu już tyle czasu, ile ja, też wsiąkniesz, czy tego chcesz, czy nie, bo to dzieje się samoistnie. Po drugie, ja i moje życie nie mamy nic wspólnego z tym, że tęsknisz za domem, szczególnie w tak trudnej sytuacji. Po trzecie, współczuję ci bardzo, ale spuść z tonu, bo inaczej ten wieczór nie zakończy się dla nas miło – po tych słowach Dorota wstała od stołu i zaczęła sprzątać po kolacji.
– Przepraszam – Eliza odwróciła się w jej stronę i głęboko westchnęła. – Po prostu czasem przeraża mnie to, w jaki sposób tu żyjesz i to, że tak rzadko jeździsz do domu. Przeraża mnie też to, co dzieje się tu ze mną. Nie spodziewałam się takich akcji i niespodzianek. Nie wiem, co dalej robić…
– Kryzys nadszedłby prędzej czy później, Elizka. Takie przemyślenia są jak najbardziej normalne – Dorota zaczęła zmywać talerze. – Twoja decyzja była bardzo odważna i dziwiłabym się, gdybyś nie miała żadnych wątpliwości…
– Ale ja nie tylko mam wątpliwości. Ja czuję, że powinnam wrócić do domu…
– I co wtedy zamierzasz zrobić? Co powiesz rodzicom i ludziom w Krupkowie, którzy wyśmieją cię i będą wytykać palcami? Chociaż to akurat powinnaś mieć jak najbardziej w dupie. Dużo ważniejsze jest to, że sama będziesz za chwilę tego powrotu żałować. Ja też tęskniłam i przechodziłam różne fazy na początku, tak jak ty, mimo że nie miałam takiej sytuacji. Ty tak naprawdę jesteś teraz myślami w domu z wiadomych przyczyn, związanych z twoją babcią, bo gdyby wszystko było tam dobrze, borykałabyś się z normalną tęsknotą, nie na tyle mocną, by myśleć o powrocie. Owszem, rzeczywistość pracy w telewizji rozbiegła się trochę z tym, co tam sobie w swojej głowie uroiłaś, ale to nie powód, żeby po zaledwie trzech miesiącach wycofać się z czegoś, do czego przekonałaś siebie samą i twoich najbliższych… – Dorota miała ochotę powiedzieć jeszcze więcej, ale widziała, że to, co już powiedziała, wystarczyło.
– Tak, masz rację. Muszę się ogarnąć – Eliza siedziała ze spuszczoną głową, wyciągając zmechacone kawałki materiału ze swojej bluzki.
– No właśnie, brzmisz już lepiej. A teraz powiedz mi jeszcze raz wszystko o tym manku. Powiedziałaś Adamowi, że to Marta cię tak urządziła?
– Nie miałam odwagi… I nie wiedziałam, jak to powiedzieć, tym bardziej, że pewności nie mam…
– To jest więcej niż pewne, Elizka, rozumiesz? Takie manko, prawie trzy koła, nie zdarza się tak po prostu z niewiadomych przyczyn! Nie chcę się powtarzać, ale jeśli będziesz siedziała cicho, to niedługo zagrzejesz tu miejsca. Musisz mu to powiedzieć, rozumiesz? – Dorota prawie krzyczała.
– On chyba sam się domyślił, bo dał mi te pieniądze… – pod wpływem słów i tonu głosu Doroty przestała się kontrolować i nie dotrzymała słowa, które dała Adamowi. Od razu poczuła wyrzuty sumienia.
– Dał ci te pieniądze? W sensie Adam i w sensie trzy koła? Od siebie?… – Dorota ewidentnie potrzebowała chwili, żeby przetrawić tę informację. Milczenie Elizy odebrała jako potwierdzenie. – Ja pierdolę, o co tu chodzi, Elizka?
– Powiedział mi, że czuje się za mnie odpowiedzialny, bo wrzucił mnie na głęboką wodę i że wie o tym, że Marta też wypłacała zaliczki z firmowej gotówki – odpowiedziała na jednym wydechu.
– No tak, niegłupi gościu jednak – stwierdziła Dorota, ponownie zajmując miejsce przy stole. – Ale to mimo wszystko nie jest normalne, zdajesz sobie z tego sprawę? – zapytała, patrząc Elizie prosto w oczy.
– Z czego?
– Z tego, że on się w tobie kocha, dziewczyno – Dorota wypowiedziała te słowa dobitnie, z lekkim uśmiechem na ustach. – Adam Dralski ma do ciebie ewidentną słabość i to nie tylko dlatego, że wrzucił cię na głęboką wodę.
– To nieprawda… – Eliza próbowała zaprzeczyć, nie wierząc w słowa starszej przyjaciółki.
akapit] – Oj, prawda i to taka, że hej! I wiele mi wyjaśnia. Wspomnisz jeszcze kiedyś moje słowa. Przyjęłaś te pieniądze, mam nadzieję?
– Tak, ale…
– I bardzo dobrze. A ta suka o tym wie? Nie, no jasne, że nie wie – Dorota odpowiedziała sobie sama. – I nie może się dowiedzieć, choćby nie wiem co, bo pogrąży cię jeszcze tego samego dnia.
– Obiecałam Adamowi, że nikomu o tym nie powiem…
– I uznajmy, że nie powiedziałaś. Ja się nie liczę, bo zostaje to między nami i nie wyjdzie poza ściany tego mieszkania. Masz moje słowo. Ale uważaj, Elizka, na tego Dralskiego, bo takie akcje wcale nie są bezpieczne…

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @padiczyta

FRAGMENT NR 72

OBECNIE

Kelner, który podszedł do niej, poinformował ją o braku miejsc i zasugerował przeczekanie na stolik przy barze. Chętnie skorzystała z propozycji, czując jeszcze większy głód i pragnienie. Usiadła na jednym z hokerów i zamówiła wodę z lodem i cytryną. Wypiła ją duszkiem, po czym przeglądając kartę drinków, usłyszała swój własny głos składający zamówienie na jeden z nich. „Co ty robisz, idiotko!?” – napomniała się w duchu, po czym po sekundzie wahania stwierdziła, że w sumie ma ochotę napić się czegoś mocniejszego i nie powinna się za to ganić. Po jednym mojito zamówiła następne i zdążyła wypić w sumie trzy, zanim ten sam kelner zaproponował jej miejsce przy stole. Zajęła je lekko chwiejnym krokiem, za który winiła potworne uczucie głodu i wypity na pusty żołądek alkohol. Od razu zamówiła spaghetti carbonara i kolejnego drinka, ale w międzyczasie stwierdziła, że jednak lepiej siedziało się jej przy barze. Powiedziała kelnerowi, że chętnie wróci na poprzednie miejsce i tam też zje swoje danie. Jak powiedziała, tak zrobiła.
– Jednak wolę posiedzieć tu u ciebie – nie pamiętała, kiedy zaczęła mówić do barmana na ty, ale nie poświęcała tej myśli więcej uwagi.
– Proszę bardzo, zapraszam – odpowiedział przystojniak, który jednocześnie zaczął przygotowywać dla niej kolejne mojito. Miał tego wieczora dużo pracy, ale chętnie poświęcał swój czas tej pięknej i najwyraźniej potrzebującej pocieszenia dziewczynie.
– Nie chcę ci przeszkadzać, ale pogadam sobie trochę, okej? Tak się akurat złożyło, że nie mam do kogo pójść, bo najbliższe mi osoby mają mnie aktualnie w dupie… Jakoś tak kurwa wszyscy jednocześnie… Ale spoko, przeżyję to – wzięła kolejny, spory łyk drinka, obserwując wprawne ruchy barmana. – Eliza jestem, tak przy okazji. A ty, jak masz na imię?
– Artur. Miło mi niezmiernie, że mi dziś towarzyszysz. No cóż, tak się czasem dzieje, że barman bywa ostatnią deską ratunku – przesłał jej zabójczy uśmiech i puścił oczko. Trochę przypominał jej Adama. Adam… Ciekawe, jak sobie teraz radzi i co robi…
– Spaghetti carbonara dla pani, proszę – kelner postawił przed nią parujące i obłędnie pachnące danie. Ocknęła się jakby z półsnu i zaczęła jeść, delektując się każdym kęsem.
– Wiesz, Artur, nie wiem, jak wyplątać się ze swojego związku. Może ty mi pomożesz? Na pewno znasz jakieś złote rady, skoro wysłuchujesz różnych historii od tylu ludzi – po tych słowach z jej ust padło kolejne zamówienie, tym razem na wódkę z colą.
– A jaki jest problem? – zapytał mężczyzna, który zainteresował się tym wątkiem nie tylko z powodu wykonywanego zawodu.
– Mój facet ma byłą żonę i chorego syna, który nie może pogodzić się z tym, że tatuś rozstał się z mamusią. I co chwilę bardzo go potrzebuje. Jak nie jego syn, to była żona. I on mi tak kurwa co chwilę do nich znika, rozumiesz? Mówi niby, że mnie kocha i wciska inne kity, w które ogólnie wierzę, ale przychodzi taki moment jak ten, gdy nie ma go już kilka dni i ja przestaję mu ufać. Rozumiesz, Artur?
– Jasne, że rozumiem. To częsty schemat, chociaż pewnie cię to nie pocieszy. Tu niestety nie ma złotej rady – odpowiedział, podając jej zamówionego drinka.
– No to mam chyba problem – odpowiedziała z pełną buzią. – Wiesz co? Pierdolę to, muszę przestać o tym myśleć, bo zeświruję. O której kończysz pracę? – wypaliła nagle zupełnie innym, zdecydowanym tonem. – Potrzebuję, żebyś odwiózł mnie do domu, bo sama chyba nie dam rady dojechać – zaśmiała się głośno, zwracając uwagę pozostałych gości lokalu.
– Chętnie cię odwiozę, ale pod warunkiem, że poczekasz na mnie tutaj w towarzystwie wody z cytryną. Koniec z drinkami. Co ty na to? – zaproponował z błyskiem w oczach.
– Jasne. I tak już przegięłam, a mój pęcherz zaraz eksploduje. Gdzie jest toaleta?
Kiedy wstawała z hokera, zawahała się niezdarnie, po czym runęła na podłogę jak długa. A kiedy podniosła głowę, zobaczyła przed sobą Mateusza, który zszokowany patrzył to na nią, to na barmana. W ręku trzymał bukiet czerwonych róż.



Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 71

OBECNIE

Nie doczekała się Mateusza ani tej nocy, ani następnej. Napisał jej tylko kilka krótkich wiadomości, że jest cały czas w szpitalu, że Jeremi go potrzebuje i że ją kocha. Ani słowa o tym, jak długo jeszcze tam zostanie i kiedy mogą się znowu spotkać. Rozumiała powagę sytuacji, ale trudno jej było nie mieć mieszanych uczuć. Z jednej strony rozpamiętywała słowa Pauliny, które dały jej dodatkową dawkę nadziei na lepszą wspólną przyszłość z Mateuszem, a z drugiej była świadoma, że nigdy nie będzie mogła konkurować z dzieckiem, które było dla niego najważniejsze. Ona też była najważniejsza, ale w zupełnie innym wymiarze. Czasami to rozumiała, przynajmniej bardzo starała się rozumieć, a czasami nie. I to był właśnie moment tej drugiej opcji. Nie mając pojęcia, co się dokładnie dzieje w szpitalu, wiedząc, że jej ukochany znowu należy do swojego poprzedniego życia i nie wiadomo kiedy do niej z niego powróci, cierpiała. Tęskniła bardziej niż zwykle, a czas dłużył się jej niemiłosiernie. Mimo tak znaczących słów Pauli, teraz, po prawie trzech dniach braku normalnego kontaktu z Mateuszem, ponownie zaczęła we wszystko wątpić i znane jej demony dopadały ją z każdą godziną coraz bardziej. Cudem wytrzymała cały dzień w biurze. Właściwie tylko dzięki ogromnej ilości pracy była w stanie wytrzymać, bo liczne obowiązki skutecznie zajęły jej głowę aż do wieczora. Po pracy nie chciała wracać do mieszkania i siedzieć na kanapie, przełączając kanały w telewizji i co chwilę zerkając to na zegarek, to na telefon. Była pewna, że tak właśnie będzie wyglądał jej kolejny samotny wieczór. Przecież Mateusz powinien być teraz z nią. Powinni razem przygotować kolację, wspólnie ją zjeść, rozmawiać, snuć plany na bliższą i dalszą przyszłość, a potem zakończyć ten wieczór w sypialni. Tak właśnie ostatnio wyglądały ich wieczory i bardzo się już do nich przyzwyczaiła.
Postanowiła, że nie pojedzie do domu, choć nie miała nikogo, z kim mogłaby się teraz spotkać. O Dorocie nie było mowy, a Daniel się obraził. Inni znajomi nie wchodzili w grę, właśnie dlatego, że byli tylko znajomymi. Eliza potrzebowała przyjaciela, a żaden z jej porfolio nie był w tej chwili dostępny. Była głodna jak wilk i spontanicznie zdecydowała, że pojedzie zjeść coś dobrego do włoskiej restauracji, w której była ostatnio z Mateuszem. Pyszne jedzenie i wspomnienia z tego miejsca być może poprawią jej humor, miała taką nadzieję. Lepsza samotność w takim miejscu niż ponownie w pustych ścianach domu. Nie była co prawda ubrana na wieczorowe wyjście do takiego lokalu, ale z drugiej strony jej strój nie odstawał od atmosfery tego miejsca. Miała na sobie długą letnią sukienkę z dekoltem i bladoróżowe baleriny, które pasowały kolorem do wzoru drobnych kwiatów na białym tle materiału. Jej długie jasne włosy były splecione w luźny kok na czubku głowy, a całości dopełniał pleciony koszyk, który kupiła niedawno na wyprzedaży.
Zaparkowała pod lokalem, który okazał się być pełny do ostatniego miejsca. Tego właśnie potrzebowała – zagłuszenia dręczących ją od kilku dni myśli. Tak naprawdę już sama nie wiedziała, co powinna myśleć, bo głos zachęcający ją do wiary w Mateusza i ich związek całkiem nie ucichł i dawał o sobie co jakiś czas znać, przeciwstawiając się jej mrocznym wizjom. Towarzystwo innych ludzi dobrze jej zrobi, tego była pewna. Nie było tu co prawda typowego restauracyjnego gwaru, bo lokal należał do elitarnej półki i panował tu bardziej stonowany nastrój, ale atmosfera rozmów i włoskiej muzyki w połączeniu z pysznościami szefa kuchni już od wejścia wpływała na nią kojąco…

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 70

2 LATA WCZEŚNIEJ

– Matko jedyna, nie wierzę – Dorota doskonale pamiętała babcię Elizy jeszcze z czasów spokojnego życia w Krupkowie. Zaglądały do niej bardzo często, jeśli nawet nie codziennie. W jej starym cichym domu było miło, przytulnie i smacznie, bo babcia zawsze czymś je częstowała. W najgorszym wypadku „dyżurnymi” maślanymi ciasteczkami, które sama tak nazywała i które miała zawsze pod ręką, właśnie na okoliczność takich spontanicznych spotkań. Stawiała na stole trzy kubki domowego kompotu albo gorącego kakao i wszystkie słodkości znikały w błyskawicznym tempie w towarzystwie dziewczęcych śmiechów i ploteczek.
– Ja już powoli wierzę niestety. I oswajam się z myślą o najgorszym – Eliza przełknęła piekące łzy. – Nie umiem się z tym pogodzić, ale nie mam żadnej nadziei, bo widziałam ją w szpitalu…
– Nie możesz myśleć o najgorszym, Elizka, nie wolno ci. Na pewno jest jeszcze szansa…
– Nie ma, moja babcia umiera, taka jest prawda. A ja nie mogę przy niej być – tym razem łzy przebiły się przez siłę woli i ich właścicielka rozszlochała się na dobre. Przy Dorocie mogła płakać swobodnie, nie hamując żadnych emocji. Jej płacz był głośny, pełen bólu i rozpaczy. Zaczęła kiwać się w przód i w tył, tak jakby ten ruch mógł ukoić jej bezbrzeżny smutek.
– Tak bardzo mi przykro. Nie wiem, co powiedzieć – Eliza poczuła, że przyjaciółka ją obejmuje, dokładnie tak samo, jak zrobił to kilka dni temu Adam. I ponownie zrozumiała, że są to jedyne osoby z jej warszawskiego otoczenia, którym na niej zależy. – Wypłacz się, będzie ci lepiej. Jestem z tobą – Dorota gładziła jej włosy i pochylała się razem z nią, to w przód, to w tył. Sama też płakała. W tej chwili żalu i tęsknoty Elizy za wszystkim, co zostawiła w Krupkowie, dobrze było czuć wsparcie kogoś, kto też do tego świata z przeszłości należał. Kto rozumiał jej rozpacz, kto znał i cenił jej ukochaną babcię, kto bywał w jej domu i kto tak jak ona wiedział, jak brutalna bywa samotność w obliczu życiowych problemów.
Kiedy Elizie w końcu udało się opanować szloch, Dorota zwolniła przyjacielski uścisk i wróciła na swoje miejsce. Siedziały przez dłuższą chwilę w milczeniu, każda ze swoimi myślami. Eliza była przy babci i mamie, w rodzinnym domu w Krupkowie, a Dorota myślała o śmierci i sensie życia. Ta obskurna kuchnia w starej kamienicy na Żoliborzu wyglądała teraz jeszcze smutniej niż zwykle. Była tłem, które idealnie pasowało do emocji obu tych młodych kobiet. Emocji trudnych, tak jak trudne było życie, ich obu razem i każdej z osobna. Żadna z nich nie znała wszystkich trosk przyjaciółki, każda miała swoje tajemnice, ale to, o czym wiedziały, wystarczyło na tyle, by chciały sobie wzajemnie pomóc. I najpóźniej ta chwila im to uzmysłowiła.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @m_sendii

FRAGMENT NR 69

2 LATA WCZEŚNIEJ

Dopiero w piątek wieczorem, po całym tygodniu pracy, Eliza i Dorota miały okazję do rozmowy. Dla Elizy właściwie jeszcze nie całym, bo weekend zaplanowany był służbowo od soboty rano po niedzielę wieczór. Już za kilka dni miało się odbyć próbne nagranie „Rajskiego wesela” i wszyscy pracowali na najwyższych obrotach. Marta zdążyła już jej zapowiedzieć, żeby najbliższy tydzień wymazała ze swojego życia prywatnego, bo mieć takiego nie będzie. Tak jakby je w ogóle miała. Ale Eliza wiedziała, że był to kolejny przytyk ze strony szefowej lub przynajmniej próba uzyskania jakichkolwiek informacji na temat, który chorobliwie ją interesował.
W środę po powrocie do mieszkania padła nieprzytomna na kanapę, w ubraniach i nawet w butach. Dorota zastała ten niecodzienny obraz z wyrazem zaskoczenia, ale i pełnego zrozumienia. Nie chciała budzić przyjaciółki i tym razem to ona spędziła noc na posłaniu na podłodze. W czwartek, jak zwykle w tym dniu tygodnia, Doroty nie było do późnej nocy, a Eliza nadal odsypiała braki, tym razem już w pościelonym łóżku, ulubionej biało-niebieskiej piżamie i po długim gorącym prysznicu, który nieco ukoił jej skołatane nerwy. Spała jak suseł i tym razem nawet nie słyszała tradycyjnego już nocnego szumu wody z łazienki, który rozlegał się po małym mieszkaniu zawsze w nocy z poniedziałku na wtorek i z czwartku na piątek. Dorota chodziła na angielski i treningi z koleżanką, ale Eliza nigdy nie widziała u niej ani ubrań sportowych, ani książek do nauki języka. Dziwiło ją to i nieraz się nad tym zastanawiała, ale nie śmiała zapytać przyjaciółki. A być może bała się odkryć kolejną bolesną prawdę na temat warszawskiego życia swojej prawie siostry. Z czasem, pod wpływem swoich własnych problemów, przestała się tym interesować, ale podejrzewała, że poniedziałkowe i czwartkowe wieczory Dorota spędza w zupełnie inny sposób niż jej to przedstawiała.
– Matko, padam z nóg – rzuciła od progu, gdy zobaczyła Elizę w kuchni. – Jak ty dziewczyno wytrzymałaś ten tydzień? Dramat jakiś normalnie. A co tak ładnie pachnie?
– Robię makaron z kurczakiem i sosem śmietanowym. Lubisz, prawda? – Eliza przyprawiała właśnie zawartość patelni. Mimowolnie spojrzała na zakupy, które przyniosła Dorota. Dwie butelki białego Carlo Rossi zabrzęczały głośno, jakby chcąc wyraźnie zaznaczyć swoją obecność.
– No pewnie, że lubię, i to jak! A co to za okazja, że gotujesz takie pyszności? – pierwsza butelka została otwarta. Na stole wylądowały tradycyjnie dwa kieliszki.
– Żadna okazja. Możemy w końcu usiąść i pogadać – odpowiedziała bez entuzjazmu Eliza, której obecność wina, niezbędna w przypadku wolnych wieczorów Doroty, odebrała nieco ochotę na najbliższe godziny z przyjaciółką. Ale czego się spodziewała? Bardzo chciała się jej w końcu ze wszystkiego zwierzyć, o wszystkim dokładnie opowiedzieć. O wizycie w domu, o babci, jeszcze raz o manku w kasie i tym razem o pomocy Adama. To wszystko zalegało na jej sercu i pragnęła zrzucić z siebie ten ciężar. A wygadanie się najbliższej przyjaciółce miało taki właśnie potencjał.
– Twoje zdrówko, Elizka! – Dorota wypiła całą zawartość swojego kieliszka i nalała sobie drugą porcję wina. – A teraz dawaj ten pycha makaron i opowiadaj. Wszystko po kolei.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 68

2 LATA WCZEŚNIEJ

„Co z mankiem? Daj proszę znać” – Eliza odczytała smsa od Adama, gdy po nieprzespanej nocy siadała ponownie przy swoim biurku. Było jej zimno i czuła dreszcze. Brak snu, emocje związane z Adamem i prawdziwym obliczem Marty, sytuacja w Krupkowie, stres związany z fakturami… To ogromne obciążenie odczuwała teraz prawie jako fizyczny ból. Pragnęła je z siebie zrzucić, ale wiedziała, że nie nastąpi to szybko. „Wszystko po kolei” – motywowała się w myślach. „Najpierw przeżyj ten dzień, a potem się wyśpij. Nad resztą zastanowisz się później.”
Adam czekał na jej odpowiedź i był ewidentnie gotowy do działania. Czy mogła pozwolić na to, aby wpłacił własne pieniądze tylko po to, by ona nie musiała tego robić? Dlaczego tak ją chronił? Czy aż tak bardzo czuł się za nią odpowiedzialny? A co, jeśli ktokolwiek się o tym dowie? Doskonale pamiętała, jak czuła się po rozmowie z Lakowskim, który uzmysłowił jej, niedoświadczonej i naiwnej dziewczynie, która nagle znalazła się w wielkim świecie mediów, co wszyscy o niej myślą. Wiadomość o uratowaniu obecnej sytuacji przez Adama przekazywana z ust do ust totalnie by ją pogrążyła. Tak naprawdę oznaczałaby po prostu jej koniec, podobnie jak prawdziwa informacja o tym, że jest zakochana w Adamie. Obie te opcje wykluczyłyby ją z dalszej pracy i zmusiły do odejścia. Dokąd? Jeszcze nie wiedziała, ale musiała być na taką ewentualność przygotowana, jeśli przyjmie pomoc od swojego szefa. „Niestety nie znalazłam błędu” – odpisała. Podejrzewała, że manko powstało na skutek rozliczeń prowadzonych przez Martę, ale nie śmiała tego sugerować Adamowi, nawet jeśli będzie o to pytał. Pocieszała się w myślach, że to jednak nie ona, że przecież zrobiła wszystko poprawnie, że jest czysta. I to był ważny argument, który przemawiał za tym, aby przyjąć pomoc od Adama. „Ile dokładnie brakuje?” – zapytał w następnej wiadomości. „2930 zł 66 groszy” – przeszedł ją kolejny dreszcz, wywołany tym razem nie zmęczeniem, a świadomością, jak wysoka jest to kwota. „Pieniądze będą jutro rano w kopercie w szufladzie Twojego biurka. Niczym się nie przejmuj i cicho sza na ten temat. Sprawa załatwiona. W oficjalnej wersji to Ty wpłaciłaś brakującą kwotę. A teraz skasuj, proszę, wszystkie wiadomości ode mnie”.
Zrobiła tak jak polecił, w towarzystwie nadal mieszanych uczuć. Dominowały ulga i wdzięczność, ale obawa o tajność sytuacji kładła na nie duży cień. Była świadoma tego, jak sytuacja może się rozwinąć. Bała się tej wersji zdarzeń, ale mimo to pozwoliła Adamowi sobie pomóc. Wiedziała, że bardzo chciał to zrobić i wiedziała też, że dzięki jego pomocy w jej kieszeni zostało prawie trzy tysiące złotych. Pieniądze, które tak bardzo były teraz potrzebne w Krupkowie. I właśnie na ten cel już je w duchu przeznaczyła.
Za ten gest kochała Adama jeszcze bardziej i liczyła na to, że kiedyś będzie miała szansę mu się odwdzięczyć. Nie, nie w taki sposób, o jakim myślał Lakowski – nie śmiała tak nawet myśleć – ale po ludzku, życiowo, wtedy, gdy Adam sam będzie potrzebował pomocy. Być może nigdy to nie nastąpi, oby zawsze mu się szczęściło, ale jeśli miałoby się coś złego w jego życiu wydarzyć, Eliza miała wielką nadzieję, że po pierwsze będzie o tym wiedziała, a po drugie będzie w stanie wesprzeć go przynajmniej w takim stopniu, w jakim on pomógł jej teraz. „Dziękuję Ci, kochany” – pomyślała i ze łzami w oczach, których nie mogła widzieć nawet Marta, włączyła komputer, żeby rozpocząć kolejny dzień pracy, cięższy niż zwykle o jedną nieprzespaną noc.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @pani.eseses

FRAGMENT NR 67

OBECNIE

– Elizka, nie mam siły żyć – Daniel płakał do telefonu, nie mogąc powiedzieć więcej ani słowa. Łkał jak mały chłopczyk, a ona go nie powstrzymywała. Domyślała się, że chodzi o Patryka.
– Poczekam aż będziesz mógł mówić – powiedziała cicho. Było jej żal przyjaciela, który najwyraźniej przeżywał osobisty dramat. Jego wielka miłość dawała mu się konkretnie we znaki, a on nie potrafił być tak twardy jak by tego chciał.
– Już mogę – odezwał się po chwili, pociągając nosem i wydając inne dźwięki, których nie potrafiła przez telefon zidentyfikować. – Kurwa, nie daję już rady, Elizka. Masz teraz chwilę, żeby pogadać?
– Siedzę właśnie na kanapie, pożeram orzeszki i przeglądam foty na Instagramie, więc opowiadaj, co się stało – nie chciała mówić mu, że czeka na Mateusza, który właśnie jest z synem w szpitalu, bo po raz kolejny usłyszy, że „marnuje sobie życie z tym gościem”. To nie był też odpowiedni moment, żeby opowiadać mu o rozmowie z Paulą. Najpierw sama musiała ją przetrawić. Daniel nie rozumiał, jak Eliza może znosić nagłe rozłąki i nieprzewidywalne zaplecze, z którym Mateusz wszedł z nią w związek. Wiele razy próbował namówić ją do „zakończenia tej farsy”, bo widział, jak bardzo cierpiała. Jego zdaniem związek z Mateuszem przynosił jej więcej złego niż dobrego i takie relacje powinno się jak najszybciej kończyć.
– Patryk mnie zostawił – powiedział jednym tchem tak cicho, że ledwie go usłyszała.
– Jak to cię zostawił? Przez tę głupią akcję z sushi? – intuicja podpowiadała jej, że za tym rozstaniem stoi coś więcej.
– Wrócił do tego bydlaka – Daniel znowu się rozpłakał. – I ja mu to ułatwiłem, rozumiesz?… – chciał mówić dalej, ale nie był w stanie. Głos uwiązł mu w gardle i wydobywał się z niego w tej chwili tylko szarpany szloch. Eliza w sekundę zrozumiała, że Patryk odszedł do swojego byłego, którego obaj spotkali podczas feralnego urodzinowego wieczoru z atrakcją w postaci body sushi. Tego scenariusza w ogóle się nie spodziewała. Liczyła się z tym, że Patryk po tym wydarzeniu nie będzie chciał mieć z Danielem nic więcej wspólnego. Był zszokowany, zraniony, rozczarowany. Ale że odejdzie do byłego, który go zdradził i to chwilę po całym zajściu – tego nie brała pod uwagę. Nie wiedziała nawet, jak powinna Daniela pocieszyć, co mu poradzić i jak mu ulżyć w cierpieniu.
– Daniel? Jesteś tam? – nastała cisza i Eliza pomyślała, że jej przyjaciel się rozłączył, żeby w spokoju się wypłakać.
– Jestem, jestem – usłyszała w końcu jego zrezygnowany ton.
– Pożegnał się z tobą jakoś? Powiedział coś? – w głowie jej się nie mieściło, jak mogło dojść do takiego absurdu. Ale Daniel musiał się przecież skądś o tym dowiedzieć…
– Napisał smsa.
– Bo pewnie do niego wydzwaniałeś? – znała go nie od dziś i domyśliła się, że jednak nie potrafił odpuścić i czekać bezczynnie na rozwój wypadków. Odpowiedziała jej ponownie cisza.
– Posłuchaj mnie uważnie, choć będzie ci ciężko zaakceptować to, co teraz powiem – nagle ją olśniło i dokładnie wiedziała, co powinna powiedzieć przyjacielowi, który ewidentnie ulokował swoje uczucia w nieodpowiednim obiekcie, notabene nadmiernej adoracji, o czym mu jednak nigdy wcześniej nie powiedziała, nie chcąc go ranić. – Ten koleś nie jest ciebie wart. Ani ciebie, ani twojego czasu, o miłości nie wspominając. Okazał się być zwykłym chujem, dla którego byłeś przerywnikiem po zdradzie tamtego. Poleciał do niego, mimo że miał cię na pstryknięcie palcem. A może właśnie dlatego, nie wiem. Faktem jest, że kopnął cię w dupę po wszystkim, co dla niego zrobiłeś. A tak się po prostu nie robi. Musisz dać sobie spokój i wymazać go ze swojego życia, bo nigdy nie będziesz z nim szczęśliwy, nawet, jeśli jakimś cudem znowu się zejdziecie…
W tym momencie usłyszała, że połączenie zostało przerwane.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 66

2 LATA WCZEŚNIEJ

Kiedy następnego ranka Marta zastała Elizę przy biurku, skrajnie zmęczoną i ubraną w rzeczy z dnia poprzedniego, zdała sobie sprawę, że dziewczyna pracowała całą noc, nie zmrużywszy nawet oka. Poczuła pewien rodzaj litości, ale nie chciała dać jej po sobie poznać, mimo akcji z pierogami, w której straciła nad sobą kontrolę.
– I jak wyszło w końcu? Znalazłaś błąd? – darowała sobie nawet powitanie. Nie mogła przeboleć, że została niespodziewanym świadkiem sceny pomiędzy Adamem i Elizą, że zastała ich w tak dwuznacznej sytuacji. Czy coś łączy tych dwoje? Czy Adam jest zakochany w swojej pracownicy? A może mają potajemny romans? Wcale by się nie zdziwiła, biorąc pod uwagę co najmniej dziwne okoliczności zatrudnienia Elizy. Ta opcja wydała się jej tym bardziej możliwa, kiedy zobaczyła go przy niej, trzymającego ją za rękę. O maślanym wzroku nie wspominając. Na bank jest nią przynajmniej zauroczony, tego była pewna, choć wcześniej mogłaby się założyć, że to Eliza podkochuje się w ich wspólnym szefie. Kiedy jednak wczoraj weszła do biura, dziewczyna była w zupełnie innym stanie, nie wskazującym miłości do Adama…
Przez pół nocy próbowała rozgryźć, co się naprawdę między nimi wydarzyło i co naprawdę Eliza powiedziała Adamowi. Miała nadzieję, że ta siksa nie wspomniała o manku, bo jeśli tak, to łeb jej urwie. Znajdzie sposób, żeby wywalić ją z roboty jak najprędzej. Nie pozwoli jej pomiatać sobą i całym swoim zawodowym dorobkiem.
– Nie znalazłam. Niedługo pokryję stratę – odpowiedziała cicho Eliza, zabrała swoje rzeczy i skierowała się do wyjścia.
– A ty dokąd? – Marta podniosła na nią oczy znad właśnie włączonego komputera. Chciała, żeby Eliza widziała w nich chłód i złość. I tak też się stało.
– Jadę do domu, żeby się umyć i przebrać. Za dwie godziny powinnam wrócić. Mogę? – dziewczyna przytrzymała się przy drzwiach i czekała na odpowiedź szefowej.
– Możesz, ale wracaj jak najszybciej, bo roboty jest jak zwykle w chuj. Przypominam ci, że nagranie próbne już za niecały tydzień. Aaaa, i co to znaczy, że niedługo pokryjesz stratę? Jutro pieniądze muszą być w kasie i nikt nie ma prawa się o niczym dowiedzieć. Czy to jest jasne? – akcent padł na słowo „nikt”, tak jakby Marta miała na myśli konkretną osobę. Do tego to przeszywające na wskroś spojrzenie, które sugerowało to samo. Eliza zadrżała.
– Jutro przyniosę brakującą gotówkę – po tych słowach wyszła i cicho zamknęła za sobą drzwi. Miała nadzieję, że Marta zaproponuje jej chociaż kilka godzin na regenerację, bo padała z nóg, a oczy zamykały się jej same. Musiała jednak dać radę przetrwać jakoś ten dzień. W taksówce najpierw cicho się rozpłakała, a po chwili mimowolnie zasnęła. Kierowca obudził ją, kiedy stali już pod starą kamienicą na Żoliborzu.
W mieszkaniu wzięła szybki prysznic, przebrała się w świeże jeansy i ulubiony szary sweter pamiętający początek czasów studenckich, zjadła owsiankę, wypiła kawę i po równo dwóch godzinach była z powrotem w biurze przy hali studyjnej. Bała się tego dnia. I kolejnych dni w towarzystwie Marty, która stała się w jej oczach nieobliczalną i okrutną kobietą.
Jej szefowa tymczasem sprawdziła każdy kąt biura, upewniając się, że nigdzie nie zalegają pojedyncze pierogi, które poprzedniego dnia z pokaźnym impetem wyrzuciła na podłogę. W koszu był nowy worek na śmieci, więc odetchnęła z ulgą, ciesząc się, że wszelkie ślady jej wczorajszej agresji zostały usunięte. Piła spokojnie swoją poranną kawę, nadal myśląc o tym, co może łączyć Adama i Elizę, kiedy usłyszała dźwięk przychodzącego smsa. Była to wiadomość wysłana przez nieznany jej numer. „Przejrzałem cię na wylot i wiem, co kombinujesz. Uważaj, co robisz.”…

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @krystynag.65

FRAGMENT NR 65

2 LATA WCZEŚNIEJ

Mimo wcześniejszego szoku wywołanego zachowaniem Marty i nieustannych łez cisnących się do zmęczonych oczu Elizy, druga noc nad fakturami była dużo wydajniejsza. Dziewczyna mogła pracować w spokoju i skupieniu, choć natłok myśli nie dawał o sobie zapomnieć. Odsuwała je świadomie na bok, zdając sobie sprawę, że jeśli pozwoli się zaatakować, nigdy nie skończy sprawdzać rozliczenia. A musiała to zrobić do jutra. Na informację od niej czekała Marta i czekał też Adam, choć każde w innym kontekście. Marta chciała mieć problem z głowy, przerzucając go całkowicie na swoją podopieczną i przy okazji ją tym świadomie pogrążyć, a Adam chciał ten problem rozwiązać z korzyścią dla Elizy, poświęcając własne pieniądze, jeśli byłaby taka potrzeba. Ta kolosalna różnica postaw dokładnie ukazywała jej, dlaczego Dralski jest ulubionym szefem wszystkich członków ekipy, a dlaczego Czekalskiej unikają oni jak ognia. Dodatkowo zachowanie, które Marta zaprezentowała tego dnia po prostu Elizę przestraszyło. Od tego momentu zaczęła się jej naprawdę bać. Do tej pory jej szefowa kontrolowała swoją agresję i trzymała ją w ryzach, wyrażając ją wyłącznie słownie. Dzisiaj miał miejsce pierwszy agresywny czyn z jej strony, czyli została przekroczona ważna granica. Eliza nie chciała wiedzieć, do czego Marta jest zdolna, nie zamierzała też tego w żaden sposób sprawdzać. Tak naprawdę nie wiedziała, jak powinna się teraz zachować. Jedyną osobą, której mogła o tym powiedzieć i zapytać o radę była Dorota.
– Cześć, możesz rozmawiać? – planowała nie dać po sobie poznać stanu, w którym się znajdowała, ale się jej nie udało.
– Elizka, co ty, ryczysz? – dobrze było usłyszeć ten znajomy głos. Od razu zrobiło jej się cieplej na sercu. – Gdzie jesteś? Już 21.00 dochodzi. Miałam cię już właśnie ścignąć.
– Siedzę w pracy. Muszę sprawdzić faktury, bo mam manko w kasie – ta informacja wyjaśniła Dorocie łzy, które usłyszała przez telefon w głosie młodszej przyjaciółki.
– Manko? Ile? – padło konkretne pytanie.
– Dwa dziewięćset – odpowiedziała Eliza cicho, ale wyraźnie.
– O kurwa… – po obu stronach połączenia zapadła cisza. Eliza nie chciała jeszcze opowiadać szczegółów dotyczących zachowania swojej szefowej, a Dorota potrzebowała chwilę, żeby przetrawić szokującą informację.
– Posiedzę tu przez noc, bo muszę przejrzeć wszystkie faktury i znaleźć błąd. Lub potwierdzić manko…
– Czekaj, czekaj… Czy ty mi nie mówiłaś kiedyś, że ta twoja cudowna szefowa też czasem wypłaca ekipie gotówkę? – Dorota była czujna jak ważka. Rejestrowała każdy szczegół z rozmów z Elizą, mimo że prawie zawsze popijała jej słowa winem.
– Tak, mówiłam…
– A to suka! No takiej to jeszcze nie miałam przyjemności poznać, szczerze ci powiem. Wybitna jest, bladź jedna! – Dorota w sekundę przeszła na wyższe obroty. – Ona cię wrobiła, Elizka! Specjalnie wypłaciła komuś więcej, a zapisała mniej albo nawet sobie wzięła, żebyś miała to manko. Bo to oficjalnie twoja kasa przecież jest, no nie?
– Moja, ale ona nie zrobiłaby…
– Jakie kurwa nie zrobiłaby? Obudź się, dziewczyno, bo pójdziesz stąd szybciej niż przyszłaś. Ta sucz zrobiła to z premedytacją, żeby cię pogrążyć. Jestem tego pewna i dam sobie dwie ręce uciąć, że mam rację. I powiem ci jedno. Spodziewałam się, że coś takiego zrobi, ale nie spodziewałam się, że zrobi to tak szybko i na taką skalę. Jest szybsza niż myślałam, dzida jedna. Ale poczekaj, ja się już nią zajmę…
– Dorota, posłuchaj… – Eliza nie spodziewała się, że ta wiadomość wywoła taką reakcję.
– To ty posłuchaj, Elizka. Ta laska może cię całkowicie pogrążyć. Tak bardzo, że nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. Nie życzę ci tego, ale to bardzo możliwe. Tym bardziej, że pierwszy krok ku temu już właśnie zrobiła. Musisz powiedzieć o tym Dralskiemu. Niech coś zrobi w końcu z tą suką, zanim cię naprawdę skrzywdzi.
Eliza nie chciała jeszcze mówić Dorocie, że Adam już o wszystkim wie. Sama musiała najpierw przetrawić jego propozycję. Jeśli błąd się nie znajdzie, jej szef wyłoży prawie trzy tysiące złotych, żeby nie musiała dopłacać z własnych pieniędzy. Nie chciała przyjmować takiej pomocy, nie powinna. Poza tym, jeśli wyszłoby to na jaw, znowu cała firma huczałaby od plotek na temat tego, czym go do tego kroku przekonała. Sytuacja wydała się jej patowa, nie znała w tej chwili dobrego rozwiązania. A działać trzeba było szybko.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 64

OBECNIE

Paulina dała jej znak ręką, żeby opuściła szybę. Eliza zrobiła to wbrew swojej woli, a raczej całkowicie poza nią. Było ciemno i dość pusto w najbliższym otoczeniu samochodu, ale jakaś wewnętrzna siła kazała jej posłuchać tego, co była żona jej ukochanego miała jej w tej chwili do powiedzenia.
– Cześć Eliza, jestem Paula, żona Mateusza. Yyy, to znaczy była żona oczywiście. Możemy porozmawiać? – pomyliła się celowo, żeby na początku zaznaczyć swoją przewagę czy może było to tylko przejęzyczenie, a raczej przyzwyczajenie? Eliza nie miała teraz czasu się nad tym zastanawiać.
– Tak, jasne – usłyszała swój własny głos, pochylając się i otwierając drzwi od strony pasażera. Bała się tego, co miało za chwilę nastąpić, choć kompletnie nie miała pojęcia, co to dokładnie będzie.
Paulina wsiadła do środka i przez chwilę w aucie zapanowała niezręczna cisza. Oto widziały się po raz pierwszy na żywo, na dodatek w tak bliskiej odległości i przez kilka pierwszych sekund po prostu na siebie patrzyły. „Co chcesz mi powiedzieć?” – zastanawiała się w duchu Eliza.
– No właśnie, może przejdę od razu do rzeczy – powiedziała nagle Paula w taki sposób, jakby usłyszała jej myśli. – Chciałabym porozmawiać o przyszłości.
– Przyszłości? – Eliza obawiała się tego słowa padającego z ust tej kobiety. Mogło oznaczać wszystko.
– Tak, bo wiesz… Najpierw tak w ogóle chciałabym cię przeprosić. Pewnie Mateusz już ci przekazywał, ale bardzo mi przykro z powodu mojego wcześniejszego zachowania. Długo to trwało, wiem, ale zrozumiałam kilka ważnych dla mnie spraw i chcę zmienić swoje życie. A poniekąd też życie Mateusza, Jeremiego i…
– Moje – dokończyła za nią Eliza.
– Dokładnie – potwierdziła, nie odwracając wzroku. – Wykorzystywałam różne sytuacje związane z naszym synkiem, żeby nadal być w bliskim kontakcie z Mateuszem. Żeby go nie stracić… – zrobiła wyraźną pauzę, tak jakby czekała teraz na słowa Elizy, ale dziewczyna milczała, patrząc przed siebie przez szybę samochodu. – Walczyłam o niego, mimo że widziałam, jak bardzo jest w tobie zakochany…. A może właśnie tym bardziej dlatego…. Czułam, że nie jest już mój, choć mimo rozwodu miałam nadzieję, że jeszcze się między nami ułoży… Jeremi marzy o tym, żebyśmy znowu byli rodziną, mówi mi o tym codziennie… – Paula wytarła oczy dłonią i dopiero teraz Eliza uświadomiła sobie, że jej pasażerka płacze.
– Rozumiem cię i nie mam ci już tego za złe – współczuła jej i chciała ją pocieszyć, mimo krzywdy, którą regularnie wyrządzała jej związkowi, niszcząc jej wielką miłość. Bo Mateusz był jej wielką miłością. Realną, namacalną, żywą i przede wszystkim odwzajemnioną. Nie chciała jednak robić wyrzutów jego byłej żonie za przeszłość, mimo że w tym momencie miała ku temu doskonałą okazję.
– Dzięki, to duża ulga dla mnie – odpowiedziała Paula, pociągając nosem. – Wiesz, tłumaczę Jeremiemu, że nadal jesteśmy rodziną, tylko nieco inną. Taką, która się na trochę rozdziela, żeby znowu być przez chwilę razem. I te chwile tym bardziej są cenne, bo zdarzają się rzadziej niż wtedy, gdy byliśmy razem na co dzień. On to chyba zaczyna rozumieć… A może tylko tak mi się zdaje… Ale najważniejsze w tym wszystkim jest to, że sama dla siebie zrozumiałam, że to koniec i że naszego małżeństwa już nie ma…. – Eliza milczała, czekając na ciąg dalszy. Nawet gdyby chciała, nie wiedziałaby, co w tej chwili powiedzieć. Ponownie zapadła między nimi cisza. Paula ewidentnie zbierała się w sobie, żeby powiedzieć coś bardzo ważnego. – Chciałabym, żebyś wiedziała, że ja Mateusza nadal kocham. Bardzo go kocham. Jest dla mnie najważniejszy po Jeremim. I on o tym wie – w reakcji na te słowa oddech Elizy przyspieszył. Spojrzała prosto w oczy Pauli, słusznie przewidując, że padną za chwilę decydujące słowa. – I właśnie dlatego zostawiam go już w spokoju. Chcę w końcu pozwolić mu odejść i być z tobą, bo widzę, jak wiele dla niego znaczysz. On cię bardzo kocha, nigdy nie możesz w to zwątpić… Zazdroszczę ci, dziewczyno, nawet nie wiesz, jak bardzo, ale jestem już z tym pogodzona. I cieszę się, że nadarzyła się okazja, żebym mogła powiedzieć ci o tym osobiście – głos Pauliny się załamał. – Nie skrzywdź go proszę, to bardzo dobry człowiek. I ojciec mojego syna, który bardzo go potrzebuje… – ostatnie słowa wypowiedziała prawie szeptem, bo uwięzły jej w gardle. Potem szybkim ruchem otworzyła drzwi samochodu i wybiegła na zewnątrz. Eliza widziała jej przebiegającą w ciemności przygarbioną sylwetkę. Prawa ręka zasłaniała twarz, a lewa obejmowała talię. Po chwili postać zniknęła w budynku szpitala.
Szok potrwał dłuższą chwilę. W pustym i cichym wnętrzu auta wciąż odbijały się słowa wypowiedziane z miłości do człowieka, który siedział właśnie w sali szpitalnej z chorym synem, nie zdając sobie sprawy z powagi rozmowy, która odbywa się dosłownie kilka kroków dalej. Eliza oparła głowę o zagłówek, zamknęła oczy i głęboko westchnęła. Z każdym kolejnym wydechem pozbywała się strachu, paniki i niepewności. To spotkanie znaczyło dla niej więcej, niż mogła przypuszczać. Nie planowała go, nie spodziewała się, nigdy by się na nie świadomie nie zgodziła. Paula zrobiła to idealnie, biorąc ją z zaskoczenia. Eliza poczuła wdzięczność za jej odwagę i wyznanie, tak trudne przecież dla wciąż kochającej kobiety. „Dziękuję” szepnęła, po czym odpaliła silnik i powoli odjechała w kierunku domu. Już niedługo ich wspólnego domu, jej i Mateusza.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 63

2 LATA WCZEŚNIEJ

– Oj… Przepraszam, yyyy nie… chciałam wam… przeszkadzać – wydukała Marta pod wpływem szoku, gdy zastała w biurze zapłakaną Elizę i wpatrzonego w nią Adama.
– Nie przeszkadzasz, wchodź śmiało. Właśnie skończyliśmy – Adam pewnym ruchem ręki zaprosił ją do środka. Marta poruszała się tak, jakby ciężko jej było zrobić każdy następny krok. Wydała się Elizie komiczna, kiedy wgapiona w nią swoimi kocimi zielonymi oczami, w których widniał ogromny znak zapytania, przemieściła się w końcu do swojego biurka. Nie należała do ludzi, na których zatrzymywał się wzrok innych. Była wysoka, dobrze zbudowana, miała nieproporcjonalnie dużą głowę i dłonie. Jej rude włosy obcięte były na krótko, a wydęte usta dopełniały mało atrakcyjnej całości. Za najładniejsze Eliza uważała jej oczy, choć bardzo rzadko widziała ich dobrą i łagodną wersję. Przeważnie wionęły chłodem, żądzą dominacji i kontroli. Tak jak teraz, choć łatwo można było rozpoznać, że Marta się hamuje. Nie mogła przecież pozwolić sobie na wyrzuty w obecności Adama.
– Kochana, co się stało? – zapytała najłagodniejszym głosem, jaki jej podopieczna kiedykolwiek słyszała w jej wykonaniu. – Mogę ci jakoś pomóc?
– Eliza ma prywatne problemy, nie dotyczące pracy – odpowiedział pierwszy Adam. Nie był pewny, czy dziewczyna chce, aby Marta wiedziała, co się dzieje. Poza tym chciał w ten sposób przypomnieć Elizie, że nie może zdradzić, że powierzyła mu sekret związany z mankiem w kasie.
– Moja babcia ma raka i lekarze nie dają jej żadnych szans – Eliza po tych słowach zakryła twarz rękoma.
– O matko jedyna, bardzo ci współczuję. Biedna moja – Marta podeszła do Elizy i mocno ją do siebie przytuliła, a kiedy Adam odebrał dobijające się do niego od kilku minut połączenie i wyszedł na korytarz, momentalnie od niej odskoczyła. – Elsa, kurwa, co ty tu za cyrk odstawiasz? – syknęła, a jej zielone oczy świdrowały dziewczynę, jakby chciały wypalić dziurę na wskroś jej głowy. Eliza wstrzymała oddech i spojrzała na swoją nagle odmienioną szefową. Nie, nie odmienioną, jak najbardziej prawdziwą właśnie w tym momencie.
– Ale to prawda – zdołała tylko wypowiedzieć szeptem, przełykając łzy.
– Okej, ale żeby zaraz wszystkich brać na litość i zwierzać się Adamowi? Pojebało cię już całkiem? – Marta nie podnosiła głosu, bo słyszała zza drzwi głos Adama. Był za blisko, żeby mogła dać upust swojej złości.
– Nie biorę nikogo na litość. Po prostu zapytał mnie, co się dzieje i nie umiałam tego ukryć…
– Tak, kurwa, tak po prostu cię zapytał. Nie wierzę ci. Sama mu się wygadałaś! Tylko po chuj, ja się pytam? Jaki masz w tym cel? I dlaczego ja o tym pierwsza nie wiedziałam? – Marta obawiała się, że ta sytuacja mogła w oczach Adama sugerować, że źle prowadziła relację ze swoją podwładną. Sprawy ewidentnie wymknęły się spod jej kontroli. Dlaczego wczoraj nic nie zauważyła?
– Nie mam w tym żadnego celu. Odpowiedziałam mu zgodnie z prawdą – odpowiedziała jej cicho Eliza. – Ty nie zapytałaś, a ja sama o takich sprawach nie opowiadam – „tym bardziej tobie” pomyślała, ale już na szczęście nie dodała.
– Dzień dobry, pierogi proszę – głos dostawcy rozległ się przy wejściu.
– Ja zapłacę i niestety muszę jechać do stacji, bo wypadło mi właśnie ważne spotkanie z guru. Zjedzcie sobie, dziewczyny, ze smakiem. Pa – Adam szybkim ruchem zwinął laptopa do torby, rozliczył się za lunch i cały czas prowadząc rozmowę przez telefon prawie wybiegł z biura. Guru, czyli sam szef całej stacji nPOLTV, nie mógł przecież czekać.
– To ty trzymasz wiecznie język za zębami i o niczym mnie nie informujesz – kontynuowała po jego wyjściu Marta, już się w ogóle nie hamując. – Uważasz, że nie powinnam wiedzieć o chorobie twojej babci? To jakaś jebana tajemnica, którą chowałaś przede mną? – była w furii, której teraz mogła w końcu dać ujście. – Jesteś jak pijawka! Wstrętna pijawka! Przyssałaś się do mnie i wyciągasz wszystkie informacje, nie dzieląc się żadnymi od siebie. Jesteś pasożytem, który wykorzystuje innych, w tym wypadku mnie. I powiem ci jedno – skoro jesteś taka mądra, to radź sobie z tym jebanym mankiem sama. Ja się od tego odcinam, rozumiesz? Skoro traktujesz mnie jak obcą i w taki sposób poniżasz w oczach Adama, to rób teraz, co chcesz, ale wszystko ma się zgadzać. A te pierogi żryj sobie sama i się udław – po tych słowach nastąpił z jej ręki cios w pudełka z pierogami, których zawartość rozproszyła się w różne kąty biura.
„Pomogę ci, tak jak obiecałem. Nikomu ani słowa” – tego smsa Eliza odczytała dopiero w toalecie, do której wybiegła z płaczem po ataku Marty.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @pod_lasem_czytane

FRAGMENT NR 62

OBECNIE

Paulina i Jeremi mieszkali na Ochocie, Eliza była więc pewna, że Mateusz pojechał z nimi do szpitala dziecięcego na Banacha. Z Mokotowa dojechała tam o tej porze w kilkanaście minut i udało się jej zaparkować niedaleko głównego wejścia. Po chwili wahania postanowiła poczekać w samochodzie, żeby jeszcze raz spokojnie pomyśleć o tym, co właśnie robi. Napisała Mateuszowi krótką wiadomość: „Jestem z tobą. Czekam przy wejściu do szpitala” i z przyspieszonym biciem serca wpatrywała się w ekran telefonu. Miała nadzieję, że po odczytaniu smsa jej ukochany poczuje ulgę, że będzie jej wdzięczny, że doceni jej poświęcenie i poczuje się mimo wszystko lepiej. Nie wiedziała co prawda, w jakim stanie jest Jeremi, ale była świadoma tego, że nawet w najcięższych momentach wsparcie kochanych osób odgrywa kluczową rolę. Przede wszystkim jednak chciała, żeby Mateusz wiedział, że nie jest na niego zła i stara się zmienić stary schemat dla ich wspólnego dobra.
Włączyła Chilli Zet i położyła telefon na kolanach, żeby oprócz dźwięku dodatkowo czuć jego wibrację, gdy przyjdzie wiadomość, na którą tak bardzo czekała. Na zewnątrz było ciemno, ale liczne światła w oknach szpitala nie dały jej zapomnieć, gdzie się znajduje. Czuła się nieswojo i mimo woli przypomniała sobie o babci. O okrutnej scenie w szpitalu w Krupkowie przed dwoma laty i o wszystkim tym, co wydarzyło się potem. Poczuła spływające po policzkach łzy, których nawet nie próbowała powstrzymać. Te wspomnienia wydawały się jej odległe i nieco zamazane, ale obraz babci z czasów, gdy była zdrowa i w pełni sił, był przed jej oczami zawsze wyraźny, jasny i ciepły. Myślała o niej codziennie, tęskniła w różnych sytuacjach, szczególnie wtedy, gdy było jej źle, tak jak jeszcze godzinę temu. Teraz, kiedy przyjechała tutaj, żeby wesprzeć Mateusza, czuła się co prawda lepiej, jednak bliskość szpitala ponownie przywołała bolesne wspomnienia z Krupkowa.
„Sytuacja opanowana. Dziękuję, że przyjechałaś.” Gdy przeczytała te słowa zrobiło się jej ciepło na sercu. A więc wszystko jest już w porządku i tak, docenił to, co dla niego zrobiła. Tym razem była pewna, że wszystko się między nimi ułoży, pragnęła tego całą sobą. W tej chwili najchętniej przytuliłaby się do Mateusza i zapewniła go o swojej miłości, która jakby dojrzała w ciągu ostatniej godziny. Chciała mu tyle powiedzieć i obiecać, wyrazić swoją gotowość do wspierania go w każdej sytuacji, w której będzie jej potrzebował. „Możesz przyjść do mnie na chwilę?” – odpisała z nadzieją, że za chwilę ujrzy go idącego w kierunku jej auta. Chciała do niego wybiec i rzucić mu się w ramiona. Spędzić resztę nocy w jego objęciach, co chwilę go zapewniając, że wszystko zrozumiała i będzie dla niego lepsza. Pragnęła zapewniać go tak aż do rana, żeby nie miał już żadnych wątpliwości. „Jeremi nie pozwala mi wyjść z sali. Lekarze chcą go zatrzymać przez kilka dni i muszę tu z nim zostać. Jedź do domu, zadzwonię niedługo. Kocham cię.”
Ta wiadomość rozwiała co prawda jej nadzieje na pełne miłości zakończenie dnia w ramionach Mateusza, ale ostatnie słowa dodały jej siły do trwania w nowym postanowieniu. Będzie go wspierać bez względu na wszystko i jeśli zajdzie taka potrzeba, przyjedzie tu jeszcze raz. Miała właśnie zamiar przekręcić kluczyk w stacyjce, gdy nagle aż podskoczyła z szoku i przerażenia. W jej szybę pukała właśnie jakaś kobieta, z twarzą prawie przy jej twarzy i ze wzrokiem wbitym w nią tak intensywnie, że mimowolnie się skuliła. Znała tę twarz ze zdjęć, które pokazał jej raz Mateusz. Przy jej aucie stała Paulina.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 61

OBECNIE

Niestety reset, na który oboje mieli ochotę tego wieczora, nie trwał zbyt długo. I żadne z nich nie mogło nazwać tego resetem, bo po kilku minutach, które spędzili w sypialni, głośno i donośnie rozległ się po mieszkaniu dźwięk komórki Mateusza. Na początku go zignorowali, ale po kilku sekundach upartego dzwonka domyślili się, kto próbuje się do nich dobić. Nie do nich, tylko do niego oczywiście. Koszmar Elizy powrócił.
– Zapomniałem wyciszyć, przepraszam – powiedział głosem winowajcy Mateusz. Automatycznym ruchem odsunęła się od niego, mimo że jeszcze przed chwilą leżeli w namiętnym uścisku.
– Po prostu odbierz – jej ton był oficjalny, a wyraz twarzy zdradzał ogromne rozczarowanie. Mateusz dotknął jej dłoni, ale szybko ją zabrała. Wiedziała, że dzwoni Paulina i wiedziała również, że Mateusza za chwilę już tu nie będzie.
– Niedługo będę – usłyszała jego cicho wypowiedziane słowa, po których nastąpiło ciężkie i głębokie westchnienie. „Skąd ja to znam?” – pomyślała ironicznie i odwróciła się plecami do swojego ukochanego. Nie chciała, by widział łzy, które leciały jej po policzkach. – Kochanie, Jeremi ma atak, muszę do niego jechać. Wybacz mi, proszę – po tych słowach nastąpiła cisza w całym mieszkaniu. Mateusz ubrał się prawie bezszelestnie i zniknął. Tak jak setki razy wcześniej. Tak jak zawsze.
Po dłuższej chwili dławienia w sobie płaczu Eliza wybuchnęła spazmami szlochu. Płakała długo, boleśnie, z głębi serca. Czuła, że cała ufność, z którą weszła w nowy etap związku z Mateuszem rozsypała się właśnie na miniaturowe kawałki, niezdolne do ponownego utworzenia harmonijnej całości. Cierpiała całą sobą. Kiedy leżała już zmęczona i niezdolna nawet do płaczu, usłyszała dźwięk przychodzącej wiadomości w swoim telefonie. Zerknęła na wyświetlacz i odczytała sms: „Kochanie, to nie był fałszywy alarm. Jedziemy do szpitala. Proszę nie myśl, że jest tak jak kiedyś. Kocham cię”. Wróciła do łóżka i przeczytała te słowa jeszcze kilkanaście razy. Musiała przyznać, że nigdy wcześniej takiej sytuacji nie było, że dotychczasowe telefony Pauli kończyły się ostatecznie na interwencji Mateusza w domu. Tym razem sytuacja wydawała się być poważniejsza, a w związku z tym przede wszystkim prawdziwa, co do tego nie miała wątpliwości. Nigdy nie poznała pięcioletniego Jeremiego, nie była na to gotowa. Mateusz wiedział, że powinien poczekać na jej sygnał i nie nalegać, szanował jej decyzję. Ona nie była gotowa nie tylko dlatego, że był to syn jej ukochanego, który łączył ją z byłą żoną i dawnym życiem, ale przede wszystkim dlatego, że Jeremi był dzieckiem z zespołem Downa. Nie była pewna, czy będzie potrafiła nawiązać z nim kontakt, nie mówiąc o szczerej przyjaznej relacji. Tak naprawdę po prostu się bała, że to dziecko ją odrzuci, czując, że jest nową kobietą ukochanego taty. Nie chciała patrzeć w te małe oczka, być może pełne wyrzutów i żalu. Oczka, które na pewno wylały już wiele łez z powodu rozstania rodziców i w których tliła się nadzieja, że tata wróci do domu. Nie mogła, jeszcze nie teraz. A może właśnie powinna? Może w tym, tak trudnym dla Mateusza momencie, powinna być przy nim i okazać mu swoje wsparcie, mimo zranionych uczuć? Nagle poczuła coś, czego do tej pory do siebie nie dopuszczała – współczucie. Współczuła Mateuszowi, Pauli i temu niewinnemu choremu dziecku, które dodatkowo cierpiało jeszcze na padaczkę i właśnie z powodu ataku tej choroby znajdowało się teraz w drodze do szpitala. Zapragnęła nagle przestać odgradzać poprzednie życie Mateusza grubą kreską. Paula i Jeremi to przecież kawał jego życia i uczuć. Teraz ona dominuje w jednym i drugim, ale to nie znaczy, że ma się zachowywać jak obrażona panienka. Koniec z tym. Paula wyraziła się jasno i dotrzymuje słowa, a aktualna sytuacja jest naprawdę awaryjna.
Z tymi myślami w głowie pospiesznie włożyła jeansy i t-shirt, związała włosy w kucyk, przemyła twarz i po chwili siedziała w samochodzie. Zanim uruchomiła silnik, zawahała się jeszcze tylko przez chwilę, żeby zaraz zdecydowanym ruchem odpalić auto i przebyć drogę do szpitala.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 60

OBECNIE

Eliza zgodziła się przeprowadzić rozmowę z Marczewskim pod warunkiem, że Marta namówi go na spotkanie w ich biurze, bo sam zainteresowany optował za miejscówką na mieście, co wcale żadnej z nich nie zdziwiło. Układała sobie wszystko po kolei w głowie – jak zacznie rozmowę, jakie pytania mu zada, co przemilczy i nawet to, jakie ciuchy tego dnia ubierze. Było to ważne w kontekście charakteru rozmowy oraz specyfiki tematu, którego ta rozmowa miała dotyczyć. Nie mogła sobie pozwolić na zbyt luźną lub choćby nawet delikatnie prowokującą stylizację. Choć musiała przyznać, że ze wspomnianym przez Martę szacunkiem Marczewskiego w stosunku do niej musiało być coś na rzeczy, bo nigdy nawet nie próbował jej podrywać. Nigdy też nie czuła na sobie jego na wskroś lustrującego spojrzenia, którym szacował potencjał innych młodych kobiet. Wobec niej był chyba w porządku. Chyba, bo ręki uciąć by sobie nie dała, nie w przypadku takiego typa. Ale obawiać się raczej niczego nie powinna. A jaki będzie skutek tej rozmowy, przekona się niedługo sama.
– O czym tak intensywnie myślisz, kochanie? – Mateusz zajrzał do niej, gdy leżała w wannie.
– Próbuję się zrelaksować, ale mi się nie udaje – odpowiedziała zrezygnowana. Celem jej godzinnego już pobytu w łazience miał być reset, a Mateusz bardzo się postarał, żeby jej go ułatwić. Na błysk wyszorował wannę, zapalił kilka świeczek i przygotował zapachową sól do kąpieli. Wina jej nie nalał, bo wiedział, że Eliza jest przewrażliwiona na punkcie samotnie pitego alkoholu w celu odreagowania stresów z pracy. Za to z kuchni docierał już do niej cudowny aromat przyrządzanej przez niego kolacji, przy której obiecała wypić z nim kieliszek lub dwa. Czerwone wytrawne czekało cierpliwie, żeby rozbudzić ich zmysły.
– No właśnie widzę, że ci się nie udaje. Powiesz mi, co cię tak trapi czy mam zgadywać? – Mateusz kucnął przy wannie i nałożył jej odrobinę piany na nos.
– Mówiłam ci już, kotek. Chodzi o rozmowę z Marczewskim. Nie za bardzo wiem, jak do niej strategicznie podejść. Kombinuję na wszystkie sposoby i wymyślam różne scenariusze, ale z żadnego nie jestem zadowolona – odpowiedziała zgodnie z prawdą, wycierając pianę z nosa. Nie miała w tej chwili ochoty na żarty.
– Myślę, że powinnaś pójść na żywioł. Z nim nigdy nic nie wiadomo, żadne scenariusze nie pomogą. Po prostu bądź sobą i postaraj się załatwić sprawę profesjonalnie.
– Łatwo ci mówić. Nie mam doświadczenia w takich rozmowach i do tego z takimi typami. A jak zacznie mi walić podtekstami albo coś dwuznacznie sugerować?
– To go od razu sprowadzisz do pionu. Tak jak mnie czasami – próbował ją mimo wszystko rozweselić. – Myślałaś o tym przez ostatnią godzinę, jak się domyślam. Teraz zarządzam wyłączenie się z pracy i prawdziwy reset. Wychodź do mnie szybko, kolacja czeka – pocałował ją delikatnie w usta. – I ja czekam na ciebie – spojrzał na nią w taki sposób, jaki lubiła ostatnio najbardziej i zniknął za drzwiami łazienki.
Zapowiadał się kolejny romantyczny wieczór we dwoje. Musiała tylko zadbać o to, żeby nastroju nie popsuł im Marczewski. „Pomyślę o nim jutro” – powiedziała do siebie i powoli wysunęła się z wanny. Okryła się puszystym białym ręcznikiem i powoli poszła do kuchni. Mateusz stał przy kuchence i kiedy się odwrócił, jego oczy ponownie zapłonęły na jej widok, a ona delikatnym ruchem zsunęła ręcznik na podłogę. Stała przed nim naga, mokra i bezbronna. O kolacji mogli w tej chwili zapomnieć. Przynajmniej na kilka najbliższych godzin.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @liburu__

FRAGMENT NR 59

2 LATA WCZEŚNIEJ

Kiedy Eliza w końcu się uspokoiła, ramiona Adama zwolniły uścisk. Czuła się dosłownie o połowę lżejsza, mimo że nie powiedziała mu jeszcze ani słowa o tym, co ją trapi. Trzymała w ręku zużytą chusteczkę, którą najwyraźniej podał jej w międzyczasie. Jej zmęczone płaczem oczy spojrzały na niego, kiedy nadal był tak blisko niej. Wyrażały wdzięczność i miłość, ale modliła się w duchu, żeby on ujrzał w nich tylko tę pierwszą.
– Trochę lepiej? – zapytał, obejmując ją tym razem czułym spojrzeniem. Miała wrażenie, że powstrzymywał się, żeby znowu jej nie przytulić i żałowała, że to robi. A może było to jej kolejne złudzenie?… Mogła tak trwać w jego objęciach w nieskończoność. Jego silne ramiona i oddech, który słyszała tak blisko i wyraźnie, działały na nią kojąco i kołysały jej postrzępione nerwy. Być może tylko na chwilę, ale nie miało to żadnego znaczenia. Teraz było jej dobrze i zapragnęła powiedzieć mu prawdę. Tak jak niedawno jeszcze po swoim omdleniu pierwszego dnia, gdy się spotkali.
– Mam manko w kasie, Adam. Prawie trzy tysiące – powiedziała na jednym oddechu, patrząc mu prosto w oczy.
– Okej, przyjąłem do wiadomości – odpowiedział powoli i spokojnie. – Ale to chyba nie tylko twoje manko, z tego, co zdążyłem się zorientować. Wiem, że Marta też robiła rozliczenia, sama mi nawet o tym opowiadała – dodał prawie tak delikatnym tonem, jakby tłumaczył coś małej dziewczynce.
– Tak, robiła rozliczenia, ale to ja jestem odpowiedzialna za firmową gotówkę i to ja muszę pokryć ten brak, jeśli nie znajdę błędu – jej głos się załamał, gdy ponownie zdała sobie sprawę, że ten scenariusz może się urzeczywistnić.
– Sprawdzałaś już faktury? Marta ci w tym pomagała?
– Tak, część, ale bez skutku. Dziś wieczorem przejrzę resztę, choć straciłam nadzieję, że coś znajdę – teraz łzy ponownie pociekły po jej zapłakanej twarzy. Adam podał jej drugą chusteczkę z biurka.
– Rozumiem, że Marta zostawiła cię z tym samą, choć mi tego wprost nie mówisz – nie spojrzała na niego. Nie chciała skarżyć się na Martę, choć miała ku temu wszelkie powody, nie tylko dotyczące sytuacji z rozliczeniem. – Nie płacz, proszę. Jeśli błąd się nie znajdzie, załatwię pieniądze na pokrycie tego braku. Na pewno nie będziesz musiała wykładać na to z własnej kieszeni. Nie pozwolę na to – powiedział to tak, że mimowolnie na niego spojrzała. Teraz już na pewno widział w jej oczach więcej niż tylko wdzięczność. Była tego pewna.
– Ale jak… – chciała zapytać, czy oferuje jej pomoc w postaci własnych pieniędzy i czy pozwoli jej pokryć chociaż część kosztu, ale przerwał jej, chcąc uciąć jej zmartwienia.
– Nie martw się już o nic, dobrze? Załatwię to, jak tylko dasz mi jutro znać, co z pozostałymi fakturami. Proszę cię tylko o jedno – to musi zostać między nami. Nikt nie będzie się mógł o tym dowiedzieć. Nawet, a właściwie przede wszystkim Marta. Okej? – podniósł się powoli i usiadł na swoje krzesło, cały czas na nią patrząc. Eliza przytaknęła i odwzajemniła spojrzenie. – Czy coś cię jeszcze martwi, moja droga? Możesz mi o wszystkim powiedzieć. Pomogę, jak tylko będę mógł – ciężko jej było spokojnie znosić spojrzenie jego ciemnych, czułych oczu, wpatrzonych w nią tak, jakby była najcenniejszą osobą na świecie. Przeszło jej przez myśl, że w tych emocjach być może wyolbrzymia każdy jego gest, ale nie mogła nic na to poradzić. Tak to teraz odczuwała i koniec. Później przemyśli wszystko na spokojnie, a na razie chciała delektować się jego obecnością i uwagą, mimo że na jej sercu ciążyło kilka poważnych trosk, a manko było tylko jedną z nich. – To jak będzie? Poopowiadasz mi jeszcze o czymś? – Adam pochylił się w jej kierunku, uśmiechnął się łagodnie i czekał na ciąg dalszy. Jego postawa wyrażała gotowość wsparcia, cokolwiek miało to znaczyć.
– Moja babcia umiera… – szepnęła prawie do siebie i zamknęła oczy, w których zebrały się już kolejne łzy, a on przysunął się do niej szybko i ujął jej dłoń w swoje ręce, zaskoczony tą wiadomością dużo bardziej niż informacją o manku w kasie.
– Bardzo mi przykro – tyle zdążył powiedzieć, zanim ich wzrok nie powędrował w kierunku drzwi, w których stanęła właśnie Marta.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 58

OBECNIE

– Nie możesz jej wiecznie unikać, kochanie – Mateusz wrócił do tematu Doroty w poniedziałkowy poranek, kiedy oboje przygotowywali się do wyjścia do pracy. – Ciebie przecież też to męczy, widzę to. Skoro pierwsza wyciąga rękę, to może powinnaś z nią porozmawiać…
– Wyciąga rękę?! – Eliza prawie krzyknęła ze zdziwienia i złości. – Zapomniałeś już, jak było? Jak mnie potraktowała i w jaki sposób pozbyła się wyrzutów sumienia? – tuszowała sobie właśnie rzęsy i pod wpływem nagłych emocji na jej górnej powiece pojawił się czarny ślad od maskary. – Kurwa, no pięknie! Musisz akurat teraz zaczynać ten temat? To nieodpowiedni moment – nerwowym ruchem zaczęła usuwać tusz z powieki, jednak rozmazywała go jeszcze bardziej.
– Kochanie, spójrz na mnie – Mateusz, który był już gotowy do wyjścia, podszedł do niej, odwrócił ją twarzą do siebie i objął mocno w pasie. – A kiedy będzie ten właściwy moment? Wiele razy próbowałem zacząć temat twojej relacji z Dorotą, ale zawsze go na starcie kończyłaś. Wczoraj zadzwoniła do ciebie pierwszy raz od ponad roku i widzę, że wszystkie złe emocje wróciły. Rozczarowanie i żal, który do niej czujesz są jak najbardziej uzasadnione i normalne w tej sytuacji, ale to nie znaczy, że tak ma już zostać na zawsze – Eliza, momentalnie uspokojona przez silne ręce ukochanego mężczyzny, patrzyła w jego błękitne oczy, przejechała delikatnie dłonią po bujnej ciemnoblond czuprynie, wspięła się na palce i podziękowała mu pocałunkiem w usta.
– Chciałabym, żebyś zawsze tak się o mnie troszczył – powiedziała, wtulając się w niego jak mała dziewczynka. – Ale nie jestem jeszcze gotowa na rozmowę z Dorotą i nie wiem, kiedy będę. Prawdę mówiąc, nie jestem pewna, czy w ogóle chcę mieć z nią kontakt – po tych słowach ponownie zajęła się rozmazanym tuszem. Tym razem się udało.
– Tak myślałem, ale fakt, że wczoraj do ciebie zadzwoniła oznacza, że myśli o tobie i chce porozmawiać. To tylko jedna rozmowa, Eliza i to przez telefon, nie musisz się z nią przecież spotykać. Pomyśl o tym na spokojnie, bez presji.
– Kotek, ona potraktowała mnie jak śmiecia. Wyrzuciła z mieszkania, nie martwiąc się, jak sobie poradzę, pamiętasz? Przestała się do mnie odzywać, nie chciała ze mną żadnego kontaktu. To była jej decyzja, nie moja, i ja się do tej decyzji dostosowałam. Z wielkim bólem, niezrozumieniem i przede wszystkim wielkim rozczarowaniem zrobiłam to, co chciała. Usunęłam się z jej życia z dnia na dzień. A za co to wszystko? Za kilka słów prawdy. Najczystszej prawdy dotyczącej jej popieprzonego życia. Pozbywając się wyrzutów sumienia, pozbyła się mnie. Dlatego jej jeden telefon nie robi na mnie wrażenia.
– A ja myślę, że jednak robi i twoja śliczna główka już rozkminia akcję po swojemu – pocałował ją w czoło i zaczął zakładać buty.
– Jasne, że rozkminia, bo jej telefon wybił mnie wczoraj totalnie z równowagi, ale to nie zmienia całej sytuacji. Za dużo złego mi zrobiła i mam prawo nie chcieć jej znać – Eliza też była już gotowa. Mimo negatywnych emocji, wyglądała pięknie. Poprzedni dzień spędzony z Mateuszem naładował ją świeżą dawką zmysłowości, którą widać było w każdym jej spojrzeniu i geście. Czerwone szpilki, które założyła tylko podkreślały tę widoczną zmianę.
– Dobrego też dużo dla ciebie zrobiła, nie zapominaj o tym, kochanie – Mateusz przepuścił ją w drzwiach i razem opuścili jej mieszkanie.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 57

OBECNIE

Eliza uwielbiała niedzielne poranki w nowym życiu z Mateuszem. Oczywiście pod warunkiem, że w dany weekend nie było nagrań do „Rajskiego wesela”. Wspólny czas zawsze spędzali u niej i akurat na ten temat nie było żadnych dyskusji. Nie lubiła przebywać u niego w ciasnym mieszkaniu, w którym stały tylko ściany i meble. Dosłownie. Brakowało w nim kobiecej ręki i zawsze czuła się tam nieswojo i obco. Mateusz zamieszkał w tej wynajętej klitce w jednym z wieżowców niedaleko centrum Warszawy po tym, gdy wyprowadził się ze swojego wcześniejszego mieszkania, żeby oddać je byłej żonie i 5-letniemu synowi. Nie miał czasu ani ochoty na dopieszczanie nowego lokum. Jako dobry operator na rynku nie narzekał na brak zleceń i dużo pracował, w domu przebywał tylko wieczorami i w nocy, gdy akurat nie był u Elizy. Twierdził, że więcej mu nie potrzeba, tym bardziej, że spora część jego miesięcznego wynagrodzenia była z góry przeznaczona na potrzeby syna.
Tego ranka Eliza obudziła się wyjątkowo późno. Dochodziła 10.00. Tak naprawdę nie obudziła się sama, tylko obudził ją on. Jak zawsze delikatnymi pocałunkami. Zaczął od czoła i jej oczu, żeby stopniowo schodzić ustami coraz niżej, a ona rozkoszowała się każdym dotykiem jego ciepłych ust. Jak cudownie było zaczynać dzień w taki sposób, razem w łóżku, po całej przespanej nocy. No, może nie dosłownie całej, bo przecież nie tylko spali, ale była to już kolejna noc, której nie przerwał żaden dźwięk telefonu. Mateusz nie zrywał się już na równe nogi i nie leciał na alarm do syna. Leżał cały czas przy niej i po prostu smacznie spał. Nawet raz się przebudziła, żeby sprawdzić, czy jest obok, po czym zasnęła ponownie z ulgą. Nie robiła tego świadomie, potrzeba jego bliskości była tak silna, że nie pozwalała jej usnąć twardym snem. Eliza nie czuła jednak zmęczenia, wręcz przeciwnie, była jak nowo narodzona. I skłonna odpowiedzieć na pieszczoty Mateusza, gdyby nie dźwięk tym razem jej telefonu. Zdziwiła się, bo nie oczekiwała kontaktu od nikogo z pracy, a mama dzwoniła zazwyczaj wieczorami. Może to Daniel chciał się jej poradzić…
– Przepraszam cię, kotek, ale spojrzę, kto dzwoni – delikatnie i najczulej jak potrafiła próbowała odsunąć od siebie swojego ukochanego, ale on nie dawał za wygraną i całował ją dalej. Był właśnie na poziomie jej dekoltu.
– Zrobisz to później, bo teraz jesteś zajęta. I to bardzo – odpowiedział jeszcze niższym niż zwykle głosem, w którym wyraźnie usłyszała pożądanie. Sama zresztą też je czuła i była gotowa spędzić w łóżku nawet cały dzień, zapominając o telefonie, jednak po krótkiej chwili jego dźwięk rozległ się ponownie.
– Odbiorę, bo to chyba coś pilnego – starała się sięgnąć po swojego smartfona, ale Mateusz skutecznie temu przeciwdziałał, namiętnie całując jej piersi. Robił to w taki sposób, że błyskawicznie się poddała i szybko zapomniała o całym świecie.
Z łóżka wstali dopiero wieczorem, nie licząc krótkiej przerwy na zjedzenie pizzy. Tym razem ona starała się go rozproszyć, obsypując czułymi pocałunkami., kiedy składał zamówienie przez telefon. Kiedy w końcu pyszna i gorąca pizza do nich dotarła, zjedli ją z apetytem i szybko, żeby nabrać sił na kolejne godziny w sypialni. O takich dniach marzyła – bez stresu, niepotrzebnych nerwów, z nim i bez jego przeszłości. Miała go w końcu tylko dla siebie.
Wieczorem, gdy przy świetle kilku świec w jednakowych szarych szlafrokach siedzieli przytuleni na kanapie i wybierali film na Netflixie, Eliza przypomniała sobie o nieodebranych połączeniach. Pod wpływem erotycznych wrażeń zupełnie o nich zapomniała, Mateusz najwyraźniej też. Wstała z kanapy i poszła po telefon do sypialni. Długo nie wracała, więc Mateusz do niej zajrzał.
– Wszystko w porządku, kochanie? – zapytał z troską. Eliza siedziała na łóżku z telefonem w ręku, z wyrazem zaskoczenia na twarzy. Patrzyła na wyświetlacz, jakby nie dowierzała temu, co tam widzi.
– W porządku, chociaż jestem w szoku – odpowiedziała zgodnie z prawdą.
– Kto dzwonił? – zapytał, zaciekawiony dużo bardziej niż jeszcze kilka sekund wcześniej.
– Dorota – odpowiedziała i odłożyła telefon na szafkę. – Tylko że ja nie chcę z nią rozmawiać. Nie po tym, co mi zrobiła – Eliza wstała i podeszła do Mateusza, a on przytulił ją najmocniej jak potrafił.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @krystynag.65

FRAGMENT NR 56

2 LATA WCZEŚNIEJ

Słowa Adama spowodowały, że Elizę zatkało. Zresztą nie tylko jego słowa, ale przede wszystkim jego niebezpieczna bliskość. Czuła wyraźnie jego zapach i przelotny dotyk jego dłoni o jej ramię. A może tylko się jej wydawało, że ją dotknął? Nie była już niczego pewna, rozstrojone zmysły odmawiały jej posłuszeństwa. „Skup się, idiotko!” – sprowadziła się w duchu do pionu. Nie znała go dobrze, nie mogła wiedzieć, jakie naprawdę są jego intencje, szczególnie w sytuacji, gdy zostali sam na sam. Słyszała od ludzi z pracy, że jest w porządku, ale czy ręczyliby za niego zawsze i wszędzie? Czuła się przy nim od zawsze bezpiecznie, to fakt. Uwielbiała słyszeć jego głos w telefonie, gdy pytał: „I co tam dobrego słychać, moja droga?” albo gdy ją uspokajał: „Tym się nie przejmuj, ogarniemy.” Czekała na jego emaile lub smsy, w których pisał: „Mam nadzieję, że jest ci z nami coraz lepiej” albo „Pamiętaj, że z każdym problemem możesz do mnie przyjść”. Jego pochwały, takie jak „Dobra robota!” czy „Super to załatwiłaś!” czytała sobie wiele razy w chwilach zwątpienia i braku sił. Adam ewidentnie był jej filarem i zapewne zdawał sobie z tego sprawę, znając charakter i sposób pracy Marty. Jednak w tym momencie Eliza zaczęła się zastanawiać, czy na pewno chodziło tylko o wsparcie w pracy, tym bardziej, że niechcący podsłuchała niedawno plotkę o rzekomym kryzysie w małżeństwie swojego szefa. W końcu spojrzała prosto w jego ciemne oczy, w których rozpoznała spokój i troskę.
– Eliza, nie bój się, możesz mi śmiało powiedzieć, co cię gryzie. Zachowam to w tajemnicy i spróbuję rozwiązać problem – powiedział spokojnie. Siedział w odpowiedniej odległości i nie było szans, żeby mógł ją wcześniej dotknąć. A więc tylko się jej zdawało…
– Dziękuję, ale próbuję radzić sobie sama. Nie chcę cię dodatkowo obciążać – odpowiedziała pewniejszym niż jej myśli tonem, czując łomot swojego serca. Jej niepewność i podniecenie mieszały się w trudny dla niej do zidentyfikowania stan. Nigdy wcześniej nie czuła się w taki sposób.
– Nie ma mowy, nie akceptuję takiej odpowiedzi. To ja cię tu zatrudniłem i wrzuciłem na bardzo głęboką wodę, nie zapomniałem o tym – uśmiechnął się lekko, wypowiadając te słowa. – Radzisz sobie wyśmienicie, ale zdaję sobie sprawę, jakim kosztem jest to okupione, bo wiem, jak pracuje Marta i jak wyglądają przygotowania do produkcji programu. Czuję, że coś się dzieje, moja męska intuicja mi to podpowiada. A mam taką, możesz mi wierzyć. I to sprawdzoną – teraz zrobił przerwę na jeden z zestawu swoich niebiańskich uśmiechów i czekał na jej reakcję.
Eliza się nie odzywała, zastanawiając się, czy ta męska intuicja podpowiedziała mu już, że siedząca przed nim dziewczyna jest w nim po uszy zakochana. – To jak, moja droga, powiesz mi coś czy odprawisz mnie z kwitkiem? – jego spojrzenie było pełne ciepła i troski. Już dawno nie czuła takiej opieki, nie licząc tej, którą zapewniała jej mama, choć głównie tylko przez telefon. Tu i teraz miała przed sobą kogoś, komu zależało na jej samopoczuciu, kto się nią interesował i kto chciał poprawić jej sytuację, mimo że nie znał jeszcze jej problemów. Kiedy zdała sobie z tego sprawę, stało się coś, czego sama się nie spodziewała. Coś, czego nie umiała już powstrzymać. Jej napiętym ciałem wstrząsnął nagły szloch, który wyrwał z jej oczu potok zalegających łez. Przykryła twarz dłońmi, kuląc się i nie potrafiąc okiełznać spazmów. Płakała cicho, jakby nie chcąc, żeby ktokolwiek ten płacz usłyszał. Lecz Adam siedział obok, słyszał i widział wszystko. Po krótkiej chwili wstał ze swojego krzesła, powoli przy niej przykucnął i mocno ją do siebie przytulił.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 55

2 LATA WCZEŚNIEJ

Adam spędził na terenie hali resztę dnia aż do wieczora. Miał kilka spotkań z ekipą stawiającą scenografię i przeprowadził niezliczoną ilość rozmów telefonicznych. Eliza, wykonując swoje obowiązki, ukradkiem na niego zerkała, szczególnie w chwilach, gdy byli w biurze sami. Marta musiała pilnie wyjechać do miasta, więc siłą rzeczy tych chwil trochę się uzbierało. „Może jak tak się na niego napatrzę, to przestanę o nim tak często myśleć?” – łudziła się potajemnie. Wiedziała, że nie powinna, ale całym swoim młodym sercem czuła, że jest zakochana. Dusza i ciało rwały się do siedzącego obok mężczyzny, chciały go przytulić, pocałować i poczuć. Porwać go za rękę i wybiec z nim stąd jak najdalej, a potem powiedzieć mu o wszystkim tym, co zalegało na jej mało doświadczonym, ale gorącym z miłości sercu. Wyglądała na opanowaną i skupioną na pracy, ale w jej wnętrzu hulała burza, waliły pioruny i ciskały błyskawice. Tylko delikatne rumieńce na policzkach zdradzały jej wewnętrzną walkę. Tak bardzo chciała coś zrobić, a jednocześnie wiedziała, że nie może zrobić nic. Nie tylko zrobić, ale też absolutnie niczego nie dać po sobie poznać. Jeśli Adam domyśliłby się czegokolwiek, byłby to koniec wszystkiego. Nie mogłaby tu pracować ani chwili dłużej, uciekłaby z pracy i z Warszawy. Stawką była tu nie tylko jej godność, ale cała jej przyszłość.
– Eliza, wyskoczymy na lunch czy zamówimy coś tutaj? – z burzliwych przemyśleń wyrwał ją jego miękki głos.
– Mam jeszcze dużo pracy, więc lepiej zamówmy do biura – oczywiście, że chciała pojechać z nim na lunch, sam na sam, tylko ona i on. Serce prawie z niej wyskoczyło w nagłym porywie radości. Oddychałaby każdą sekundą tej chwili i rejestrowała każdy szczegół, żeby go później milion razy odtwarzać w swojej wyobraźni… Ale nie mogła. Rozsądek skutecznie ją hamował i studził miłosny zapał. Adam był mężem i ojcem. Nie powinna nigdzie z nim jechać, mimo że dla niego najwyraźniej nie stanowiło to problemu.
– No dobrze, to co zamawiamy? – obdarował ją jednym z tych swoich czarujących uśmiechów, który pamiętała w najdrobniejszym szczególe.
– Yyyyy…. może pierogi? – zaproponowała, szybko uciekając wzrokiem, bo on cały czas na nią patrzył i się do niej uśmiechał. „Matko, jeszcze chwila i nie wytrzymam…” – była na granicy obłędu, rozkoszując się jednocześnie tą wyjątkową chwilą. Nie mogła nic na to poradzić, tak na nią działał i już.
– Dobry pomysł, uwielbiam pierogi. Poproszę porcję z mięsem – ucieszył się wyraźnie i puścił jej oczko. „Za chwilę zemdleję. Drugi raz w życiu” – pomyślała, po czym – żeby wrócić do rzeczywistości – jak najszybciej wybrała numer do pobliskiej pierogarni, który miała zapisany w telefonie.
– Ty zamawiasz, ja zapraszam, żeby było jasne – powiedział po tym, gdy złożyła zamówienie. – I nie przyjmuję odmowy – znowu posłał jej swój rozbrajający uśmiech. Po chwili wstał od swojego biurka, wziął swoje krzesło, które postawił obok niej i powoli usiadł. Siedzieli teraz ramię w ramię. Eliza czuła jego bliskość, nie wiedząc, co się za chwilę wydarzy. Była gotowa na wszystko i pełna strachu jednocześnie.
– A teraz, zanim przyjdzie nasz lunch i póki jesteśmy sami, powiedz mi, co leży ci na sercu. Widzę, że coś się dzieje i bardzo chciałbym ci pomóc.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 54

2 LATA WCZEŚNIEJ

Kiedy Adam, uśmiechając się od ucha do ucha, wszedł do biura przy hali kilka minut po 13.00, Eliza z wrażenia na chwilę przestała oddychać. Marta prowadziła z kimś na korytarzu ożywioną dyskusję przez telefon, więc zamknął za sobą drzwi.
– O, widzę, że wcale nie macie tu spokojniej. Cześć, Eliza, miło cię widzieć – położył torbę na trzecim, wolnym biurku w pomieszczeniu i podszedł do niej, żeby się przywitać. Już pierwszego dnia pracy zaproponował, aby przeszli na „ty”, tak jak reszta zespołu, więc jego słowa nie zrobiły na niej wrażenia. Wrażenie zrobił za to jego zapach i bliskość, gdy musnął ją w policzek i przytrzymał delikatnie za ramię. Zawsze tak się z nią witał, a ona wtedy na chwilę w środku nieruchomiała. Na zewnątrz zachowywała się całkiem normalnie – oddawała powitalnego całusa i uśmiechała się tak jak zwykle. Nikt, patrząc na nią, nie poznałby, że w niej samej dzieje się dużo więcej, że przez jej ciało przechodzi właśnie istne tornado. Miała nadzieję, że Adama też udaje się jej zmylić. Bała się, że szef może wyczuć jej podniecenie, zwłaszcza dzisiaj, kiedy widzieli się pierwszy raz od kilku tygodni. Adam miał krótki urlop, a potem zaangażowały go sprawy zawodowe w siedzibie nPOLTV, dlatego prawie w ogóle nie zaglądał do studia.
Pachniał obłędnie, świeżością i męskim seksapilem. Poczuła to tak wyraźnie, że ugięły się pod nią kolana. W tym momencie potrzebowała obecności swojego szefa jeszcze bardziej niż zwykle. Problemy w każdej dziedzinie jej życia przytłoczyły ją do tego stopnia, że po prostu potrzebowała pobyć w jego pobliżu. Wiedziała, że to jej pomoże. Czuła wszystko na raz – ekscytację, radość, bezpieczeństwo i pożądanie, za które w duchu się ganiła: „Przestań, przecież on ma żonę i córkę!” Ten komentarz w jej głowie szybko jednak ustąpił miejsca poczuciu szczęścia, że Adam w końcu znowu przy niej był. Że mogła na niego patrzeć, rozmawiać i spojrzeć w jego ciemne oczy, które potajemnie kochała. Te emocje w niej miały taką siłę, że na chwilę przygasiły nawet wspomnienie o babci.
– Tak dawno cię nie widziałem czy dzisiaj wyglądasz inaczej niż zwykle? – a jednak jej starania nie poszły na marne. Zauważył. Oczywiście nie mogła przyznać, że ubrała się tak specjalnie dla niego, ale tak właśnie było w rzeczywistości. Tego dnia założyła rzeczy kupione już w Warszawie – jeansowe rurki i luźną koszulę w błękitne pasy z ZARY, którą włożyła do spodni, podkreślając w ten sposób swoją talię osy i kształtną pupę. Jej od lat ulubione trampki zostawiła bez zmian, bo szpilki, na które miała wyjątkowo dużą ochotę, sugerowałyby, że ten dzień jest dla niej szczególnie ważny. I oczywiście był, ale nikt nie musiał o tym poza nią wiedzieć. Swojego codziennego makijażu i fryzury też nie zmieniała, ale ktoś, kto dobrze ją znał, mógł łatwo poznać po jej twarzy, że tego dnia wyglądała naprawdę inaczej. Bo jej twarz i oczy się uśmiechały. Nieśmiało i niewinnie, prawie niedostrzegalnie. Mimo nieprzespanej nocy, mimo problemu z rozliczeniem i mimo sytuacji w domu. Bliskość Adama, a nawet tylko jej perspektywa potrafiła ukoić wszystkie jej bolączki. Eliza ponownie zrozumiała, jak bezpiecznie się czuje przy swoim szefie.
– Ty, Elsa, a co ty rozochocona taka dzisiaj jesteś? Takie przyjemne te faktury w nocy były? – jej stan pobudzenia nie umknął uwagi zawsze czujnej Marcie, która zagadnęła ją w kuchni.
– Nie sprawdziłam wszystkich, nie dałam rady. Skończyłam pracować o 4.00 rano i dzisiaj dopiero dokończę – bała się reakcji Marty, ale musiała powiedzieć jej prawdę.
– Do jutra muszę koniecznie wiedzieć, czy i gdzie jest błąd, Elsa. To nie są żarty – ton Marty nie znosił sprzeciwu, a jej zimne oczy wpijały się w rozpromienioną twarz dziewczyny, gasząc ją w sekundę.
– Tak, wiem – rzeczywistość dała ponownie brutalnie o sobie znać. Dziewczyna wracała korytarzem do biura z zupełnie innym wyrazem twarzy.
– Ale jakaś inna dzisiaj jesteś, jakby weselsza czy coś… Może podzielisz się swoją radością? – krzyknęła za nią jeszcze Marta. Eliza przeraziła się, że jej szefowa mogłaby domyślić się prawdy. Za nic na świecie nie mogła do tego dopuścić. Spaliłaby się ze wstydu, złości i poniżenia, bo Marta z pewnością odarłaby ją z wszelkiej godności na swój własny chory sposób. Chory, bo Eliza miała wrażenie, że jej szefowa tylko szuka w niej punktu, o który mogłaby się zahaczyć, żeby stopniowo ją psychicznie zmiażdżyć. Nie, nie od razu i jednorazowo, ale stopniowo, małymi kroczkami, dzień po dniu, żeby mogła widzieć, jak jej ofiara się wije i żeby móc jeszcze bardziej dokręcać śrubkę.
– To chyba moja nieprzespana noc – odpowiedziała, odwracając się w stronę kuchni. Bardzo starała się, aby jej głos brzmiał zwyczajnie.
– Nieprzespana noc, powiadasz? Oj, nie potrafisz kłamać, dziewczyno – Marta powiedziała te słowa już tylko do siebie. Obiecała sobie za wszelką cenę dowiedzieć się prawdy. Chciała znać szczegóły z życia swojej podopiecznej, żeby móc wykorzystać je do zbudowania nad nią jeszcze większej przewagi. Póki co nie mogła się do niej przebić i wykrzesać z niej jakichkolwiek informacji. Miała nadzieję, że dzieląc się szczegółami ze swojego życia, wymusi na niej to samo. Na razie bez skutku. Ale poczeka, nigdzie się jej przecież nie spieszy…

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 53

OBECNIE

– No hej kotek, to co, potwierdzasz kino dziś wieczorem? – Eliza w wyjątkowo dobrym nastroju zaświergotała Mateuszowi do ucha, kiedy odebrał połączenie już po pierwszym sygnale. Był w pracy, ale akurat miał przerwę.
– Oczywiście! Jakżeby inaczej? Randka to randka. Ty wybierasz film, a ja stawiam bilety, popcorn i colę.
– A co ja stawiam? – dopytywała ze śmiechem w głosie.
– Stawiasz wybór filmu, a ja się na niego zdaję – w głosie Mateusza również usłyszała uśmiech, który był jak miód na jej serce. Jeszcze niedawno ich rozmowy były ciężkie i posępne. Nawet, gdy wszystko było niby w porządku, o lekkości i szczerym śmiechu mogli tylko pomarzyć. Za dużo przeżyli problemów, rozczarowań i znaków zapytania. Za dużo trudnych myśli i wypowiedzianych słów, które przesłoniły radość z bycia razem. Dłuższa przerwa od siebie dobrze im zrobiła, ale przede wszystkim pojawiła się ulga po deklaracji byłej żony Mateusza. Eliza bardzo chciała wierzyć, że kobieta dotrzyma danego słowa. Czuła, jakby pozbyła się ogromnego ciężaru. Ona i Mateusz także. A może przede wszystkim on…?
– Niech ci będzie, ale pamiętasz nasz ostatni raz w kinie? Wybrałam tak, że nie dotrwaliśmy nawet do połowy filmu – przekomarzała się z nim, bo ich ostatnie rozmowy, nawet na błahe tematy, dawały jej nadzieję na lepszą wspólną przyszłość. Na to, że naprawdę wszystko może się jeszcze ułożyć.
– Ten wybór był idealny, bo drugą połowę filmu spędziliśmy w zupełnie nieplanowany sposób w moim samochodzie – jego głos stał się głębszy. – Dzisiaj też liczę na podobny seans – dodał, a ona oczami wyobraźni widziała teraz jego oczy, wpatrzone w nią tym jedynym rodzajem intensywności i oczekiwania, kiedy mężczyzna pożąda kobiety.
– Jeśli tak, to mój wybór filmu musi być bardzo świadomy – odpowiedziała zalotnie. – Przejrzę w wolnej chwili repertuar i podejmę decyzję. Mam nadzieję, że będzie pan zadowolony – jej ton stał się prawie oficjalny, choć nadal wyraźnie było słychać, jak bardzo się cieszy.
– Mam nawet pewien pomysł, niezależny od filmu – odpowiedział tajemniczo. Uwielbiała jego zagadki, nawet jeśli trwały tylko kilka sekund. Na odpowiedź czekała zawsze z ekscytacją małej dziewczynki, a on doskonale o tym wiedział.
– A spodoba mi się ten pomysł? – dopytywała, mając w głowie kilka scenariuszy wydarzeń.
– Powinien, choć jest odrobinę szalony. Ale tylko odrobinę…
– Aż się boję… – zachichotała do telefonu jak nastolatka. Dlaczego aż tyle musiało się wydarzyć, żeby znowu potrafili ze sobą tak rozmawiać? Czy te kłótnie naprawdę były potrzebne? Przecież liczyło się tylko to, co do siebie czują. Cała reszta była drugorzędna. Dlaczego pozwolili tej reszcie zaburzyć łączące ich uczucie?
– Plan jest taki, że najpierw odbiorę cię z pracy i pojedziemy coś zjeść. A potem…-zawiesił celowo głos.
– A potem co? No weź, kotek, mów wreszcie, bo muszę kończyć – skłamała. Tak naprawdę miała luźniejszą chwilę, bo była sama w biurze. Marta załatwiała sprawy na mieście.
– Wcale nie musisz kończyć, już ja znam te twoje triki, kochanie. Ale pomyślałem sobie, że może udałoby się nam powtórzyć samochodowy seans przed kinem? Co o tym sądzisz? – te słowa powiedział ciszej i zapewne znowu z tym intensywnym spojrzeniem. Czekał na jej odpowiedź.
– Wariat jesteś, wiesz? – Eliza poczuła dreszcz rozchodzący się po jej całym ciele. Była zaskoczona, bo tego scenariusza nie przewidziała. Do tej pory zdarzyło im się tylko raz uprawiać seks w samochodzie, właśnie wtedy po wyjściu z kina. Tylko że wtedy było późno i ciemno. Zatrzymali się na poboczu ślepej, słabo oświetlonej uliczki w pobliżu Sadyby BEST Mall i nieskrępowani niczyją obecnością kochali się jak para napalonych nastolatków. Wydarzyło się to dokładnie dwa tygodnie temu i wspomnienie tego wieczoru było dla nich obojga świeże i bardzo intensywne.
– Kocham cię, to wariuję. I mam nadzieję wariować tak jeszcze bardzo długo – to też uwielbiała. Jego gry słowne, które odnosiły się do uczucia, którym nią darzył. Wiedziała, że ją kocha, była tego pewna.
– Ale przecież będzie jeszcze widno i ktoś może nas zobaczyć – na samą myśl o tym, co dokładnie wyprawiali w samochodzie zrobiło jej się gorąco i dostała wypieków, ale odezwał się głos rozsądku. Nie chciała, żeby ktokolwiek ich na tym przyłapał.
– Kochanie, znalazłem taką miejscówkę, że nie ma takiej opcji. Zaufaj mi.
– W takim razie nie mam innego wyjścia. Wchodzę w to – znowu poczuła, jak palą ją policzki.
– Będę po ciebie za dwie godziny. Kocham cię – Mateusz rozłączył się, a ona siedziała jeszcze przez chwilę z telefonem w ręku i uśmiechem na twarzy.
Tego wieczora omówiony przez nich scenariusz spełnił się w stu procentach. A biorąc pod uwagę wskaźnik miłosnej rozkoszy, którą dali sobie nawzajem, sto procent to minimum, które wielokrotnie przekroczyli…

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @czytaga

FRAGMENT NR 52

2 LATA WCZEŚNIEJ

– Ale mnie kręgosłup napierdala od pochylania się nad tymi segregatorami. Mam już dość – była już prawie 23.00, a one nadal siedziały w biurze i szukały błędu. – Jak my to zrobiłyśmy, Elsa? Trzy koła w plecy! Jeszcze nigdy mi się coś takiego nie zdarzyło, jak żyję. Pecha mi przynosisz chyba – Marta nie przebierała w słowach, które dotykały wykończoną już Elizę mocniej niż zwykle. Co chwilę narzekała na wszystko, co tylko przyszło jej do głowy i z każdą godziną coraz mniej subtelnie dawała jej do zrozumienia, że to nie ona popełniła błąd. Wniosek nasuwał się sam. – Weź, Elsa, zrób mi jeszcze kawy, bo zaraz tu usnę na siedząco. Ile tych jebanych faktur już przerobiłaś?
– Na razie w sumie jakieś pięćdziesiąt – odpowiedziała dziewczyna, mimowolnie ziewając. Zmęczenie, przemyślenia po wizycie w domu i strach o babcię, który czuła od soboty, wysysały z niej całą energię.
– Tylko pięćdziesiąt? To przyspiesz tempo, laska, bo wychodzi na to, że nie jesteśmy nawet na półmetku. A ten kurwa czego chce? – Marta spojrzała na wyświetlacz swojego dzwoniącego telefonu. – Aha, no jasne! Że niby się o mnie martwi, bo nie ma mnie jeszcze w domu. I nie będzie! Ani dzisiaj, ani jutro, ani kurwa nigdy więcej – rzuciła telefon z impetem do torebki, odrzucając połączenie.
Eliza, wykorzystując prośbę o kawę, wyszła do małej, równie prowizorycznej jak biuro kuchni. Nie chciała słuchać kolejnej porcji narzekań Marty na chłopaka. Nie mieściło się jej w głowie, jak można z kimś być i w taki sposób go traktować. W ciągu ostatnich godzin już kilka razy słyszała, jaki z niego „idiota i nierób”; jak tylko lansuje się na jej pieniądzach i ciągle mu mało; jak udaje, że pracuje, a „chuj z tej pracy ma”; jak im się nie układa w łóżku, bo on lubi małolaty; jak jej matka go nienawidzi i ma rację; jak ona mu jeszcze pokaże, kiedy w końcu wywali go na zbity pysk… Prawie codziennie była zmuszona słuchać nowinek z domowego życia swojej szefowej i czuła, że bardzo jej ta wiedza ciąży. W głowie i na sercu. W tej chwili była tak wykończona, że uderzeniowa dawka informacji tej kategorii nie była jej potrzebna. Każdą komórką swojego ciała czuła ogromną potrzebę odpoczynku. Pozycji leżącej i snu. Głowa jej pękała od atmosfery pracy, nie mówiąc o tym, ile wysiłku kosztowała ją każda sekunda skupienia w towarzystwie takich komentarzy. Starała się jak mogła, żeby nic nie umknęło jej uwagi, żeby dobrze sprawdzić każdą fakturę. I o ile tych sprawdzanych przez siebie rozliczeń była pewna, o tyle prawidłowość tych, które sprawdzała Marta, w myślach podważała. Bo jak można coś prawidłowo policzyć, gdy praktycznie bez przerwy mówi się o swoim toksycznym związku, doprowadzając się do stanu furii…?
Gdy czekała na zagotowanie wody, napisała Dorocie smsa, że wróci do domu bardzo późno, po czym sekundę później zdała sobie sprawę, że jest poniedziałek, czyli dzień, w którym jej przyjaciółka ma po pracy wychodne i również, tak jak ona, wróci dopiero w nocy. Nie doczekała się odpowiedzi i po raz kolejny stwierdziła w duchu, że bycie samotnym w tak wielkim mieście jest przerażające. Nikt tu na nią nie czekał i nikt się o nią nie martwił. Mogła wrócić do mieszkania, kiedy chciała i nie robiło to nikomu żadnej różnicy. Ze łzami w oczach zalewała dwie kawy i wolnym, zmęczonym krokiem wróciła do biura.
– Wiesz co, Elsa? Ja wymiękam. Nie dam rady dłużej, pierdolę to. Jestem na nogach od 6.00 rano i sorry, ale ledwo kurwa patrzę na oczy. Nie mówiąc już o tym, że przez te jebane plecy nie mogę już nawet siedzieć. – Marta zbierała z biurka swoje rzeczy i wszystko wskazywało na to, że szykowała się do wyjścia.
– Tu jest twoja kawa, o którą prosiłaś – Elizie nie przyszedł w tej chwili do głowy żaden inny komentarz. Była zaskoczona i przerażona.
– Dzięki, ale już jej nie wypiję. Może ty machnij sobie dwie, bo na pewno jeszcze tu trochę pobędziesz – Marta ubrała swoją znoszoną skórzaną ramoneskę i ruszyła w kierunku wyjścia. – Niestety, laska, musisz to już ogarnąć sobie sama. Ja jutro od rana jestem znowu na spotkaniach i nie mam na to fizycznie siły, choć myślałam, że dam kurwa radę. Nawet robokopy muszą się czasami jednak wyłączyć. No cóż, taki tiwilajf. – Eliza nie wierzyła własnym uszom. Co wydarzyło się w ciągu tych trzech minut, które spędziła w kuchni, że Marta postanowiła nagle wyjść i zostawić ją z tym rachunkowym bałaganem?
– Coś się stało? – zapytała, siląc się na obojętny ton i siadając z powrotem do swojego biurka.
– Nic. Poza tym, że ten debil ciągle do mnie wydzwania i muszę jechać do domu, żeby go w końcu z niego wypierdolić. A Ty ogarnij resztę tych faktur i jutro przyjdź do roboty później. Ale żebyś w południe już była, bo Adam chce nas tu odwiedzić. To paaaaaa – Elizie opadły ręce, dosłownie. Ale jednocześnie serce mocno przyspieszyło na myśl o spotkaniu z Adamem. Tak dawno go nie widziała. W ostatnich dniach kontaktowali się praktycznie tylko przez telefon i email. Z całego serca pragnęła go zobaczyć i być w jego pobliżu. Potrzebowała tego. Szczególnie teraz.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 51

2 LATA WCZEŚNIEJ

Tak naprawdę nie były w stanie powiedzieć, która zrobiła błąd, a może nawet kilka błędów. Kasa się nie zgadzała, raport z księgowości wykazywał ewidentnie większą ilość pieniędzy niż ta, która była obecna w biurowym sejfie. Nie było wyjścia, musiały przejrzeć wszystkie dokumenty z ostatniego miesiąca jeszcze raz, jeden po drugim. W sumie ponad trzysta faktur i rachunków. Zapowiadały się mozolne i pełne stresu nocne godziny nad segregatorami. Bardziej jednak niż ta perspektywa paraliżował Elizę stres, jakiego spodziewała się od swojej szefowej, która w sytuacjach własnych nerwów zawsze przelewała je na nią. Poza tym dziewczyna bała się poniesienia finansowej straty. Wiedziała, że jeśli pieniądze się nie znajdą, będzie musiała pokryć brak z własnej kieszeni. Jeśli nie cały, to przynajmniej jego część, ale w każdej z tych dwóch opcji kwota była dla niej porażająca.
W poniedziałkowy poranek była jednak myślami jeszcze zupełnie gdzie indziej. Dopijała właśnie ciepłą herbatę, która była jednocześnie jej śniadaniem. Mimo szczerych chęci nie była w stanie nic przełknąć. Za oknem padał wrześniowy deszcz i był to pierwszy tak pochmurny początek dnia w stolicy od dłuższego czasu. Doroty nie było, została na noc u koleżanki, co zakomunikowała jej krótkim smsem. Samotne godziny zalane łzami po przyjeździe do Warszawy, niespokojna noc i ponury poranek w tym obcym mieszkaniu wydały się jej w tej sytuacji zesłaniem do miejsca, w którym nie powinna teraz być. W tym momencie powinna siedzieć przy kuchennym stole w domu w Krupkowie, jeść śniadanie i pić kawę przygotowaną przez mamę, żeby za chwilę ruszyć do szpitala do babci. Ten deszcz i zapach nadchodzącej jesieni powinna czuć przez otwarte okno w kuchni ich starego domu, które zapewne otworzyłaby jeszcze szerzej, żeby lepiej słyszeć dźwięk bijących o parapet kropel i wyraźniej poczuć to, co działo się na zewnątrz. Zachodziła zmiana. W przyrodzie, w cyklu roku, w jej życiu. Kolejna już zmiana, choć z tą poprzednią, tak bardzo przełomową, nie zdążyła się jeszcze oswoić. Ta nadchodząca była jednak druzgocąca. Miażdżyła jej wewnętrzny spokój, tak błogo odczuwany przez całe dzieciństwo aż do minionej soboty. Przynosiła uczucie pustki i bezgranicznego smutku.
Eliza starała się ukryć przed Martą wszystko to, co czuła. Nie chciała, by jej szefowa wypytywała ją o jej osobiste sprawy. To, że swoimi dzieliła się bez najmniejszego problemu nie oznaczało, że zasada ta obowiązuje także innych. Przebywały ze sobą co prawda najczęściej tylko we dwie i miały mnóstwo okazji do tego typu rozmów, ale po pierwsze pracowały razem i w mniemaniu Elizy nie należało mieszać tego z prywatą, a po drugie Marta nie była odpowiednią osobą do zwierzeń. Sama z mnóstwem osobistych problemów nie potrafiła być wsparciem ani nawet dobrym słuchaczem. Eliza zaobserwowała to podczas jej rozmów z innymi ludźmi z ekipy. Miała wręcz poczucie, że jej szefowa wykorzystuje nowinki z życia różnych osób do zawodowych rozgrywek. Dlatego w pracy trzymała swoje sprawy, a tym bardziej swoje tajemnice, tylko dla siebie, maskując swoje nastroje skupieniem i zaangażowaniem w liczne obowiązki.
Tęskniła za wszystkim i wszystkimi w Krupkowie. W takiej chwili jak ta jeszcze bardziej, ale wiedziała, że powrotu do domu nie było.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @elisoul__

FRAGMENT NR 50

2 LATA WCZEŚNIEJ

Takie manko zdarzyło jej się po raz pierwszy. Właściwie nie jej, tylko im, czyli jej i Marcie. Bo Eliza była co prawda odpowiedzialna za wszelkie gotówkowe zakupy i rozliczenia, ale członkom ekipy pieniądze wypłacała też czasem jej szefowa, zawsze z własnej inicjatywy. Eliza wolała robić to sama i za wszelką cenę unikała sytuacji pomocy w tej kwestii, ale miała wrażenie, że Marta robi to celowo, żeby jej pokazać, że nie ma do niej pełnego zaufania i przede wszystkim dlatego, żeby udowodnić, że ma kontrolę. Udowodnić także sobie, choć przy tej ilości faktur i rozliczeń trudno było mówić o jakiejkolwiek kontroli. Nawet Eliza nie panowała już momentami nad firmową gotówką i poświęcała swoje wolne wieczory, żeby jeszcze raz przeliczyć dany dzień rozliczeniowy albo nawet kilka dni wstecz. Oprócz rozliczeń miała też przecież całe mnóstwo innych zadań, które nie mogły czekać, a tempo pracy przyspieszyło ostatnio ogromnie, bo zbliżał się dzień nagrania próbnego, na który wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik.
Przed wyjazdem do Krupkowa nie udało się jej sprawdzić stanu gotówki. Miała zaległości z całego tygodnia pracy i zamierzała zrobić to właśnie w poniedziałek wieczorem. Jak zwykle sama, w biurze przy studiu, w towarzystwie światła biurkowej lampki i delikatnych jazzowych dźwięków z youtube’a.
Wiadomość od Marty przeraziła ją do tego stopnia, że wyjechała z rodzinnego domu wcześniej niż planowała. Z ciężkim i smutnym sercem, po pełnym łez pożegnaniu z mamą i strachem przed tym, co czekało na nią w Warszawie. I nie chodziło tylko o nieprzespaną noc i szukanie igły w stogu biurowych segregatorów; nie chodziło o samodzielność, bo w domu nauczyła się jej przez ostatnie lata w ekspresowym tempie w czasie pierwszych wyjazdów mamy do Niemiec; nie chodziło też o nawał obowiązków, bo tych też nigdy jej w poprzednim życiu nie brakowało; nie chodziło o przemęczenie, bo wiedziała, że innej drogi nie ma, jeśli chce się coś osiągnąć. Chodziło o samotność w obliczu wszystkich wyzwań, jakie przyniosło jej w ostatnich tygodniach życie. O poczucie bycia z tym wszystkim zupełnie samemu, w każdej minucie dnia, wszędzie i na każdym kroku. Nie wiedziała, komu może i czy w ogóle powinna zaufać i póki co tego nie robiła. Z nikim nie dzieliła się swoimi problemami i przemyśleniami. Z nikim poza Dorotą, ale nawet jej nie dopuszczała do wszystkiego, co działo się w jej głowie i sercu. Poruszała się w nieznanej dotąd materii, czasem bardziej, a czasem mniej zgrabnie i to „mniej” mocno ją frustrowało, dodając za każdym razem oliwy do żarzącego się poczucia błędnej życiowej decyzji.
Nie miała w naturze poddawania się bez walki, ale ten moment był pierwszym, w którym poczuła, że nie da rady. To, co przeżyła w domu w ciągu zaledwie dwóch dni łącznie z wiadomością od Marty, która zwiastowała prawdopodobieństwo wyrównania braku w firmowej kasie z jej własnej pensji, totalnie podcięło jej skrzydła. Po trzech miesiącach intensywnych doznań, które były dla niej całkiem nowe, czuła się jak małe dziecko, które straciło z oczu swoją matkę i nie za bardzo wie, w którym kierunku powinno iść dalej. W pewnym sensie straciła swoją matkę z oczu, bo nie była już na bieżąco z tym, co działo się w domu i z tym, przez co ta matka przechodzi. Dostawała strzępki informacji przez telefon, a dopiero podczas wizyty w Krupkowie zobaczyła, co się tam naprawdę dzieje. I dawka tych informacji ją poraziła, zgięła do samej ziemi. Choroba babci i okrutna scena w szpitalu, postawa ojca i brata, przemęczenie i osamotnienie mamy w obliczu wszystkich problemów, których jej, swojej córce, próbowała jak najdłużej zaoszczędzić – to wszystko ją załamało.
Wiedziała, że tak łatwo się z tej ziemi nie podniesie, że będzie borykać się ze swoimi zmartwieniami jeszcze bardzo długo. Przede wszystkim jednak podświadomie przeczuwała, że nie zobaczy już więcej swojej ukochanej babci. Mimo nadziei i optymizmu matki czuła, że szanse na szczęśliwe rozwiązanie tej sytuacji są zerowe. Jej serce płakało, szlochało z rozpaczy, przerażenia i niemocy. Przecież powinna być teraz w domu, z rodziną. Powinna chodzić codziennie do szpitala i być przy babci, opiekować się nią i ją wspierać. Oddać chociaż w części to, co dostała od niej jako mała dziewczynka. Poświęcić jej uwagę, czytać, rozmawiać, poprawić poduszkę, podać wodę, po prostu być. To okrutne, że leży tam sama w tym zimnych i surowych ścianach, zdana na łaskę nieczułych ludzi. Eliza chciała być tam, a nie tu, w obcym mieszkaniu w Warszawie, które potęgowało jej poczucie samotności, z dala od bliskich osób, znajomych kątów i domowych problemów, których mimo wszystko chciała być częścią.
Jedyną pociechą była dla niej świadomość, że babcia nie czuła bólu. Dostawała silne leki, które powodowały, że przez większość czasu spała. Eliza modliła się w duchu, żeby odeszła podczas snu, łagodnie i cicho. Dokładnie tak, jak przebiegło jej życie.


Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 49

2 LATA WCZEŚNIEJ

Drogę do domu odbyły w ciszy. Żadna z nich nie miała siły na jakąkolwiek rozmowę, obie czuły w sercu nieopisaną rozpacz i smutek. Eliza oparła głowę o zagłówek i zamknęła oczy. Próbowała choć na chwilę pomyśleć o czymś innym, ale obraz leżącej w szpitalu babci nie znikał, wręcz na siłę cisnął się do jej wyobraźni. Mama prowadziła jeszcze wolniej niż zwykle. Na ogół włączone w aucie radio teraz również milczało, tylko co jakiś czas słychać było dźwięk włączanego kierunkowskazu i skrzypienia starej skrzyni biegów.
Kiedy dotarły do domu, stół nadal był nakryty, z zimną jajecznicą i niedojedzonymi kanapkami na talerzach. Ojciec siedział przed telewizorem i wyglądał tak, jakby nie zmieniał pozycji, odkąd zostawiły go samego w domu. Igora nadal nie było, przemierzał właśnie szlaki w okolicy z grupą ulubionych kolegów.
– Zaparzę kawy, Elizuś. Dobrze zrobi nam obu – powiedziała mama i nalała wodę do czajnika. Te znajome dźwięki podziałały na Elizę kojąco i jakby wybudziły z letargu.
– Mamo, czy babcia wie, że jest chora? – zapytała cichym głosem.
– Tak, wie, moje dziecko… – kobieta wytarła oczy i wyjęła z szafki dwa kubki. Nasypała do nich kawy i milcząc czekała, aż zagotuje się woda. Eliza cierpliwie czekała na ciąg dalszy odpowiedzi. – Ale nie wie, że jej stan jest aż tak poważny – matka spojrzała jej prosto w oczy. – Nie miałam odwagi jej tego powiedzieć i poprosiłam lekarzy, żeby nie mówili jej, ile czasu jej zostało. Nie chcę widzieć, jak jeszcze bardziej cierpi i nie chcę, żeby się z nami żegnała. Nie zniosłabym tego – głos kobiety się załamał, ale udało się jej nie rozpłakać. Ponownie tylko przetarła oczy i po chwili postawiła na stole obie kawy.
– Tak właśnie myślałam – Eliza wzięła pierwszy łyk i poczuła, jak moc kawy rozchodzi się powoli po każdej części jej ciała. – Nie wiem, jak ty to robisz, mamuś, że nie dajesz jej tego po sobie poznać. Ja bym tak nie potrafiła.
– Wiem, ty jesteś delikatniejsza ode mnie, córciu. Bardziej wrażliwa. Zawsze taka byłaś, choć na zewnątrz tego nie widać…
– A mnie może też byś kawę zrobiła? Czy ja już się nie liczę w tym domu? – z sąsiedniego pokoju dobiegł je nagle donośny głos ojca.
– Liczysz się, liczysz, Mirek. Chciałam ci też zrobić, ale za mało wody wstawiłam. Poczekaj chwilę, zaraz ci przyniosę – Eliza była pod wrażeniem cierpliwości, jaką zawsze wykazywała jej matka w stosunku do ojca, szczególnie w momentach, gdy był dla niej nieprzyjemny albo wręcz chamski.
– A Igor znowu szlaja się z kolegami? Mógłby posiedzieć trochę w domu, bo nie mam do kogo gęby otworzyć… – pretensjonalny ton był nadal słyszalny, nawet zza grubej ściany.
– Ma wrócić niedługo, oglądaj tam sobie – odpowiedziała kobieta, sypiąc kawę do szklanki. Takiej z czerwonym plastikowym uchwytem, jeszcze sprzed dwóch dekad. Ojciec pił kawę tylko z niej.
– Mamo, ojciec zachowuje się tak, jakby mnie tu w ogóle nie było. Jakby nic szczególnego się nie wydarzyło. A przecież przyjechałam do domu pierwszy raz po trzech miesiącach, do tego babcia leży tam w takim stanie… – Eliza znowu się rozpłakała. Matka przysiadła się do niej i mocno ją przytuliła.
– Córciu, mówiłam ci już, że ojciec na swój dziwaczny sposób przeżywa to, że odeszłaś z domu. Dlatego tak się teraz zachowuje. Chce ci pokazać, że wcale nie tęskni i nie jest ciekawy tego, co u ciebie. A w rzeczywistości skręca go w środku z tęsknoty i z ciekawości. Martwi się też o babcię, po swojemu jakoś. Taki już jest…
– Ale to takie przykre, chciałam mu tyle opowiedzieć. Przecież w ogóle do mnie nie dzwoni i nic nie wie… – dziewczyna wtuliła się w matkę jeszcze mocniej. Przez głowę przemknęła jej myśl o tym, jak będzie wyglądała jej przyszłość, gdy zostanie kiedyś całkiem sama. Utrata matki to synonim największej z możliwych samotności i wiedziała to już teraz. Przez chorobę babci traciła właśnie bardzo ważną część siebie i jednocześnie bezgranicznie współczuła własnej matce.
– Ja mu czasem co nieco opowiadam, więc najważniejsze wie. Ale co ja poradzę, jak to taki uparciuch jest… – głos mamy był łagodny i kojący. Kobieta kołysała córkę delikatnie i po chwili zaczęła cicho nucić znajomą Elizie piosenkę. Tę chwilę przerwał jednak gwizdek czajnika. Mama, nie przerywając nucenia, wstała i zalała trzy porcje kawy, z których jedną zaniosła do pokoju obok. Eliza od razu poczuła ten znajomy zapach, tak bardzo domowy i tak dziwnie inny niż w Warszawie. Ciężko wstała od stołu i za chwilę wróciła do niego z parującymi kubkami. Spojrzała przez okno na pogrążony w deszczu ogród. „Już teraz tak bardzo mi ciebie brakuje, babciu…” – pomyślała w duchu i cicho się rozpłakała.
Nagle usłyszała dźwięk swojego telefonu. Fragment muzyki z filmu „Mission: Impossible” rozległ się na całą kuchnię. Ten sygnał oznaczał, że może dzwonić do niej tylko jedna osoba. A jeśli dzwoni w jej jedyny wolny weekend, to musiało się coś stać. Suchość w gardle, przyspieszone bicie serca i mokre dłonie – te objawy już dobrze znała.
– Halo Marta? Coś się stało? – zapytała przerażona.
– Elizka, wracam właśnie z nagłego spotkania z księgowością i mamy kurwa problem. W rozliczeniach brakuje prawie trzech koła. Przygotuj się w poniedziałek na noc z fakturami. I ze mną.
A myślała, że tego dnia nic już jej więcej nie zaskoczy…

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 48

2 LATA WCZEŚNIEJ

Eliza nie lubiła szpitali. Zresztą kto je lubi. Sterylne wnętrza, smutne twarze, białe fartuchy i ten specyficzny zapach. Kojarzył się jej z zastrzykami, które dostawała jako dziecko. Przychodnia, do której prowadzała ją mama pachniała tak samo, a tam właśnie witała ją zawsze ta sama pielęgniarka, która mimo miłych słów i uśmiechu częstowała ją niezmiennie tym samym – ukłuciem igły, pieczeniem w pośladku i bólem jeszcze przez parę kolejnych godzin. Samo przygotowywanie strzykawki powodowało już u niej dreszcz strachu przed znajomym cierpieniem i oczywiście płacz, który było słychać chyba w całym Krupkowie.
Dzisiaj też płakała, ale bardzo cicho, wręcz niesłyszalnie. Kiedy wchodziła na szpitalny oddział, z jej oczu nie płynęły nawet łzy. Płakała jej dusza. Krzyczała wręcz z niezgody na to, co się właśnie działo. Rwała się do walki i szamotała w rozpaczy. Kazała jej coś zrobić, zadziałać, zabrać babcię z tego okropnego miejsca i zawieźć ją do domu. Powtarzała, że to nie może być prawda, że to jakaś pomyłka, że lekarze się przecież często mylą. Że na pewno jest wyjście z tej sytuacji, która wcale nie jest aż tak beznadziejna. Że musi być jakiś sposób, żeby babcia wyzdrowiała. Że to nie może być koniec, tak po prostu.
Kiedy szły korytarzem, Eliza złapała mamę za rękę i mocno ją ścisnęła. Kobieta odwzajemniła uścisk i zatrzymała się przy drzwiach jednoosobowej sali, z której właśnie wychodziła pielęgniarka, zamykając za sobą drzwi.
– Przykro mi, ale teraz nie mogą panie wejść. Pacjentka dostała silne leki i śpi. Proszę przyjść w godzinach odwiedzin – powiedziała szorstko.
– Przepraszam, ale to jest wnuczka tej starszej pani. Przyjechała z daleka na weekend po długiej nieobecności. Jutro już wyjeżdża i… – mama Elizy nie miała szansy dokończyć, bo nadal stojąca przy drzwiach siostra jej przerwała.
– Nie słyszała pani, co powiedziałam? Proszę odejść, bo zawołam lekarza – jej ton był już wyraźnie ostrzejszy. Eliza poczuła nagle zimny dreszcz, który na moment ją sparaliżował. Wiedziała jednak, że nie może tak stać i nic nie zrobić.
– A czy może pani chociaż uchylić drzwi, żebym mogła zobaczyć babcię? – pielęgniarka usłyszała chyba błagalne nuty w jej głosie i przewracając oczami otworzyła drzwi, cały czas przy nich stojąc i mocno trzymając klamkę.
Babcia rzeczywiście spała, leżąc na wznak pod cienką kołdrą. Była prawie cała przykryta, ale mimo to Elizie od razu rzuciła się w oczy jej zarysowana pod pościelą sylwetka, która wydała się jej w tym momencie przynajmniej dwukrotnie chudsza niż zazwyczaj. Starsza kobieta, która od zawsze była niskiego wzrostu, wyglądała teraz jak śpiąca dziewczynka, zupełnie nieświadoma tego, jak bardzo jest chora. Tylko jej twarz zdradzała prawdziwy wiek. Zapadnięte policzki zmarszczyły jeszcze bardziej jej skórę, a dolna okolica oczu stała się ciemniejsza, w kontraście z bladością twarzy wręcz mroczna i przerażająca. Siwe długie włosy, upięte zazwyczaj w niewielki staranny kok były teraz rozpuszczone i okalały chorą twarz, podkreślając jej śmiercionośny wyraz.
– O Boże! – Eliza zgięła się w pół i złapała się matki. Jej szloch był cichy, ale porwał jej ciało w serię rozpaczliwych spazmów.
– Mówiłam, że to nieodpowiedni moment. Żegnam panie – pielęgniarka zamknęła drzwi i z pełnym złości wzrokiem czekała, aż matka i córka sobie pójdą.
– Chodź, Elizuś, idziemy. Dasz radę?
Dziewczyna, nadal rzewnie płacząc i szukając oparcia w ramieniu matki ruszyła powoli przed siebie. Szły przez szpitalny korytarz pogrążone w rozpaczy, z głowami opuszczonymi w dół, nie zwracając uwagi na to, co działo się wokół. Pielęgniarka wyprzedziła je szybkim krokiem, nawet się na nie nie oglądając. Elizę, jak z oddali, dobiegły jej słowa rzucone w przelocie do koleżanki w dyżurce: „Weźmiesz za mnie pacjentów spod szóstki? Muszę zadzwonić do męża, ma dzisiaj imieniny. Za dziesięć minut jestem z powrotem…”
Marzyła w tej chwili tylko o tym, żeby jak najszybciej opuścić to bezduszne miejsce i wrócić do domu. W jej wizji czekała tam na nią babcia z obiadem, jej ulubionymi pierogami. Uśmiechała się do niej swoim dobrodusznym uśmiechem. Uśmiechem, który na zawsze już pozostanie w jej dziewczęcym sercu…

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @padiczyta

FRAGMENT NR 47

OBECNIE

Eliza i Mateusz przez dłuższą chwilę jedli w milczeniu. Żadne z nich już nie pamiętało, kiedy ostatni raz byli razem na kolacji w restauracji. Tak dużo działo się ostatnio w ich związku. Nie mieli sił, żeby o niego dbać albo się po prostu poddali, każde z nich na swój własny sposób… Pamiętali tylko nieliczne momenty, w których czuli się naprawdę parą. Taką normalną, z randkami, sprzeczkami i wspólnymi planami. Momenty, w których nikt im nie przeszkadzał i nie przerywał tej normalności. Tak, były takie chwile, ale tylko na początku ich znajomości. Potem zawsze psuła je ona. Była żona Mateusza.
Na dzisiejszy wieczór wybrali jeden z lokali w centrum miasta, o którym oboje z niezależnych źródeł słyszeli tylko pochlebne opinie. Uwielbiana przez nich włoska kuchnia zawsze była dobry wyborem, a nowe kameralne miejsce tworzyło idealne tło na omówienie nowego etapu ich związku. Bo taką podjęli decyzję – że ich związek nadal będzie trwał. Tej nocy, kiedy Mateusz po długiej rozłące przyjechał do mieszkania Elizy, postanowili dać sobie ostatnią szansę. Przed tym spędzili oczywiście kilka namiętnych godzin w jej sypialni, a seks na zgodę jak zwykle scalił ich poranione myśli w jedną wspólną o ciągu dalszym. Tym razem jednak było inaczej – lepiej i intensywniej… Czuli to oboje, choć nie potrafili sobie wytłumaczyć, dlaczego.
Gdy odświętnie ubrani zasiedli przy stoliku dla dwojga nieco na uboczu restauracji, czuli się tak, jakby dopiero zaczynali się spotykać, a ta kolacja była jedną z pierwszych randek. Mateusz częściej niż zwykle patrzył na Elizę czułym wzrokiem i brał ją delikatnie za rękę, a ona drżała w środku i mówiła do niego nieco przyciszonym głosem. Celebrowali ten ważny moment, który otwierał przed nimi nowy rozdział. On w białej koszuli i nowej marynarce, ona w czarnej, krótkiej, podkreślającej figurę sukience. Oboje odczuwali powagę tej chwili i marzyli, by trwała jak najdłużej. Jedzenie było przepyszne, a wino, które zamówili, idealnie podkreślało tak znajome, a jednak inaczej dziś odbierane przez nich smaki. Byli tu i teraz, tylko we dwoje. Telefony zostały w domu, a wraz z nimi ryzyko, że ich wspólna chwila znowu zostanie przerwana. Na to tym razem nie mogli sobie pozwolić.
– Zamieszkajmy razem – powiedział spokojnym tonem Mateusz, gdy kelner zabrał ich puste talerze. Patrzył Elizie prosto w oczy, głaszcząc delikatnie jej dłoń. Jego spojrzenie wyrażało nadzieję w najczystszej postaci. Wyglądał jak dziecko, które za chwilę usłyszy, czy było wystarczająco grzeczne, żeby dostać swój długo wyczekiwany prezent.
– Mateusz… – westchnęła ciężko i spuściła wzrok. Poczuła, jak czar wieczoru powoli mętnieje. A tak bardzo chciała nacieszyć się tą chwilą. – To bardzo ważny krok. Nie spodziewałam się takiej propozycji…
– Nie jesteś jeszcze gotowa? – zapytał, całując jej dłoń. – Jeśli nie, to jeszcze poczekam. Chcę być bliżej ciebie i udowodnić ci, że jesteś dla mnie bardzo ważna, ale jeśli masz obawy, to wrócimy do tego za jakiś czas – jego spojrzenie czekało na jej dalsze słowa.
– Kocham cię, Mateusz i mam nadzieję, że to czujesz, ale tak, mam obawy. I wiesz, że mam prawo je mieć – tym razem patrzyła mu prosto w oczy. – Nowy etap niech będzie powrotem do naszych początków. Częstszych randek na mieście, czekania na siebie, cieszenia się wspólnymi chwilami bez echa przeszłości, starania się na nowo. Nie przechodźmy od razu do fazy wspólnego domu, tak, jakbyśmy mieli solidną bazę i teraz należy zrobić kolejny krok. My tak naprawdę musimy zrobić krok wstecz. Przez to wszystko, co już zaszło – tłumaczyła spokojnym i nadal przyciszonym głosem, nie chcąc ranić jego uczuć.
– Chyba rozumiem… – powiedział i spuścił głowę.
– Mateusz, spójrz na mnie – teraz ona czekała, aż ich oczy ponownie się spotkają. – Kocham cię i tak samo jak ty chcę walczyć o nasz związek. Wspólny dom nie ucieknie i mam nadzieję, że niedługo oboje będziemy go chcieli. Póki co cieszmy się tym, że odetchniemy, że Paulina obiecała odpuścić, że w końcu zrozumiała, jak niszczy ci życie. Mam tylko nadzieję, że nie zmieni już zdania i zrobi tak, jak ci powiedziała.
– Nie zmieni. Wcześniej tylko raz widziałem ją taką skruszoną, na naszej rozprawie rozwodowej. Mówiłem ci już, że poprosiła nawet, żebym cię w jej imieniu przeprosił. To była długa i poważna rozmowa. Nie sądzę, żeby zmieniła zdanie. To dla mnie ogromna ulga i dlatego pomyślałem, że to dobry moment, żebyśmy razem zamieszkali – było jej go szkoda, ale nie chciała jeszcze wspólnego domu. Była tego pewna.
– Okej, dajmy jej szansę. Ale zanim się do mnie przeprowadzisz, pobądźmy znowu parą, taką jak kiedyś. Dobrze? – w odpowiedzi na jej pytanie kelner postawił na ich stole dwie porcje tiramisu. Deser wyglądał obłędnie, a jego typowo włoski smak rozluźnił atmosferę między nimi.
Po powrocie do mieszkania Eliza za wszelką cenę chciała pokazać ukochanemu, że jej odmowa nie ma nic wspólnego z jej uczuciami do niego. Czule go całując, ściągała kolejne części jego garderoby. On zresztą nie pozostawał jej dłużny i także ją powoli rozbierał. Ich namiętność trwała jednak tej nocy krócej niż zwykle i Eliza czuła, że mimo wszystko rozczarowała swojego ukochanego…

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 46

2 LATA WCZEŚNIEJ

Powrót do Warszawy po weekendzie w Krupkowie był dla Elizy bardzo trudny. Wracała ze łzami w oczach, które tylko siłą woli powstrzymywała, żeby nie rozpłakać się w autokarze. Nie wyjęła nawet małej poduszki, która była prezentem od babci, żeby nie nasilać swoich i tak już ciężkich od smutku emocji. Jechała cały czas w pozycji siedzącej i oglądała na telefonie komedie, jedna po drugiej, żeby choć na chwilę wyłączyć się z myślenia o sytuacji w domu. Dostała od Doroty nie wykorzystywany przez nią dostęp do Netflixa i postanowiła użyć go właśnie w tej chwili. Był późny niedzielny wieczór, kiedy otwierała drzwi mieszkania. Nie zastała swojej przyjaciółki w domu i była jej za to wdzięczna. W przedpokoju zrzuciła z siebie torby, słysząc, jak jeden ze słoików z jedzeniem, które dostała od mamy pęka. Nie bacząc na to, położyła się z impetem na kanapę i w końcu rzewnie rozpłakała. Opłakiwała wszystko, co przeżyła przez ostatnie dwa dni w Krupkowie, bo dosłownie wszystko ją przytłoczyło. Stan leżącej w szpitalu babci, zachowanie ojca i brata, smutek mamy, bojącej się o życie własnej matki i dźwigającej ciężar wszystkich domowych obowiązków, bo Igor tak naprawdę w niczym nie pomagał. Samotność, tęsknota za domem i byciem z rodziną dała o sobie znać z jeszcze większą mocą w obliczu ciężkiej sytuacji z babcią, u której wykryto raka żołądka. Lekarze dawali jej niewielkie szanse i od razu postawili sprawę jasno. Góra trzy miesiące.
Kiedy mama opowiadała jej o tym, nie wierzyła, że to dzieje się naprawdę. To była jej ukochana babcia, najłagodniejsza istota, jaką znała, którą swoją dobrocią mogłaby obdarować całe Krupkowo. Nie mogła zrozumieć, dlaczego ta straszna choroba wybrała właśnie ją.
– Wiesz, córeczko, ja nie pozwolę babci tak łatwo odejść. Ja wiem, że ona jest ciężko chora i wiem, jaki jej wystawili wyrok, ale nie poddam się. Pojadę z nią do Wrocławia do takiego lekarza, który przyjeżdża tu raz w tygodniu z Niemiec i przyjmuje. On kształcony tam, więc ma pojęcie. A do tego sprowadza jeszcze specjalne leki – w głosie mamy Eliza słyszała determinację i nadzieję. Siedziały przy nie ruszonym jeszcze śniadaniu w małej, skromnej kuchni domu w Krupkowie, która wydała się Elizie w tej sytuacji jeszcze przytulniejsza niż zwykle. Brakowało w niej tylko krzątającej się babci.
– Pewnie droga ta wizyta będzie, mamuś. I lekarstwa też – odpowiedziała, gdy pierwszy szok i płacz minął. Nie miała apetytu, ale nie chciała robić mamie przykrości i na siłę zjadła trochę jajecznicy i jedną z dwóch pięknie przyrządzonych specjalnie dla niej kanapek. Siedziały przy stole same. Ojciec, tak jak zapowiedział, tkwił przed telewizorem i nawet do nich nie zajrzał, a Igor wrócił do domu dopiero wieczorem.
– No drogie to wszystko, córuś, ale wezmę pożyczkę. Już wiem, gdzie i jak – kobieta wydawała się być już bardzo zorientowana w sytuacji, które podyktowało jej niespodziewanie życie. Eliza zazdrościła matce tej siły i uporu. Nigdy nie widziała, żeby poddała się w czymkolwiek bez walki. Do końca walczyła o siebie, swoje dzieci, męża, ich rodzinę. Teraz walczyła o swoją matkę i także tym razem nie spocznie, dopóki nie zrobi wszystkiego, co w jej mocy. Eliza bardzo chciała ją wesprzeć, ale czuła, że to jeszcze nie ten moment. Wiadomość o babci powaliła ją na kolana. Nie była teraz w stanie szukać rozwiązań i skupić się na opcjach działania. Na razie widziała same ciemne strony tej sytuacji.
– Mamo, ja mam jakieś drobne, które udało mi się odłożyć. Niewiele tego jest, kilkaset złotych, ale przywiozłam te pieniądze ze sobą. Weźmiesz je na potrzeby leczenia babci. Zawsze to trochę mniej tego kredytu.
– Zostaw je sobie, Elizuś. Przecież ty też potrzebujesz. Życie w Warszawie jest dużo droższe niż tutaj, a ty musisz sama o siebie zadbać. Już ci mówiłam, że damy radę, a ty myśl o sobie.
Eliza, nie bacząc na słowa matki, wyszła na chwilę z kuchni, po czym wróciła z kopertą. Położyła ją delikatnie na stół.
– Nie ma mowy. Nie zniosłabym myśli, że w żaden sposób wam nie pomagam. Te pieniądze są dla babci – poczuła, jak wraz z tym gestem i słowami wstępuje w nią nowa siła. – Możemy pojechać teraz do szpitala? – zapytała dużo pewniejszym głosem.
Po chwili siedziały w maminym Oplu. Obie milczące i pogrążone w swoich myślach.

 

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 45

2 LATA WCZEŚNIEJ

– I jak ci tam w tej stolicy? Masz już dość czy jeszcze będziesz na siłę wszystkim pokazywać, że dasz radę? – tymi słowami powitał ojciec Elizę następnego ranka w domu, kiedy razem z mamą przygotowywała śniadanie. To było bardzo późne śniadanie, bo mama obudziła ją dopiero przed 10.00. Kobieta zdawała sobie sprawę, jak bardzo jej córka jest przemęczona i pozwoliła się jej wyspać.
– Dzień dobry, tato – Eliza postanowiła nie odpowiadać na zaczepkę i zaczęła nakrywać do stołu.
– Języka ci jakoś w gębie brakuje po tej Warszawie, widzę. I dobrze, może w końcu trochę oprzytomniejesz, bo zawsze paplałaś jak najęta bez powodu – mężczyzna zaśmiał się sam do siebie. – Dla mnie talerza nie trzeba, bo ja już zjadłem. Nie będę przecież czekał aż Warszawianka raczy się obudzić. Kawę tylko mi dajcie i idę przed telewizor.
Eliza poczuła piekące w oczach łzy. Nie takiego spotkania z ojcem się spodziewała. Mimo oschłego pożegnania przed wyjazdem do Warszawy i braku kontaktu przez ostatnie trzy miesiące miała nadzieję na przynajmniej wspólne śniadanie, skoro nie czekał na nią poprzedniego wieczora. Liczyła się z docinkami, bo taki już był, szczególnie, gdy coś nie szło po jego myśli, ale nie spodziewała się ignorancji i wrogości podczas pierwszej wizyty w domu po tak długiej przerwie. Spojrzała na matkę pytającym wzrokiem.
– Dziecko, daj mu trochę czasu. On nie potrafi pogodzić się z tym, że wyjechałaś. Tęskni za tobą na swój własny sposób – kobieta próbowała tłumaczyć zachowanie męża, choć żal ściskał jej serce, gdy patrzyła w oczy córki. – Niedługo mu przejdzie, zobaczysz. Ponarzeka, ponarzeka i przestanie. Wiesz, jemu ciebie brakuje i to jest jego sposób, żeby to wyrazić. Głupie to, ale tak jest.
– Ale ty go musisz kochać, mamuś. Bronisz go od zawsze, odkąd pamiętam – Eliza wytarła oczy i zajęła miejsce przy stole. – Ale ja wiem, jaki on jest i wiem, że skoro nie przeszło mu do tej pory, to długo jeszcze nie przejdzie. Zalazłam mu za skórę i teraz muszę to odpokutować. On tak ma i nawet ty nic na to nie poradzisz.
– Miałam nadzieję, że mu przejdzie, jak cię dziś zobaczy. Ale jest bardziej zatwardziały niż myślałam. Na starość robi się coraz gorszy – kobieta wyraźnie posmutniała i ciężko westchnęła. Podsunęła córce talerz z zachęcająco pachnącą jajecznicą na bekonie.
– Ja też miałam nadzieję, że będzie miło, a przynajmniej normalnie… Ale trudno, muszę to wziąć na klatę – Eliza chciała szybko się pozbierać i nie myśleć za dużo o ojcu. W zastanej sytuacji dwa najbliższe dni postanowiła poświęcić reszcie rodziny. – Czyli śniadanie zjemy tylko z Igorem i babcią, tak?
– Igor wyszedł już z domu i wróci dopiero na obiad. Koledzy po niego zadzwonili. A babcia nie może przyjść – kobieta odpowiedziała jeszcze smutniejszym tonem.
– Jak to nie może przyjść? Zaraz po nią pobiegnę i sama przyprowadzę – Eliza już chciała ruszyć do drzwi. Nie wyobrażała sobie tego poranka bez jednej z dwóch najważniejszych kobiet w swoim życiu.
– Nie może przyjść, bo leży w szpitalu, Elizuś. Babcia jest ciężko chora… – tym razem łzy pociekły z tych starszych i bardziej zmęczonych życiem oczu.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 44

OBECNIE

– Coś się stało? – zapytała Eliza swoją szefową po tym, gdy odebrała od niej połączenie.
– Tak, stało się. I jak się okazuje, tylko ty możesz wyczyścić ten syf – Marta wypowiedziała te słowa zrezygnowanym tonem, ale Eliza nie słyszała w jej głosie niechęci. – Marczewscy chcą rozmawiać tylko z tobą. Na mnie się obrazili, a Adam, jak wiesz, nie może nam teraz pomóc. Baśka tak naprawdę nie chce w ogóle z nikim rozmawiać, a lovelas wykrzyczał mi właśnie w twarz, że rezygnuje z prowadzenia tego, uwaga cytuję: „jebanego szajsu”. W połowie trwania kontraktu, kumasz to? – „karma wraca” pomyślała Eliza i ucieszyła się w duchu z tej wiadomości. Powoli odczuwała pozytywne skutki swojej pracy nad relacjami zawodowymi – nie tylko z Marczewskimi, ale przede wszystkim z Martą. Jeszcze jakiś czas temu jej szefowa napisałaby jej w tej sprawie emaila z poleceniem interwencji. Teraz do niej dzwoni i osobiście prosi o pomoc.
– Rozumiem, że odwraca kota ogonem i kreuje się na ofiarę?
– Dokładnie tak. Winy nie widzi w sobie żadnej, a to on przecież posuwał tę nową asystentkę od kostiumów. Swoim własnym, osobistym fiutem – Marta jak zwykle musiała dodać barwny smaczek od siebie.
Od początku realizacji programu nie było tajemnicą, że Wojciech Marczewski uwielbia młode i atrakcyjne dziewczyny. Nie tylko uwielbia, ale im to uwielbienie całkiem konkretnie okazuje. A że był jednym z najprzystojniejszych celebrytów w średnim wieku, z ugruntowaną pozycją, sławą i wysokim stanem konta, to wiele z jego zdobyczy robiło dokładnie to, co chciał. Od młodej asystentki chciał seksu oralnego po tym, jak zakradł się za nią do damskiej toalety i zanim nakryła ich tam jego żona. Na szczęście wszystkie zaplanowane sceny z Marczewskimi zostały już zarejestrowane, co nie zmienia faktu, że Barbarę po zacnym doznaniu szokowym odwieziono do szpitala z nadzieją, że za dwa tygodnie stawi się na planie cała i zdrowa. A młodą dziewczynę zwolniono z pracy z efektem natychmiastowym. Wojciech, urażony do głębi, przeklął całą produkcję, zrzucając winę na asystentkę działu kostiumów, która miała mu się rzekomo narzucać i poprosiła o rozmowę na osobności. A że trudno znaleźć ustronne miejsce w tak wielkiej hali pełnej ludzi, postanowili odbyć tę rozmowę w zaciszu damskiej toalety. Dziewczyna, jak szybko się zorientował, nie chciała żadnej rozmowy, tylko przeszła od razu do haniebnych czynów. Nie zdążył odpowiednio zareagować i pech chciał, że akurat wtedy pojawiła się tam jego żona. Ot, cała toaletowa sytuacja. Niech lepiej produkcja uważa, kogo zatrudnia i nie podsuwa mu więcej do przymiarek młodych naiwnych panienek.
– Ale ja nie trawię tego typa i oczywiście nie wierzę w ani jedno słowo jego idiotycznego tłumaczenia. Nie chcę z nim rozmawiać, a tym bardziej, nie daj Boże, sam na sam. Zrzygam się na wejściu – Eliza naprawdę nie miała ochoty łagodzić tej żenującej sytuacji. Poza tym chciała, żeby Marta trochę bardziej się w stosunku do niej wysiliła. Prosiła przecież o bardzo konkretną i ważną pomoc.
– Elsa, jeśli z nim nie pogadasz, to nie nagramy już żadnego odcinka, zdajesz sobie z tego sprawę? On postawił sprawę jasno – albo gada z tobą albo idzie od razu w pizdu i ma na wszystko wyjebane. Powiedział, że nawet na kasie za program mu nie zależy.
– Ale dlaczego ze mną akurat chce gadać? Jaki podał argument? – oczywiście wiedziała, jak ostatecznie zdecyduje, ale celowo przeciągała Martę, bo słuchanie próśb w jej wykonaniu sprawiało jej frajdę. Naprawdę była z siebie dumna.
– Powiedział, że skoro Adama nie ma, to zostajesz tylko ty, bo tylko jeszcze ciebie tutaj, ponownie cytuję: „ceni i szanuje” – tym razem usłyszała w głosie swojej szefowej mieszankę złożoną z zazdrości, niechęci i złośliwości.
– A to ciekawe, dowcip dnia normalnie – zaśmiała się na głos, dalej sprawdzając jej cierpliwość. „Tak, wiem, przeginam” – uśmiechnęła się w myślach do siebie samej.
– Nie wiem, czy jesteś tego świadoma, ale na tobie wisi teraz odpowiedzialność za tę całą jebaną produkcję – Marta nie umiała być jednak cierpliwa, jej głos brzmiał teraz już dużo ostrzej. Przez chwilę Eliza poczuła się tak, jak na początku ich współpracy. Ale tylko przez chwilę.
– Ale że polecenie służbowe mi wydajesz, tak?
– Póki co ładnie cię proszę – wycedziła przez zęby jej szefowa. Takie słowa przechodziły jej ewidentnie ciężko przez usta. Nienawidziła być od kogokolwiek w jakikolwiek sposób zależna. Zwłaszcza od swoich pracowników.
– Muszę się zastanowić, jak to rozegrać i dam ci znać, okej? – Eliza nie potrafiła się oprzeć i przeciągała linę. Czuła dziką satysfakcję i dała sobie na nią przyzwolenie. Po miesiącach psychicznego katowania w końcu to ona miała przewagę. Wiedziała, że nie ma nic do stracenia. Dzięki tej sytuacji jej wartość wzrosła wręcz po stokroć.
– Czyli pogadasz z nim, tak? – nadzieję w tym głosie usłyszałby nawet ktoś, kto ma problem ze słuchem. I nic dziwnego, bo pozycja Marty w stacji wisiała na włosku.
– Pogadam, ale na moich warunkach. Teraz mam pilną robotę, muszę kończyć. Pa – Eliza zakończyła połączenie, nie czekając nawet na słowa pożegnania po drugiej stronie eteru.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 43

2 LATA WCZEŚNIEJ

Do Wrocławia dojechała późnym wieczorem. Mama z Igorem odebrali ją z dworca autobusowego, po czym do Krupkowa wrócili samochodem. Mama jeździła starym Oplem Corsą, który jednak dawał jeszcze radę przemierzać kilometry do Berlina i z powrotem. Kiedy zajechali pod dom, była prawie północ. Na ulicach było ciemno, pusto i głucho, a zapalone światło migotało tylko w oknach pojedynczych domów. „Ależ tu jest inaczej niż tam…” – pomyślała Eliza, gdy jechali przez opustoszałe i pogrążone w nocy miasteczko. Kilkakrotnie wracała z pracy do mieszkania Doroty późnym wieczorem. Zazwyczaj taksówką ze studia, bo służbowy bus o późnej porze już nie kursował. Warszawa o północy błyszczała światłami i żyła dźwiękami nadal wielu aut na ulicach. Miasto chodziło spać dopiero nad ranem, ale wtedy już inna jego część zaczynała swój nowy dzień. I tak na okrągło. Tymczasem Krupkowo o północy już dawno spało, a jeśli nie spało, to układało się do snu. Nikt tu o tej porze nie wychodził z domu, a jedyny dźwięk, który było słychać w okolicy był dźwiękiem ciszy przerywanej szczekaniem lub wyciem lokalnych psów.
– Nareszcie jesteś, córeczko – powiedziała mama jeszcze na dworcu we Wrocławiu, ściskając Elizę najmocniej jak potrafiła i obcałowując ją ze wszystkich stron.
– Nie rób obciachu, mamo. Wszyscy się na nas gapią. A ty, Elizka, druga taka sama. Nie możecie pościskać się w domu? – powitał Elizę młodszy brat.
– Mi też miło cię widzieć – odpowiedziała i poklepała go po ramieniu. O uścisku nie było mowy, a szkoda, bo mimo wszystko tęskniła za tym nastoletnim buntownikiem. Tym bardziej, że przez trzy miesiące do niej nie dzwonił i nie odpisywał na jej wiadomości. – Dlaczego się do mnie nie odzywałeś, Igor? Dzwoniłam i pisałam do ciebie kilka razy.
– A co ty myślisz? Że ja tylko siedzę i czekam, kiedy ty się do mnie odezwiesz? Mam swoje sprawy z chłopakami i nie miałem czasu. Bo ty to zaraz jak się rozgadasz, to końca nie widać. Daj, ja to wezmę – chłopak przejął od niej walizkę, a ona, totalnie zaskoczona, spojrzała na matkę.
– A widzisz, Elizuś, oto pierwsze efekty mojego szkolenia – odpowiedziała dumnie kobieta.
– Jak mi całą drogę tutaj tłuczesz, że mam wziąć od niej torbę, to biorę, nie? Wielka mi rzecz – skwitował Igor.
– Mamuś, ja normalnie nie wierzę, że was widzę. Tak bardzo za wami tęskniłam – tym razem Eliza uścisnęła matkę w połowie drogi na parking, gdzie stał ich Opel.
– A te znowu swoje, masakra! Obściskujcie się dalej, a ja idę do samochodu – chłopak ruszył przed siebie, a obie kobiety zaczęły się śmiać.
– Śmiechy chichy, ale ty widzisz, dziecko, co ja z nim teraz mam? Odkąd wyjechałaś, jest z nim z dnia na dzień coraz gorzej – ton mamy stawał się z każdym słowem poważniejszy. – Jedyną karą, która przynosi skutek jest zablokowanie kieszonkowego albo odebranie telefonu. Tylko to działa. Poza tym wyobraź sobie, że całe wakacje przebimbał z kolegami. W niczym mi nie pomógł, a po każdym powrocie z Niemiec miałam od niego listę życzeń i zażaleń. Rozpuściłaś mi go jak dziadowski bicz. Za dobra dla niego byłaś, dziecko, oj za dobra…. No, ale teraz do domu, szybka kolacja i spać. Ale się cieszę, że przyjechałaś, córeczko.
– A tata jak się czuje, mamo? Czeka w domu na mnie? – Eliza tęskniła też za ojcem, mimo wszystko. I miała nadzieję, że on też tęskni za nią. Chociaż trochę.
– Tata położył się, zanim wyjechaliśmy. Mówił, że go znowu noga boli. No, wsiadaj już do auta na tył. Zaraz trochę tu nagrzeję, bo zimno już w nocy jest, że nie wiem. Igor, zapinaj pasy i patrz ze mną na drogę, żeby nam co zza drzewa nie wyskoczyło…

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 42

2 LATA WCZEŚNIEJ

Do Krupkowa Eliza pojechała dopiero w połowie września. Mimo wielu prób wyrwania z grafiku pełnego wolnego weekendu musiała zaakceptować fakt, że praca przy produkcji programu telewizyjnego wymaga poświęceń, szczególnie w fazie jego przygotowania. Nie śmiała rozmawiać o tym z Adamem. Wystarczyły jej słowa Marty, które usłyszała, gdy pierwszy raz wspomniała jej o chęci wyjazdu do domu: „Ocipiałaś, Elsa? Jaki kurwa wolny weekend? Zapomnij! Nigdzie się stąd nie ruszysz, aż ci powiem, że możesz. A to jeszcze trochę potrwa”.
Kiedy w końcu siedziała już w autokarze do Wrocławia, nie mogła uwierzyć, że dzieje się to naprawdę. Po trzech miesiącach nowego życia w stolicy wracała właśnie do domu, do starego życia. Co prawda tylko na chwilę, która oczywiście minie za szybko, ale czuła, że to bardzo ważny dla niej moment. W końcu zobaczy swoje rodzinne strony i bliskich, za którymi tak bardzo tęskniła każdego dnia. Będzie znowu u siebie, wśród swoich, nie musząc nic nikomu udowadniać. Na samą myśl czuła ulgę. Już tak bardzo przyzwyczaiła się do codziennego stresu i pełnej koncentracji na pracy, że czuła się dziwnie, siedząc w autokarze bez przymusu robienia czegokolwiek. Zamknęła wszystkie zawodowe sprawy, żeby móc ze spokojną głową zrobić sobie wolne. W tym momencie nie musiała robić nic. Telefon był wyciszony, komputer został w mieszkaniu Doroty, a przed nią było kilka godzin jazdy.
Zajmowała miejsce przy oknie. Autokar był co prawda pełny, ale było w nim przyjemnie świeżo, a w tle cicho rozbrzmiewały delikatne dźwięki. Rozłożyła powoli fotel i wyjęła z torby małą poduszkę, która była podarunkiem od babci. Ułożyła się na tyle wygodnie, na ile pozwalały na to warunki i pomyślała o mamie, która teraz na pewno krzątała się po kuchni i gotowała jedno z jej ulubionych dań. Dokładnie tak samo, jak jeszcze niedawno ona, przed każdym przyjazdem mamy z Berlina. Teraz role się odwróciły. Znała ten stan oczekiwania na ukochaną osobę, której nie widziało się zbyt długo. Tę ekscytację i tę osobliwą obawę przed zmianą, która zawsze zachodzi, w mniejszym lub większym stopniu, w zależności od czasu trwania rozłąki. Eliza miała świadomość, że też się w pewien sposób zmieniła. Czuła, jak nowe życie stopniowo zagarnia coraz większy obszar w jej głowie i sercu. Działo się to każdego dnia – w pracy, w mieszkaniu Doroty, w obecności Adama, Marty, Jacka i innych ludzi, z którymi miała na co dzień do czynienia. Każdy element jej obecnej codzienności miał na nią wpływ, kształtował ją w inny sposób, jakby całkiem na nowo.
Teraz oto wracała do swoich korzeni i mimo ogromnej radości bała się spotkania z rodziną. Nie wiedziała, jak na nią zareagują i co powiedzą. Obawiała się nawet komentarza mamy, na którym zależało jej najbardziej. Zastanawiała się też, jak sama zareaguje na to, co zastanie, bo w domu na pewno też zaszły jakieś zmiany i nie wszystkie były dobre, jak wnioskowała z rozmów z mamą. Zapowiadał się emocjonalny weekend i starała się na te emocje przygotować.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 41

2 LATA WCZEŚNIEJ

Wrzesień w Warszawie był piękny, inny niż w Krupkowie. Tutaj był żywszy, bardziej jesienny i bardziej słoneczny jednocześnie, a kolory nadchodzącej pory roku prezentowały się na ulicach stolicy wyraziściej. Nie było tu zadumy, nostalgii i smutku, który znała ze swojej rodzinnej miejscowości, kiedy tylko kończyło się lato i nadchodziły chłodniejsze dni. Tu się chciało tą jesienią żyć i ją celebrować. Chciało się pić gorącą herbatę w pięknym kubku, siedząc na parapecie na miękkim kocu, w ciepłym swetrze i puszystych skarpetach. Tak jak to pokazywał Instagram. Na takim obrazku nogi były oczywiście smukłe i zadbane, a włosy niby niedbale upięte do góry. Całości dopełniał full make up no make up i odpowiednia poza. Do tego dobry kadr i tadam – piękna pani jesień prezentowała się zatopiona w swoich przemyśleniach o świecie, na który patrzy przez nieskazitelnie czyste okno.
Eliza jechała właśnie autobusem do pracy i rozmyślała o jesieni, Krupkowie i Instagramie, do którego tutaj zaglądała o dziwo dużo częściej niż w domu. Rozpoczynała właśnie swój trzeci miesiąc życia w stolicy i nadal była nim zachwycona. Czar nie pryskał, a zachwyt nie mijał, mimo toksycznego zachowania Marty, Jacka i jakby nie było Doroty. Każde z nich męczyło ją na swój sposób. Marta i Dorota przez swoje problemy ze sobą i narzucanie ich jej przez codzienny bliski kontakt, a Jacek przez co prawda rzadsze spotkania, ale z podwójnie dużą zawartością trucizny. Jak przywalił, to Eliza dochodziła do siebie przez kilka dni.
A jeszcze nie tak dawno temu była zupełnie gdzie indziej. W Krupkowie z rodziną i na uczelni we Wrocławiu z koleżankami. W ciągu dnia studiowała albo zajmowała się domem, a nocami przygotowywała się do egzaminów końcowych. Wszystkie po kolei zaliczała, innej opcji nie było. Od zawsze mogła liczyć na pomoc koleżanek, które czasami odhaczały jej nazwisko na liście obecności, a potem bez problemu udostępniały jej swoje notatki. Do Wrocławia musiała dojeżdżać codziennie prawie 30 kilometrów w jedną stronę. Podróż pociągiem też zawsze wykorzystywała na naukę. Tymczasem w domu do ogarnięcia były zupełnie inne sprawy. Robiła zakupy, gotowała, prała, sprzątała, usługiwała ojcu, pilnowała Igora, żeby odrabiał lekcje, a potem mu te lekcje sprawdzała. Odkąd mama zaczęła wyjeżdżać do Niemiec, obowiązków jej nie brakowało, a mimo to zdecydowała się na dwa kierunki studiów.
Tak naprawdę to właśnie dzięki tym domowym obowiązkom była w stanie wytrwać jako studentka, bo dom i rodzina dawały jej poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji, mimo harówki, którą na co dzień uprawiała. Jednocześnie studia i nauka dostarczały jej niezbędnego dystansu do problemów w domu. Wiedziała, że obie te dziedziny były jej potrzebne, żeby w obu podołać. Była pewna, że w żadnej nie dałaby rady wytrwać, gdyby nie miała tej drugiej. Czuła jednak, że przez nawał pracy traci najpiękniejsze lata swojego życia. Nie miała czasu na przyjaźnie, związki, imprezy i studenckie życie. Uchodziła za outsiderkę, co prawda dość lubianą, jednak nie do końca rozumianą. Pogodziła się z tym już na początku, zdając sobie sprawę, że nie wszyscy rówieśnicy akceptują sposób, w jaki żyje.
Studiowała ważniejszą dla niej germanistykę i mniej ważną ekonomię – kierunek, z którego absolutorium udało jej się mimo wszystko zaliczyć na całkiem dobrych ocenach. Mama i babcia wielokrotnie jej powtarzały, że są z niej bardzo dumne. Od ojca nigdy nie usłyszała pochwały ani innego dobrego słowa. Wiedziała, że toleruje jej studia, ale wolałby, żeby wyszła za mąż i założyła rodzinę. Nawet miał dla niej przewidzianego kandydata na męża. Przebąkiwał coś czasami, niby podpytywał, zaprosił go nawet bez jej wiedzy do domu na wódkę. Na szczęście tego dnia wróciła z uczelni najpóźniejszym pociągiem, bo długo uczyła się w bibliotece i kiedy wróciła, gościa już nie było, a ojciec spał oparty głową na kuchennym stole. Następnego dnia musiała wysłuchać jego wyrzutów i złorzeczeń, po których powiedziała mu, że nie wyjdzie za mąż, bo zamierza skończyć studia i znaleźć pracę. Ukarał ją milczeniem i ignorancją przez kolejnych kilka dni.
Studenckie lata mijały, a ona czuła, jak stopniowo ulatują z niej siły i energia. Jedyne, o czym marzyła wieczorem, to ciepły prysznic i pościelone łóżko. Owszem, chciała chodzić do kina, na koncerty i randki, ale póki co musiała te sprawy odłożyć. Obiecała sobie, że na „po studiach”, czyli teraz. Ale to teraz nie wyglądało wcale inaczej. Poza wyjściem z Dorotą do kina, nadal nie miała czasu na resztę. Poza tym nie chciała randek, bo kochała się w Adamie, a on w tej kategorii odpadał. O koncertach nawet nie miała chwili pomyśleć, a znajdowała się przecież w miejscu, w którym ciągle ktoś gdzieś grał i występował. Czyżby zmarnowała najlepsze lata swojego życia? Czy tak wygląda etap „po studiach”? Czy to normalne, że wolnego czasu jest jeszcze mniej?
Praca magisterska z germanistyki była właściwie już gotowa, a ta z ekonomii jeszcze w powijakach i w planie do napisania podczas wakacji. Eliza przełożyła termin złożenia obu prac z czerwca na wrzesień. Właśnie zbliżał się deadline, a ona nie tknęła ani jednej, ani drugiej. „Chciałaś, to masz. A teraz kombinuj!” – skarciła się w duchu, wysiadła z autobusu i ruszyła w kierunku budynku stacji nPOLTV. Teraz tutaj właśnie rozgrywało się całe jej życie.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 40

OBECNIE

– I jak tam u was? Patryk się odezwał? – Eliza zagadnęła Daniela, gdy nadarzyła się okazja w biurowej kuchni stacji nPOLTV.
– Odezwał i nawet się spotkaliśmy – odpowiedział bez entuzjazmu.
– To dlaczego ja jeszcze o tym nie wiem? – była przyzwyczajona do tego, że Daniel na bieżąco informował ją o faktach związanych ze swoim życiem prywatnym. Do momentu spotkania z Patrykiem było ono dosyć bujne i różnorodne, ale też „emocjonalnie puste i nie za dużo wnoszące”, jak to określał sam zainteresowany. Od pół roku mniej więcej sytuacja zmieniła się właśnie dzięki Patrykowi i Eliza miała okazję obserwować pozytywne efekty tej zmiany, a jednocześnie być na bieżąco z jej przyczynami, o których Daniel zawsze jej chętnie i czasami – o zgrozo – ze szczegółami opowiadał.
– Uwierz mi, że opowiedziałbym ci o wszystkim, gdyby było o czym. Chcesz kawy? Właśnie się zaparzyła – powiedział to tak, jakby kawa i związek z Patrykiem miały dla niego takie samo znaczenie.
– Napiję się z tobą z nadzieją, że będziesz trochę mniej tajemniczy. W tym małym kubku poproszę, bo piłam już dzisiaj dwie – nie umiała już funkcjonować bez kawy i kilku napojów energetycznych dziennie.
– Nie przesadzasz z tymi używkami, Elizka? I tak wyglądasz już jak swój cień, o czym mówiłem ci zresztą kilka razy. Jest 10.30 i znając twoje zapotrzebowanie na kofeinę przypuszczam, że wypiłaś już dwie siekiery. Zrobię ci herbatę.
– Ale…
– Bez dyskusji. Jeśli chcesz posłuchać o Patryku, to przy herbatce z cytrynką. To mój warunek. Przyjmujesz? – Daniel mówił żartobliwym tonem, ale jednocześnie włączył czajnik i włożył torebkę herbaty do nowego kubka.
– A mam inne wyjście? Niech będzie i herbatka z cytrynką – powtórzyła, naśladując głos przyjaciela.
– To mi się podoba, a co do Patryka, to… Powiedział mi, że nie jest w stanie się teraz ze mną spotykać, bo za bardzo kojarzę mu się z tamtym. I że potrzebuje przerwy, żeby sobie wszystko przemyśleć.
– Ale co przemyśleć, bo nie rozumiem? – zapytała zdezorietnowana Eliza. – Zdarzył się nieplanowany fuck up – okej. Ciężki szok – okej. Zawód miłosny i cierpienie z przeszłości odżyło – też okej. Ale życie toczy się dalej z kim innym, kto nie miał z tym nic wspólnego. I robienie sobie przerwy na myślenie o tym wszystkim już nie jest okej…
– No to myślimy podobnie – skwitował Daniel.
– Co zamierzasz w związku z tym?
– Nic nie zamierzam, Elizka. – Daniel popijał swoją kawę, oparty tyłem o kuchenny blat, błądząc wzrokiem gdzieś przed siebie.
– Gadasz jak nie ty, wiesz? – chciała go zmobilizować do działania. Sama nie wiedziała jeszcze, jakiego, ale jakiegoś na pewno. Charakter Daniela nie zawierał w sobie takiej cechy jak „bierność”.
– Wiem, ale postanowiłem, że zmuszę się do tego, żeby nic nie robić. Latałem za nim przez miesiąc, zanim raczył umówić się ze mną na pierwszą randkę. Wypruwałem sobie flaki, żeby mu we wszystkim dogodzić i żeby zakochał się we mnie tak samo, jak ja w nim. Te jebane urodziny zorganizowałem specjalnie dla niego i okej, dałem ciała, ale to nie powód, żeby ze mną zerwać. I nie będę teraz za nim biegał, żeby raczył do mnie wrócić, choć on właśnie tego oczekuje. Dam mu to, czego chce w wersji oficjalnej. Czyli przerwy. A potem zobaczymy – mówił to tak zdecydowanym tonem, że mu prawie uwierzyła.
– I myślisz, że jak długo wytrwasz w tym postanowieniu? – zapytała bez cienia ironii.
– Nie wiem… – zmiękł jego głos i spojrzenie, a jego jeszcze przed chwilą wyprostowane ciało przygarbiło się.
– No to mamy pat, że tak powiem – skwitowała Eliza. Wzięła łyk gorącej herbaty i już chciała doradzić Danielowi, co według niej powinien teraz zrobić, gdy właśnie usłyszała sygnał swojego telefonu z motywem z filmu „Mission: Impossible”. Ten dźwięk przypisany był tylko do jednej osoby.
– Elsa, masz chwilę? Chciałabym pogadać…

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 39

2 LATA WCZEŚNIEJ

Przez pierwsze dwa miesiące życia w Warszawie Eliza kontaktowała się z mamą codziennie. Jeśli nie dzwoniła, to przynajmniej pisała smsy. Zazwyczaj były to pozytywne rozmowy i wiadomości – pełne relacji Elizy z tego, co się u niej dzieje i pełne słów wsparcia ze strony jej mamy. Relacje te dotyczyły przede wszystkim pracy, głównie podekscytowania nowym miejscem, obowiązkami i poczuciem spełniającego się właśnie marzenia. O Marcie i Jacku nie było oczywiście ani słowa, Eliza wspominała za to czasami o Dorocie i wspólnym mieszkaniu, przesłała mamie nawet kilka zdjęć. Nigdy nie poruszała jednak tematu alkoholu i zastanych dwóch szczoteczek w łazience. Dorota z jej opowiadań była Dorotą, którą zna i lubi całe Krupkowo. I tak właśnie powinno zostać.
– Dziecko, ale ja przez telefon nawet słyszę, jaka ty jesteś zmęczona – na te słowa Eliza musiała być przygotowana praktycznie za każdym razem. – Ty tak wpadłaś w tę pracę, że zaraz zepsujesz sobie zdrowie.
– Mamuś, bez przesady. Pracuję dużo, to prawda, ale dbam o siebie…
– A jesz w tej Warszawie chociaż porządnie? – dopytywała mama przy każdej okazji.
– Jem, jem, nie martw się. Mówiłam ci już, że w stacji jest stołówka i że czasami zamawiam coś do biura. No i przede wszystkim koło domu mam kilka sklepów – w tym momencie zamarzyły jej się mamine gołąbki, najpyszniejsze na całym świecie. Aż głośno przełknęła ślinę.
– Jak przyjedziesz do Krupkowa, to cię trochę podkarmię. A tak w ogóle, to kiedy nas w końcu odwiedzisz? Już tak długo cię nie ma – to pytanie również padało przy każdej rozmowie i z dnia na dzień dziewczyna słyszała w głosie matki coraz większą tęsknotę. Poczuła w oczach piekące łzy. Prawda była taka, że od pierwszego wieczora po przyjeździe do Warszawy sama tęskniła za domem, rodzinnymi stronami, znanymi kątami i całą rodziną. Tak, całą bez wyjątku. Na samą myśl o domu jej gardło się zaciskało i tylko dużym wysiłkiem woli potrafiła powstrzymać szloch. – Postaram się niedługo przyjechać, bo bardzo chcę was wszystkich zobaczyć – próbowała zachować ton głosu taki jak do tej pory. – Wiesz, że przygotowujemy nowy program i muszę pracować często w soboty i w niedziele, ale może uda mi się zorganizować jakiś weekend. Porozmawiam z moim szefem.
– A ten szef dobry jest chociaż dla ciebie? Nie męczy cię za bardzo? – kolejny niebezpieczny temat, z którego Eliza musiała dyplomatycznie wybrnąć. Bo szef oczywiście bardzo dobry, ale nie dający jej spokoju pod innym względem.
– Nie męczy, jest bardzo wyrozumiały i pomaga jak może. Wszyscy go tu bardzo szanują – odpowiedziała zgodnie z prawdą i poczuła, jak jej serce przyspieszyło. Na szczęście tego mama nie słyszała.
– No to dobrze. Bo to różni ludzie mogą się przytrafić i trzeba być ostrożnym – Eliza wiedziała o tym aż za dobrze, ale nie skomentowała słów matki. – Córeczko, kończymy już powoli, nie ma co nabijać minut. To też kosztuje. Dzwoń do mnie, kiedy tylko chcesz albo jeśli będziesz czegoś potrzebowała. I przyjeżdżaj do domu. Czekamy tu na ciebie.
– A jak wy sobie radzicie, mamo? Potrzebujecie pieniędzy? – to z kolei było pytanie, które za każdym razem zadawała Eliza. Martwiła się o przeciążoną obowiązkami matkę i resztę rodziny. Ciągle miała wyrzuty sumienia, że zostawiła ich wszystkich, żeby być tutaj. Jej pensja w wysokości niecałych trzech tysięcy złotych wystarczała jej na pokrycie kosztów mieszkania, opłat za gaz, prąd i internet. Dodatkowo wydawała zarobione pieniądze na telefon, bilety i przede wszystkim jedzenie. Była zmuszona kupić też ubrania i nowe buty, choć zrobiła to niechętnie i mimo możliwości, jakie zaoferowała jej Dorota, bardzo skromnie. Wiedziała, że musi odnowić swoją garderobę, jeśli nie chce odstawać od reszty ekipy. Z dwóch pierwszych pensji udało jej się jednak trochę odłożyć i te pieniądze zamierzała przekazać mamie. W przyszłych miesiącach planowała oszczędzić dużo więcej.
– Dobrze sobie radzimy, wszystko w porządku. Trzymaj się, córeczko i dzwoń do mnie. Pa – mama zawsze odpowiadała na to pytanie za szybko albo sprawnie przeskakując na inny temat rozmowy. Eliza czuła, że słowa „wszystko w porządku” w tym przypadku wcale nie oznaczają tego, co wyrażają. Mama nie chciała jej po prostu martwić. Dziewczyna wiedziała, że musi jak najszybciej odwiedzić rodzinę i sprawdzić, co się dzieje. Bo coś działo się na pewno i na pewno nie było to nic dobrego.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 38

2 LATA WCZEŚNIEJ

Następnego dnia Eliza również pracowała w stacji. Marta załatwiała sprawy na mieście, a ona musiała wykonać masę telefonów i przygotować kilka raportów dla Adama. Z niecierpliwością czekała na zbliżający się termin pierwszego nagrania próbnego. Nie mogła sobie jeszcze wyobrazić, jak to będzie, kiedy cała ekipa realizacyjna pojawi się w gotowym do pracy studio, kiedy zaczną pracować kamery, kiedy uruchomione będzie całe oświetlenie, kiedy pojawią się podstawieni na próbę naturszczycy, czyli niezawodowi aktorzy, którzy w tym dniu wcielą się w rolę uczestniczących w programie par. Nie wiedziała jeszcze, jak taka próba się odbywa, jedynie z opowiadań Marty słyszała na bieżąco, że ma się spodziewać „jednego wielkiego chaosu”, „debili do ogarnięcia”, „nieprzewidzianych akcji realizacyjnych”, „kurewskiego hardkoru” i „jebanych błędów, które teraz popełniają przy przygotowaniach, a nie są ich świadomi”. Zestawienie tych wyrażeń nie dawało nadziei na pozytywne doświadczenia, ale Eliza bardzo chciała wiedzieć, co się za nimi kryje. Chciała to przeżyć i poczuć wszystkimi zmysłami. Była przekonana, że ten chaos, hardkor i akcje nie będą wcale takie złe, że będą się jej podobać tak bardzo, że będzie chciała ich więcej. Marta narobiła jej bardziej smaku niż ją przestraszyła, choć pewnie intencją było to drugie. Ale Eliza się nie bała i już teraz czuła się gotowa na pierwsze zderzenie z prawdziwą telewizją.
Kiedy wchodziła do szklanego budynku nPOLTV, który już jej co prawda nie przerażał, ale nadal dostarczał ogromną dawkę pokory, zaczepił ją chłopak z działu castingu, rekrutującego uczestników i publiczność „Rajskiego wesela”. Nie mogła sobie w tej chwili przypomnieć jego imienia. Było jej głupio tym bardziej, że on jej imię pamiętał.
– Przepraszam, że się wtrącam, ale usłyszałem wczoraj fragment twojej rozmowy z Jackiem – powiedział od razu po przywitaniu. – I chciałbym ci coś doradzić, jeśli pozwolisz… – zawiesił głos, czekając na reakcję Elizy.
– Masz na myśli sytuację w kuchni? – chciała się upewnić, że o tę rozmowę chodzi, choć przecież innej pomiędzy nią a Lakowskim nie było.
– Tak. Czekałem na korytarzu na ważny telefon i niestety was słyszałem, choć wcale nie zamierzałem podsłuchiwać…
– Przyjemny temat to akurat nie był – Eliza zdała sobie sprawę, że stoją właśnie w holu gmachu, nieco na uboczu. Tymczasem przez bramki ochroniarskie przewijały się kolejne osoby, które za chwilę zaczynały swój kolejny dzień pracy.
– Dlatego postanowiłem cię zaczepić przy najbliższej okazji i cieszę się, że już dzisiaj się udało. Chciałem, żebyś wiedziała, że nikt w teamie nie myśli tak jak Jacek – wypowiedział to drugie zdanie patrząc jej prosto w oczy.
– Skąd ta pewność? – zapytała, nie unikając jego wzroku i czekając na ciąg dalszy.
– Bo jestem w dobrym kontakcie z większością ludzi i mówili mi, co myślą. Wszyscy znamy Adama już długo i wiemy, jakim jest producentem, a przede wszystkim, jakim jest człowiekiem. On nigdy nie posunąłby się do takiego kroku. Przyznaję, że przyjęcie cię do pracy w takiej sytuacji wydawało się nam dziwne, ale wiedzieliśmy, że powód musiał być zupełnie inny niż ten, który sugeruje Lakowski – bardzo się starał nie nazywać rzeczy po imieniu, żeby nie sprawiać jej przykrości.
– Niestety Jacek ma inne zdanie na ten temat i jestem ciekawa, dlaczego – dociekała, ponownie zdając sobie sprawę, jak ją ta sprawa męczy.
– Bo on jest tutaj nowy. Nie tak nowy jak ty, ale nie zdążył jeszcze dobrze poznać Adama. Ma duże doświadczenie w branży, pracował w różnych mediach i na pewno zna wiele przypadków… yyy… zna na pewno wiele takich sytuacji, jakie ci sugeruje. Ale to jest naprawdę tylko jego opinia i chciałem, żebyś to wiedziała – dokończył i odetchnął jakby z ulgą.
– Dziękuję za troskę. Rzeczywiście zbił mnie tym wczoraj z tropu i szczerze mówiąc pomyślałam, że wszyscy tutaj tak właśnie sądzicie. Nawet bałam się przyjść dzisiaj do pracy… – chciała być szczera po tym, co usłyszała od tego chłopaka. Miał ewidentnie dobre intencje wobec niej i zasługiwał na prawdę. Poczuła do niego sympatię i wdzięczność.
– Tak myślałem. Następnym razem po prostu nie daj się sprowokować. Albo wołaj od razu mnie – uśmiechnął się przy tych słowach. – A tak na serio, Eliza, z takimi sprawami zawsze możesz iść do Adama. Wysłucha i pomoże.
– Okej, dobrze wiedzieć. Jeszcze raz dziękuję – odpowiedziała z wyraźną ulgą. Dzięki temu chłopakowi dzień zapowiadał się o wiele przyjemniej niż jeszcze pół godziny temu. – Przepraszam, głupio mi, ale nie pamiętam twojego imienia – przyznała się w końcu.
– Daniel – odpowiedział. – Chodźmy już, bo zaraz się spóźnimy. Na mnie już pewnie czekają…

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @czytaga

FRAGMENT NR 37

2 LATA WCZEŚNIEJ

– Co za szuja – podsumowała Dorota, kiedy Eliza wieczorem zrelacjonowała jej rozmowę z Lakowskim. Siedziały przy stole z talerzem pełnym kanapek, butelką białego Carlo Rossi i pudełkiem chusteczek higienicznych, z którego Eliza co rusz podbierała jego zawartość. Płakała już od godziny, odkąd tylko pojawiła się w domu. W pracy po pierwszych łzach w toalecie trzymała się całkiem nieźle. Nikt niczego po niej nie poznał, mimo że była totalnie roztrzęsiona. Jednak po przekroczeniu progu mieszkania rozpłakała się na dobre.
– Dorota, a jeśli oni wszyscy myślą tak samo jak on i dlatego nikt nigdy o tym przy mnie nie mówi? Przecież oni wiedzą, że ja tam padłam i że Adam mnie mimo wszystko zatrudnił… – zadręczała się, popadając w jeszcze większą rozpacz. – Jestem dla nich zwykłą dziwką, której zachciało się pracować w telewizji.
– Elizka, nie dramatyzuj, ja cię proszę – Dorota próbowała zapanować nad przyjaciółką. – To że ten redaktorzyna jest zboczonym chamem nie znaczy, że cała reszta zespołu też taka jest. Nie sądzę, żeby znając cię już dwa miesiące i widząc, jak się zachowujesz, a przede wszystkim jak harujesz, wychodzili z założenia, że masz tę robotę przez łóżko. Możliwe, że myśleli tak na samym początku, ale na pewno nie teraz. Uwierz mi, wiem, co mówię, bo różne już przypadki spotkałam i sama bywałam nieraz mocno zaskoczona, jak pozory mogą mylić.
– Pocieszasz mnie tylko, a tak naprawdę sama wiesz najlepiej, jak to wygląda w oczach innych – Eliza wzięła kolejną chusteczkę i wydmuchała głośno nos. Sięgnęła nawet po wino. O kanapkach nie było mowy, nie mogła nic przełknąć
– Posłuchaj mnie, Eliza. Fakt, jesteś piękną młodą dziewczyną. Wysoką, szczupłą, zgrabną, atrakcyjną. No, ja bym popracowała nad pewnymi szczegółami, ale to z czasem. Mam kilka pomysłów dla ciebie… Ale do rzeczy. To, że tak wyglądasz, nie znaczy, że jedyną opcją dostania takiej pracy w twoim przypadku jest przespanie się z przyszłym szefem. Sytuacja wygląda co prawda stereotypowo, ale to ty wiesz najlepiej, jaka jest prawda. I tego powinnaś się trzymać – Dorota starała się na różne sposoby pomóc Elizie, ale póki co nie miała siły przebicia.
– Wiesz co, tak jak o tym teraz myślę, to mi nawet głupio z tą prawdą. W sensie, że dostałam tę pracę tylko dlatego, że zemdlałam na rozmowie kwalifikacyjnej… – dziewczyna ponownie się rozpłakała i schowała głowę w kolanach. Siedziała w pozycji embrionalnej na niewygodnym krześle, ale w tym momencie nie miało to dla niej żadnego znaczenia. Bardziej niewygodne były dla niej jej własne myśli i słowa Jacka, które usłyszała kilka godzin wcześniej i które z uporem maniaka co chwilę na nowo rozbrzmiewały w jej głowie.
– Matko jedyna, a cóż to za nowatorski wniosek? – Dorota nalała sobie drugi kieliszek wina i w międzyczasie z apetytem wcinała kanapki. – Dziewczyno, nie dostałaś tej roboty za to, że zemdlałaś, tylko za to, co stało się potem. Przekonałaś Dralskiego do siebie, bo stres odpuścił i byłaś po prostu sobą. Dzięki całej tej sytuacji zobaczył w tobie potencjał i dał ci mega szansę. I tu ukłon do niego za odwagę, ale to ty tak na niego wpłynęłaś – Eliza podniosła głowę i chyba pierwszy raz naprawdę zaczęła słuchać Doroty. – Wszystko odbyło się jak najbardziej poprawnie. Dobre cv, zaproszenie na rozmowę, indywidualny termin spotkania tak jak w przypadku innych kandydatów. Utrata przytomności nie była może poprawna, że tak powiem, ale kto wie, może inaczej nie dostałabyś tej pracy. Może zadaliby ci tak trudne pytania, że ciężko byłoby ci zrobić odpowiednio dobre wrażenie – Dorota starała się ostrożnie dobierać słowa, żeby nie urazić przyjaciółki. – Być może w oczach innego producenta byłabyś po całej tej akcji skreślona. Być może przy innym producencie zachowywałabyś się inaczej, bo po wizycie pogotowia nadal byłabyś zestresowana. Nieważne. To miał być Dralski, a ty miałaś dostać tę robotę. Myślę, że on ani razu nie pożałował swojej decyzji. Zapieprzasz za dwóch, szybko się uczysz, wykonujesz coraz trudniejsze zadania i robisz to wszystko, mając u boku kawał suki, która traktuje cię jak gówno. Już wyraźniejszego sygnału, że naprawdę zależy ci na tej robocie nie jesteś w stanie wysyłać. On to widzi, uwierz mi. I przede wszystkim inni też to widzą. Laska, która dostałaby tę robotę przez danie dupy, nie wytrzymałaby tam nawet tygodnia. Szacun, Elizka – dokończyła swój wywód Dorota, po czym, zadowolona z siebie, popiła swój słowotok połową zawartości kieliszka.
Eliza nieco uspokoiła się po tych słowach, a przede wszystkim przestała płakać. Właśnie za to ceniła Dorotę. Naprawdę była dla niej jak starsza siostra, szczególnie w sytuacjach kryzysowych. Umiała postawić ją do pionu, zmotywować, powiedzieć prosto w twarz, jak jest. Było tak odkąd pamiętała, a teraz potrzebowała tej relacji bardziej niż kiedykolwiek. Nie zgadzała się ze wszystkim, co robiła czy mówiła jej bardziej doświadczona przyjaciółka, ale potrzebowała jej i była wdzięczna losowi, że ją ma, szczególnie w tej wielkiej i bezdusznej Warszawie.
– A może powinnam z kimś o tym porozmawiać i wyjaśnić? – zapytała po chwili namysłu, zbierając mokre od łez chusteczki na jedną kupkę.
– Z kim ty chcesz i co, przepraszam cię bardzo, wyjaśniać? – zapytała z pełną buzią zszokowana Dorota. – Tu nie ma czego wyjaśniać, prawda broni się sama. Poza tym kto niby miałby od ciebie te wyjaśnienia usłyszeć?
– W sumie sama nie wiem… – Eliza czuła się totalnie zagubiona.
– Dralski? Przecież on wie, jak było i tematu nie ma – kontynuowała Dorota. – Ten nędzny redaktor zboczeniec? Z nim w ogóle nie powinnaś więcej o tym gadać, bo tylko utwierdzisz go w jego chorym przekonaniu. A jeśli będzie znowu próbował cię sprowokować, ostentacyjnie go olej. Przy Marcie też na pewno nie poruszaj tego tematu, bo ona przychylna ci nie jest. Wyczuwam nawet jakąś dziwną zawiść i konkurencję. Laska jest zakompleksiona co najmniej po same uszy i ciężko znosi twoje towarzystwo w pracy. Wiem, że się powtarzam, ale uważaj na nią. Rób swoje, dawaj z siebie wszystko i unikaj tematów niesłużbowych.
Dorota znała Martę z opowieści Elizy. Była doświadczona w pracy z ludźmi i przeczuwała, że współpraca tego duetu może się źle skończyć dla jej młodszej przyjaciółki. Póki co nie chciała jednak niepokoić Elizy. Na razie uważnie słuchała, wyciągała swoje wnioski i dyskretnie robiła rekonesans wśród ludzi w stacji. Marta miała opinię bardzo kompetentnej i ogarniętej producentki, która jak brzytwa cięła wszystko i wszystkich w jakikolwiek sposób zagrażających jej karierze. Eliza nie była jeszcze na tym etapie, było na to dużo za wcześnie. Ale za jakiś czas będzie, w to Dorota nie wątpiła. I wiedziała, że musi coś zrobić, żeby dziewczyna nie została postawiona przed faktem nagłej utraty swojej ciężko wypracowanej pozycji, a w najgorszym razie pracy w stacji w ogóle. Tacy ludzie jak Marta mieli swoje, tylko im znane, przebiegłe sposoby na pozbywanie się zagrożeń w białych rękawiczkach. Nie mogła do tego dopuścić. Ale póki co miała czas, żeby ułożyć plan działania i interweniować. Oczywiście bez wiedzy Elizy, która tymczasem w milczeniu uprzątnęła kuchenny stół i zaczęła ścielić kanapę. Tego wieczora po winie puste były oba kieliszki.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 36

2 LATA WCZEŚNIEJ

Z tygodnia na tydzień Elizie przybywało obowiązków i stopniowo zmieniał się ich charakter. Od organizowania zakupów i cateringu dla ekipy pracującej nad prawie gotową już scenografią, przygotowywania faktur dla księgowości oraz „przynieś, podaj, pozamiataj” dla Marty, coraz częściej pomagała w organizacji próbnego nagrania, kontaktowała się z członkami ekipy realizacyjnej i składała zamówienia na rekwizyty i kostiumy. Rozwijała się i nie mogła się doczekać kolejnych nowych wyzwań, choć jej czas pracy z dnia na dzień coraz bardziej się wydłużał. Ciągle coś się działo – zmieniało, ewaluowało albo nie wychodziło i w każdym z tych przypadków trzeba było działać. Kierunek tego działania wyznaczała oczywiście Marta, ale mniejsze lub większe zadania zawsze przypadały w udziale Elizie. A ona tylko na to czekała. Czuła, że nabiera cennego doświadczenia i jej apetyt na nowe obowiązki rósł z każdym dniem. Zapominała o jedzeniu i piciu, zaczynała funkcjonować jak robot. Młody organizm dawał radę, Eliza sama się dziwiła, skąd ma aż tyle energii. Zdawała sobie sprawę, że nakręca ją adrenalina i doskonale wiedziała, że ten stan kiedyś minie. Opadnie wtedy z sił i będzie potrzebowała odpoczynku, ale na razie nie chciała o tym myśleć. Czuła, że ten moment jest umiejscowiony jeszcze daleko w przyszłości. Starała się o siebie dbać, ale nic nie mogła na to poradzić, że ten telewizyjny świat tak ją wciągał. Czuła się już powoli jego częścią i bardzo jej to odpowiadało.
Po dwóch miesiącach pracy znała już wszystkich, którzy współpracowali przy powstawaniu „Rajskiego wesela”. Z większością się lubiła, a codzienne kontakty w formie elektronicznej lub osobistej sprawiały obu stronom przyjemność, abstrahując od tego, że ich następstwem była kolejna dawka „roboty do zrobienia”, jak mawiali wszyscy naokoło. O dziwo nikt nie pytał Elizy o okoliczności przyjęcia jej do pracy czy dotychczasowe doświadczenie w branży. Nikt, z wyjątkiem Jacka Lakowskiego oczywiście, który oprócz wytknięcia jej braku tegoż doświadczenia przy pierwszym spotkaniu, nie omieszkał wykorzystać innej okazji do rozmowy. Eliza współpracowała dotychczas z innymi redaktorami, choć wiedziała, że na Jacka trafi prędzej czy później. Każdy z nich przygotowywał swoje odcinki programu, a jej zadaniem była pomoc Marcie w opracowywaniu scenariuszy tych odcinków pod kątem produkcyjnym i przekazanie informacji do innych działów, tak aby dany odcinek mógł zostać nagrany jak najsprawniej. Choć pojęcie „sprawnie” w przypadku realizacji „Rajskiego wesela” właściwie nie istniało, o czym Eliza miała się przekonać już wkrótce.
– A dzień dobry, miła koleżanko. Widzę, że dzisiaj znowu pracujesz z nami. To już trzeci dzień w tym tygodniu, jak nie jedziesz do studia – odezwał się Jacek, kiedy wszedł do firmowej kuchni. Eliza kończyła właśnie w pośpiechu swoje drugie śniadanie. – Czyżby jakiś konflikt z Martą? – zapytał zaczepnie, wyjmując z szafki kubek do kawy.
– Nie, dlaczego konflikt? – zapytała zdziwiona. „Co za typ! Od razu wietrzy aferę…” – pomyślała jednocześnie, choć rzeczywiście ostatnie dni z Martą były wyjątkowo ciężkie i miła odmiana w postaci pracy w stacji w otoczeniu innych ludzi dobrze jej robiła.
– Bo wszyscy wiemy, jak się z nią pracuje. Każdy z nas przeszedł chrzest bojowy, a ty masz level hard, bo pracujesz i przebywasz z nią na co dzień. Poza tym jesteście tylko we dwie, więc wyobrażam sobie, przez co musisz się tam czołgać… – jego słowa w towarzystwie dźwięków ekspresu do kawy brzmiały wyjątkowo nieprzyjemnie, ale Eliza nie dała się sprowokować. Wiedziała, co Jacek chce usłyszeć, wyczuwała jego intencje. Znowu jej pokazał, że jest fałszywym karierowiczem, który lubi taplać się w brudzie innych i wyciągać z niego korzyści dla siebie. „Ekspert od syfu” – tak go w myślach nazwała. Swoją drogą zauważyła, że bardzo łatwo zaczynały wpadać jej do głowy słowa, których wcześniej nigdy nie używała, łącznie z wulgaryzmami. Był to efekt tak częstego przebywania z Martą, który następował wbrew jej woli.
– No najłatwiej nie jest, ale radzę sobie – odpowiedziała krótko, ze zdziwieniem obserwując, jak Jacek stawia kubek z kawą na jej stoliku i się do niej przysiada, ewidentnie chętny prowadzić dalszy ciąg rozmowy. Na szczęście został jej jeszcze tylko kęs bułki kupionej u „pana kanapki”.
– Dyplomatka z ciebie. Dwa miesiące, a już się wyrobiłaś. Nieźle – redaktor nie dawał za wygraną. Wziął łyk kawy i spojrzał jej w oczy. – I pomyśleć, że na rozmowie kwalifikacyjnej nie byłaś jeszcze taka sprytna – nie oderwał wzroku od Elizy nawet na ułamek sekundy, a na jego brzydkiej twarzy pojawił się lekceważący uśmieszek.
– Nie przypominaj mi, proszę cię – Eliza siliła się na żartobliwy ton, ale obydwoje wiedzieli, że to blef. W rzeczywistości czuła się dotknięta tą uwagą. Oczywiście była świadoma tego, że wiadomość o jej omdleniu i decyzji Adama o przyjęciu jej do pracy dotarła do wszystkich w ekipie. Spodziewała się żartów i uwag na ten temat, ale na pewno nie w takiej formie.
– No, powiem ci, że trzeba mieć niezłą odwagę na takie wejście – w jego głosie ewidentnie brzmiała ironia. – A jeszcze większą na to, co stało się potem… – znowu popił kawy i rzucił jej wzywające na pojedynek spojrzenie.
– Chyba nie do końca rozumiem, co masz na myśli… – powiedziała nieco stłamszonym głosem Eliza. Czuła się tak, jakby Jacek ją atakował, choć nie wiedziała, dlaczego i w jakim celu to robi. Zaczęła zbierać swoje rzeczy ze stołu.
– Umówmy się, nie dostałaś tej roboty tylko za spektakularną scenę utraty przytomności. Nikt nie wierzy w to, że Dralski aż tak przejął się twoim nieszczęśliwym losem. Kaman, to tak tutaj nie działa – Jacek patrzył teraz na nią szelmowskim wzrokiem, lustrując ją z góry na dół, kiedy ruszyła w stronę wyjścia. Poczuła się bardzo nieswojo, tym bardziej, że tego dnia miała na sobie lekką, krótką sukienkę, odsłaniającą jej szczupłe i zgrabne nogi. W sumie nic szczególnego, był w końcu sierpień, ale w tej sytuacji poczuła się tak, jakby była goła. Chciała mu coś odpowiedzieć, walnąć ripostą prosto w tę paskudną twarz, tak jak to potrafiła Marta, ale po pierwsze nie umiała tego robić, a po drugie nawet, gdyby umiała, nie chciała zniżać się do poziomu tego zboczeńca. Rzuciła mu tylko nienawistne spojrzenie i wyszła z kuchni, pozostawiając go w przekonaniu, że powodem jej zatrudnienia było coś więcej niż tylko omdlenie. Dokładnie to, co wymyślił sobie w swojej chorej głowie.
Chwilę później wycierała łzy w damskiej toalecie.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 35

OBECNIE

Mateusz. Ile czasu już bez niego wytrzymała? Zdecydowanie pobiła swój rekord. Powinna chociaż odpisać na jego smsy, dać znać, że żyje. On na pewno czekał na jej wiadomość albo telefon. Zawsze bardzo przeżywał ich kryzysy. Nigdy nie zmuszał jej do kontaktu, nie wywierał presji i nie szantażował emocjonalnie. Po prostu czekał. Tak na pewno było i teraz.
„Hej, jeśli masz dziś wolny wieczór, to zadzwonię i porozmawiamy. E.” – wiadomość była w drodze do Mateusza, podczas gdy Eliza wróciła do przygotowywania raportu dla Adama z mijającego tygodnia pracy. Kiedyś lubiła to robić, bo dzięki temu wyraźnie widziała, jak intensywnie pracowała i jak dużo się uczyła. Dzisiaj, po 2 latach harówki, nie mogła uwierzyć, że wzięła na swoje barki tak wiele obowiązków. Jeszcze bardziej nie mogła uwierzyć w to, że je wszystkie wypełniała.
Dzisiaj pracowała w siedzibie stacji i do domu dojechała dość szybko, zahaczając po drodze o Biedronkę. Jej lodówka nieustannie świeciła pustkami i Eliza chciała chociaż zrobić wrażenie, że z niej korzysta. Dla lepszego samopoczucia. Coraz gorzej znosiła powroty do pustego i zimnego mieszkania, w którym tak naprawdę tylko nocowała. Obiecała sobie bardziej o nie zadbać. Kupić nowe kwiaty, kilka lampek i nowych świeczek, może zmienić coś w dodatkach. Robić regularnie zakupy spożywcze i częściej sprzątać. Otoczenie od zawsze miało duży wpływ na jej samopoczucie i po prostu musiała znaleźć czas, żeby się nim zająć. I otoczeniem, i samopoczuciem.
Kiedy wieczorem, czekając na sygnał od Mateusza siedziała w wannie pełnej mięciutkiej piany, bardzo starała się ignorować dźwięki przychodzących na telefon emaili. To mogły być tylko wiadomości służbowe, prywatne przychodziły na inną skrzynkę i odbierała je wyłącznie na komputerze. Telefonu całkiem wyciszyć nie mogła, tak więc czekała w towarzystwie drażniącego pikania, które co chwilę wytrącało ją z przemyśleń.
Przygotowywała się do mającej lada chwila nastąpić rozmowy. Mimo odprężającej atmosfery, którą sobie celowo zorganizowała, zżerał ją stres. Czuła niepokój, nawet lęk, a przede wszystkim niepewność. Nie tylko w związku z kryzysem, przez jaki ponownie ona i Mateusz przechodzili, ale przede wszystkim w związku samej ze sobą. Nadal nie była pewna, czy jest w stanie znosić podwójne życie Mateusza… „Jestem” – sms tej treści przerwał jej rozmyślania.
– Cześć. Co słychać? – zapytała, gdy odebrał po pierwszym sygnale.
– Cześć. Ostatnio słabo, bo cię nie mam… – odpowiedział swoim charakterystycznym, lektorskim wręcz głosem, który przyprawiał ją o gęsią skórkę. Szczególnie, gdy za nim mocno tęskniła, tak jak teraz.
– U mnie też nie najlepiej, jeśli cię to pocieszy – odpowiedziała, bardzo starając się o obojętny ton.
– Pocieszy, jeśli oznacza, że za mną tęsknisz – że też zawsze musiał trafić w punkt i rozbrajać ją na samym początku. Nie znosiła tego i kochała zarazem. Cały Mateusz. Matko, jak go jej brakowało…
– Przepraszam, że tak długo się nie odzywałam – Eliza próbowała spowolnić tempo tej rozmowy.
– Staram się rozumieć. Nie chcę przypierać cię do muru, wiem, że sytuacja jest dla ciebie bardzo trudna… – słyszała te słowa za każdym razem, po każdej jednej kłótni. Znała je już właściwie na pamięć. Mimo to chciała je usłyszeć ponownie. A przede wszystkim to, co się za tymi słowami kryło. Zrozumienie, tęsknota i miłość.
– Mega trudna sytuacja, Mateusz, trudniejsza niż byłam to w stanie przewidzieć – przyznała to chyba po raz pierwszy tak otwarcie. Poczuła coś w rodzaju ulgi. Niewielkiej, ale jednak. – Ja naprawdę nie chcę z nikim konkurować i mieć cię za wszelką cenę tylko dla siebie. Wielokrotnie wczuwałam się w różne wasze sytuacje i postępowałabym tak samo jak ty. Ale wiesz doskonale, że pewne akcje to totalna przeginka i przede wszystkim manipulacja, której ty się poddajesz – ciągnęła dalej spokojnym tonem, mimo że niechcący, po raz kolejny, wyartykułowała zarzut. A tak bardzo chciała tego uniknąć.
– Eliza, to mój syn, który mnie potrzebuje. Nie mogę i nie potrafię inaczej. On jest częścią mojego życia i to się nigdy nie zmieni… – nie pozwoliła mu dokończyć.
– Tak, wiem. Znam to już na pamięć. Darujmy to sobie po raz kolejny, proszę. Jest, jak jest i musimy coś z tym zrobić – powiedziała nieco ostrzej niż chciała.
– Co zrobić? Co masz na myśli? – wyczuła zmęczenie w jego głosie i wiedziała, że nie wynika ono z długiego dnia pracy.
– No właśnie nie wiem do cholery. Bujam się z tym od tygodni i po prostu nie wiem – poczuła łzy na swoich policzkach, ale chciała mówić dalej. – Wiem, że powinniśmy to zakończyć, bo tak nie da się żyć. Ani ty tak długo nie pociągniesz, ani tym bardziej ja. Nie mam już siły funkcjonować w takim napięciu dwadzieścia cztery godziny na dobę. Na każdy dźwięk twojego telefonu dostaję drgawek, a kiedy nagle wychodzisz, czuję się jak najgorsza suka, która odbiera komuś ojca…
– To nie tak, nie możesz tak myśleć. Przerabialiśmy to już przecież wiele razy – tym razem to Mateusz jej przerwał. – Nie płacz, kochanie, bo ciężko mi to znieść na odległość. Tak bardzo chciałbym cię teraz przytulić i ukochać, żebyś wiedziała, jaka jesteś dla mnie ważna…
– To przytul i ukochaj. Jestem w domu – odpowiedziała cicho, jakby tylko czekała na te słowa.
Ta noc była pełna stęsknionej miłości i czułych gestów dwojga kochających się ludzi. Nie przerwał jej żaden dźwięk z telefonu Mateusza. Eliza, pierwszy raz od tygodni, spała spokojnie, choć krótko. Zasypiając wiedziała, że równie krótko potrwa jej spokój.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 34

2 LATA WCZEŚNIEJ

– To co, zabierasz się ze mną jutro rano? – zapytała Dorota, gdy sprzątały kuchnię po kolacji. Nie jeździły do pracy razem, mimo że bus, który zabierał Elizę do studia poza Warszawę był codziennie podstawiany w centrum przy siedzibie nPOLTV, w której Dorota przecież też pracowała. Jednak ona jeździła do pracy sama swoim służbowym samochodem na 8.00 rano, a Eliza autobusem miejskim około pół godziny później. Jutro wyjątkowo mogły pojechać razem, bo Dorota umówiona była na spotkanie w okolicy na 9.00.
– Jasne, bardzo chętnie – odpowiedziała z entuzjazmem Eliza, której brakowało rozmów z przyjaciółką i pomyślała, że będzie to dobra okazja do nadrobienia chociaż części zaległości.
– Spoko, tylko wysadzę cię przystanek wcześniej. Tam mniej więcej jestem umówiona. A poza tym nie chciałabym, żeby ktoś widział, że wysiadasz z mojego samochodu i że się znamy.
– Okej, podjadę sobie ten jeden przystanek, nie ma problemu – Elizie zrobiło się przykro. Rozumiała, że Dorota nie chce być z nią kojarzona z racji afery z pogotowiem, ale taka przesadna ostrożność mimo wszystko ją bolała. Po pierwsze szanse, że ktoś by je razem zobaczył były naprawdę małe, a po drugie, jeśli nawet, na pewno nie opowiadałby o tym zaraz na prawo i lewo.
– No to git. A teraz wezmę jeszcze szybki prysznic i idę do wyra, bo padam na pysk – Dorota rzuciła mokrą ścierkę do zlewu i udała się w stronę łazienki w towarzystwie kieliszka z winem.
Piła codziennie. Czasem tylko pół butelki, a czasem całą. Eliza towarzyszyła jej w tym bardzo rzadko i wypijała wtedy maksymalnie pół kieliszka. Kilka razy, kiedy długo rozmawiały, Dorota powtórzyła akcję z zaśnięciem na kanapie i zmusiła ją tym samym do spania na podłodze. Po kilku godzinach budziła ją wtedy w nocy, ścieliły razem łóżko, po czym obie zasypiały – Eliza w piżamie, a Dorota w ubraniach. Następnego dnia były przeprosiny, obietnica, że to się więcej nie powtórzy, ale sytuacja mimo to od czasu do czasu ponownie się zdarzała. Eliza wiedziała, że póki co musi to znosić i się nie sprzeciwiać, jednak po cichu myślała o alternatywie. Nie wiedziała jeszcze, jak się zabrać za szukanie nowego lokum, nie miała zresztą na to kompletnie czasu, ale wiedziała, że prędzej czy później będzie musiała to zrobić.
Przez dwa wieczory w tygodniu, zazwyczaj były to poniedziałki i czwartki, miała całe mieszkanie dla siebie, bo jej przyjaciółka wracała do domu w środku nocy. Mówiła, że po pracy ma angielski, a potem jeszcze fitness, na którym spotyka się ze swoją ulubioną koleżanką, z którą chodzi potem jeszcze coś zjeść. Eliza lubiła te samotne wieczory. Bez Doroty, bez wina i bez ryzyka zaśnięcia na podłodze. Poza tym całą tę niewielką przestrzeń miała tylko dla siebie. Robiła sobie wtedy ulubioną kolację, czyli sałatkę z bagietką albo kakao i kanapki z serem, brała długi gorący prysznic i z audiobook’iem w słuchawkach spokojnie zasypiała na pościelonej kanapie. W nocy rejestrowała światło i plusk wody w łazience, ale momentalnie znowu głęboko zasypiała.
W weekendy, kiedy akurat nie musiała pracować, robiły czasami coś razem. Oprócz sprzątania mieszkania i wspólnych zakupów spożywczych, zaliczyły raz kino, a nawet shopping w Złotych Tarasach. Eliza kupiła tylko najpotrzebniejsze ubrania do pracy, za to Dorota zrobiła zbędne ciuchowe zakupy za nie dwie. W oczach Elizy wydała mnóstwo pieniędzy, bo pokazywane przez terminale kwoty wykraczały poza jej granice wydatków na rzeczy, bez których można żyć. A prawda była taka, że ogromna szafa w przedpokoju w ich małym mieszkaniu ledwo się zamykała od nadmiaru ciuchów. I były to w większości ubrania Doroty rzecz jasna. Rzeczy Elizy zajmowały tylko dwie półki i kilka wieszaków.
– Witaj w stolicy! O takim właśnie życiu kiedyś marzyłyśmy, prawda? – odpowiedziała z uśmiechem Dorota na pytający wzrok przyjaciółki po wyjściu z jednego ze sklepów. – Jeszcze trochę i ciebie też będzie na to wszystko stać. Cierpliwości.
„Nawet, jeśli będzie mnie stać, to nigdy nie będę tak trwonić pieniędzy” – pomyślała Eliza, po czym pomogła Dorocie nieść papierowe siatki pełne ubrań i dodatków.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 33

2 LATA WCZEŚNIEJ

– Ja pierdolę, nie wytrzymam z tym idiotą – tymi słowami przywitała się Marta z Elizą, kiedy weszła do ich wspólnego biura przy hali studyjnej.
– Cześć Marta – odpowiedziała Eliza, odrywając spojrzenie od ekranu komputera i przenosząc je na swoją szefową, która z mokrymi włosami, w wygniecionych jeansach i t-shircie rzucała właśnie na swoje biurko kilka toreb. Wkroczyła z takim impetem, że to niewielkie pomieszczenie z jednym małym oknem, które śmiały nazywać swoim biurem, ledwie dźwignęło taki ładunek i aż zatrzęsło się w posadach.
– Nie dość, że kurwa zaspał, to jeszcze mnie nie obudził, mimo że go o to wczoraj milion razy prosiłam. Mówiłam debilowi, że biorę jebaną tabletkę nasenną! Nawet mu ją pokazałam i ładnie, jak nie ja, poprosiłam, żeby rano to on dla odmiany pierwszy wstał i żeby, poproszę kurwa jego mać, mnie obudził! Że o 10.00 mam ważne spotkanie i że nie mogę się spóźnić….
– Jest 9.30, masz jeszcze pół godziny – próbowała ją uspokoić Eliza, choć wiedziała, że to niemożliwe.
– Rzeczywiście, na pewno dam radę ogarnąć się ze stanu, w którym jestem i jeszcze dokończyć prezentację, bo mi wczoraj pierdolony komp odmówił posłuszeństwa… Dawaj mi tu żelazko z garderoby i wyprasuj bluzkę. Mam ją tu gdzieś w torbie, zmiętoloną na amen. Spodnie zaraz ściągnę, to mi je też przejedziesz. A ja jedną ręką wysuszę włosy, a drugą postukam sobie w klawiaturę – Marta w swoim stylu rozplanowała pracę na najbliższe pół godziny, a Eliza posłusznie wyszła do garderoby. Po miesiącu wspólnej pracy dobrze wiedziała, że na nic zda się argument, że musi wysłać pilnie emaila do firmy stawiającej scenografię, bo kierownik ekipy czeka już przy swoim komputerze na dalsze wytyczne. Były to uwagi od Adama i musiała je jak najszybciej przekazać dalej.
Zaczęła prasować bluzkę Marty, nie komentując i nie odzywając się już ani słowem, żeby jej szefowa mogła jak najsprawniej wyjść na spotkanie. Wyjść tak naprawdę na halę, a więc całkiem niedaleko, ale do tak zwanych „ludzi”. Dzisiaj pierwszy raz miała zobaczyć się z większością ekipy realizacyjnej i omówić wstępne działania.
– Ty, Elsa, a co ty taka zamulona dzisiaj jesteś? Rusz dupeczkę, bo przypominam, że mi się spieszy, a i roboty mamy dzisiaj w chuj, jak zapewne pamiętasz. No i na to spotkanie za chwilę też ze mną idziesz, żebyś zakumała, co i jak – Marta walczyła właśnie ze szczotką do włosów, przerywając na chwilę stukanie w klawiaturę. Eliza nie lubiła, gdy mówiła na nią „Elsa”, ale nie miała odwagi jej o tym powiedzieć. Poza Martą nikt tak do niej nie mówił, ale to z nią właśnie spędzała najwięcej czasu i powoli przyzwyczajała się do tej ksywki, choć z wielką niechęcią.
– Ale ja muszę wysłać teraz emaila z uwagami Adama do scenografii…
– To jeszcze go nie wysłałaś? – Marta wlepiła w nią swoje duże zielone oczy. Wiały zawsze chłodem, niezależnie od pory dnia i sytuacji. W tej chwili jeszcze bardziej niż zazwyczaj. – Nie osłabiaj mnie, dziewczyno! Jest 10.00, a tu nic kurwa nie ogarnięte… Dawaj mi tę bluzkę i zrób, co masz zrobić.
Eliza zamarła nagle w bezruchu. Poczuła łomot swojego serca i pot na wewnętrznej stronie dłoni. Nie była w stanie nic powiedzieć. Po chwili powiesiła bluzkę na krześle, bo jej towarzyszka nadal walczyła z włosami i usiadła do komputera, żeby dokończyć zadanie. Tak naprawdę nie mogła zrobić tego wcześniej, bo Adam przesłał jej swoje uwagi dosłownie minutę przed przyjściem Marty, o czym jednak nie śmiała jej powiedzieć. Nie chciała wysyłać tej wiadomości na szybko, tym bardziej, że musiała jeszcze sprawdzić pewną informację, ale nie miała wyjścia. Spięła się i załatwiła to ekspresowo, mając nadzieję, że nie popełniła błędu, bo ten temat był dla niej zupełną abstrakcją. Tak jak zresztą inne kwestie dotyczące powstawania telewizyjnego programu.
– Elsa, dawaj, idziemy! Jeśli nie wysłałaś tego emaila, to chuj. Wyślesz go później, jak wrócimy. Weź te dokumenty i szpagacikami na halę – powiedziała dokładnie pięć minut później Marta, w momencie, gdy Eliza kliknęła „Wyślij”.
Po chwili były już na spotkaniu z kilkunastoma mężczyznami, którzy w większości znali Martę z poprzednich wspólnych produkcji. Byli wśród nich operatorzy, realizatorzy dźwięku, oświetleniowcy, kierownicy planu i asystenci. Niektórzy przywitali się z nią całkiem normalnie, bez euforii czy niechęci, a niektórzy z wyraźnym dystansem. Objaśniała zasady działania tonem nie znoszącym sprzeciwu, głośno i wyraźnie powtarzając najważniejsze kwestie. Eliza stała nieco z tyłu, onieśmielona towarzystwem, w jakim się nagle znalazła. Marta ani razu wcześniej nie wspomniała, że ona też ma być na tym spotkaniu, więc nie miała szans się na nie pod żadnym względem przygotować. Stała i słuchała jej słów po tym, gdy została przedstawiona nowym kolegom, w większości lustrującym ją z każdej możliwej strony. Starała się jak najwięcej zapamiętać, choć jej serce nadal waliło jak młotem, a dłonie były mokre od potu.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 32

2 LATA WCZEŚNIEJ

Na początku czuła do Adama przywiązanie z racji sytuacji, przez którą przeszli razem tego feralnego pierwszego dnia i z racji sposobu, w jaki ją nadal traktował. Szybko zorientowała się jednak, że jej odczucia wobec niego rozwijają się bez jej pozwolenia. Nie miała na nie wpływu, choć na wszelkie sposoby próbowała skupić się tylko i wyłącznie na pracy, a o swoim szefie myśleć tak, jak się powinno myśleć… o swoim szefie. Bez podtekstów i takich emocji, jakie w sobie ze strachem odkrywała. Przyznawała się do nich sama przed sobą stopniowo, na początku wypierając tę myśl całkowicie. Nie potrafiła się jednak długo oszukiwać i po miesiącu spędzonym w Warszawie musiała powiedzieć sobie otwarcie – była zakochana po uszy w Adamie Dralskim.
Uwielbiała, gdy się uśmiechał i gdy coś opowiadał. Słyszała jego niski ciepły głos jeszcze długo po zakończonej rozmowie. Odbijał się echem w jej głowie, a ona celowo to echo przedłużała. Lubiła patrzeć na niego, gdy rozmawiał z ludźmi, gdy w skupieniu pracował przy komputerze albo gdy wydawał kolejne polecenia zespołowi na tak zwanych statusach. Był ewidentnie odpowiednim człowiekiem na tym stanowisku. Miał wszystkie cechy lidera i doskonale się w tej funkcji odnajdywał, lubiany i szanowany przez wszystkich bez wyjątku. Nigdy nie podnosił głosu, a problemy rozwiązywał w swoim godnym podziwu stylu. Godnym podziwu tym bardziej, że problemów przybywało codziennie dziesiątki, co nie było niczym nadzwyczajnym w trackie powstawania tak wielkiej produkcji. Dodatkowo Adam miał charyzmę, jakiej Eliza jeszcze u nikogo nie spotkała. Ludzie lgnęli do niego i chcieli przebywać z nim jak najdłużej, a on z klasą zarządzał swoim czasem i otoczeniem. Miał wszystko to, czego pragnęła większość kobiet na tym świecie. Ona też.
Nie było sensu z tym walczyć. Uczucie było silniejsze od jej woli. Zdawała sobie sprawę, że z czasem jeszcze bardziej przybiera na sile, ale nie chciała już nad nim panować. Nie pomagały tłumaczenia, że Adam ma żonę i dziecko i nigdy nie będzie mogła z nim być. Tak naprawdę wcale chyba tego nie chciała… Chyba… Póki co wystarczało jej, że był blisko, że mogła go widywać i z nim rozmawiać. Że mogła patrzeć w jego ciemne oczy i widzieć jego uśmiech. Że czuła jego opiekę i wsparcie. Dzięki temu miała w sobie więcej odwagi, siły i chęci działania.
Ale od samego początku obiecała sobie jedno – za żadne skarby nie dać po sobie poznać, co czuje do swojego szefa. To była jej pilnie strzeżona tajemnica, do której dostępu nie miał dosłownie nikt. Eliza nie spodziewała się jednak, że już wkrótce ta sytuacja się zmieni, bo w jej życiu pojawi się drugi mężczyzna. I będzie kochała ich obu.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Instagram: @jagoda_sornal

FRAGMENT NR 31

2 LATA WCZEŚNIEJ

Poziom adrenaliny wzrastał u Elizy dodatkowo zawsze wtedy, gdy w jej pobliżu znajdował się Adam Dralski. Uśmiechała się do siebie na myśl, że nazwała go „Brodaczem”. Wtedy, tego pierwszego dnia, wywarł na niej pozytywne wrażenie, bo jako jedyny naprawdę przejął się jej stanem i się nią zaopiekował. Ale nie tylko dlatego. Już wtedy odnotowała, że jest bardzo przystojnym i zadbanym facetem, którego uśmiech podbił zapewne niejedno kobiece serce. Adam wyglądał na około czterdzieści lat. Był wysokim, dobrze zbudowanym brunetem z zadbaną krótką brodą. Długie do ramion włosy nosił spięte w koński ogon na karku albo koczek na czubku głowy. W tym drugim przypadku było wyraźnie widać, że dolna połowa włosów jest bardzo krótko przystrzyżona. Jego piwne oczy były ciepłe i otoczone kurzymi łapkami, co dodatkowo dodawało jego spojrzeniom męskiej dojrzałości i uroku, a rozbrajający biały uśmiech potęgował wrażenie, jakie robił na wszystkich dookoła. Ubierał się z reguły casualowo, każda jego stylizacja wyglądała jednak na dobrze przemyślaną. W jego wyglądzie, tak jak w jego pracy, nie było miejsca na przypadki. Był chodzącym obrazem kompetencji, pracowitości, uczciwości i konsekwencji. Zdarzało mu się też wyglądać bardzo elegancko, zwłaszcza podczas ważnych spotkań zawodowych i wtedy przyciągał wszystkie spojrzenia, także mężczyzn, którzy patrzyli na niego z podziwem, uznaniem albo zazdrością.
Eliza ceniła Adama za troskę, którą okazał jej tamtego dnia i za opiekę, którą tak naprawdę cały czas nad nią roztaczał. Był trochę jak ojciec, opiekun, który jest co prawda zabiegany i bardzo zajęty, ale codzienne znajdzie chociaż chwilę na krótką rozmowę telefoniczną albo wiadomość sms czy email. Był cierpliwym i wyrozumiałym szefem, który odpowiadał na jej pytania, uspokajał w nerwowych sytuacjach i chwalił za postępy. Krytyki póki co jej szczędził, bo miała jego przyzwolenie na błędy w tym początkowym okresie swojej nowej przygody. Czuła się z jego wsparciem bezpieczna, mimo że została wrzucona na bardzo głęboką wodę. Zdawała sobie sprawę, że bardzo ryzykował, zatrudniając do takiej produkcji młodą, niedoświadczoną dziewczynę, która na dodatek zemdlała ze stresu po kilku wypowiedzianych słowach na niedoszłej rozmowie kwalifikacyjnej. Była mu wdzięczna za zaufanie i nadzieję, którą pokładał w niej jako swoim przyszłym wykwalifikowanym już pracowniku. Poza tym wszystkim Adam był dla niej guru wiedzy o świecie, do którego wkraczała i który bez reszty ją pochłaniał. Wprowadzał ją w ten świat jak najdelikatniej potrafił.
Nie widywała go codziennie. Adam jako producent miał dużo spotkań na tak zwanym mieście i wewnątrz nPOLTV. Tylko czasami wpadał do budującego się właśnie studia. W biurze na szóstym piętrze też spotykali się dość rzadko, więc tym bardziej spotkania z nim były dla niej wyjątkowe i wartościowe. I coraz częściej za nimi tęskniła…

2 komentarze

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 30

2 LATA WCZEŚNIEJ

Ze swojego nowego biurka przy oknie na szóstym piętrze budynku nPOLTV Eliza korzystała, jak się okazało, tylko sporadycznie. Mniej więcej przez jeden dzień w tygodniu. Resztę dni, w tym często weekendów, spędzała w nieco prowizorycznym biurze przy hali studia poza Warszawą, bo tam powstawała właśnie scenografia i trwały przygotowania do pierwszych nagrań „Rajskiego wesela”. To dlatego Dralski szukał nowego pracownika. Dodatkowe ręce do pracy wszelakiej były mu bardzo potrzebne. Głównie jako wsparcie dla Marty, która ogarniała większość spraw organizacyjnych i logistycznych.
„Asystentka od wszystkiego” – taką funkcję pełniła w pierwszych miesiącach swojej nowej pracy Eliza i na początku bardzo jej to odpowiadało. Chciała poznać wszystko od podszewki i jak najszybciej nauczyć się swoich nowych obowiązków, ale interesowała się też zadaniami, które poza nie wykraczały. Chłonęła wszystkimi zmysłami to, co działo się w hali i w obu biurach. Skupiała się na swojej pracy, ale jednocześnie uważnie przysłuchiwała się służbowym rozmowom innych, zadawała dodatkowe pytania ekipie stawiającej scenografię, koleżankom i kolegom z innych działów, Marcie i, jeśli nadarzyła się ku temu okazja, także Adamowi. Łatwo i chętnie nawiązywała nowe kontakty i rozmowy na różne tematy z branży, bo był to dla niej niezwykle fascynujący świat. Była oszołomiona faktem, że bierze udział w powstaniu tak wielkiego telewizyjnego przedsięwzięcia i że znajduje się w samym środku tej nadal magicznej dla niej machiny.
Przez pierwsze tygodnie funkcjonowała jak w transie. Z wrażenia nie mogła wieczorami zasnąć, a po trzech, czterech godzinach snu wstawała jeszcze przed dzwonkiem budzika. Rano szykowała się do wyjścia w pół godziny i najchętniej teleportowałaby się od razu do centrum albo do studia. Kiedy jechała miejskim autobusem, denerwowała się, że się tak wlecze, a czerwone światła na skrzyżowaniach trwały w jej mniemaniu zdecydowanie za długo. Nie chciała nawet oglądać Warszawy, stolica przestała ją na tę chwilę interesować. Liczyła się tylko praca, a raczej spełnione marzenie, w które Eliza wciąż mimo wszystko nie mogła uwierzyć. Poszczypywała się od czasu do czasu, żeby się przekonać, że nie śni, że to wszystko dzieje się naprawdę. Adrenalina podkręcała jej ekscytację z każdej sytuacji, każdego wydarzenia i każdego nowego wyzwania. Powodowała uśmiech na jej twarzy bez konkretnego powodu. Marta żartowała z Elizy, że zachowuje się tak, jakby przynajmniej raz dziennie wciągała kreskę, ale ona ignorowała te uwagi. Inne autorstwa Marty zresztą też. A było ich z każdym dniem coraz więcej. I to nie tylko w formie żartu…

2 komentarze

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 29

OBECNIE

Dopiero w czasie przerwy obiadowej Elizie udało się porozmawiać z Danielem.
– A możemy pogadać o czymś innym? – zapytał z nietęgą miną i ewidentnie dalekim od entuzjazmu tonem głosu. Wspomnienie poprzedniego wieczoru najwyraźniej nie wywoływało w nim pozytywnych emocji.
– Ale że co? Nie wypalił ten cały twój romantik show? – dopytywała jeszcze bardziej zaciekawiona.
– Wypalił. Aż za dobrze, kurwa jego mać – Daniel wziął kolejny kęs kotleta, który zalatywał typowo cateringowym zapachem. Ale nawet taki smakował wszystkim członkom ekipy po kilku godzinach nagrań i przed kolejnym maratonem do późnego wieczora.
– Oho! Może rzeczywiście zmienimy temat i opowiesz mi o tym, jak ochłoniesz?
– Spoko, mogę ci powiedzieć teraz, mam już na to wyjebane – Daniel przeżuł kęs i zapatrzył się przed siebie.
– Chyba jednak nie całkiem. Halo, jesteś tam? – ciekawość Elizy sięgała zenitu, a czas przerwy był ograniczony. Musiała się dowiedzieć, co się stało. Tu i teraz.
– Elizka, ten koleś z body sushi, który wjechał nam z suszakami do żarcia na sobie to eks mojego Patryka – Daniel zamilkł na chwilę, żeby to zdanie wybrzmiało i dotarło do niej z jeszcze większą mocą.
– Że coooo?
– To, co słyszałaś! Kumasz to? Bo ja do teraz mam z tym problem – chłopakowi załamał się głos. Pomógł mu kolejny kęs kotleta, zdecydowanie większy niż poprzedni.
– No to zorganizowałeś, nie ma co – zaśmiała się smutno, kwitując fakty. Nie wiedziała na razie jeszcze, co o tym myśleć. Czekała na ciąg dalszy.
– Czy ty sobie wyobrażasz, co ja tam przeżyłem? Knajpa, drinki, my obaj w naszej wynajętej i mega udekorowanej sercami i balonami loży. Siedzimy blisko siebie, całujemy się, no wiesz… Po chwili na mój znak wjeżdża umięśniony przystojniak z sushi na swoim całym prawie nagim ciele. Patrzymy na niego z Patrykiem z zachwytem, to znaczy ja patrzę z zachwytem, a Patryk z niedowierzaniem i nagle słyszę z jego ust, w sensie mojego Patryka: „Ty bydlaku!”…
– Do tego mięśniaka z sushi? – upewniła się Eliza.
– No raczej, przecież nie do mnie – Daniel się prawie obruszył. – Ten suszak zdradził Patryka okrutnie, dlatego się rozstali. Krótko po tej zdradzie Patryk zaczął spotykać się ze mną…
– O masakra! Ale spotkanie! – cała sytuacja wydała się jej komiczna i chciało jej się po prostu śmiać, ale próbowała wczuć się w sytuację i ewidentnie nie zazdrościła. Ani Danielowi, ani Patrykowi.
– Masakra, można tak to nazwać, yhm – Daniel kipiał ze złości i o mało nie zgniótł szklanki z wodą, którą trzymał w ręku.
– A co było dalej? – Eliza miała w głowie różne scenariusze. Znała Daniela i wiedziała, że to raczej łagodny człowiek, ale kompletnie nie znała Patryka. A tym bardziej jego byłego.
– No co miało być? Patryk rozjebał całe sushi na podłogę, lejąc przy okazji mięśniaka gdzie popadnie i po kilku sekundach wyleciał z knajpy jak poparzony. I tyle go widziałem. Pokój hotelowy z płatkami róż też poszedł się wiesz co. I nasz związek chyba też – Daniel miał teraz łzy w oczach.
– Oj, przestań, nie gadaj tak. Daj mu trochę ochłonąć. To był przecież dla niego totalny szok – próbowała pocieszyć przyjaciela. Naprawdę było jej go szkoda. Tak bardzo się postarał i wszystko w szczegółach zaplanował na wymarzony urodzinowy wieczór swojego ukochanego, a teraz siedział tu przed nią i prawie płakał.
– Elizka, on ma wyłączony telefon i nie daje znaku życia. Przesrałem sprawę, to moja wina.
– Jak to twoja wina?
– Bo nie sprawdziłem wcześniej, jak nazywa się model body sushi. A wystarczyło po prostu zapytać i poprosić o wymianę na innego.
– Fakt, ale prawdopodobieństwo tego, że były Patryka jest modelem body sushi, do tego częstującym suszakami nago akurat tego wieczora i akurat na waszej kameralnej uczcie wynosiło jeden na kwadrylion…
– No widzisz. A jednak ten kwadrylion się urzeczywistnił – chłopak spuścił wzrok i po raz chyba tysięczny podczas tej rozmowy spojrzał na swój telefon.
– Chciałam przez to powiedzieć, że miałeś prawo nie pomyśleć o sprawdzeniu nazwiska modela, rozumiesz? – Eliza nie ustępowała. Stan, w którym był jej przyjaciel, a który przez cały dzień skrzętnie maskował był gorzej niż opłakany.
– No niby tak, ale się stało. Nie cofnę tego, ni chuja!
– A jak zareagował mięśniak?
– Był w takim samym szoku jak my. Powtarzał, że przeprasza i że nie wiedział… Jak Patryk zacząć go lać, spierdolił tak samo szybko jak on. Po chwili przyszedł obsługujący nas kelner, bo usłyszał hałas i powiedziałem mu, że impreza skończona. Zostawiłem mu tysiaka gotówką, którą miałem przygotowaną w kieszeni, przepłacając oczywiście niemiłosiernie i też zaraz stamtąd wybiegłem. Resztę już znasz.
– Oj, biedaku… – nie dokończyła, bo kierownik planu ogłosił właśnie koniec przerwy. Po chwili wszyscy byli już na swoich stanowiskach.

4 komentarze

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 28

OBECNIE

Niedziela na planie „Rajskiego wesela” dłużyła się Elizie niemiłosiernie. Stała właśnie przy jednym z operatorów i obserwowała, jak ustawia kadry, wypijając już trzecią kawę z rzędu. A było dopiero południe.
– O hej Daniel! I jak tam? Randka się udała? – zagadnęła przechodzącego obok niej kolegę. – Bo jeśli nie, to cię za chwilę uduszę. Ledwo się dzisiaj obudziłam.
– Elizka, muszę lecieć teraz po publiczność, pogadamy potem. Ale dziękuję ci, kochana i przepraszam za niedogodności – Daniel posłał jej całusa i zniknął równie szybko, jak się pojawił.
W studio, w którym za chwilę mieli nagrywać znajdowała się scena, oświetlona mnóstwem reflektorów, tak jakby tych w samym studio było jeszcze za mało. Po uruchomieniu całego zestawu świateł szybko robiło się tu bardzo gorąco. Każdy członek ekipy realizacyjnej marzył o tym, żeby nagrać tę część programu jak najszybciej i przejść do kolejnego studia, a najlepiej na dłuższą przerwę. Scena służyła do występów każdej z trzech par, biorących udział w programie i była jednym z etapów eliminacji do finału. Dwiema pozostałymi konkurencjami przed finałem był rozpoczynający rywalizację tor przeszkód, złożony z odcinków o różnym stopniu trudności – tym samym już na początku programu można było zobaczyć, która z par wspiera się najbardziej – oraz test wiedzy o sobie nawzajem, ukazujący, jak dobrze lub niedobrze znają się przyszli małżonkowie. Ta część programu często obnażała bolesną prawdę, czyli że pobrać zamierzają się totalnie obcy sobie ludzie. Trzecia w kolejności konkurencja odbywała się na wspomnianej scenie i był to występ o dowolnej tematyce. Para miała za zadanie zaprezentować przygotowany taniec, scenkę aktorską, kabaret, występ wokalny lub inne wymyślone przez siebie show. Po podliczeniu punktów uzyskanych w tych trzech konkurencjach do finału przechodziły dwie pary, które walczyły ze sobą w quizie lifestyle’owym, eliminującym jedną z nich. Zwycięska para brała ślub w studio, obchodziła huczne wesele w jednym z warszawskich topowych hoteli, a następnego dnia wyruszała w podróż do raju. Taki oto pomysł na program autorstwa Adama Dralskiego miał się już wkrótce okazać strzałem w dziesiątkę.
Dopełnieniem i czynnikiem niewątpliwie przyciągającym widzów w sobotnie wieczory przed telewizory do nPOLTV byli celebryci, którzy współtworzyli „Rajskie wesele”. Oprócz medialnego małżeństwa, Barbary i Wojciecha Marczewskich, prowadzących program i nie biorących udziału w ocenianiu uczestniczących par, drugie z wymienionych zadań przypadło czteroosobowemu jury – znanemu w całej Polsce psychologowi, znanemu w całej Polsce seksuologowi, znanej w całej Polsce wróżce oraz znanemu w całej Polsce aktorowi/muzykowi/tancerzowi płci męskiej lub żeńskiej. Ten ostatni był jedynym czynnikiem wymiennym, dołączanym do programu w części z występem na scenie. Zdarzało się, że w jednym programie każdą z trzech par oceniał inny czwarty juror w zależności od rodzaju pokazu, który prezentowała. Czwarty juror był nie tylko czynnikiem wymiennym, ale za każdym razem reprezentowała go inna postać. „Także dzieje się” – jak to mawiał Daniel, którego zadaniem było zorganizowanie publiczności, dowiezienie jej na program, opieka nad nią w trakcie nagrań i odstawienie do domów lub hoteli. Byli to przeważnie członkowie rodzin i przyjaciele uczestników. Przekrój przez wszystkie warstwy społeczne, wszystkie szczeble zawodowe i wszelkie możliwe kombinacje charakterów.
Poprzedniego wieczora Eliza przejęła od Daniela zadanie dopilnowania, aby każdy z publiczności bezpiecznie dotarł na miejsce noclegu, co przedłużyło jej i tak długi dzień pracy o kolejne dwie godziny. Naprawdę miała nadzieję, że randka chłopakom się udała. Lubiła Daniela i zależało jej na tym, żeby był szczęśliwy. Nigdy mu tego nie powiedziała, ale uważała go za swojego przyjaciela. Jedynego w całej tej telewizyjnej konstelacji.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Instagram: @padiczyta

FRAGMENT NR 27

2 LATA WCZEŚNIEJ

Pierwszy dzień w pracy minął Elizie bardzo szybko. Uczestniczyła głównie w spotkaniach, próbując zapamiętać, kto jak się nazywa i co, mniej więcej chociaż, robi. Dostała swoje biurko w ogromnym open space’sie na szóstym piętrze szklanego gmachu, do tego służbowego laptopa i komórkę, z którymi od teraz miała się już nie rozstawać. Nie spodziewała się, że te słowa wypowiedziane żartobliwym tonem przez Adama Dralskiego okażą się być jej przekleństwem.
Po prawej stronie od jej nowego miejsca pracy znajdowało się ogromne okno, z którego widok roztaczał się na tyły jednego z wysokich wieżowców stojących dumnie w centrum Warszawy. Widok nie powalał, ale kilka bujnych drzew dawało oddech od sterylnej bieli wnętrza. Po lewej siedziała Marta Czekalska, szefowa produkcji i główne wsparcie Adama. Kobieta o wielu twarzach, i to dosłownie, o czym Eliza miała się przekonać już w ciągu najbliższych dni. W pomieszczeniu było dość głośno, kilka osób jednocześnie rozmawiało przez telefon, z każdego kąta dało się słyszeć stukanie w klawiaturę i różne rodzaje sygnałów pochodzących z wielu urządzeń. „Jak oni dają radę tu pracować?” – zastanawiała się Eliza. Znała siebie i wiedziała, że najlepiej i najefektywniej pracuje i uczy się w ciszy albo z delikatnym podkładem muzycznym w tle. Tutaj czeka ją chrzest bojowy i albo się dostosuje albo nie. Druga opcja nie wchodziła oczywiście w grę, więc nie miała wyboru.
Adam przedstawił Elizę działom produkcji, redakcji, castingu i postprodukcji jako swoją asystentkę mającą ściśle współpracować z Martą. Prawie wszyscy wydali się jej sympatyczni i chętni do pomocy, ale było kilka wyjątków i obiecała sobie ich unikać, a w przypadku konieczności bliskiej współpracy robić swoje i oddalać się jak najszybciej. „Prędzej tu zwariuję niż przetrwam” – skomentowała w duchu po spotkaniu z jednym z redaktorów. Typ miał około czterdziestu lat i wyróżniał się spośród innych wyglądem przez swoje ogniście rude włosy i takie same wąsy. Okulary zajmowały połowę jego brzydkiej i piegowatej twarzy, a całości dopełniała stylizacja w postaci rurek, golfa i butów sportowych. Nie całkiem trafiona, bo facet miał ewidentnie problem z nadwagą, ale na pewno nieprzypadkowa. Służyła kreacji oryginalnego wizerunku, który jednak w efekcie końcowym nie robił na nikim dobrego wrażenia. Mężczyzna nie omieszkał pochwalić się swoim doświadczeniem w branży i wypytać Elizę o jej własne, trafnie myśląc, że jest zerowe. Co chwilę podlizywał się Dralskiemu, a na koniec parsknął tak bezczelnym i głośnym śmiechem ze swojego nieudanego dowcipu, że dziewczyna była pewna, że jakakolwiek współpraca z nim będzie męką w najczystszej postaci.
Sam Adam był dla niej bardzo miły. Wszystko dokładnie tłumaczył i opowiadał. Jednak jego telefon dzwonił średnio co dwie minuty i tak naprawdę nie miała okazji o nic go zapytać. A pytań miała całe mnóstwo. Powtarzał jej, żeby się nie przerażała, bo zdaje sobie sprawę, jakie może mieć pierwsze wrażenia. Po czterech godzinach oprowadzania, spotkań i ciekawskich spojrzeń zaprosił Elizę na następny dzień, w którym miała już otrzymać pierwsze zadania.
– Tylko się nie wystrasz, Elizka! To wszystko będzie dla Ciebie nowe i niewyobrażalne, ale tak naprawdę to najnormalniejsza praca na świecie. Powtarzaj to sobie w sytuacjach kryzysowych. Telewizja telewizją, ale to po prostu praca” – tymi słowami starała się uspokoić ją też Dorota, gdy siedziały poprzedniego wieczora po jej przyjeździe na kanapie i popijały wino. Przyjaciółka poczęstowała Elizę kieliszkiem dla odwagi, a sama wypiła resztę butelki dla relaksu przed całym tygodniem pracy – takie podała argumenty. Ale tym razem obie spały na kanapie. I tym razem Eliza zasnęła ekspresowo, bo zmęczenie dało w końcu o sobie znać. Śnił się jej Adam Dralski. Stał obok niej w garniturze. Przystojny, zadbany, z tym czarującym uśmiechem i bieluśkimi zębami. Patrzył jej w oczy i coś do niej mówił, a ona stała zasłuchana i wpatrzona w niego jak w obrazek. Po chwili zakładał jej na palec obrączkę…

2 komentarze

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 26

2 LATA WCZEŚNIEJ

Podróż do Warszawy minęła Elizie na rozmyślaniach. Mimo nieprzespanej z emocji nocy w domu, w autokarze nie mogła zmrużyć oka. Myślała o tym, co ją czeka w Warszawie. O nowej pracy, o mieszkaniu Doroty, o tym, jak poukłada swoje życie z dala od rodziny i czy zdoła się w ogóle usamodzielnić. Martwiła się o mamę, babcię, brata, a nawet ojca i miała wyrzuty sumienia, że tak po prostu ich zostawia. W tej mieszaninie obaw i zmartwień nie pominęła też Doroty i swojego podejrzenia co do stylu życia przyjaciółki, o którym nie powiedziała nikomu ani słowa. Gdyby zwierzyła się z tego mamie, byłoby jej na pewno lżej, ale nie chciała oczerniać Doroty i podważać jej autorytetu. W Krupkowie była przecież lokalną celebrytką. Uchodziła za porządną dziewczynę i wszyscy podziwiali jej wielki sukces w stolicy. Poza tym Eliza nie chciała martwić matki, która, mając taką wiedzę, żegnałaby ją z dużo cięższym sercem.
Ze swoimi obawami i wielką niewiadomą dotyczącą przyszłości Eliza została całkiem sama. Nie była już pewna pomocy ze strony Doroty, choć wcześniej bardzo liczyła na jej wsparcie emocjonalne i praktyczne w postaci mieszkania. Czuła, że będzie musiała usamodzielnić się dużo szybciej niż planowała i to przeczucie nie dawało jej spokoju. A co, jeśli nie odnajdzie się w tym nowym życiu? Co, jeśli poniesie totalną porażkę? Jak wróci wtedy do Krupkowa i spojrzy matce w oczy? Matce, która tak bardzo w nią wierzy, wspiera i się poświęca… Jak pogodzi się z tym, że zmarnowała szansę, którą podarował jej los? Jak spojrzy na siebie w lustrze i będzie żyć dalej? A może nie powinna już wracać do domu, choćby miała polec na każdym polu? Może od teraz jej domem powinna stać się Warszawa, skoro dla niej właśnie w ciągu trzech dni zostawiła swoje dotychczasowe życie?…
Tym pytaniom w głowie Elizy towarzyszyła typowa autokarowa atmosfera. Ludzie siedzący tak blisko siebie, a każdy pochodzący z innego świata, ze swoimi problemami i przemyśleniami. W tak małej odległości od siebie nawzajem, a tak bardzo obcy jeden dla drugiego. W zasięgu wzroku Elizy kilka osób spało, a reszta siedziała ze wzrokiem wbitym w smartfony i tablety. Wyjątkiem była matka opiekująca się małym dzieckiem, mężczyzna czytający książkę i ona, Eliza, z głową na małej poduszce od babci opartej o szeroką szybę i pełną ciężkich myśli, które nie pozwalały jej zasnąć.
Kiedy kilka minut po 21.00 wysiadła w końcu na Dworcu Zachodnim, na peronie czekała już na nią Dorota. W ręku trzymała mały bukiet kwiatów.
– Hej Elizka, cieszę się, że jesteś. Witaj w nowym życiu – powiedziała, uśmiechając się. – Proszę, to dla ciebie na miły początek nowego rozdziału – Dorota wręczyła jej kwiaty i po chwili zatroszczyła się o jej bagaż. Kilka minut później wsiadały do taksówki, która wiozła je na Żoliborz.
„Może nie będzie jednak tak źle?” – pomyślała Eliza, patrząc to na uśmiechniętą Dorotę, to na migające światła pogrążonej w niedzielnym wieczorze stolicy.
Był ciepły czerwcowy wieczór. Już teraz tęskniła za domem.

6 komentarzy

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 25

OBECNIE

Nagranie trwało do 2.00 w nocy, co było zresztą do przewidzenia. Niesforni uczestnicy oraz nieprzygotowanie i animozje pary prowadzących to zawsze pewna recepta na obsuwę. A przecież następnego dnia znowu, jak zwykle, musieli zacząć z samego rana. Plan produkcji „Rajskiego wesela” zakładał nagranie dwóch odcinków przez weekend, jednego w sobotę i jednego w niedzielę. Na szczęście co drugi weekend, bo cała organizacja i przygotowania miały oczywiście miejsce w ciągu tygodnia, od poniedziałku do piątku, w biurze stacji nPOLTV i w hali studia. Tak więc wolne były tylko dwa weekendy w miesiącu, choć i tak tylko teoretycznie, bo zawsze było jeszcze coś do zrobienia w biurze, załatwienia na mieście albo ogarnięcia zdalnie. Wszyscy pracowali na najwyższych obrotach, kosztem życia prywatnego i zdrowia. „Taki tiwilajf” – jak mawiała szefowa Elizy, Marta Czekalska, prawa ręka Dralskiego. Wykończona przez harówkę na różnych szczeblach telewizyjnej machiny sama wykańczała innych, szczególnie żółtodziobów i atrakcyjne dziewczyny, do których to sama nigdy nie należała. Eliza spełniała obydwa kryteria, więc obrywała od niej podwójnie, tym bardziej, że ściśle ze sobą współpracowały. Tak ustawił to Dralski i obie musiały się podporządkować, mimo że od pierwszego spotkania nie pałały do siebie sympatią, a raczej Czekalska do Elizy nią nie pałała. Niedoświadczona wówczas Eliza nawet się nie spodziewała, co ją czeka u boku Marty, która na pierwszy rzut oka wydała jej się co prawda nieco szorstka, ale bardzo konkretna i kompetentna. Jak się szybko okazało, pojęcie „nieco szorstka” nabrało zupełnie innego wymiaru, a Eliza ekspresowo musiała nadrobić życiowe zaległości, jeśli chodzi o doświadczenie w kontaktach z ludźmi.
Tymczasem w środku nocy jechała autem przez pustą Warszawę do swojego równie pustego mieszkania. Nie odpisała Mateuszowi na jego wiadomości, a on przez cały dzień milczał. Nie zadzwonił, nie napisał, a przecież twierdzi, że kocha… Z drugiej strony to ona powinna się teraz odezwać i dać mu jakikolwiek znak po jego smsach. Od ostatniej kłótni mijał właśnie tydzień, pora więc obrać jakieś stanowisko. „Tylko jakie do cholery?” – myślała w duchu. Kochała Mateusza, co do tego nie miała wątpliwości, ale związek z nim ją wyniszczał. Nie miała jednak siły, żeby z nim zerwać, nie potrafiła rozstać się z nim na zawsze. Po kłótniach co prawda nie chciała go widzieć i nie odbierała od niego telefonów, jednak zawsze wiedziała, że to sytuacja przejściowa. Rozłąka zawsze dobrze jej robiła. Zaleczała jej rany i wyciszała, ale ostatecznie kończyła się zawsze tak samo – jego przeprosinami i jej wybaczeniem w jej łóżku. Zakończenie związku to zupełnie co innego. To smutek, łzy i przede wszystkim znowu samotność, nie tylko na tydzień czy dwa. Ale właśnie to powinna zrobić, ostatecznie zamknąć ten etap swojego życia i zacząć zupełnie nowy, w którym na dłuższą metę będzie szczęśliwsza. Nie, może niekoniecznie szczęśliwsza, ale na pewno o wiele spokojniejsza.
W towarzystwie tych myśli Eliza obserwowała zza kierownicy opustoszałe, pogrążone w ciemności miasto. To samo, które dwa lata temu tak bardzo ją ekscytowało i nęciło. To samo, które później wchłonęło ją w swoje tryby i nadało jej życiu chore tempo, otaczając niewłaściwymi ludźmi i zmuszając do złych decyzji. Dzisiaj już to wiedziała, ale nie znała odpowiedzi na pytanie, jak się z tego pogmatwanego życia wyplątać.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 24

2 LATA WCZEŚNIEJ

Pożegnanie z ojcem było, delikatnie mówiąc, oschłe. Nawet na nią nie spojrzał. Gapił się w telewizor, nie odezwawszy się ani słowem. Eliza spodziewała się jego obojętności, jednak miała cichą nadzieję na jakikolwiek gest lub pożegnalne słowo. Przez ostatnie lata robiła wszystko na życzenie ojca, pomagając mu wrócić do zdrowia. Dbała o niego i o jego otoczenie, żeby było mu jak najlepiej. Nigdy tego nie doceniał, uznawał wręcz za oczywiste, ale łudziła się, że w tak ważnej dla niej sytuacji życiowej wykaże choć odrobinę zrozumienia. Pomyliła się. W drodze do Warszawy wielokrotnie przywoływała w myślach jego złowróżbne słowa: „Stolicy się zachciało panience! Szybciej stamtąd wrócisz niż myślisz! Naiwna jesteś i tyle!”, „Telewizja?? Ktokolwiek cię tam zechciał, szybko się na tobie pozna i wyrzuci na zbity pysk!”, „Jak zobaczysz, co tam na ciebie czeka, to może przyjdziesz po rozum do głowy i zajmiesz się tym, co trzeba, a nie karierę sobie wymyśliłaś!”
Trudno jej było o tym nie myśleć i była pewna, że te słowa długo jeszcze będą jej towarzyszyć. Podobnie jak słowa matki, które dla kontrastu były pełne miłości, zrozumienia i wsparcia. O nich chciała myśleć jak najczęściej, bo dodawały jej otuchy i siły. Słów brata w ogóle nie chciała wspominać: „To leć do tej swojej Warszawki i od czasu do czasu przyślij mi trochę kasy!” – kwintesencja braku szacunku i wdzięczności miała co prawda łagodniejszy wydźwięk niż w przypadku ojca, ale spodziewała się… No właśnie, czego się spodziewała po 15-latku, którego sama po części rozpuściła? Była pewna, że decyzja mamy o nałożeniu na niego obowiązków wyjdzie mu tylko na dobre.
Została jeszcze babcia, która razem z mamą odprowadziła ją na dworzec i rzewnie płakała przy pożegnaniu. Nie dawała Elizie żadnych rad i nie pouczała. Powtarzała tylko, że jest z niej dumna i że będzie się za nią modlić. Kiedy autokar odjeżdżał, obie tak bliskie jej kobiety stały obok siebie i patrzyły, jak ich ukochana córka i wnuczka oddala się, żeby zacząć zupełnie nowe i inne życie. Tego, jak bardzo było ono inne od dotychczasowego, nie wiedziała jeszcze żadna z nich.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 23

2 LATA WCZEŚNIEJ

Tych kilka ostatnich dni w domu, bo takim właśnie mianem w myślach określała ten czas Eliza, minęło bardzo szybko. Wydarzyło się aż za dużo jak na jeden weekend. Organizacja obiadu na przyjazd mamy, łzy wzruszenia babci na wieść o spełniającym się marzeniu wnuczki, złorzeczenie, a potem ostentacyjne milczenie ojca i oczywiście głupie docinki Igora. Brat wyraźnie się cieszył, że pozbędzie się Elizy na stałe, w zupełnym przeciwieństwie do matki, która bała się, jak sobie bez niej poradzą, mimo że wspierała córkę z całego serca. Nie chciała, aby ktokolwiek z rodziny zauważył jej obawy, ale Eliza doskonale wiedziała, co tak naprawdę kryje się za fasadą jej motywujących słów i uśmiechów.
– Mamuś, może ja jednak nie powinnam wyjeżdżać? Marzenie marzeniem, ale zobacz, jak wszystko się skomplikuje – wypowiedziała na głos swoje wątpliwości, gdy zostały sam na sam w kuchni po sobotniej obiadokolacji. Wyjazd zaplanowany był następnego dnia przed południem. W Warszawie miała być wieczorem i tym razem na dworcu miała czekać na nią Dorota, która nawiasem mówiąc nawet się nie zdziwiła, że Eliza wyjechała od niej w piątek wcześnie rano bez pożegnania i oczywiście też w żaden sposób nie wytłumaczyła stanu, do którego się doprowadziła. Tak naprawdę nawet ze sobą nie rozmawiały, tylko wymieniły kilka smsów.
– Nawet o tym nie myśl. Nie pozwolę, żebyś przez nas zepsuła sobie życie. A ojcem się nie przejmuj… – kobieta chciała mówić dalej, ale córka jej przerwała.
– Ale ja nie ojcem się przejmuję. Martwię się o ciebie i o was wszystkich, jak tu sobie beze mnie poradzicie. Przecież wszystko trzeba na nowo poukładać i mocno zaangażować babcię, a ona przecież jest coraz starsza i nie powinna się przemęczać… – tym razem Eliza nie mogła dokończyć, bo mama weszła jej w słowo.
– Dziecko, przecież rozmawiałyśmy już o tym. Do Berlina będę jeździć już nie na trzy, tylko na dwa tygodnie w miesiącu, a kiedy mnie nie będzie, babcia w swoim tempie pomoże. Ona nie musi tu cały czas przebywać, wystarczy, że ugotuje chłopakom obiad. Zakupami i praniem zajmie się od teraz twój brat, a dom będę sprzątać ja. Przez dwa tygodnie nikt tu brudem nie zarośnie. Poza tym Igorowi dobrze zrobi trochę dyscypliny i obowiązków. Chłopak idzie do liceum, a tak się rozleniwił, że muszę się za niego wziąć. Jak przyjedziesz do domu następnym razem, to go nie poznasz, przez taki chrzest go przeprowadzę – w to akurat Eliza nie wątpiła. O ile z ojcem Igor trzymał męską sztamę, o tyle przy mamie chodził jak w zegarku.
– Mamo, ale ty przecież stracisz część zarobków, jeśli będziesz pracować tylko przez dwa tygodnie w miesiącu, a i tak ledwo przędziemy – argumentowała dalej.
– Jak się nie da inaczej, to się nie da, jakoś sobie poradzimy. Ja i tak muszę przestać tyle pracować, jeśli chcę jeszcze pożyć. Kręgosłup mi już wysiada, szybko się męczę, starość nie radość. Sama bym nie zrezygnowała, a tak przynajmniej życie to na mnie wymusza. I dobrze – argument zdrowotny miał osłabić obawy córki, ale kwestia pieniędzy martwiła tak naprawdę je obie.
– W takim razie będę ci co miesiąc przelewać pieniądze. Co prawda nie wiem jeszcze, ile będę zarabiać, bo z wrażenia nawet nie zapytałam, a pan Adam bardzo się spieszył, ale ile by to nie było, jakaś część będzie dla ciebie. Dla was – innej opcji Eliza nie brała w ogóle pod uwagę. Skoro zostawia rodzinę, to musi zadbać o nią inaczej.
– Pieniądze będą ci w Warszawie bardzo potrzebne. Zachowaj wypłatę dla siebie, córciu i oszczędzaj, jeśli będziesz miała z czego. My naprawdę sobie poradzimy. Będzie skromniej, ale to nie znaczy, że gorzej.
– I tak jest skromnie, mamo. Jak sobie wyobrażasz jeszcze skromniej? Leki ojca kosztują, Igor zaczyna nową szkołę, będzie mnóstwo wydatków. Przecież wiem, jak jest. Już postanowiłam i nie próbuj mnie przekonywać. Przynajmniej w ten sposób pomogę, skoro już mnie tu nie będzie – w oczach Elizy pojawiły się łzy, a głos się załamał.
– Dziecko, co ty? Płaczesz?
– Mamuś, jak się tak bardzo boję – powiedziała szeptem dziewczyna i przytuliła się do matki.
– Oj, córeczko, wiem, że się boisz. Ty taka zawsze najodważniejsza ze wszystkich i hej do przodu, a w środku kłębek nerwów. Na pewno będzie ci ciężko i nie raz będziesz chciała wszystko rzucić i przyjechać do domu. I pamiętaj, że w każdej chwili możesz to zrobić, bo tu zawsze będzie twój dom, niezależnie od okoliczności. Ale jesteś bardzo dzielną młodą kobietą i wierzę, że sobie poradzisz – kobieta głaskała córkę po głowie i ocierała jej łzy.
– Z jednej strony tak bardzo się cieszę, że nadal w to wszystko nie wierzę, a z drugiej tak strasznie się boję. Warszawy, pracy, nowych ludzi, miejsc, tęsknoty za domem, samotności… Czy ja na pewno powinnam tam jechać?- szeptała Eliza, przełykając kolejne łzy.
– Powinnaś. Musisz sama się przekonać, jak tam jest, inaczej będziesz żałować do końca życia – w głosie matki przeważała pewność, że to słuszna decyzja. – Niestety tak już jest z marzeniami. W pewnym momencie wzywają i nie można zrobić odwrotu, bo może to być jedyna i ostatnia szansa na to, żeby je zrealizować.
Eliza nic już nie odpowiedziała. Jej łzy leciały teraz strumieniem. Cichym, smutnym, pełnym obaw przed nowym życiem i już teraz ogromnej tęsknoty za matką, którą miała widywać jeszcze rzadziej niż dotychczas.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 22

2 LATA WCZEŚNIEJ

Eliza nie była w stanie dobudzić przyjaciółki i po kilku próbach się poddała. Tę pierwszą noc w mieszkaniu Doroty spędziła na podłodze. W szafie znalazła dwa koce i poduszkę, które musiały posłużyć jej za posłanie i w zastanych okolicznościach postanowiła spać w dresach. W jej głowie mieszały się różne myśli. O przejściach minionego dnia w nPOLTV, o byłym chłopaku Doroty, który jeszcze niedawno tu mieszkał i o stanie, do jakiego doprowadziła się Dorota.
Następnego dnia wstała o świcie. Nie chciała się spóźnić na pierwszy autobus, który wyjeżdżał z Warszawy krótko po 6.00, ale to nie był jedyny powód. Mimo nadal dużego zmęczenia nie mogła po prostu spać. Emocje nie kłamały, przytłoczyła ją rzeczywistość, w jakiej żyła Dorota. Nie spodziewała się, że jej przyjaciółka mieszka w małej klitce w obskurnej kamienicy i że może mieć tak mało znaczącą relację z mężczyzną. Do tej pory miała zupełnie inne wyobrażenie o jej życiu – ładne, przytulne mieszkanie i tylko poważne związki z przyszłością. Jednak najbardziej Elizę załamała świeżo nabyta świadomość, że Dorota jest w stanie upić się w ciągu godziny i zasnąć na kanapie w ubraniu z rozmazanym makijażem. Że leży teraz jak kukła i ciężko oddycha, roztaczając wokół siebie mało przyjemny zapach, o widoku nie wspominając. Eliza nie znała jej z tej strony. Nigdy nie widziała jej pijącej, nie mówiąc o takich ilościach alkoholu. Miała przeczucie, że zdarza się to nie pierwszy raz, że Dorota częściej w ten sposób odreagowuje swój stres. Była przerażona i do grona jej problemów dołączyła jeszcze troska o przyjaciółkę.
Przykryła Dorotę jednym z koców, sama marznąc niemiłosiernie. Nie była pewna, czy to ze zmęczenia, czy z emocji. Przetrwała kilka godzin, ale chciała jak najszybciej wydostać się z tego mieszkania i odetchnąć świeżym powietrzem. Czuła się przytłoczona wszystkim, co przeżyła minionego dnia. Chciała do domu.

4 komentarze

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 21

2 LATA WCZEŚNIEJ

Podczas kolacji przy winie Eliza zdała Dorocie szczegółową relację z tego, co wydarzyło się w nPOLTV. Przyjaciółka słuchała uważnie, po czym na końcu skwitowała: „Najważniejsze, że masz tę robotę i teraz się ciesz”. Nie zagaiła tematu współlokatora. Mówiła, że będą mieszkały we dwie i że na pewno będą się dogadywać. A z czasem, jak już Eliza odnajdzie się w nowej pracy i przede wszystkim w nowym mieście, razem poszukają dla niej czegoś innego.
– Czyli będziemy tu mieszkać tylko my, w sensie ty i ja, tak? – Eliza chciała się upewnić, bo perspektywa dzielenia tego małego mieszkania jeszcze z kimś innym nieco ją przerażała. Tym bardziej, jeśli miałby to być mężczyzna.
– No a niby kto jeszcze? – zaśmiała się Dorota, rozglądając się dookoła pokoju.
– Nie wiem, ale widziałam w łazience dwie szczoteczki do zębów i pomyślałam…
– O kurwa! – rozległo się nagle i głośno. – A przecież prosiłam, żeby zabrał wszystko. Co za idiota! Zapomniał o szczoteczce do zębów! Można? – Dorota mówiła jakby do siebie, przecierając jednocześnie oczy i rozmazując makijaż. Była już ewidentnie wstawiona.
– Czyli ktoś tu jeszcze mieszka, tak?
– Raczej mieszkał. „Ł” na końcu, czas przeszły, kochana. I tak miałam się go pozbyć, a twój przyjazd dzisiaj tylko ułatwił mi zadanie – Dorota dolała sobie ostatnią porcję białego Carlo Rossi z butelki. Wypiła zresztą przeważającą większość jej zawartości.
– Mam nadzieję, że to nie przeze mnie… – mimo że spodziewała się tej informacji, Eliza była rozczarowana, że przyjaciółka ją okłamała. Do tej pory zawsze jej wierzyła i ufała.
– Nie przez ciebie, no co ty! To była krótka znajomość, która nie ma już dla mnie żadnego znaczenia. Koleś jest zwykłą szują i tyle. Wykorzystywał mnie pod każdym względem, a ja głupia dałam mu się zrobić w bambuko. Ot, i cała bajka – po ostatnim łyku wina Dorota mocnym gestem odstawiła pusty kieliszek na stolik. Niektóre kosmyki jej spiętych w koka włosów poluzowały się nieco i zawisły nad jej zmęczoną twarzą, a jej spojrzenie pod coraz ciężej zamykającymi się powiekami stało się jakby mętne.
– Gdzie śpimy? – Eliza chciała zmienić temat i zaktywizować przyjaciółkę, która zaczęła się układać do pozycji leżącej.
– Tutaj, w sensie na kanapie, bo nic innego tu nie ma, jak widzisz. Poleżę tylko parę minut, bo zmogło mnie strasznie… – ostatnie słowa ledwo można było dosłyszeć. A po chwili z ust Doroty rozległo się głośne pochrapywanie.

4 komentarze

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 20

OBECNIE

„Rajskie wesele” miało być hitem stacji nPOLTV. Takiego show jeszcze w Polsce nie było i wszyscy liczyli na rekordową wysokość słupków oglądalności. Program polegał na rywalizacji trzech par, które były gotowe wziąć ze sobą ślub, przy czym „były gotowe” to właściwe określenie. Podczas produkcji kolejnych odcinków okazywało się bowiem, że tylko nieliczne pary darzyły się takim uczuciem, jakim powinni darzyć się ludzie zamierzający się pobrać. Eliza nie pierwszy raz przekonała się, na czym polega magia telewizji. Już jej nie dziwiło, że ceremonia ślubna przed kamerami może być celem samym w sobie, a chęć pokazania się na ekranie telewizorów w całej Polsce może przewyższać inne, dużo ważniejsze życiowe decyzje. Na pewno nie bez znaczenia było w tym przypadku wesele i egzotyczna podróż poślubna, w całości sponsorowane przez stację. Reportaż z obu eventów miał być emitowany w programie śniadaniowym, co było dodatkowym atutem dla par chcących zrobić wrażenie na innych, niekoniecznie wzajemnym uczuciem. Oszustwo, chora rywalizacja i krótkotrwałe małżeństwo – tak w większości przypadków wyglądało to w rzeczywistości, niewidocznej dla widzów programu. Eliza, przejęta tym podczas nagrywania początkowych odcinków, później nie roztrząsała już tego tematu. Robiła swoje. Taka była jej praca, na którą poświęcała trzy czwarte swojego życia.
– Mógłbyś darować sobie chociaż te kłamstwa! Ile mam jeszcze to znosić? Co jeszcze wyciągniesz z rękawa, ty głupi fiucie?! – usłyszała znajomy damski głos zza drzwi garderoby.
– Jakie kłamstwa? Kochanie, przecież to są plotki wyssane z palca. Ktoś bardzo chce nas poróżnić i od lat konsekwentnie mu się to udaje… – męski, również dobrze znany jej głos, odpowiedział bardzo pewnie i stanowczo.
– Wyssane z palca? Wyssane nie powiem z czego, a konsekwentne to są twoje zdrady. Ja cię proszę, ty przestań wreszcie robić ze mnie idiotkę, bo pójdę w końcu do wszystkich szmatławców i to będzie twój koniec – zagroził damski głos, przechodzący nagle w szloch.
– Chyba nasz koniec, kotku. Nasz, nie mój – męski głos złagodniał. – No pomyśl tylko, komu najbardziej zaszkodzisz. Tym bardziej, że to wszystko przecież nieprawda! Kocham od lat tylko ciebie i żadne inne kobiety mi nie w głowie. Przestańmy się w końcu kłócić, przecież zaraz nagrywamy. Moja piękna żona musi wyglądać zjawiskowo, po co te łzy? – Wojciech Marczewski z pewnością klęczał teraz przy żonie i wycierał jej oczy chusteczką. W garderobie prowadzących program rozgrywała się właśnie scena, którą Eliza widziała już kilka razy. I tym razem ponownie musiała ją przerwać. „Kawał chuja” wypowiedziała w myślach, po czym zapukała i stanęła w progu garderoby Marczewskich.
– Przepraszam, że przeszkadzam, ale za 15 minut zaczynamy – zgodnie z przewidywaniami zastała klęczącego przed Barbarą Wojciecha, ocierającego łzy rozżalonej żonie.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 19

2 LATA WCZEŚNIEJ

Na pierwszy rzut oka nie było widać, aby w mieszkaniu Doroty mieszkały dwie osoby. W łazience na drzwiach wisiał jeden ręcznik i jeden szlafrok. W kuchni w zlewie leżał jeden talerz i jedna szklanka, które Dorota zostawiła zapewne w pośpiechu po swoim śniadaniu. W przedpokoju stała jedna para bladoróżowych kapci i dwie pary innych damskich butów. Na stoliku w salonie leżała książka Grocholi i kilka kobiecych czasopism. „Może ta druga osoba bywa tu tylko czasami?” – pomyślała Eliza. „A skoro ma swoją szczoteczkę do zębów, to tu nocuje… A skoro nocuje, to może to być mężczyzna…” – dedukowała dalej.
W licznych rozmowach, które prowadziły ostatnio telefonicznie, Dorota ani razu nie wspomniała, że z kimś się spotyka. Wręcz przeciwnie, zawsze sugerowała, że ze wszystkim musi sobie w Warszawie radzić sama, bo jest singielką. Może to jakaś świeża znajomość, o której po prostu jeszcze nie chciała nikomu mówić? A może to luźny związek, do którego nie chciała się przyznać przed przyjaciółką z rodzinnego miasteczka, w którym plotki rozchodziły się z prędkością światła? Chociaż w sumie jej, Elizie, powinna ufać i wiedzieć, że nikomu nie zdradziłaby takiego sekretu… Póki co jednak pozostawały tylko domysły i nadzieja, że Dorota sama zagai ten temat. Bo warto byłoby wiedzieć, czy od przyszłego tygodnia będą mieszkać tylko we dwie czy z kimś jeszcze. Szczególnie, że w grę wchodził tak mały metraż mieszkania…
Z tą myślą Eliza zasnęła na kanapie i obudził ją dopiero dźwięk kluczy przekręcanych w drzwiach. Spojrzała na komórkę, była prawie 21.00. „Nieźle pracuje się w tej w stolicy” – pomyślała.
– Obudziłam cię? – zapytała Dorota, zaglądając do pokoju.
– Spoko, nic się nie stało. I tak powinnam wstać ze dwie godziny temu. Nie zasnę w nocy – odpowiedziała, ziewając Eliza.
– Zaśniesz, zaśniesz. Masz trochę do nadrobienia – Dorota weszła od razu do kuchni. Zaczęła rozpakowywać zakupy i zajrzała do lodówki. – Ej, Elizka, ale ty nic nie zjadłaś. Przygotowałam tu wszystko specjalnie dla ciebie, ale widzę, że nic nietknięte. Teraz dokupiłam świeże pieczywo i winko dla nas – Dorota wyciągnęła z reklamówki butelkę białego Carlo Rossi.
– Zjadłam mega duży obiad w pobliskiej restauracji i przy okazji przyniosłam ci stamtąd kawałek pysznego sernika. A potem marzyłam już tylko o tym, żeby się położyć. Ale dziękuję, że o mnie pomyślałaś. Będzie więcej na jutro – Eliza czuła się dobrze zaopiekowana przez Dorotę. Przypomniały jej się czasy z dzieciństwa, kiedy przyjaciółka pomagała jej czasem w lekcjach albo pożyczała książki, które sama przeczytała. Fajnie było mieć taką przybraną starszą siostrę. Tym bardziej, że od zawsze marzyła o starszym rodzeństwie, mając dużo młodszego, niezbyt posłusznego brata, który był pupilkiem całej rodziny.
– Zaraz przygotuję jakąś kolację i wszystko na spokojnie mi opowiesz. Ale pycha ten sernik – Dorota spróbowała kawałek i mówiła dalej. – Dzisiaj cała firma trąbiła o tym, że do stacji przyjechało pogotowie na sygnale…
– O matko, naprawdę? Nie spodziewałam się, że to będzie aż taka sensacja – przerwała jej zaskoczona Eliza.
– Kochana, przyzwyczajaj się powoli. A raczej szybko. Takie informacje roznoszą się w tym środowisku jeszcze prędzej niż w Krupkowie i nie muszę dodawać, że na końcu głuchego telefonu usłyszysz totalną bzdurę, którą wszyscy żyją przez kilka dni. Masz ochotę na herbatę? – Dorota zaczęła robić kanapki, a Eliza kiwnęła twierdząco głową, wracając myślami do dzisiejszego ranka. Była bardzo ciekawa ciągu dalszego opowieści Doroty, a jednocześnie bała się go usłyszeć. – Jedna z dzisiejszych wersji mówi na przykład, że karetka wywiozła konającego rekruta, który zmarł potem w szpitalu na zawał – kontynuowała Dorota. – Był ponoć nawet ktoś, kto widział, jak wynoszono go na noszach. Inna wersja mówiła o ataku serca szefa stacji, który akurat dzisiaj był w biurze i spotkał się z potencjalnymi inwestorami. Bo inna plotka głosi, że stacja tonie w długach i większość udziałów ma być wykupiona przez kogoś z zagranicy. Także luz, o tobie personalnie nie było mowy. I o mnie na szczęście też nie, choć jak przyjdzie co do czego, to dziewczyna z recepcji może skojarzyć, że to ja dodałam twoje nazwisko do listy rekrutacyjnej. Ale tym będziemy przejmować się później, jak już zaczniesz pracować. Albo i nie będziemy się przejmować, bo tak naprawdę nie ma czym. Wpisanie na listę nazwiska przyjaciółki to nie to samo co zrobienie laski szefowi programowemu, żeby przyjął cię do pracy. Wstydu nie ma. A jak będą pytać, to powiem prawdę. Choć pewnie i tak nie uwierzą, więc tym bardziej nie ma to znaczenia – zakończyła swój wywód Dorota, stawiając kanapki i wino na stoliku przy kanapie. Eliza przyniosła z kuchni dwa kubki parującej herbaty, na którą odczuła nagłe zapotrzebowanie.
Odetchnęła z ulgą, bo obawiała się tej rozmowy. Bała się, że Dorota może mieć do niej pretensje i zaatakuje ją wyrzutami o zafundowanie wszystkim takiego pośmiewiska. Tymczasem jej przyjaciółka zdążyła chyba ochłonąć przez resztę dnia i wydawała się podchodzić do całej sprawy bardzo na luzie.
– A teraz częstuj się i opowiadaj, co się tam dokładnie wydarzyło i dlaczego Dralski po tym wszystkim cię zatrudnił – powiedziała do Elizy, wypijając przy tym jednym haustem prawie cały kieliszek.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 18

2 LATA WCZEŚNIEJ

Z parku poszła do jednej z pobliskich knajpek. Dwie kanapki od dwudziestu czterech godzin to jednak zdecydowanie za mało. Zjadła parującą jeszcze pyszną pomidorówkę i już mniej pysznego kotleta z frytkami i zestawem surówek. Wypiła potem kawę i skusiła się na kawałek sernika. W jej przypadku było to szaleństwo, jeśli chodzi o finanse. Jadanie w restauracjach i warszawskie ceny należały w jej pojęciu do innego świata. Kupiła jednak jeszcze kawałek ciasta na wynos dla Doroty. Chciała się chociaż w ten sposób odwdzięczyć za jej pomoc. Gdyby nie Dorota, nigdy nie dowiedziałaby się o castingu i nigdy nie przesłałaby swojego CV. To Dorota też pomogła jej odpowiednio je napisać. A list motywacyjny tworzyły razem przez telefon. Jakby nie było, Dorota miała dużo większe doświadczenie zawodowe i lepiej wiedziała, jak takie ważne dokumenty formułować. Więcej zrobić nie mogła, ale okazało się, że tyle wystarczyło, żeby Eliza mogła przejść do drugiego etapu, czyli rozmowy w nPOLTV, choć w jej przypadku trudno było nazwać to spotkanie rozmową. Tak czy siak, wymarzoną pracę dostała i będzie za to wdzięczna Dorocie do końca życia. Tym bardziej, że przez jakiś czas będzie jeszcze u niej mieszkać, zanim znajdzie coś dla siebie. Dorota zaproponowała to od razu, jak tylko wysłały pierwszego emaila. Po jej dzisiejszej reakcji sądząc, nie spodziewała się, że stanie się to faktem, jednak do tej pory kilka razy zapewniała młodszą przyjaciółkę, że ugości ją u siebie tak długo, jak będzie potrzeba. „Dług wdzięczności jak stąd do Krupkowa” – pomyślała Eliza w duchu, kiedy wchodziła po starych schodach kamienicy.
Klatka schodowa była dość zniszczona, ale czysta, choć Eliza od razu wyczuła specyficzny zapach środków czystości. Podobnych używała jej babcia. Osoba sprzątająca to miejsce używała zapewne takich samych, rodem z PRL-u. Im wyżej szła skrzypiącymi przy każdym kroku schodami, tym bardziej czuła tę drażniącą nozdrza, nieprzyjemną woń. Trzecie, czyli przedostatnie piętro, mieszkanie numer 216. Jest. Ustaliła wcześniej z Dorotą, że klucze będą czekały na nią pod wycieraczką. Wyciągnęła je stamtąd i otworzyła wysokie brązowe drzwi. Weszła do środka cicho i ostrożnie, jakby wchodziła do kościoła. W pewnym sensie to miejsce też było dla niej święte, bo miało stać się jej domem, a poza tym mieszkała w nim jej przyjaciółka, która oto właśnie wprowadziła ją do wielkiego świata. Obie o nim marzyły i teraz obie będą do niego należały. Co prawda wyobrażały sobie wielkie apartamenty i luksusowe wnętrza, jednak taka wersja lokalu była dla nich obu jak najbardziej do przyjęcia. Nie wymagały i nie potrzebowały wiele. Były wychowane w skromnych warunkach i takie właśnie były im dużo bliższe.
Od razu wysłała Dorocie krótką wiadomość, że jest już na miejscu i że spokojnie czeka na jej powrót. Po chwili odczytała odpowiedź: „Rozgość się i spróbuj odpocząć”. Usiadła na kanapie w niewielkim saloniku połączonym z jeszcze mniejszą kuchnią. Rozejrzała się dookoła i stwierdziła, że poza łazienką i przedpokojem w mieszkaniu nie było żadnych innych pomieszczeń. Oszacowała metraż lokalu na maksimum 35 metrów kwadratowych i uznała, że jest optymalny dla jednego lokatora. We dwie może być ciasno.
Oprócz beżowej nie najnowszej kanapy i małego drewnianego stolika z Ikei w jedynym pokoju w tym mieszkaniu stał brązowy kredens ze szklanymi przesuwanymi szybami. Podobny miał ktoś kiedyś w jej rodzinie, ale teraz nie pamiętała, kto. Na więcej mebli nie było tu miejsca. Szafa na ubrania z lustrem znajdowała się w przedpokoju, w którym teraz dopiero odnotowała drewnianą boazerię i pawlacze, a stół z czterema bardzo różnymi krzesłami stał pomiędzy pokojem a kuchnią. Krzesła pochodziły ewidentnie z różnych epok i w ogóle do siebie nie pasowały. Meble kuchenne były czerwone, a na podłodze leżał brązowy chodnik, którego wzór w romby był już prawie niewidoczny. W oczy rzuciły jej się drzwiczki od szafki pod zlewem, które wisiały krzywo na jednym zawiasie i błagały o ratunek. Zmęczonym wzrokiem zarejestrowała jeszcze suszarkę na naczynia, biały elektryczny czajnik i ścierkę w kwiaty zawieszoną przy piekarniku. Tłem dla całego obrazu był dość głośny dźwięk stojącej przy oknie lodówki. Włączał się od czasu do czasu, po czym po chwili cichł, tak jakby chciał zasygnalizować swoją obecność.
Eliza westchnęła i otworzyła walizkę. Musiała przebrać się w coś luźniejszego. Biała sztywna bluzka i obcasy dawały jej się po całym dniu we znaki. Nie była przyzwyczajona do noszenia takich ubrań, w jej szafie dominowały spodnie, koszulki, swetry i trampki. W swoim domowym dresie od razu poczuła się dużo lepiej. Miała zamiar skorzystać z rady Doroty i położyć się na kanapie, bo zmęczenie dopadało ją z każdą minutą coraz bardziej. Musiała prawie walczyć ze sobą, żeby utrzymać otwarte oczy. Jeszcze tylko umyje ręce i wreszcie się położy.
Kiedy weszła do łazienki, jej wzrok przykuły dwie szczoteczki do zębów, które stały w kubku na zlewie. Czyżby Dorota przygotowała jedną dla niej? Nie, od razu było widać, że żadna z nich nie była nowa. A może obie należały do Doroty? „Nie, bez sensu, kto używa dwóch szczoteczek jednocześnie?” – szybko sama sobie odpowiedziała. Ale skoro żadna szczoteczka nie była dla niej i tylko jedna należała do Doroty, to wniosek nasuwał się sam. W tym mieszkaniu mieszkał ktoś jeszcze…

2 komentarze

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 17

2 LATA WCZEŚNIEJ

Po rozmowie z mamą Eliza spacerowała w parku jeszcze przez godzinę. Niełatwo było jej się uspokoić. Najpierw nocna i męcząca podróż, potem poranny stres i utrata przytomności, chwilę później szokująca wiadomość o rozpoczęciu pracy (tej pracy!) już za cztery dni i przed chwilą rozmowa z mamą, która mimo ogromnego zaskoczenia prawie od razu zaczęła układać plan działania. Powiedziała, że dopracują go w weekend w domu. Zapewniła Elizę, że babcia na pewno się ucieszy i pomoże, a ojcem ma się nie przejmować. Ponarzeka, pokrzyczy i przestanie. Już ona o to zadba, żeby przestał szybko. A Igor i tak ma już swoje życie i kolegów, więc starsza siostra do niczego nie jest mu potrzebna. A jak nie będzie się uczył, to obetnie mu się kieszonkowe. To zawsze działa w jego przypadku.
Eliza wiedziała, że to bardzo uproszczona wersja chaosu, który nastanie po jej wyjeździe z Krupkowa. Wiedziała też, że mama tak naprawdę bardzo się zmartwiła, ale nie dała tego po sobie poznać. Nie chciała zabierać córce radości ze spełniającego się właśnie marzenia. Marzenia życia, bo o taką tu właśnie stawkę chodziło i obie były tego świadome. Jedynym powodem stresu Elizy podczas rozmowy był fakt, że musi postawić swoją biedną rodzicielkę w tak trudnej sytuacji. Mają tylko cztery dni, żeby na nowo ułożyć życie – swoje i najbliższych im osób.
Spacer na świeżym powietrzu zawsze dobrze jej robił, niezależnie od nastroju. Aktualnie przeważał u niej nadal szok i niedowierzanie, ale czuła też iskierkę radości, która tliła się skromnie w zakamarkach jej duszy i tylko czekała na właściwy moment, żeby wybuchnąć. Ale jeszcze nie teraz. Teraz trzeba było obmyślić, jak działać dalej. Mama na pewno zrobi to w większości za nią, ale to przecież ona musiała stanąć jutro twarzą w twarz z ojcem i bratem, porozmawiać z babcią i standardowo przygotować dom na powrót mamy z Berlina. Tak przy okazji będzie to ich pożegnalny rodzinny obiad. Już nie będą zbyt często jadać w takim składzie. Eliza doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że z czasem do Krupkowa będzie przyjeżdżać tylko na święta. Tak samo jak Dorota.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 16

OBECNIE

Studio, w którym odbywały się nagrania do programu „Rajskie wesele” znajdowało się kilkanaście kilometrów na południe od Warszawy. Była to wielka hala, podzielona na kilka sektorów. W każdym z nich nagrywane były inne części programu, w związku z czym każdy wyglądał zupełnie inaczej. Scenografia, oświetlenie i rekwizyty robiły swoją robotę i przenosiły widza w zupełnie inny świat. Był też sektor z garderobami, make-up’ownią, stołówką i niewielkim biurem, w którym Eliza drukowała właśnie kilka kopii ostatecznej wersji scenariusza.
– No proszę, jak my dzisiaj pięknie wyglądamy – usłyszała nagle za plecami i aż podskoczyła.
– Matko, Daniel, nie strasz mnie od rana. O mało zawału nie dostałam – odpowiedziała szorstko.
– A co ty taka podminowana dzisiaj jesteś? Ja komplement, a ty zjebka – Daniel zrobił minę zbitego psa.
– Sorry, nie jestem dziś w najlepszym nastroju. Dzięki za komplement. Tak, makijaż zrobiony w domu, a nie na szybko w samochodzie czyni cuda. Czego chcesz?
– O, od razu czego chcesz! No wiesz? – odpowiedział, tym razem naprawdę urażony.
– Danielu drogi, ja cię po prostu dobrze znam i żeby ułatwić ci zadanie, a sobie zaoszczędzić czas, którego mam teraz akurat bardzo mało, zachęcam cię do bezpośredniego wyrażenia swojego życzenia – uśmiechała się przy tych słowach, żeby rozładować atmosferę. Rzeczywiście ostatnio nie była zbyt przyjemna dla współpracowników. Jej życiowe rozterki odbijały się na jej relacjach w pracy, choć tak naprawdę z nią też się nikt nigdy nie pieścił. Wręcz przeciwnie. Nie chciała być jednak wredną suką bez powodu. Tak, musi trochę wyluzować.
– Chciałem cię prosić o zastępstwo. O 19.00 muszę stąd wyjść, bo mój kochany ma dziś urodziny i szykuję mu mega niespodziankę. No a ostatnio nagrywaliśmy do północy, więc sama rozumiesz…
– Szkoda, że nie dałeś mi znać wcześniej, bo ja też mam pewne plany na wieczór – skłamała. Tak naprawdę nie odezwała się jeszcze do Mateusza po jego smsie. Wiedziała, że już dawno powinna zakończyć tę relację, przede wszystkim dla własnego dobra, czuła jednak podświadomie, że ponownie wymięknie i jak zwykle, prędzej czy później, skończą w jej łóżku.
– Nie dałem znać, bo wymyśliłem i co najważniejsze zorganizowałem wszystko dziś rano na totalnym spontanie. Chcę go zabrać na karaoke, które on notabene uwielbia i będziemy śpiewać jego ulubione kawałki. Do tego udało mi się ogarnąć kelnera tylko do naszej dyspozycji z niezliczoną ilością drinków i… uwaga… body sushi prosto z ciała bajecznie umięśnionego młodzieńca. A na koniec pokój hotelowy pełen świec i płatków róż…
– O matko, zaraz się zrzygam – skomentowała Eliza i spakowała wydrukowane scenariusze do teczki.
– Ale przekonałem cię? Zastąpisz mnie, prawda? Proszę, proszę, proszę – Daniel był mistrzem w robieniu min na zawołanie. Tym razem na jego twarzy pojawił się błagalny grymas, a dłonie złożyły się w geście modlitwy.
– Dobra, już dobra. Idź i baw się dobrze – machnęła ręką. Sprawdziła coś jeszcze w komputerze i skierowała się do wyjścia. – Ogarnę tych twoich gości i dopilnuję, żeby bezpiecznie dojechali do domu.
– Jesteś aniołem, Elizka! Dzięęęęękiiiii! – Daniel uściskał ją wbrew jej woli. – Dam ci jeszcze znać, kto z kim, dokąd i w ogóle.
– Spoko, ale teraz znowu ty masz u mnie dług do spłacenia, jasne?
– Jak słońce. Słowo harcerza, którym kiedyś naprawdę byłem – odpowiedział Daniel, stojąc na baczność z prawą ręką uniesioną do góry.
– To git. A teraz każde w swoją stronę – zarządziła Eliza i oboje opuścili biuro.
– Pozdrów ode mnie Marczewskich…
– Zapomnij – odpowiedziała i szybkim krokiem ruszyła przez korytarz.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 15

2 LATA WCZEŚNIEJ

Tego nie przewidziała, a co za tym idzie, nie zaplanowała. W najśmielszych snach nie wyobrażała sobie, że dostanie pracę w telewizji, tym bardziej po pierwszej rozmowie kwalifikacyjnej. Spodziewała się raczej, że proces rekrutacji będzie długi i męczący, szczególnie dla niej, bo na spotkanie na każdym kolejnym etapie musiałaby dojeżdżać z daleka. Zakładając oczywiście, że by przez te etapy przechodziła. Ten czas miałby jednak swoje zalety, bo pozwoliłby jej na ułożenie sobie wszystkiego w głowie, zaplanowanie bliższej i dalszej przyszłości, przygotowanie siebie i rodziny na ewentualną dużą zmianę codziennego życia. Nie dało się przecież ukryć, że do tej pory to ona była największym oparciem dla ojca i brata, a pośrednio także dla mamy, bo to właśnie ją odciążała w obowiązkach domowo-wychowawczych. Układ funkcjonował od pięciu lat, czyli właściwie przez całe jej studia – matka pracuje w Niemczech przez trzy tygodnie i wraca do domu na tydzień, a Eliza studiuje, zajmuje się domem i opiekuje ojcem, który po wypadku w miejscu pracy został oddelegowany na rentę. Dodatkowo jeszcze czuwa nad 15-letnim bratem, Igorem, który od września miał zacząć naukę w liceum w ich rodzinnym Krupkowie.
Teraz ten układ runie i to dość nagle. Za cztery dni miała zacząć pracę swojego życia i wszyscy jej najbliżsi musieli to zaakceptować. Skoro powiedziało się A, to trzeba powiedzieć B. Doskonale wiedziała, że mama po pierwszym szoku pomoże jej wszystko poukładać, babcia zresztą też. Martwiła się reakcją ojca, który na pewno będzie klął na nią i wszystko wokoło. Taki już był. Jeśli coś nie szło po jego myśli, potrafił sterroryzować całą rodzinę, wykorzystując swoje kalectwo i robiąc z siebie ofiarę. Był przy tym wulgarny, zdarzało się też, że sięgał po alkohol. Taki stan utrzymywał się zazwyczaj przez kilka dni, dopóki nerwy mu nie przeszły. Potem wszystko wracało do normy. Przez większość dnia milczał i oglądał programy informacyjne. Nie uprzykrzał nikomu życia i na szczęście nie pił. Nadrabiał w sytuacjach kryzysowych, a tak drastyczna zmiana jego ułożonego życia do takich właśnie należała.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 14

2 LATA WCZEŚNIEJ

– No i jak tam córeczko? – ten głos zawsze działał na Elizę kojąco. Niestety był trochę zagłuszony przez dźwięki odkurzacza lub innego domowego urządzenia, ale była już do tego przyzwyczajona. Mama nie przerywała pracy na rozmowy telefoniczne, nie lubiła tracić czasu. Nosiła słuchawki w uszach i sprzątając jakiś niemiecki dom w Berlinie, swobodnie rozmawiała ze swoimi najbliższymi.
– Wszystko w porządku. Już po. Jestem właśnie w parku w pobliżu mieszkania Doroty… – zaczęła niepewnie Eliza.
– No i dobrze, że już po. Pewnie się bardzo denerwowałaś? – mimo coraz głośniejszych dźwięków w tle, Eliza usłyszała w głosie mamy przejęcie.
– Bardzo to za mało powiedziane – nie zamierzała wspomnieć o utracie przytomności, bo mama przyjechałaby do niej jeszcze dzisiaj. – Ta telewizja to jakiś zupełnie inny świat, mamo. A Warszawa jest ogromna i piękna, choć z drugiej strony taka całkiem zwyczajna. Jest park, przedszkole, sklepy… – Eliza celowo zaczęła temat Warszawy, żeby odwlec relację ze spotkania w telewizji.
– No a co ty myślałaś, Elizuś? – w głosie kobiety dał się słyszeć uśmiech – Tam przecież normalni ludzie żyją. Pracują, wychowują dzieci, uczą się. Tylko dużo jest tych ludzi i ten ogrom może przerażać… No, ale opowiadaj, jak było na spotkaniu – dźwięki sprzętu nagle ucichły, a ich miejsce zajęły odgłosy przedmiotów przesuwanych lub stawianych na jakiejś powierzchni. Eliza doskonale je znała. Mama zaczęła sprzątać łazienkę.
– Na spotkaniu całkiem nieźle było… Trzyosobowe jury i ja sama plus kamera, która mnie nagrywała – zaczęła Eliza.
– No to rzeczywiście prawdziwa telewizja – skomentowała mama, ciężko oddychając. W takich momentach Eliza bardzo żałowała, że nie może jej pomagać. Wiedziała, że mama pracuje bardzo ciężko, ponad swoje siły i że nigdy się nie oszczędza. Jej ciężki oddech przypominał o tym za każdym razem. Jednak teraz myśl o zmęczeniu mamy szybko ustąpiła miejsca innej. Dziewczyna próbowała znaleźć sposób, żeby jak najdelikatniej przekazać szokującą nowinę.
– Jeden z nich, znaczy z tego jury, długo ze mną rozmawiał… – Eliza szukała odpowiednich słów.
– No i? – kobieta wyczuła niepokój córki i czekała na ciąg dalszy. Nawet na chwilę przerwała swoje zajęcie, bo odgłosy w tle nagle ustały. – Elizuś, co się dzieje?
– Nic, mamo. Dostałam tę pracę i mam zacząć od poniedziałku – powiedziała na jednym oddechu dziewczyna i z zamkniętymi oczami czekała na reakcję po drugiej stronie łącza.
– Dostałaś pracę w telewizji? Czy ja dobrze zrozumiałam? – to pytanie wymagało ostatecznego potwierdzenia.
– Tak – Eliza nadal miała zamknięte oczy, a w słuchawce na jej odpowiedź czekała zupełna cisza.
– I jak ty to sobie teraz, dziecko, wyobrażasz? – głos mamy stał się tak donośny, że Eliza mimowolnie się skuliła. Tak naprawdę nie było żadnego planu B. Nie było też żadnych uzgodnień. Ani z mamą, ani z babcią.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 13

2 LATA WCZEŚNIEJ

Mieszkanie Doroty mieściło się na warszawskim Żoliborzu. Z jednej strony starej kamienicy znajdował się duży park i plac zabaw, a z drugiej dość ruchliwa i głośna ulica. Po jej przeciwnej stronie stał podobny budynek, którego parter zajęty był przez niewielkie sklepy i knajpki. Eliza nie chciała iść od razu do mieszkania Doroty i zdecydowanie wybrała zielone otoczenie budynku. Drzewa, spokój i wolniejsze tempo spacerowiczów pomagało jej zawrócić z wysokich obrotów, na których funkcjonowała od kilku dni. Był czerwiec. Powietrze pachniało, a promienie słońca pięknie prezentowały się na tle zieleni, przebłyskując pojedynczo między liśćmi drzew. To miejsce koiło jej wytężone dzisiaj zmysły i zmęczone ciało. Usiadła na ławce przy niewielkim oczku wodnym, zamknęła oczy i wzięła kilka głębokich oddechów.
Z pobliskiego placu zabaw dobiegały ją okrzyki bawiących się dzieci. Były na tyle odległe, że nikomu nie przeszkadzały, ale na tyle wyraźne, że ożywiały ten monumentalny park. Wróciła myślami do rodzinnych stron i swojego dzieciństwa. Jej dom też znajdował się w pobliżu przedszkola i doskonale pamiętała radosne krzyki dzieci, nawoływania nauczycielek i piosenki śpiewane przez kilkanaście dziecięcych głosów. Chodziła do tego przedszkola jako mała dziewczynka, a później prowadzała tam swojego brata…
Tok tych myśli uzmysłowił jej, że powinna w końcu zadzwonić do rodziców, bo na pewno czekają na wieści. Wczesnym rankiem, kiedy dotarła do Warszawy, zadzwoniła na chwilę do taty, a mamie napisała sms. Od tamtej pory nie dała znaku życia, a była już prawie 15.00. Mama była co prawda w Niemczech, ale na pewno czekała na wiadomość. Po trzech tygodniach pracy miała wrócić w sobotę, czyli już za dwa dni. Eliza tęskniła za nią za każdym razem i zawsze starała się przygotować na jej powrót cały dom. Oprócz sprzątania, prania i zakupów gotowała coś pysznego dla całej rodziny i zapraszała babcię, która mieszkała w sąsiedztwie. Tak naprawdę gotowała prawie codziennie, ale w dzień przyjazdu mamy musiało to być danie wyjątkowe, wręcz odświętne. Jutro, kiedy wróci do domu, zacznie przygotowania. Tym razem będzie miała bardzo mało czasu, ale da radę. Na szczęście ostatni egzamin końcowy na uczelni zaliczyła tydzień temu. Zostały jeszcze dwie prace magisterskie…
Te i inne myśli kotłowały się w jej głowie od godziny. Przestała na chwilę rozpamiętywać poranne spotkanie i to, co stało się w jego trakcie i zaraz potem. Czuła jednak niepokój, bo wiedziała, że konsekwencje dzisiejszych wydarzeń poniesie nie tylko ona, ale cała jej rodzina. Wszystko trzeba było poukładać na nowo. Dosłownie wszystko. Westchnęła ciężko, po czym wybrała w telefonie numer mamy.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 12

2 LATA WCZEŚNIEJ

– Że co zrobiłaś??? – Dorota nie wierzyła własnym uszom, kiedy Eliza przez telefon zdała jej relację z tego, co się wydarzyło w nPOLTV – Czyś ty oszalała? Padłaś im tam podczas rozmowy kwalifikacyjnej?
– No, rozmowa właściwie jeszcze się tak naprawdę nie zaczęła… Ta kamera tak mnie zestresowała… Zresztą wszyscy oni, cała ta sytuacja. – Przepraszam, strasznie głupio wyszło. Gdybym wiedziała, że tak będzie, nawet bym tam nie poszła… – Eliza miała poczucie, że musi się przed Dorotą wytłumaczyć, bo to przecież dzięki niej znalazła się w wymarzonym miejscu, a jej noga stanęła na korytarzach telewizji. A że stanęła chwiejnie i zaraz potem się podwinęła, to już całkiem inna sprawa, na którą Eliza nie miała wpływu. No może, gdyby coś w międzyczasie zjadła…
– Matko, jaki obciach! Mówiłaś im o mnie? – zaniepokoiła się Dorota, która od razu próbowała przewidzieć ewentualne konsekwencje dla siebie. Nie bała się o utratę swojej pracy, co to, to nie. Była za dobra w swoim fachu i miała świetne relacje z szefem. Bała się plotek i docinków, które w tym środowisku krążyły chyba na najwyższych możliwych obrotach.
– Nie, nikomu o tobie nie mówiłam – uspokoiła ją Eliza. – Naprawdę nie chciałam narobić takiego zamieszania, przepraszam – poczucie winy Elizy zepchnęło dochodzącą do głosu radość z otrzymania wymarzonej pracy na dalszy plan. Właściwie o niej zapomniała – i o radości, i o pracy.
– Dobra, nie przepraszaj już, to nie twoja wina, pogadamy potem. Ja mam tu urwanie głowy i muszę zostać w robocie niestety do wieczora. Ty jedziesz teraz do mnie, tak jak się umawiałyśmy. Wysłałam Ci smsem mój adres i napisałam, którym tramwajem i z którego przystanku tam dojedziesz. Daj znać, jak będziesz już na miejscu. Żeby nie było, że znowu coś ci się przytrafi po drodze – Dorota zaśmiała się nerwowo. – Ale i tak jestem z ciebie dumna, Elizka. Niejedna laska na twoim miejscu już dawno by wymiękła i w ogóle tu nie dotarła. A ty się uparłaś i wytrwałaś. Skończyło się jak skończyło, ale przynajmniej wiesz, na czym stoisz…
– Ja dostałam tę pracę – przerwała jej cicho Eliza.
– Słucham? – Dorota albo nie dosłyszała albo nie wierzyła w to, co usłyszała.
– Dostałam tę pracę i mam stawić się w poniedziałek na 9.00 – powtórzyła już pewniejszym głosem Eliza. Stłamszona radość powoli powracała i dziewczyna nawet się uśmiechnęła. Tym razem na drugi plan schodziła akcja z pogotowiem.
– Żartujesz chyba!? Jakim cudem? Kto cię tam przyjął?
– Adam Dralski. Powiedział, że właśnie takiej osoby potrzebuje na asystenta – odpowiedziała dumnie Eliza. Tak dumnie, że aż sama się zdziwiła.
– Tak, dobrze, już wysyłam tę prezentację… Elizka, muszę kończyć. Pogadamy wieczorem. Nie wierzę… – Dorota odłożyła słuchawkę.
Eliza tymczasem ruszyła powoli przed siebie. Czekała na wiadomość ze wskazówkami od Doroty i szła bardzo powoli, ciągnąc za sobą swoją małą walizkę, towarzyszkę swoich dzisiejszych wrażeń. Zatrzymywała się kilka razy i spoglądała z przerażeniem na oszklony gmach, który już za kilka dni miał stać się jej miejscem pracy. Czuła, jak schodzi z niej stres i kilka razy głęboko westchnęła. Usłyszała dźwięk smsa, a kiedy dotarła na przystanek, z jej oczu pociekły dwie wielkie łzy.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 11

OBECNIE

Zanim wsiadła do auta, zaszła do pobliskiej piekarni. Kupiła kawę i zwykłą kajzerkę. Ciepła i puszysta bułka smakowała prawie tak samo jak w dzieciństwie w jej rodzinnym miasteczku. Kupowała sobie taką w drodze do szkoły w pobliskiej piekarni prowadzonej przez jej sąsiadkę. Kilka łyków kawy postawiło ją na nogi i już po chwili siedziała w samochodzie. Tym razem radio zagrało mocniejsze dźwięki, a ona w pełnym makijażu jechała na plan.
Zawsze w chwilach wewnętrznego kryzysu, szamotaniny i niespokojnych myśli robiła rzeczy, które przypominały jej o domu. Czasami robiła to z premedytacją, a czasami zupełnie nieświadomie i dopiero po fakcie łapała się na sentymencie. Samopoczucie poprawiało się co prawda tylko na chwilę, ale siła wspomnień była tak mocna, że dawała prawdziwe ukojenie i niemal pewność, że wszystko ułoży się jak najlepiej, mimo że nie zawsze tak, jak chciałaby tego w danej chwili.
Jej myśli krążyły wokół Mateusza, a właściwie wokół ich wspólnego problemu, który nie pozwalał im spokojnie żyć. Wzloty i upadki w ich związku miały tak intensywny przebieg i wymieniały się na sinusoidzie codzienności tak szybko, że Eliza nie miała już sił na więcej. Ani na wzloty, ani tym bardziej na upadki. Euforia i radość były miażdżone przez niespodziewane zwroty akcji, na które żadne z nich nie miało wpływu. Ich wspólne dni i noce były nieprzewidywalne, spędzane zawsze na tak zwanym „czuju”. Potem wystarczył jeden telefon. Nawet nie telefon. Wystarczył sms i Mateusza już przy niej nie było. Pędził do swojego drugiego życia, ważniejszego od niej, co udowadniał za każdym razem, gdy opuszczał w nocy jej łóżko i zostawiał ją samą. Płakała wtedy jak małe dziecko, leżąc samotnie w zmiętej pościeli, która jeszcze przed chwilą zmysłowo otulała ich oboje. Kiedy w końcu cała we łzach zasypiała, śniła zawsze ten sam sen, w którym Mateusz wychodzi i już nigdy nie wraca.
Nie chciała już tak żyć, nie potrafiła dłużej tego znosić. A on ciągle miał nadzieję, że wszystko się jeszcze zmieni…

2 komentarze

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 10

2 LATA WCZEŚNIEJ

– A co z Wylansowaną Lalą i panem od kamery? – zapytała Eliza, kiedy pierwszy szok minął. Najpierw powiedziała, potem pomyślała.
– Wylansowaną Lalą? – zdziwił się Brodacz. – A, ma pani na myśli moją koleżankę, tak? A to dobre – mężczyzna zaczął się śmiać, podczas gdy Elizę zaczęły palić policzki. – To bardzo ważna osobistość w naszej stacji, więc proszę uważać z tym określeniem. Radzę go nawet więcej nie używać – upomniał ją z uśmiechem. – Edyta to zastępczyni dyrektora programowego nPOLTV. Ma tu dużo do powiedzenia.
– Przepraszam, po prostu nikogo tu nie znam, a mam tak od małego, że wymyślam ludziom ksywki na podstawie ich wyglądu albo tego, co robią. No i za późno ugryzłam się w język – Eliza próbowała się tłumaczyć, ale wiedziała, że to na nic. „Gratulacje, debilko! Tylko ty tak potrafisz. Mega szychę nazwać ‚Wylansowaną Lalą’!”
– A jaką ksywkę przypisała pani mojej skromnej osobie – zainteresował się Adam Dralski, jak zdążyła przeczytać na wizytówce.
– Brodacz – powiedziała cicho i spuściła głowę. „Ekstra, ciekawe, czy jeszcze będzie taki chętny przyjąć mnie do pracy…”
– Pasuje, jest akcept – Adam znowu szczerze się zaśmiał. – A pan od kamery to Grzesiek, jeden z naszych najlepszych operatorów. Ma dobre oko do ludzi.
– Okej, postaram się zapamiętać. A pan jest producentem, tak? – Taki właśnie opis stanowiska widniał na wizytówce, a Eliza bardzo chciała zmienić temat. – Czyli czym się pan zajmuje?
– Dobre pytanie. Producent jest tak naprawdę od wszystkiego i od niczego. Jeśli wszystko jest dobrze, to nic się z producentem nie dzieje, ale jeśli coś się wywala, to producent zawsze jest winny i wtedy zaczyna się dużo dziać – odpowiedział Adam żartobliwym tonem i spojrzał na zegarek. – A pani została właśnie moją asystentką i razem ze mną będzie znosić trudy i znoje tej uroczej pracy. Muszę lecieć. Do zobaczenia w poniedziałek o 9.00, mam nadzieję?
– Tak, do zobaczenia… – wydukała Eliza. – I dziękuję! – Adam nie słyszał już ostatniego słowa. Pochłonął go szklany gmach telewizyjnej machiny. Eliza odprowadziła go wzrokiem, ściskając jego wizytówkę w ręku i nadal nie wierząc w to, co przed chwilą usłyszała.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl


FRAGMENT NR 9

2 LATA WCZEŚNIEJ

– Czyli nie mieszka pani w Warszawie, pani Elizo? – zapytał Brodacz, wskazując na walizkę Elizy, kiedy znaleźli się przy wyjściu z budynku.
– Niestety nie. Mój dom znajduje się jakieś 500 kilometrów stąd. Przyjechałam nocnym autokarem, żeby być na dzisiejszym spotkaniu – odpowiedziała zgodnie z prawdą.
– Ale nie rusza pani zaraz w drogę powrotną, mam nadzieję? Powinna pani trochę odpocząć – mężczyzna chyba naprawdę przejął się jej omdleniem.
– Nie, dzisiaj przenocuję u Doroty… U koleżanki – jak dobrze, że się ugryzła w język, bo już chciała go zapytać, czy zna Dorotę. Przecież pracują w tej samej firmie. Uff, nie chciała narobić jej obciachu, a scena z karetką pogotowia na pewno miała taki potencjał.
– Pani Elizo, a kto zająłby się pani rodziną, gdyby pracowała pani w Warszawie? – dociekał.
– Moja mama rzadziej by wyjeżdżała, bo mnie nie musiałaby już utrzymywać. Poza tym pomóc obiecała moja babcia. Tylko one wiedzą o moim szurniętym marzeniu i wspólnie wypracowałyśmy plan B. Zresztą, gdzieś pracować przecież będę, więc plan B i tak będzie musiał wejść w życie.
– Okej, w takim razie do zobaczenia w najbliższy poniedziałek. Proszę stawić się do pracy na 9.00. Będę czekał na panią przy recepcji. Oto moja wizytówka – ton Brodacza stał się oficjalny, ale mężczyzna patrzył jej prosto w oczy i uśmiechał się do niej. Tymczasem jej wzrok stał się mętny. Ostatnie zdanie słyszała jakby przez mgłę….
– Wszystko w porządku? Pani Elizo…? – mężczyzna przybliżył się do niej i złapał ją delikatnie za ramię.
– Tak, w porządku. Proszę się nie bać, tym razem nie zemdleję, choć taki żart z pana strony jest nie na miejscu po tym, co stało się tam na górze – teraz była już pewna, że się z nią przekomarza, choć nie miała pojęcia, dlaczego.
– To nie żart. Ja naprawdę proponuję pani pracę – odpowiedział, oddychając z ulgą i ponownie odsłaniając swoje piękne zęby.
– Ale jakim cudem? – Eliza nie wierzyła własnym uszom.
– Przekonała mnie pani do siebie. Jest pani szczera, bezpośrednia i łatwo nawiązuje pani kontakty. Do tego jest pani odważna, szalona i najwyraźniej pracowita. A pani fascynacja telewizją zapewni pani pokorę, która jest tutaj bardzo potrzebna, żeby przetrwać. I żeby dobrze wykonywać swoje obowiązki. Takiej osoby właśnie szukamy… – Eliza stała jak wryta.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 8

2 LATA WCZEŚNIEJ

– Dlaczego chce tu pani pracować? – zapytał Brodacz, kiedy siedzieli sami w holu, a Eliza wyjęła z walizki kanapki.
– Pana koleżanka już na wejściu dała mi do zrozumienia, że tu nie pasuję, więc w sumie nic nie tracę i mogę panu powiedzieć – powiedziała z westchnieniem, po czym wzięła pierwszy kęs. Chciała mówić dalej, ale mężczyzna wszedł jej w słowo.
– Moja koleżanka miała za zadanie zbić panią z tropu. Robimy tak z każdym kandydatem, żeby sprawdzić, jak sobie poradzi – wyjaśnił.
– No to ja sobie ewidentnie nie poradziłam. Nie ma to jak zemdleć pierwszy raz w życiu na wejściu na rozmowę kwalifikacyjną, prawda? I to przy włączonej kamerze – zaśmiała się cicho Eliza, a Brodacz jej zawtórował. Pierwszy raz poczuła, że napięcie powoli odpuszcza, a mężczyzna, który siedział obok wydał jej się nagle niesamowicie przystojny. Dlaczego nie zobaczyła tego od razu? Oczywiście przez stres. Ten sam, który powalił ją przed chwilą na podłogę i zmiażdżył jej szanse na pracę życia. – Takie wejście, że większego wrażenia nie zrobił chyba nikt inny. Chociaż nie o takie wrażenie chodziło – dokończyła myśl refleksyjnym tonem i ugryzła kolejny kęs kanapki.
– No tak, to trzeba pani przyznać. Miała pani wejście – skomentował jej towarzysz, nadal się uśmiechając i odsłaniając swoje bialutkie zęby.
– Dlaczego chcę tu pracować? Zastanawia się pan, co siedzi w głowie takiej dziewczyny, która ubzdurała sobie, że może pracować w telewizji? Marzenia. Od dzieciństwa, a tak naprawdę od nie wiadomo kiedy – Eliza poczuła nagle, że może zaufać Brodaczowi i zapragnęła opowiedzieć całą prawdę właśnie jemu. – Marzę o takiej pracy i nic na to nie poradzę. Proszę mi uwierzyć, że jestem podobnego zdania co państwo i naprawdę próbowałam wybić sobie ten pomysł z głowy, ale się nie udało. Tak mnie to męczyło, że postanowiłam w końcu spróbować i doświadczyć tego na własnej skórze, żeby raz na zawsze przestać o tym myśleć. To znaczy utraty przytomności nie planowałam – znowu się zaśmiała. Mężczyzna tym razem milczał i czekał na ciąg dalszy. – Nawet pan nie wie, jak bardzo potrzebowałam spotkania z państwem. Taki kopniak w końcu może mnie z tego wyleczy. Nareszcie będę czuła się wolna… – wzięła łyk wody, a Brodacz nadal milczał. Eliza czuła, że powinna do końca wytłumaczyć się z pomysłu pojawienia się tutaj, dlatego ciągnęła dalej:
– Wiem, że to ciężka praca, bo oglądam vloga tej znanej dziennikarki. Ona przecież pokazuje kulisy nagrań swojego programu i gołym okiem widać, ile tam nerwów, przemęczonych ludzi i niespodziewanych zwrotów akcji. Ale mnie to nie rusza. Wręcz przeciwnie – fascynuje. A ciężka praca mi niestraszna. Kończę dwa fakultety i można powiedzieć, że prowadzę dom, bo mama często wyjeżdża do pracy w Niemczech, a ja zajmuję się wtedy… wszystkim dookoła – nie chciała wspominać o swoim schorowanym ojcu i młodszym bracie buntowniku. – Wie pan, jak to jest, młoda nieopierzona dziewczyna, która myśli, że cały świat przed nią, a ona go oczywiście podbije. To mniej więcej ja właśnie do momentu spotkania z państwem – opowiedziała prawie jednym tchem, sama zaskoczona swoim wnioskiem i potokiem słów. – Ale już nie zabieram panu czasu. I tak przeholowałam. Czuję się już dużo lepiej i sama znajdę drogę do wyjścia. Dziękuję za poświęcony czas. „Matko, czy ci sanitariusze coś mi wstrzyknęli?? Nadaję jak katarynka!”
– Nie ma mowy, odprowadzę panią – usłyszała w odpowiedzi, w której nie było ani chwili wahania. – Nie chcę ryzykować drugiego w pani życiu omdlenia – Brodacz puścił Elizie oczko, po czym przejął od niej walizkę i po chwili oboje jechali windą w dół do wyjścia.

4 komentarze

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 7

OBECNIE

Kiedy wracała wspomnieniami do tamtego dnia, zawsze miała w oczach łzy. Wzruszała ją ta młoda, totalnie zagubiona dziewczyna, którą wtedy była. Przerażała ją myśl o tym, jak życie może ludzi zmienić, jak może ich zahartować do granic możliwości. I znieczulić. Jak może zamknąć w schematy, z których nie ma łatwego wyjścia, a jeśli już się takie znajdzie, to droga powrotu do normalności jest bardzo długa i wyboista. Była zła sama na siebie, że wpadła w tę pułapkę, a jednocześnie wiedziała, że bez tego pancerza nie dałaby rady funkcjonować w świecie, który przecież sama sobie wybrała. Bez znieczulenia bolałoby tak bardzo, że nie byłaby w stanie tego świata udźwignąć.
Myślała o tym nawet tego sobotniego ranka, gdy obudziła się dokładnie w takim stanie, jaki przewidziała. W ubraniach i makijażu z poprzedniego dnia, głodna jak wilk i oczywiście niewyspana przez nierówności kanapy. Miała godzinę, żeby zjeść i doprowadzić się do ludzi. Podziękowała sobie, że obudziła się z takim zapasem czasu, bo była to rzadkość w jej przypadku. Zazwyczaj ledwo wyrabiała się na ostatnią chwilę, bez śniadania i z makijażem zrobionym w samochodzie na czerwonych światłach.
„Matko, jak mi się nie chce…” – powiedziała na głos. Przeciągnęła się jak małe dziecko, ziewnęła i bardzo powoli usiadła na kanapie. Otulona kocem, który zawsze tam dyżurował i którym przykrywała się w środku nocy, rozejrzała się po swoim mieszkaniu. Kiedyś bywała w nim nieco częściej i dłużej, ostatnio właściwie tylko tu spała. Było zaniedbane i bez życia. Bez kwiatów, które oddała znajomym, bo nie miała czasu ich pielęgnować, z grubą warstwą kurzu na meblach i totalną pustką w lodówce, o czym boleśnie przekonała się także w tej chwili. Wyjdzie z domu głodna, tak jak zwykle. Westchnęła ciężko i posiedziała jeszcze chwilę, gapiąc się na zimne ściany.
Zanim się podniosła, spojrzała na swój telefon, który leżał na podłodze. Czekały tam na nią oczywiście służbowe emaile – i to całkiem ich sporo – i dwa smsy od niego. „Rozmawiałem z nią. Obiecuję, że wszystko się ułoży. Spotkajmy się wieczorem”. I druga wiadomość, krótsza: „Pamiętaj, że Cię kocham”. Odłożyła telefon na stolik i nie odpowiadając na żadną z wiadomości, ponownie ciężko westchnęła i niechętnie ruszyła w kierunku łazienki.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 6

2 LATA WCZEŚNIEJ

Kiedy tylko Eliza zobaczyła ekipę pogotowia, wstała cudem o własnych siłach. Oczywiście nie pozwoliła się położyć na nosze. „Po co oni je tu w ogóle przytargali??” Posłuchała jednak rady i usiadła posłusznie na krzesło, a po chwili sanitariusz poprosił ją o wyjście na hol. Jak się dopiero teraz zorientowała, w sali nie było ani jednego okna. Było to nieduże pomieszczenie, wbudowane w środek ogromnego korytarza, jakich na pewno w całym budynku było o wiele więcej. Biała sterylna sala konferencyjna z klimatyzacją, która z miłą atmosferą nie miała nic wspólnego. Kiedy ponownie usiadła w korytarzu na stylowym fotelu obok swojej walizki, zmierzono jej ciśnienie, wypytano o choroby, a kiedy padło pytanie o ostatni posiłek… „O matko, zapomniałam o jedzeniu!” Nie jadła przez prawie 20 godzin, bo ostatnim posiłkiem, który pamiętała był obiad, który zjadła poprzedniego dnia, jeszcze w domu. Nie czuła głodu ze stresu i przejęcia, ale w walizce miała kanapki i na pewno zaraz je zje. Tak właśnie odpowiedziała sanitariuszom, zapewniając, że za chwilę jej organizm wróci do normy i że mogą spokojnie jechać, bo na mieście na pewno czekają na nich pacjenci z dużo większymi problemami zdrowotnymi niż ona. Ekipa medyczna jeszcze chwilę pokręciła się w holu, a jeden z ratowników zamienił słowo na osobności z Brodaczem. Po chwili rzucił hasło powrotu. „Uff!” – odetchnęła z ulgą Eliza. Nie wyobrażała sobie, że miałaby teraz wsiąść do karetki i pojechać do szpitala. Sytuacja była i bez tego już wystarczająco żenująca. Palił ją wstyd, złość i rozczarowanie. Jak mogła dać taką plamę? Jak mogła tak łatwo dać ponieść się nerwom i po prostu spieprzyć swoją jedyną szansę? Było jasne, że stała się dla jurorów atrakcją dnia, o której będą teraz dalej opowiadać, robiąc sobie żarty z niej i jej spektakularnego omdlenia. Szybko zapomną, że jednak lekko ich przy tym wystraszyła. Na ich miejscu zrobiłaby zresztą to samo, bo chyba nieczęsto zdarzają się tak oryginalne wystąpienia na rozmowie kwalifikacyjnej w wykonaniu przerażonych kandydatów. Przerażonych do tego stopnia, że nie potrafią wydukać z siebie sensownego słowa, po czym z tej niemocy po prostu zwalają się na ziemię… „Ależ dałam ciała!” – zadręczała się w myślach, siedząc na fotelu i popijając wodę ze spuszczoną głową.
W korytarzu został z nią tylko Brodacz. Pozostała dwójka jurorów zniknęła z jej pola widzenia. Wylansowana Lala i pan od kamery nie chcieli pewnie tracić na nią więcej czasu. Skreślili ją od samego początku, tego była bardziej niż pewna. A ten mężczyzna był tu ewidentnie dowodzącym i jego obowiązkiem było doprowadzenie sprawy do końca. Nikt nie przewidział, że kandydatka padnie z wrażenia, więc wszystko potrwało nieco dłużej niż wszyscy planowali.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 5

2 LATA WCZEŚNIEJ

– Halo, pani Elizo, słyszy mnie pani? – jak z oddali usłyszała obcy, ale jednak dziwnie znajomy głos. Wydawało się jej, że leży w ciemnej, głębokiej przepaści, bardzo daleko od rzeczywistości…
– Pani Elizo, jest pani tam? – ten głos strasznie nalegał i stawał się coraz głośniejszy. Słyszała go już bardzo wyraźnie i powoli otworzyła oczy. Czuła, że ma mokrą twarz, oczy i ręce, a jej nogi były lekko podniesione i oparte na krześle. Nie panowała jeszcze nad swoim ciałem, ale potrafiła zidentyfikować głos Brodacza. W błyskawicznym tempie przypomniała sobie, gdzie jest i w sekundę oprzytomniała. Podniosła się chyba jeszcze za bardzo zamaszyście, po czym ponownie opadła na podłogę.
– Proszę się na razie nie podnosić, straciła pani przytomność. Wie pani, gdzie się znajduje? Pamięta pani wszystko?
– Taaak… Wiem i bardzo przepraszam… – wydukała z trudem.
– Nic się nie stało. Proszę nic nie mówić i odpocząć. Tu jest woda – mężczyzna podał jej szklankę i przytrzymał ją, żeby mogła się napić.
– Ale nas pani nastraszyła – Eliza teraz dopiero przypomniała sobie o Wylansowanej Lali, której głos brzmiał w tej chwili dużo przyjaźniej niż przy powitaniu. Siedziała nieco z boku na podłodze. – Takiego kandydata do pracy jeszcze nie mieliśmy. Przebiła pani innych zaangażowaniem – powiedziała i jako jedyna zaśmiała się ze swojego żartu.
– Ja nie chciałam robić problemu… – dziewczyna próbowała wstać, ale ciało odmówiło jej posłuszeństwa. Brodacz podał jej kolejną porcję wody i ponownie przytrzymał.
– Za chwilę przyjedzie pogotowie i dopiero po ich wizycie będzie pani mogła nas opuścić – po raz pierwszy odezwał się drugi mężczyzna, który był w sali. Stał i majstrował coś przy kamerze. Jako jedyny z tej trójki wyglądał całkiem normalnie.
– Ale ja nie potrzebuję… – Eliza próbowała powiedzieć, że żadne pogotowie nie jest potrzebne, ale właśnie w tej chwili do sali weszli sanitariusze.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 4

2 LATA WCZEŚNIEJ

– Pani Eliza Miłowicz? Zapraszam – przy tych słowach Eliza poczuła, jakby wrosła w krzesło, a jej nogi ważyły ze sto kilo każda.
– Tak, to ja – „No a kto inny, skoro tylko ty tu siedzisz…” – skarciła się w myślach i z ciężkim oddechem weszła do sali konferencyjnej, przechodząc obok mężczyzny, który ją wywołał. Rzuciła na niego szybkie i nerwowe spojrzenie. Miał na sobie jeansy i bluzę z kapturem. Ale nie jakąś tam zwykłą, dresową. Od stóp do głów ubrany był ewidentnie w dobre marki, a jego włosy związane były w mały koczek na czubku głowy. I miał jeszcze brodę. No tak, przecież to pewnie w szczegółach dopracowany wizerunek… Eliza zarejestrowała te wszystkie szczegóły mimo stresu, dziwiąc się sobie samej. Nie miała pojęcia, kim był ten mężczyzna, ale nie to było teraz najważniejsze. W tej chwili najbardziej zajmowała ją bezpośrednio na nią skierowana kamera na statywie, której widok poraził ją na wejściu. Plus dwie inne osoby siedzące za białym dużym stołem. W tym momencie przeszło jej przez myśl, że powinna stąd uciec, wiać jak najprędzej, zanim ta szopka zacznie się na dobre. Stwierdziła, jak jeszcze nigdy wcześniej, że jednak wcale nie jest odważna, że tak naprawdę ma tę swoją odwagę w głębokim poważaniu, a w rzeczywistości jest wielkim tchórzem i zawsze nim była. Odwaga była tylko na pokaz, żeby zaimponować innym i uchodzić za osiedlową bohaterkę. „Dżizas, co ja tu robię?!”
– Pani Elizo, śmiało, proszę usiąść. Od razu uprzedzę, że kamera jest włączona i rejestruje przebieg naszej rozmowy. Zadamy pani kilka pytań i za kilka minut będzie pani wolna. Zaczynajmy – powiedział Brodacz.
– A dlaczego pani się w ogóle nie uśmiecha? Wygląda pani posępnie, a my nie chcemy tu posępnych twarzy – powiedziała jedyna z grona jury kobieta. Miała około 45 lat, była bardzo zadbana i też modnie ubrana. Dorota powiedziałaby „wylansowana”.
Elizę wcięło, zanim zdążyła usiąść na krzesło. Zamarła w półprzysiadzie i spojrzała na kamerę, a raczej na jej czerwone, przepalające ją na wskroś światełko. Po chwili bezwładna leżała na podłodze.



4 komentarze

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 3

2 LATA WCZEŚNIEJ

Dorota była kiedyś sąsiadką Elizy. Była, bo od kilku ładnych lat żyła w Warszawie, a do ich rodzinnego miasteczka zaglądała bardzo rzadko. Tak naprawdę pojawiała się tylko na święta. Była od niej o cztery lata starsza i w rzeczywistości dużo odważniejsza dzięki starszemu bratu, który zawsze był obok i nad nią czuwał. Na osiedlu funkcjonowały w oddzielnych grupach z racji różnicy wieku, ale od zawsze bardzo się lubiły. Niektórzy mówili, że są jak siostry i być może czasami nawet tak się czuły. Zresztą nawet były do siebie podobne. Obie były dość wysokie, szczupłe i miały jasne długie włosy. Eliza była nieco okrąglejsza na twarzy i miała piwne oczy. Nie, nie piwne, miodowe – tak mówiła jej mama. A jej znakiem rozpoznawczym były drobne piegi na nosie, które latem jeszcze bardziej podkreślały tę miodową barwę. Uroda wyróżniała ją z tłumu, choć Eliza nigdy jej nie podkreślała. Nie chciała tego robić, a nawet gdyby chciała, to po prostu nie umiała. W odróżnieniu do Doroty, która przesadnie dbała o wygląd i spędzała przed lustrem zdecydowanie za dużo czasu.
Tak czy owak, dziewczyny nie analizowały swojej przyjaźni, wolały rozmawiać o czymś innym. Na przykład o tym, jak by to było, gdyby kiedyś mogły mieszkać w Warszawie. Siadały razem na strychu domu, w którym obie mieszkały i roztaczały wizje o wielkomiejskim życiu. Prześcigały się w pomysłach, co mogłyby robić w tak dużym mieście, co i gdzie jadać, z kim się spotykać, dokąd chodzić na spacery, gdzie robić zakupy. Ich inspiracją były pocztówki z widokami Warszawy, które przywoził tata Doroty ze swoich służbowych wyjazdów. Leżały zamknięte w specjalnej szkatułce i ukryte w ich sekretnym miejscu w jednym z kątów starego strychu, czekając na kolejne spotkanie przyjaciółek. Eliza pamiętała każdą rozmowę, każdy pomysł, dźwięk ich wspólnego dziewczęcego chichotu i zapach suszącego się prania. On już chyba zawsze będzie się jej kojarzył z marzeniami…
Eliza miała jeszcze jedno pragnienie, o którym jednak nie śmiała powiedzieć Dorocie. Bała się przyznać do niego nawet sama przed sobą, bo w jej mniemaniu była to jedna z najbardziej niemożliwych rzeczy na świecie. Nieosiągalna, nie do zdobycia dla takiej dziewczyny jak ona. Z małego miasteczka, bez kontaktów i doświadczenia. Tak naprawdę chciała o tym zapomnieć, żeby nie robić sobie płonnych nadziei, ale zwyczajnie nie potrafiła. Nawet jeśli w ciągu dnia udało jej się o tym nie myśleć, to sen przynosił obrazy, o których skrycie od dawna marzyła. Tak jakby jakaś siła nie chciała jej pozwolić z tego marzenia zrezygnować.
„No i nie pozwoliła, skoro jestem teraz właśnie tutaj” – pomyślała Eliza. Siedziała na jednym ze stylowych foteli w schludnym i zadbanym holu na piętrze, utrzymanym w kolorystyce beżu i szarości. Tylko zdjęcia na ścianach były kolorowe i pełne życia. Wyglądało to tak, jakby cała przestrzeń miała być dla nich tłem. A na zdjęciach były twarze, które Eliza bardzo dobrze znała. Wszystkie piękne, uśmiechnięte lub skupione, ujęte w scenach wziętych z życia. Ze świata, w którym ona tak bardzo chciała się znaleźć. W otoczeniu tych zdjęć czuła się mała i tak samo szara jak cała przestrzeń. Miała wrażenie, że jest elementem mało znaczącego tła, który próbuje przebić się z szarości do koloru, ale postaci ze zdjęć nie zwracają na niego uwagi.
Z wrażenia zaczęła boleć ją głowa. Nie miała ze sobą tabletki przeciwbólowej, więc musiała wytrzymać. Czekała na umówione spotkanie, bo jednak jakimś cudem jej nazwisko znalazło się na liście. Jej mała walizka stała obok jej nóg i czuwała, tak jakby i ona zdawała sobie sprawę z powagi tego momentu.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 2

2 LATA WCZEŚNIEJ

Po chwili wahania podeszła do recepcji, żeby zgłosić swoją obecność. Zadrżał jej głos, kiedy wypowiadała swoje nazwisko.
– Przykro mi bardzo, ale nie mam pani na liście – powiedziała recepcjonistka, przyglądając się jej uważnie.
– Nie ma? Na liście? – to jedyne, co dała radę wydobyć z nagle wyschniętego na wiór gardła.
– Nie widzę tu nazwiska Eliza Miłowicz. Przykro mi, nie mogę wpuścić pani do środka.
Poczuła ogromną chęć opuszczenia tego miejsca i zapadnięcia się pod ziemię. Teraz, w tej chwili, jak najszybciej. Już prawie zaczęła iść w kierunku wyjścia, a piekące łzy rozczarowania przygotowały się do ataku. Czuła, jak jej twarz pąsowieje, a nogi jakby z lekka się uginały. „O nie, co to, to nie. Co z tobą? Już się poddajesz?” – usłyszała swój własny głos. Szybkim krokiem oddaliła się od recepcji i wyciągnęła telefon.
– Hej, nie ma mnie na liście i nie chcą mnie wpuścić – powiedziała jednym tchem.
– Jak to? Przecież sama cię wpisywałam – usłyszała głos w telefonie.
– Recepcjonistka sprawdzała dwa razy i nie ma tam mojego nazwiska. Co teraz?
– Daj mi chwilę – połączenie zostało przerwane.
Ta chwila trwała całą wieczność. Szczególnie, że zmęczenie dawało się jej mocno we znaki. Była dopiero 10.00, a ona miała już za sobą wielogodzinną podróż autokarem. Musiała wstać w środku nocy, żeby zdążyć na wyznaczony termin spotkania. Kiedy była już w Warszawie, odświeżyła się i przebrała w toalecie na dworcu, po czym z małą walizką udała się tramwajem pod wskazany adres. Jadąc przez miasto, nie mogła uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Czekała na ten moment bardzo długo, marzyła o nim potajemnie. Wszystko wyglądało tak, jak sobie wyobrażała, a nawet przekraczało jej wyobrażenia, dlatego musiała się kilka razy uszczypnąć. Przejęta oglądała miasto przez szybę tramwaju, ale nie była w stanie skupić się na widokach na dłużej, bo jej głowę przepełniała tylko jedna myśl – zastanawiała się, jak tam będzie. Nie mogła się doczekać, kiedy już wysiądzie na przystanku i zobaczy ten upragniony budynek. Kiedy w końcu ruszy w jego kierunku i będzie go miała w zasięgu kilku kroków…
W tej chwili jednak nie widziała nic poza wyświetlaczem telefonu. Wpatrywała się w niego tak, jakby pod natężeniem jej skupionego wzroku miał przynieść dobrą wiadomość. Tę, na którą teraz tak bardzo czekała. Telefon wreszcie odezwał się wibracją i ponownie usłyszała głos Doroty.
– Elizka, nie ruszaj się stamtąd. Lista, którą ma recepcja nie została zaktualizowana. Brakuje tam kilku nazwisk i pech chciał, że akurat twojego. Zaraz będziesz mogła wejść.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

FRAGMENT NR 1

2 LATA WCZEŚNIEJ

Weszła do budynku bardzo niepewnym krokiem. Nawet się na chwilę przytrzymała. Czuła się dziwnie, a przede wszystkim obco. Duży, marmurowy hol. Tak jak cały budynek był nowocześnie oszklony i wiał chłodem. „No i po co ci to? Naprawdę tego chcesz?” – zapytała się w duchu. Nie była pewna, czy dobrze robi, czy w ogóle powinna tu być, choć do tego momentu była święcie przekonana, że musi tę szansę wykorzystać. „Przecież to tylko rozmowa kwalifikacyjna, jedno krótkie spotkanie, po którym prawdopodobnie i tak nie będzie ciągu dalszego. Wejdziesz tam z uśmiechem, odpowiesz na pytania i wrócisz do domu. Po prostu przygoda i tyle. Tak jak zawsze” – próbowała sama sobie dodać odwagi.
Już jako mała dziewczynka była odważniejsza od innych dzieci. Śmiało robiła to, o czym inne bały się nawet pomyśleć. Drżała ze strachu tak samo jak one, ale i tak to robiła. Na przekór koleżankom i kolegom, swoim rodzicom, sobie i nie wiedziała jeszcze komu. Te akty odwagi kończyły się różnie, ale przynajmniej wiedziała, że spróbowała i nie stchórzyła tak jak inni. Wyraźnie pamiętała chwilę z dzieciństwa, w której postawiła się najsilniejszemu chłopakowi z osiedla. Wyśmiewał się z niej szyderczo, więc nie pozostała mu dłużna i sprowokowała go do bójki. Mimo że słono oberwała, nosiła siniaki z dumą i dziwną satysfakcją. Ale tylko ona wiedziała, ile ją ta odwaga kosztowała.
Teraz musiała zrobić dokładnie to samo, co wtedy. Zajrzeć w nieznane i mimo strachu przekonać się, co tam jest. Skoro umiała to zrobić w wieku 10 lat, tym bardziej potrafiła to teraz. Była już przecież dorosłą kobietą, prawie absolwentką wyższej uczelni. Różnica polegała tylko na tym, że na tej przygodzie zależało jej bardziej niż na jakiejkolwiek innej w przeszłości. Od tego, co się za chwilę miało wydarzyć, zależała jej przyszłość. Od tego, co się za chwilę miało wydarzyć, zależało spełnienie jej największego marzenia.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Instagram: @agapost.pl

PROLOG

Jechała samochodem do mieszkania. Właściwie szybciej dotarłaby tam pieszo, bo korek na trasie do jej osiedla był dzisiaj wyjątkowo duży. Sytuacji na drodze nie ułatwiał deszcz, który lał się strumieniami po szybach jej auta. Włączyła radio i powoli puszczała sprzęgło, po czym za chwilę znowu hamowała. Był piątek i po całym tygodniu pracy marzyła tylko o tym, żeby wziąć gorącą kąpiel i położyć się do łóżka. W jej przypadku jednak taki plan przy totalnym zmęczeniu kończył się zawsze tak samo – kładła się na kanapie w ubraniu i przesypiała w tej formie do rana. Niestety jutro nie mogła się wyspać. Ani pojutrze, bo jej weekend miał być pracujący, nawet bardzo. Kiedyś sobie te dni odbierze i zrobi wolne, ale póki co ma zero szans na przerwę, a takich dni do odebrania… W sumie przestała już nawet liczyć.
Chilli Zet było najlepsze na taką porę i na taką pogodę. Wycieraczki pracowały na pełnych obrotach, a ona nadal poruszała się w ślimaczym tempie. Łagodne dźwięki koiły jej skołatane myśli. Miała tyle na głowie. Pracę, która pochłaniała trzy czwarte jej życia, przyjaźń, która aktualnie przeżywała kryzys i miłość, której nie powinna mieć, a z której nie umiała zrezygnować. Byli jeszcze rodzice i ich oczekiwania, którym musiała i chciała stawić czoła.
Wiele się wydarzyło przez ostatnie dwa lata, odkąd przeprowadziła się do Warszawy. Jej życie zmieniło się diametralnie. Właściwie było to nowe życie, odgrodzone od starego grubą czarną kreską. Ale czy to jest właśnie spełnienie jej marzeń? Czy właśnie tak miało to wyglądać? Czy tak wyobrażała sobie pracę, o której śniła, gdy ze strachem w duszy pojawiła się pierwszy raz w stolicy? Była wtedy taka niepewna i bezbronna, wystawiona na atak doświadczonych hien. Przyjechała z małego miasteczka i chciała podbić świat, nic o nim tak naprawdę nie wiedząc. Wyjeżdżając ze swoich rodzinnych stron nie była świadoma niebezpieczeństw, przykrości i trzeba powiedzieć to wprost – podłości, która tu na nią czekała. Jej ówczesna niedojrzałość i ufność w ludzi teraz ją rozczulały. „Ale dzieciak był ze mnie. Pieprzony, naiwny dzieciak! Nie miałam prawa tu przetrwać…” – myślała w duchu skręcając na swoje osiedle.
A jednak przetrwała. I dzisiaj, dwa lata później, czuła się jak wrak człowieka. Fizycznie i psychicznie wykończona do granic możliwości.
I dzisiaj była tak bardzo inna niż wtedy…

4 komentarze

Dodaj komentarz
POCZĄTEK OPOWIEŚCI