styczeń 4, 2020

FRAGMENT NR 113
OBECNIE
– No dobra, spotkam się z nią – po dwóch namiętnych godzinach w łóżku i streszczeniu swojej ostatniej rozmowy z Dorotą, Eliza poddała się pod wpływem próśb Mateusza, który cierpliwie i łagodnie nakłaniał ją do podjęcia próby spotkania z przyjaciółką.
– Uważam po prostu, że jesteś jej to winna. Szansy naprawienia tego, co zepsuła – tłumaczył, obejmując ją ramieniem i gładząc jej włosy. – Pamiętaj, że ona tak naprawdę nie była sobą. Przemawiał przez nią alkohol i osobiste problemy…
– Powiedz mi, kotek, dlaczego ty tak jej bronisz? – przerwała mu, delikatnie muskając jego policzek. Uwielbiała te ich nocne rozmowy, kiedy wtulona w niego jak mała dziewczynka uważnie słuchała wszystkiego, co do niej mówił i cieszyła się jego całkowitą uwagą. Mogła mu powiedzieć wtedy wszystko, o tych mniej i bardziej ważnych sprawach. On słuchał, doradzał, komentował, rozśmieszał, drażnił się z nią… Byli dla siebie, tylko dla siebie, a te wspólne nocne godziny cementowały ich związek. Eliza marzyła, żeby było tak zawsze. Żeby nic się nigdy nie zmieniło, bo to było dokładnie to, czego potrzebowała. Obiecała sobie, że zrobi wszystko, żeby ten stan utrzymać jak najdłużej, żeby pielęgnować to mocno przewalczone już uczucie. Przewalczone szczególnie przez nią, bo w miłość Mateusza tak naprawdę nigdy nie wątpiła.
– Ja jej nie bronię, kochanie, staram się być po prostu sprawiedliwy, bo wiem, ile ta dziewczyna dla ciebie zrobiła. Tak naprawdę można powiedzieć, że dzięki niej jesteśmy razem…
– O nie, nie, nie… – przerwała mu nieco ostrzej niż chciała. – Tego nie dam sobie wmówić, mój drogi – pocałowała go w usta, żeby złagodzić efekt swojej porywczości. Irytowała się na siebie w duchu, że temat Doroty ciągle tak mocno na nią działał. Powinna się już uodpornić, choć odrobinę – to była druga obietnica, którą złożyła sobie w ciągu kilku ostatnich minut.
– Wcale nie mam na myśli tego, że po wyprowadzce od niej wylądowałaś w moich oczekujących Cię ramionach, bo stałoby się to prędzej czy później, nawet bez jej interwencji. Mam na myśli to, że to ona ściągnęła Cię do Warszawy, do mojego świata i dzięki temu mogliśmy się poznać – oddał jej pocałunek, który różnił się od poprzedniego wszystkim. Intensywnością, zachłannością i długością trwania. Eliza rozpłynęła się tak bardzo, że dalsza rozmowa na temat Doroty wydała się jej nie mieć kompletnie sensu.
– Kocham cię, Mateusz – powiedziała, głośno oddychając, ale on ponownie w ten sam sposób zamknął jej usta.
– Powtórz, proszę, bo nie dosłyszałem – nie przestawał jej całować, a jego ręce wędrowały po całym jej ciele.
– Ko cham cię, ko cham cię, ko cham cię – mówiła w przerwach na oddech, nie chcąc przerywać pocałunków. Chciała go w tej chwili jeszcze raz, choćby mieli się kochać do rana. On najwyraźniej odczuwał identyczną potrzebę, którą skrupulatnie, centymetr po centymetrze, właśnie zaczął realizować…
Komentarze