czerwiec 26, 2019

FRAGMENT NR 50
2 LATA WCZEŚNIEJ
Takie manko zdarzyło jej się po raz pierwszy. Właściwie nie jej, tylko im, czyli jej i Marcie. Bo Eliza była co prawda odpowiedzialna za wszelkie gotówkowe zakupy i rozliczenia, ale członkom ekipy pieniądze wypłacała też czasem jej szefowa, zawsze z własnej inicjatywy. Eliza wolała robić to sama i za wszelką cenę unikała sytuacji pomocy w tej kwestii, ale miała wrażenie, że Marta robi to celowo, żeby jej pokazać, że nie ma do niej pełnego zaufania i przede wszystkim dlatego, żeby udowodnić, że ma kontrolę. Udowodnić także sobie, choć przy tej ilości faktur i rozliczeń trudno było mówić o jakiejkolwiek kontroli. Nawet Eliza nie panowała już momentami nad firmową gotówką i poświęcała swoje wolne wieczory, żeby jeszcze raz przeliczyć dany dzień rozliczeniowy albo nawet kilka dni wstecz. Oprócz rozliczeń miała też przecież całe mnóstwo innych zadań, które nie mogły czekać, a tempo pracy przyspieszyło ostatnio ogromnie, bo zbliżał się dzień nagrania próbnego, na który wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik.
Przed wyjazdem do Krupkowa nie udało się jej sprawdzić stanu gotówki. Miała zaległości z całego tygodnia pracy i zamierzała zrobić to właśnie w poniedziałek wieczorem. Jak zwykle sama, w biurze przy studiu, w towarzystwie światła biurkowej lampki i delikatnych jazzowych dźwięków z youtube’a.
Wiadomość od Marty przeraziła ją do tego stopnia, że wyjechała z rodzinnego domu wcześniej niż planowała. Z ciężkim i smutnym sercem, po pełnym łez pożegnaniu z mamą i strachem przed tym, co czekało na nią w Warszawie. I nie chodziło tylko o nieprzespaną noc i szukanie igły w stogu biurowych segregatorów; nie chodziło o samodzielność, bo w domu nauczyła się jej przez ostatnie lata w ekspresowym tempie w czasie pierwszych wyjazdów mamy do Niemiec; nie chodziło też o nawał obowiązków, bo tych też nigdy jej w poprzednim życiu nie brakowało; nie chodziło o przemęczenie, bo wiedziała, że innej drogi nie ma, jeśli chce się coś osiągnąć. Chodziło o samotność w obliczu wszystkich wyzwań, jakie przyniosło jej w ostatnich tygodniach życie. O poczucie bycia z tym wszystkim zupełnie samemu, w każdej minucie dnia, wszędzie i na każdym kroku. Nie wiedziała, komu może i czy w ogóle powinna zaufać i póki co tego nie robiła. Z nikim nie dzieliła się swoimi problemami i przemyśleniami. Z nikim poza Dorotą, ale nawet jej nie dopuszczała do wszystkiego, co działo się w jej głowie i sercu. Poruszała się w nieznanej dotąd materii, czasem bardziej, a czasem mniej zgrabnie i to „mniej” mocno ją frustrowało, dodając za każdym razem oliwy do żarzącego się poczucia błędnej życiowej decyzji.
Nie miała w naturze poddawania się bez walki, ale ten moment był pierwszym, w którym poczuła, że nie da rady. To, co przeżyła w domu w ciągu zaledwie dwóch dni łącznie z wiadomością od Marty, która zwiastowała prawdopodobieństwo wyrównania braku w firmowej kasie z jej własnej pensji, totalnie podcięło jej skrzydła. Po trzech miesiącach intensywnych doznań, które były dla niej całkiem nowe, czuła się jak małe dziecko, które straciło z oczu swoją matkę i nie za bardzo wie, w którym kierunku powinno iść dalej. W pewnym sensie straciła swoją matkę z oczu, bo nie była już na bieżąco z tym, co działo się w domu i z tym, przez co ta matka przechodzi. Dostawała strzępki informacji przez telefon, a dopiero podczas wizyty w Krupkowie zobaczyła, co się tam naprawdę dzieje. I dawka tych informacji ją poraziła, zgięła do samej ziemi. Choroba babci i okrutna scena w szpitalu, postawa ojca i brata, przemęczenie i osamotnienie mamy w obliczu wszystkich problemów, których jej, swojej córce, próbowała jak najdłużej zaoszczędzić – to wszystko ją załamało.
Wiedziała, że tak łatwo się z tej ziemi nie podniesie, że będzie borykać się ze swoimi zmartwieniami jeszcze bardzo długo. Przede wszystkim jednak podświadomie przeczuwała, że nie zobaczy już więcej swojej ukochanej babci. Mimo nadziei i optymizmu matki czuła, że szanse na szczęśliwe rozwiązanie tej sytuacji są zerowe. Jej serce płakało, szlochało z rozpaczy, przerażenia i niemocy. Przecież powinna być teraz w domu, z rodziną. Powinna chodzić codziennie do szpitala i być przy babci, opiekować się nią i ją wspierać. Oddać chociaż w części to, co dostała od niej jako mała dziewczynka. Poświęcić jej uwagę, czytać, rozmawiać, poprawić poduszkę, podać wodę, po prostu być. To okrutne, że leży tam sama w tym zimnych i surowych ścianach, zdana na łaskę nieczułych ludzi. Eliza chciała być tam, a nie tu, w obcym mieszkaniu w Warszawie, które potęgowało jej poczucie samotności, z dala od bliskich osób, znajomych kątów i domowych problemów, których mimo wszystko chciała być częścią.
Jedyną pociechą była dla niej świadomość, że babcia nie czuła bólu. Dostawała silne leki, które powodowały, że przez większość czasu spała. Eliza modliła się w duchu, żeby odeszła podczas snu, łagodnie i cicho. Dokładnie tak, jak przebiegło jej życie.
Komentarze