grudzień 28, 2019
FRAGMENT NR 111
2 LATA WCZEŚNIEJ
Rozmowa z mamą była inna niż zazwyczaj. Eliza zdawała sobie sprawę, że wypytywanie o szczegóły tego, co dzieje się w domu, nie miało najmniejszego sensu. Jej rodzina na pewno spędzała większość czasu przy babci i przygotowywała się do poniedziałkowej ceremonii. Nie było też sensu pytać o samopoczucie mamy i pozostałych, bo było oczywiste, co każdy z nich przeżywa. Czuła się bezsilna, nie mogła nic zrobić, żeby choć w małym stopniu wesprzeć swoich bliskich. Tak naprawdę sama tego wsparcia potrzebowała i teraz, kiedy była w mieszkaniu Daniela, z dala od zgiełku studia i ludzi, w niedzielnej ciszy ulic Warszawy za oknem, czuła, że dopada ją przygnębienie. Mama czekała na jej telefon, ale i ona potrzebowała usłyszeć jej głos.
– Córeczko, dobrze, że dzwonisz, już się martwiłam – nawet w bardzo przyciszonym głosie matki Eliza słyszała wyraźny smutek.
– Niepotrzebnie, mamuś. Pisałam ci przecież wczoraj, że dotarłam szcześliwie i wszystko jest dobrze. Kilka osób się tu mną zaopiekowało i jakoś daję radę.
– To dobrze, dziecko. Musisz się jakoś trzymać, wszyscy musimy… – głos kobiety delikatnie się załamał, ale po chwili mówiła dalej. – Wiesz, zjechała się rodzina z daleka i staram się ich tu wszystkich jakoś ugościć i obsłużyć. Ale to dobrze, mam zajęcie. Igor mi pomaga.
– Napisał wczoraj do mnie i pytał, czy dojechałam. Zaskoczył mnie – Eliza wiedziała, że to śmierć babci dała bratu do myślenia, poruszyła go tak bardzo, że przełamał się i … docenił rodzinę. Tak, to chyba odpowiednie określenie. Miała nadzieję, że ich relacja się odnowi i znowu będą mieli ze sobą dobry kontakt, tak jak do czasu jej wyprowadzki do Warszawy.
– No widzisz, jak to się dzieje. Babcia już nad nami czuwa. Wszystko się ułoży, trzeba tylko czasu…
– Mamo, ty weźmiesz sobie jutro coś przed pogrzebem, dobrze? Martwię się o ciebie – Eliza widziała, jak najdroższa jej osoba stara się dzielnie znosić szok i ból, ale zdawała sobie sprawę, że moment wybuchu niepohamowanej rozpaczy mógł nadejść właśnie następnego dnia na cmentarzu.
– Tak, Igor kupił mi coś w aptece. Ale wiesz, dziecko, ja nie chcę się otumanić. Chcę to przeżyć świadomie, pożegnać ją tak jak należy…
– Ale to będzie jak należy i świadomie, mamo, musisz tylko sobie pomóc przez to przejść. Obiecaj mi, że coś weźmiesz. Jeśli nie, to przyjadę do domu jeszcze dzisiaj. – Wizja rozpaczającej na cmentarzu matki nie dawała jej spokoju. W jej głowie powstawały najczarniejsze scenariusze.
– Dobrze, obiecuję – usłyszała po chwili zrezygnowany ton.
– Mamuś, wiesz, że ja będę tam z tobą, choć fizycznie mnie tam nie będzie? Myślami będę z wami wszystkimi – czuła, jak wzbierają w jej oczach łzy. Na szczęście udało się jej je pohamować. Nie chciała wyprowadzić mamy z jako takiej, choć chwilowej, równowagi emocjonalnej.
– Córeczko, muszę kończyć, wołają mnie tu. Dbaj o siebie. Pa – połączenie zostało przerwane, a Eliza przymknęła oczy. Była pewna, że nikt mamy nie wołał. Znała ją doskonale i zdawała sobie sprawę z tego, jak wyglądałaby za chwilę ich rozmowa, do czego jej matka nie chciała dopuścić. Nie będąc już w stanie trzymać się w ryzach, wolała szybko pożegnać się nieprawdziwą wymówką niż płakać córce do telefonu i ją dodatkowo martwić. Teraz na pewno rozszlochała się tam na dobre. W samotności, gdy nikt jej nie widział i nie słyszał. Na zewnątrz silna i dzielna, w środku cierpiała jak mała dziewczynka. A ona, jej córka, nic nie mogła dla niej zrobić.
Tak samo jak jej matka teraz w Krupkowie, tak ona w Warszawie, w obcym mieszkaniu, rozpłakała się jak małe dziecko. Z tęsknoty za babcią, z bezsilności i strachu o mamę, z żalu, że jednak nie jest teraz z bliskimi i z obawy o ich rodzinną przyszłość. Ojciec miał rację. Nic nie będzie już takie samo.
Komentarze