luty 16, 2020

FRAGMENT NR 124
2 LATA WCZEŚNIEJ
Nie była w stanie wydobyć z siebie głosu. Była na wpół rozebrana, a czuła się tak, jakby była goła. Czuła się tak zawsze, wiedząc, że on jest blisko. Za blisko.
– Dlaczego nie chcesz ze mną porozmawiać, Eliza? – ponownie zadrżała. Nie tylko na dźwięk jego głosu, ale nad wyraz łagodnego tonu. Przerażał ją. – Robię, co mogę, żebyśmy mogli spokojnie pogadać, a ty mnie unikasz jak ognia. Wyjaśnisz mi to?
Nadal się nie odzywała, nie mogła. W panice próbowała przypomnieć sobie, gdzie jest jej telefon. Został w torebce w przedpokoju. Tuż obok, ale jednak za daleko. Musiała poradzić sobie inaczej. Pod ręką miała prostownicę do włosów i szczotkę do czyszczenia toalety. Nic więcej, co mogłoby się jej w tej sytuacji przydać. Założyła powoli górę od piżamy, nie ściągając stanika, spodnie miała na szczęście jeszcze na sobie. Poczuła się lepiej, jakby mocniej.
– Zapal proszę światło – usłyszała swoje własne słowa. Cisza i brak reakcji, choć wiedziała, że on nadal stoi zaledwie dwa kroki od niej. – Zapal to cholerne światło! – krzyknęła głośno, żeby go przestraszyć i osiągnęła swój cel. W sekundę w łazience zrobiło się tak jasno, że musiała zmrużyć oczy. On zresztą też. – A teraz zejdź mi z drogi i nigdy więcej mnie nie strasz, zrozumiano? – stali twarzą w twarz, tuż obok siebie, pierwszy raz od tamtego momentu tak blisko. Patrzyła na niego i czekała. Nie ruszał się z miejsca, twardo znosił jej świdrujące spojrzenie. Jedyną zmianą w jego twarzy był drobny lekceważący uśmieszek.
– Myślisz, że się ciebie boję? – odezwał się w końcu, zakładając ręce na piersiach.
– W dupie mam co myślisz, ale przyjmij do wiadomości, że ja się ciebie nie boję. Już nie…
– O proszę, proszę, fiu, fiu! Nie spodziewałem się aż takiej zmiany u drogiej koleżanki. Pamiętam czasy, kiedy nie byłaś jeszcze taka harda. Byłaś wtedy, jakby to powiedzieć…
– Daruj sobie! – teraz ona mu przerwała. – Byłam wtedy sobą, a ty podle to wykorzystałeś. Jak najgorsza świnia! Skrzywdziłeś mnie tak, jak nikt inny! Zadałeś rany, które musiałam bardzo długo leczyć. I to wszystko robiłeś z tym swoim parszywym uśmiechem, dumny z siebie i swoich dokonań! – znowu krzyczała, zdając sobie sprawę, że jest bliska płaczu. Ale nie mogła sobie na niego pozwolić, nie tym razem. Nie okaże Dawidowi słabości, nie pokaże mu, że znowu ma nad nią przewagę. Nie tym razem. – Po co w ogóle znowu się do mnie zbliżasz? Jak możesz po tym wszystkim, co mi zrobiłeś? I to jeszcze w momencie, w którym przeżywam żałobę! Czy ty w ogóle masz jakieś sumienie? Czy ty czujesz cokolwiek oprócz swoich pieprzonych zachcianek? Zejdź mi z drogi, powtarzam po raz ostatni! – mówiąc ostatnie zdanie, ruszyła w jego kierunku, gotowa na wszystko. Planowała chwycić prostownicę, żeby w razie czego mieć się jak bronić, ale zadziałała szybciej, pod wpływem instynktu i po prostu zrobiła krok do wyjścia. O dziwo usunął się jej z drogi, a ona wykorzystała jego konsternację i szybko złapała swoją torebkę, po czym wybiegła na korytarz. Było ciemno, ale miała już telefon w ręku, zbiegając na oślep po schodach. Dawid wybiegł po chwili za nią, wołając ją po imieniu. W tym momencie na klatce schodowej zapaliło się światło i oboje ujrzeli przed sobą Dorotę. Stała jak wryta, patrząc to na Elizę, to na Dawida.
– Co wy kurwa wyprawiacie?
Komentarze