styczeń 22, 2020

FRAGMENT NR 118
2 LATA WCZEŚNIEJ
Warszawa już od tygodni przygotowywała się na Święta. A właściwie spokojnie na nie oczekiwała. Migocząc milionem świateł i dekoracji, odliczała dni to tego wyjątkowego czasu, który co roku w jakiś sposób odznaczał się w życiu każdego człowieka. Poprzez radość, spokój, bliskość, miłość i przyjaźń, ale też przez refleksję, samotność, tęsknotę, smutek, obojętność, sztuczność i zgorzkniałość. Każde z uczuć jest w tych dniach zawsze intensywniejsze, silniejsze niż zwykle. Przeżywane w taki sposób, że niezależnie od tego, czy tego chcemy czy nie, czujemy mocniej i wyraziściej, czasami do bólu…
Na tych rozmyślaniach upłynęła Elizie droga do pracy. Jadąc przez miasto i patrząc na jego świąteczne oblicze, nie chciała powstrzymywać tego, co przynosiły jej myśli. Święta Bożego Narodzenia od zawsze były dla niej czasem emocji. Do tej pory tych dobrych i wyjątkowych, bo związanych z bliskością rodziny. Te kilka dni zawsze ją wzmacniały i dodawały sił do codzienności, która następowała przecież zaraz po tych magicznych chwilach. Czuła się bezpiecznie, dobrze i nie wyobrażała sobie innych świąt, bycia gdzie indziej i z kim innym. Mimo obowiązków i problemów rodzina dawała jej moc. Była głównym motorem jej działania, nauki, przeżywania każdego dnia z pokorą, nawet jeśli czuła, że tylko ostatkiem sił daje sobie radę. Co roku czekała na Wigilię i na ten wyjątkowo podniosły nastrój, tak jak dzieci czekają na św. Mikołaja. Prezenty nigdy nie były dla niej ważne, zresztą w jej domu były to raczej skromne upominki. Cieszyła się za to z każdej chwili przygotowań świątecznego stołu, wyjątkowej krzątaniny w kuchni, w której aktywnie uczestniczyła, słuchanych w radiu kolęd, którym głośno wtórowała, z kłębów pary wydobywających się z wielkiego garnka barszczu, z ubrudzonej mąką podłogi po lepieniu uszek i pierogów, z zapachu ryby, który czuło się nawet przy co chwila otwieranym szeroko oknie. Ich mała kuchnia w Krupkowie zamieniała się wtedy w magiczną przestrzeń pełną zapachów, smaków, a nawet kolorów, bo jak co roku Eliza dekorowała ją lampkami i lampionami. Kochała ten nastrój, była nim odurzona, a w jej sercu gościła czysta radość. Pamiętała wszystkie rozmowy z mamą i babcią, gdy popijając kompot z suszu, robiły sobie krótkie przerwy od pracy. Pamiętała obraz i zapach zimy, parujące szyby w oknie, odczucie przejmującego chłodu, gdy ktoś z domowników otwierał drzwi na podwórze. Była wdzięczna, że jej dom jest tak ciepły i bezpieczny. Że wszystko, co ważne ma wokół siebie, tak blisko, na wyciągnięcie ręki. Należała do tego świata i on należał do niej…
Wiedziała, że to uczucie już nie wróci. Że wszystko ostatecznie się zmieniło i prędzej czy później będzie musiała pogodzić się z nową rzeczywistością. Nauczyć się w niej żyć, funkcjonować, a z czasem także nią cieszyć, choć dzisiaj wydawało się jej to niemożliwe. Pustka w sercu i smutek były jej póki co pisane. Wyraźne, bolesne i nie dające się w żaden sposób ukoić. Mogła od nich na chwilę uciec, ale wracały ze zdwojoną siłą. Wiedziała, że żałoba potrwa, że to proces, który będzie miał różne etapy. Że jednym z przełomowych momentów będą właśnie najbliższe Święta. W tym samym domu, z tymi samymi smakami, kolędami, nawet z tym samym białym obrusem. Znowu poczuje zapach siana, który mama ułoży na stole, kruchość opłatka, który rozda wszystkim ojciec. Spojrzy na odbijający się w bombkach płomień świec, ułoży pod choinką kilka zawiniątek. Złoży życzenia, sama usłyszy je dla siebie. Przytuli mamę i Igora, ojca muśnie w policzek. Kolacja będzie skromna, spędzona w ciszy i zadumie. Cała Wigilia taka będzie, choć później w towarzystwie kolęd. Wiedziała, że będzie czuć podniosły nastrój i wyjątkowość chwili, będzie po prostu spędzać Święta. Jednak jej serce będzie gorzko płakać…
Komentarze