styczeń 15, 2020
FRAGMENT NR 116
2 LATA WCZEŚNIEJ
Reszta listopada minęła Elizie głównie na pracy. Rzuciła się w jej wir, uciekając od myśli o domu. Rozmawiała kilka razy z mamą, a nawet z Igorem, choć rozmowny szczególnie nie był. Ważne było dla niej jednak to, że przełamał się i dzwonił do niej sam z siebie, choćby na minutę czy dwie, żeby zapytać, co u niej i powiedzieć, że u niego jest spoko. Cierpiał, bardzo cierpiał, wiedziała to. Złamała go nie tylko śmierć babci, ale stan, w jakim widział na co dzień swoją matkę. Pierwszy raz w życiu tak słabą, bezradną i bezbronną. Życie serwowało mu właśnie przyspieszony kurs dojrzewania emocjonalnego.
Zapytała go, czy nie chciałby jej odwiedzić w Warszawie, ale od razu odpowiedział, że powinien być teraz w domu. Zrozumiała i nie nalegała, obiecując sobie, że zaproponuje mu to ponownie po Nowym Roku. Choć tak naprawdę nie była w stanie wyobrazić sobie świąt, na które obiecała przyjechać do Krupkowa. Uciekała myślami zarówno od przeszłości, jak i przyszłości, tej bliższej i dalszej. Uciekała od cierpienia, przepracowując się ponad siły.
– Eliza, ja wszystko rozumiem, ale musisz też odpoczywać, dziewczyno. I jeść musisz – zaczęła któregoś ranka Dorota, kiedy szykowały się do wyjścia do pracy. – Zrobiłam ci kanapki do roboty i ani się waż wrócić bez nich – dodała, wkładając jej zawiniątko do torebki.
– Dzięki, postaram się zjeść…
– Nie postaram się, tylko zjem – poprawiła ją przyjaciółka, patrząc na nią z troską. Nie chciała być natarczywa, ale Eliza marniała w oczach z dnia na dzień.
– Zjem, zjem, wcisnę w siebie jakoś. Jeszcze chwilę, Dorota. Ogarnę się, naprawdę…
– Dobrze, że cię twoja mama nie widzi. Wiesz, że dzwoniła do mnie kilka dni temu?
– Spodziewałam się tego… Wiem, że się o mnie martwi – Eliza westchnęła cieżko, bo daleka była od dodawania matce zmartwień. – Co jej powiedziałaś?
– Że starasz się dobrze odżywiać i nie przepracowywać. Bo się starasz, prawda?
– Słabo mi to staranie wychodzi, ale będzie lepiej – spojrzała na przyjaciółkę, lekko się uśmiechając. – Dziękuję, że tak jej powiedziałaś. I że się o mnie martwisz. Doceniam to, naprawdę.
– Zacznijmy od tych kanapek dzisiaj, okej? Będę codziennie przygotowywać ci coś do pracy, a jak się uda, to będziemy zjadać przed wyjściem z domu jakieś szybkie śniadanie. I to nie jest pytanie tylko twierdzenie, a raczej propozycja nie do odrzucenia jakby co – Dorota nakładała właśnie róż na swoje policzki przed małym lustrem w przedpokoju i po raz kolejny Eliza musiała przyznać, że jej przyjaciółka od zawsze umiała podkreślać swoją urodę. Dorota była z pewnością kobietą, za którą mężczyźni podążali wzrokiem na każdym kroku.
– Zgoda. Muszę doprowadzić się do porządku, zanim znowu pojadę do Krupkowa. Choć szczerze mówiąc, myślę o tym, czy nie powinnam zostać na święta w Warszawie…
– No coś ty! Co ty gadasz, Elizka! – Dorota aż krzyknęła z zaskoczenia. – Pomyślałaś, jak będzie się czuć twoja rodzina, jeśli cię z nimi nie będzie? – choć sama nie utrzymywała zbyt częstych kontaktów z domem, ewidentnie wczuła się w sytuację i nie kryła oburzenia. Pomysł Elizy wydał się jej niedorzeczny.
– Pomyślałam, ale ja tych świąt nie przeżyję…
– Przeżyjesz i nie ma innej opcji! Pojedziemy do Krupkowa razem i jak będziesz chciała, spędzimy te kilka dni trochę u mnie, trochę u ciebie – Dorota brzmiała tak, jakby ten plan już dawno powstał w jej głowie i tylko czekał na ujawnienie. Jej wzrok pytał o akcept.
– Nie wiem. Daj mi jeszcze chwilę…
Eliza chwyciła torebkę i ubrana od stóp do głów wyszła, zamykając za sobą cicho drzwi. Poranek był mroźny, a zimny wiatr ciął ją prosto w twarz. Czekała na przystanku na autobus, zdając sobie sprawę, że ucieka. Od siebie, wspomnień, bólu i życia w Krupkowie, które mimo wszystko toczyło się dalej.
Komentarze