lipiec 24, 2019
FRAGMENT NR 61
OBECNIE
Niestety reset, na który oboje mieli ochotę tego wieczora, nie trwał zbyt długo. I żadne z nich nie mogło nazwać tego resetem, bo po kilku minutach, które spędzili w sypialni, głośno i donośnie rozległ się po mieszkaniu dźwięk komórki Mateusza. Na początku go zignorowali, ale po kilku sekundach upartego dzwonka domyślili się, kto próbuje się do nich dobić. Nie do nich, tylko do niego oczywiście. Koszmar Elizy powrócił.
– Zapomniałem wyciszyć, przepraszam – powiedział głosem winowajcy Mateusz. Automatycznym ruchem odsunęła się od niego, mimo że jeszcze przed chwilą leżeli w namiętnym uścisku.
– Po prostu odbierz – jej ton był oficjalny, a wyraz twarzy zdradzał ogromne rozczarowanie. Mateusz dotknął jej dłoni, ale szybko ją zabrała. Wiedziała, że dzwoni Paulina i wiedziała również, że Mateusza za chwilę już tu nie będzie.
– Niedługo będę – usłyszała jego cicho wypowiedziane słowa, po których nastąpiło ciężkie i głębokie westchnienie. „Skąd ja to znam?” – pomyślała ironicznie i odwróciła się plecami do swojego ukochanego. Nie chciała, by widział łzy, które leciały jej po policzkach. – Kochanie, Jeremi ma atak, muszę do niego jechać. Wybacz mi, proszę – po tych słowach nastąpiła cisza w całym mieszkaniu. Mateusz ubrał się prawie bezszelestnie i zniknął. Tak jak setki razy wcześniej. Tak jak zawsze.
Po dłuższej chwili dławienia w sobie płaczu Eliza wybuchnęła spazmami szlochu. Płakała długo, boleśnie, z głębi serca. Czuła, że cała ufność, z którą weszła w nowy etap związku z Mateuszem rozsypała się właśnie na miniaturowe kawałki, niezdolne do ponownego utworzenia harmonijnej całości. Cierpiała całą sobą. Kiedy leżała już zmęczona i niezdolna nawet do płaczu, usłyszała dźwięk przychodzącej wiadomości w swoim telefonie. Zerknęła na wyświetlacz i odczytała sms: „Kochanie, to nie był fałszywy alarm. Jedziemy do szpitala. Proszę nie myśl, że jest tak jak kiedyś. Kocham cię”. Wróciła do łóżka i przeczytała te słowa jeszcze kilkanaście razy. Musiała przyznać, że nigdy wcześniej takiej sytuacji nie było, że dotychczasowe telefony Pauli kończyły się ostatecznie na interwencji Mateusza w domu. Tym razem sytuacja wydawała się być poważniejsza, a w związku z tym przede wszystkim prawdziwa, co do tego nie miała wątpliwości. Nigdy nie poznała pięcioletniego Jeremiego, nie była na to gotowa. Mateusz wiedział, że powinien poczekać na jej sygnał i nie nalegać, szanował jej decyzję. Ona nie była gotowa nie tylko dlatego, że był to syn jej ukochanego, który łączył ją z byłą żoną i dawnym życiem, ale przede wszystkim dlatego, że Jeremi był dzieckiem z zespołem Downa. Nie była pewna, czy będzie potrafiła nawiązać z nim kontakt, nie mówiąc o szczerej przyjaznej relacji. Tak naprawdę po prostu się bała, że to dziecko ją odrzuci, czując, że jest nową kobietą ukochanego taty. Nie chciała patrzeć w te małe oczka, być może pełne wyrzutów i żalu. Oczka, które na pewno wylały już wiele łez z powodu rozstania rodziców i w których tliła się nadzieja, że tata wróci do domu. Nie mogła, jeszcze nie teraz. A może właśnie powinna? Może w tym, tak trudnym dla Mateusza momencie, powinna być przy nim i okazać mu swoje wsparcie, mimo zranionych uczuć? Nagle poczuła coś, czego do tej pory do siebie nie dopuszczała – współczucie. Współczuła Mateuszowi, Pauli i temu niewinnemu choremu dziecku, które dodatkowo cierpiało jeszcze na padaczkę i właśnie z powodu ataku tej choroby znajdowało się teraz w drodze do szpitala. Zapragnęła nagle przestać odgradzać poprzednie życie Mateusza grubą kreską. Paula i Jeremi to przecież kawał jego życia i uczuć. Teraz ona dominuje w jednym i drugim, ale to nie znaczy, że ma się zachowywać jak obrażona panienka. Koniec z tym. Paula wyraziła się jasno i dotrzymuje słowa, a aktualna sytuacja jest naprawdę awaryjna.
Z tymi myślami w głowie pospiesznie włożyła jeansy i t-shirt, związała włosy w kucyk, przemyła twarz i po chwili siedziała w samochodzie. Zanim uruchomiła silnik, zawahała się jeszcze tylko przez chwilę, żeby zaraz zdecydowanym ruchem odpalić auto i przebyć drogę do szpitala.
Komentarze