listopad 20, 2019
FRAGMENT NR 101
2 LATA WCZEŚNIEJ
Po kilku pogrążonych w smutku godzinach spędzonych na pożegnaniu babci, Eliza musiała wracać do Warszawy. Właściwie nie musiała, tylko chciała. Czuła się jak emocjonalny wrak i najlepszym lekarstwem był brutalny i jak najszybszy powrót do rzeczywistości. Do studia, tłumu ludzi, gwaru i wiszącej w powietrzu ekscytacji. Tak zupełnie innego świata od tego, którego częścią była w Krupkowie. Czuła, że powinna wracać jak najszybciej, bo szpony rozpaczy i bezradności zawierały się na niej coraz bardziej. Aż w końcu zamknęłyby ją tak mocno, że o własnych siłach nie byłaby w stanie się z nich wydostać.
Pożegnała ukochaną babcię, dotknęła jej bladych dłoni, złożyła ostatni pocałunek na zimnym czole. Przez cały czas nie opuszczało jej wrażenie, że babcia się uśmiecha i wygląda, jakby była spokojna i szczęśliwa. Chciała, żeby tak było, bo nikt nie zasługiwał na to bardziej niż ona. Przez głowę przelatywały jej setki obrazów z dzieciństwa, momentów, które spędziła w tym właśnie niewielkim babcinym saloniku. Wszystkie były beztroskie i szczęśliwe, nawet jeśli dotyczyły czasów studenckich, gdy obciążona obowiązkami przychodziła tu, żeby się wyżalić. Wtedy też czuła tu spokój, opiekę i bezpieczeństwo. To miejsce było jak azyl, w którym mogła się schronić przed całym złem tego świata. A babcia była jej obrońcą, powiernikiem, doradcą i przyjaciółką. W tej chwili leżała w tym samym miejscu, w którymś kiedyś stał stół. To tutaj właśnie najczęściej rozmawiały. Jeszcze kilka dni temu Eliza miała wielką nadzieję, że jeszcze przy nim razem usiądą. Życie jest takiej niesprawiedliwe…
Podczas tych kilku godzin porozmawiała z mamą i Igorem, który obiecał być z nią w kontakcie. W takim stanie nigdy go jeszcze nie widziała. Smutek i przygnębienie przygarbiło jego młodą sylwetkę, a oczy były spuchnięte od płaczu. Patrzył na babcię i co chwilę poruszał głową, jakby nie wierząc w to, co widzi. Tak bardzo było jej go żal. Wiedziała, że było to najgłębsze i najsmutniejsze doświadczenie w jego kilkunastoletnim życiu.
W środku nocy poszła z mamą na chwilę do domu, żeby zjeść coś ciepłego przed podróżą. Nie mówiły wiele poza omówieniem spraw organizacyjnych. Żadna z nich nie miała potrzeby rozmawiania o babci, śmierci i o tym, co będzie dalej. To nie był odpowiedni na to czas. Kiedy brała ostatnie łyki gorącej maminej herbaty, w drzwiach kuchni pojawił się ojciec. W milczeniu usiadł przy stole naprzeciwko niej i długo nic nie mówił, jakby zbierał się w sobie. Patrzył na nią, po czym spuszczał wzrok w dół. Mama pakowała właśnie kanapki i w kuchni słychać było tylko szelest papieru i odgłosy jej krzątaniny. Za uchylonym lekko oknem padał wczesny deszcz, jedyne światło paliło się nad kuchenką. Zegar wybił 4.00 rano.
– Mamuś, dzwonię już po taksówkę. Dziękuję za wszystko – powiedziała cicho i już miała wstać od stołu, gdy nagle usłyszała głos ojca.
– Dobrze, że przyjechałaś. Uważaj na siebie w tej Warszawie – mówiąc to, nie patrzył w jej oczy, jakby się wstydził swoich słów albo nie miał odwagi do nich przyznać.
– Ja też się cieszę, że przyjechałam – nie była w stanie powiedzieć więcej. Bała się zaczynać jakikolwiek dialog, tym bardziej, że za chwilę musiała wychodzić. Wstała od stołu i ruszyła po telefon.
– Już nic nigdy nie będzie tak samo – usłyszała jeszcze, nie spodziewając kolejnych słów ojca. Aż ją zamurowało, przystanęła na chwilę w miejscu, nie wierząc, że jeszcze coś do niej mówi.
Po chwili pożegnała się czule z mamą i wybiegła w stronę swojego drugiego, tak bardzo innego świata, który cały czas na nią czekał. I pierwszy raz poczuła cichą wdzięczność, że ten drugi świat jest i że może do niego uciec.
Komentarze